|  04.05.2014, 23:35 | #11 | 
|  Zarejestrowany: Oct 2010 Miasto: Podlasie 
					Posty: 2,660
				 Motocykl: nie mam AT jeszcze   Online: 2 miesiące 3 tygodni 1 godz 57 min 8 s |   
			
			Pustkowie Jako, że nasza grupa jest mało pozbierana, a powroty po ciemku nie są ani przyjemne, ani bezpieczne, to Kajman rozkazał, że wyjazd ma być punkt 10.00.  Budzą mnie pierwsze promienie słońca - jest tuż przed 8.00. Wszyscy śpią. Jest bardzo “rześko”. Z niechęcią wygrzebuję się z ciepłego śpiwora i góry koców. Całe ciało mam zesztywniałe i obolałe po wczorajszej jeździe. Aby się rozgrzać i rozruszać, idę na mini spacer po okolicy, połączony z elementami jogi i rozciągania… Noooo… trochę boli - znaczy się, że czuję, że żyję  Wracając mijam Francuza, który właśnie szykuje się do odjazdu na swoim rowerze - bonżur i bonwojaż  Po śniadaniu chłopaki trochę marudzą, że nie ma gorącej wody, nie ma haczyka, ani gniazdka. Żeby się poddawać ogólnemu marazmowi idę się spakować. Okazuje się, że Wojtkowi w KTMie juz prawie zeszła tylna opona [czyli trwałość kostek w takim terenie w 1190 [moc!] = dwa-trzy dni] - ma wprawdzie zapasowe kompletne koła, ale w Marakeszu :/ Kajman wsiada w Kajmanowóz i powoli toczy się po nie w na zachód. Przed nim kilkaset km i trochę gór. Prędko nie wróci. A my mamy jechać najpierw zatankować. Do stacji jest jakieś 60km i niektórym benzyny starczy “na styk” [ przynajmniej w teorii  ]. Punkt 10.00 wsiadam na DRkę i ruszam przed siebie po śladzie. Wiem, że prędzej, albo później chłopaki i tak mnie dogonią. I rzeczywiście - dojeżdżają mnie po kilkunastu km, gdy wjeżdżam na asfalt. Krajobraz się zmienia - zamiast czerwonych i czerwonopomarańczowych skał otacza nas głazowisko ze szczątkową roślinnością. Mimo, że jedziemy razem z Wojtkiem i Wieśkiem czuję się, jakbym była samiuteńka na odludziu.  Na kamiennym pustkowiu… Jakaś nieuświadomiona tęsknota wychyna z głębi duszy… Jest… pusto.  A potem znów zjeżdżamy na szuter na stromym zboczu. Początkowo jedzie się super, a później znów znajoma rozmiękła glina z twardymi, wąskmi koleinami. Na zboczu po lewej i prawej stronie, to droga, z której jest robione zdjęcie - widać różnicę poziomów   Tutaj jeszcze miodny szuterek  Widoki “nieco” wynagradzają niedogodności… Nie no, prawdę mówiąc to jest zajebiście, znowu…  Po 40km wyprzedzamy “naszego” Francuza na rowerze - jestem dla niego pełna podziwu. Teren jest górzysty, a on zapieprza jakby miał motorek w tyłku [nawet go to podejrzewałam  ]. 3km przed miasteczkiem ze stacją paliw robimy przerwę na berber whisky. Miętowa, obrzydliwie słodka herbata w cieniu oliwki… mmmm… A któż to nas mija  ? No tak - Francuz nie próżnuje, tylko ostro pedałuje  Ruszamy w mało zwartym szyku w kierunku miasta, gdzie możemy zatankować - gdy docieram na stację widzę chłopaków nadjeżdżających z naprzeciwka, coś mówiących że nie ma tutaj paliwa, że niby dalej w “mieście”, ale tam nic nie ma. No to włącza mi się program “rozwiązywanie problemów” - ruszam przed siebie, i przypadkowych ludzi pytam o “gas” pokazując wymownie na bak. Miejscowi chętnie ruszają na pomoc - jeden z nich wskakuje na skuterek i pędzi przez wąskie uliczki wśród glinianych domków. My za nim. Prowadzi nas do garażu na jakiejś podrzędnej uliczce, gdzie stoją pięciolitrowe butle wypełnione płynem w naszym ulubionym, bladożółtym kolorze. Wtedy Wojtek zauważa, że nie ma z nami Wieśka… Kurde… ostatni raz widziałam go przed miasteczkiem, nie jestem pewna, czy dojechał do miasteczka, bo od razu zaabsorbowałam się szukaniem paliwa… Czuję się winna [pewnie i słusznie  ], więc, gdy chłopaki przelewają kolejną pięciolitrową butlę do baku, wsiadam na DRkę i ruszam na poszukiwania. Objeżdżam całe miasteczko tam, objeżdżam z powrotem - po Wieśku ani śladu. Wracam do garażu zatankować i piszemy mu smsa, że będziemy czekać na stacji paliw na wjeździe. Dojeżdżamy tam, Wieśka nie ma. W końcu Wojtkowi udaje się do niego dodzwonić i oto co nam przekazał “Wieśkowi zabrakło paliwa, jechał po śladzie i jest 3-4 km za miasteczkiem”. No to sprawa prosta. Chłopaki jadą po paliwo dla Wieśka , a ja ruszam po śladzie, aby potowarzyszyć Wieśkowi. Jadę. Jadę. 3km, 4km, 5km… Mijam “naszego” Francuza, który odpoczywa na poboczu w cieniu skał - Bondżur Twardzielu!!!  Po 7km zatrzymuję się i wysyłam smsa, że Wieśka nie ma! Dochodzę do wniosku, że więcej nie poradzę i ruszam przed siebie, bo droga asfaltowa fajna, a chłopaki przecież mnie dogonią.  I jadę dalej. Świetna asfaltowa nawierzchnia, puściutka - w ciągu godziny mijam może ze 2 pojazdy [w tym jednego osła]. Krajobraz, to pusty płaskowyż ciągnące się po horyzont, zamknięty wysokimi górami. Powolutku się do nich zbliżam równiną.  Rosnące gdzieniegdzie wśród kamieni skarlałe drzewka są coraz rzadsze. W końcu napotykam tylko na pojedyncze poskręcane od wiatru krzaki. Robi się chłodno i rześko, chociaż słońce świeci jak złoto. Jestem wysoko... Jeszcze kilka serpentyn i dojeżdżam do przełęczy. Postanawiam cofnąć się paręset metrów i lokuję się w idealnym punkcie obserwacyjnym - przede mną rozciąga się widok na ładnych parędziesiąt kilometrów. '  I czekam.  Cykam fotki. Zjadam jakiś zapomniany, na wpół suchy kęs chlebka z roztopionym kitkatem. Słońce pali, ale na tej wysokości nie jest to specjalnie męczące.  Po kilkudziesięciu minutach najpierw słyszę buczenie. Mija jeszcze kilka minut i dopiero wówczas widzę kilka punkcików przemieszczających się drogą przez równinę. Są takie maleńkie.  Po dalszych kilku minutach wyjeżdżają zza zakrętu… Zatrzymują się. Jacyś tacy nadindyczeni. O co kaman? A o to, że okazało się, że Wieśkowi brakło benzyny przed miasteczkiem, a nie za. No i jest to oczywiście tylko i wyłącznie moja wina  Ubawiona sytuacją wsiadam na DRkę i podążam za chłopakami. No właśnie… za nimi, bo szybko się wszyscy ode mnie oddalają i nie czekają. Aha! To w to się dzisiaj bawimy  Pokonując kolejne kilometry rozkoszuję się samotnością i możliwością zatrzymywania się tak często jak tylko chcę  I w takich miejscach, które są pośrodku niczego...    Droga wiedzie trochę asfaltem, a głównie równą szutrostradą, często mija wioski, więc czuję się bardzo bezpiecznie.    I tak powolutku się bujam w stronę Imilchil, gdzie mamy spać.  Kurde - skąd się wzięły takie drzewka, przeciez tutaj same kamienie!   W dole wyschnięta rzeka  Coraz więcej pofałdowań  Jeziorko przed Imilchil  Prawie jak Mongolia   Droga - marzenie - takie krajobrazy śnią mi się prawie co noc.  Dojeżdżam do I.  W mieście spotykam moich towarzyszy   Śpimy w bardzo ładnym miejscu - jedyną wadą jest to, że jest cholernie zimno, ciepła woda będzie o 21, a nasze rzeczy do kapieli i tak zostały w Kajmanowozie  Nocleg  Najpierw włażę pod kołdrę i próbuję się rozgrzać - ni chu chu! Więc idę na spacer… w mojej ulubionej godzinie, gdy dzień spotyka się z nocą, a czas się zatrzymuje. Spaceruję korytem półwyschniętej rzeki - jeszcze o tym nie wiem, ale jutro zapoznam się lepiej z taka nawierzchnią.   Zapada zmierzch. Z oddalonego o parę kilometrów meczetu dobiega ciche nawoływanie imama. Pasterz pędzi swoje owce do domu…  A w mej duszy rozbrzmiewa to http://www.youtube.com/watch?v=n7gVzTULDPo prawdę mówiąc, to spiewałam to w głos, korzystając z okazji, że nikt mnie słyszy, a nawet jeśli słyszy, to nie zna  Wyciszona wracam na nocleg, a tam na stole już czeka gorący tadżin. Umiejscawiam się jak najbliżej kozy, z której bije gorąc. Po kolacji postanawiam zaczekać na Kajmana, aby umyć się w gorącej wodzie. Zabijając czas czytam przewodnik po Maroko. Dwadzieścia minut po północy nie wytrzymuję - gaszę światło i zasypiam. Jadę po luźnych kamieniach, nagle tylne koło ucieka i przewracam się, ostatkiem sił szarpię całym ciałem... ...i budzę się zerwana atawistycznym histerczynym odruchem spadania z drzewa…. | 
|   |   | 
| 
 | 
 | 
|  Podobne wątki | ||||
| Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor | 
| Yaszek XT600 a Suzi DR350 - okiem kobiety | Cleo | Lejdis | 16 | 29.05.2022 09:01 | 
| Moskwa, Murmańsk i kawałek Fjorda okiem Lorda [2011] | calgon | Trochę dalej | 255 | 27.01.2012 03:49 | 
| Maroko okiem leszcza | felkowski | Trochę dalej | 86 | 22.06.2009 20:11 |