|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 381
Motocykl: Tenere 700
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 3 dni 8 godz 39 min 18 s
|
![]()
Dzień 21 – piątek – 5 sierpnia
Dziś kolejny dzień w drodze. Poranek jest o tyle inny niż dotychczasowe, że jak wstaliśmy było jeszcze ciemno. Miasto śpi. Tu słońce wstaje ewidentnie później. Startujemy o 6:00. Na ulicy widać tylko ekipę sprzątającą, toczącą nierówną walkę z bałaganiarzami, a raczej pozostawionymi przez nich śmieciami. Mapa dzisiejszej trasy pokazuje niezliczoną ilość serpentyn, co sugeruje piękne, górskie widoki. Oprócz nich zaplanowaną mamy także inną atrakcję: część trasy przebiegać ma po szutrach. Jedziemy znowu przez park narodowy. Wysokie góry w kolorze cynamonu, kardamonu i curry: raz nagie skały, innym razem miękkie i pluszowe pagórki. Na dole jeziorko. 556.jpg 557.jpg 558.jpg Mijamy małe wioseczki, gdzieniegdzie widać biedę. Słońce schowane jeszcze za chmurami tworzy charakterystyczną, niebieską poświatę. Jedzie się naprawdę przyjemnie. Co jakiś czas spotykamy leżące przy drodze psiury. Jedne zaniepokojone dźwiękiem motocykla stoją i nerwowo strzygą uszami, inne totalnie nas ignorują nawet nie przerywając sobie dotychczasowej aktywności w postaci wylegiwania się. Zdarzają się jednak nieliczne, które po prostu gonią za nami. 559.jpg 565.jpg 560.jpg Ania nie jest zachwycona jazdą po szutrze, ale okazuje się, że jest równo – niektóre fragmenty to prawie szutrostrada. 563.jpg 564.jpg 562.jpg 566.jpg Raz zimno, raz ciepło. W górkach pięknie, choć śmierdzi, bo palą śmieci. Aż dziw bierze, bo napis głosi, że jesteśmy w turystycznej wiosce. 567.jpg 568.jpg 569.jpg Słońce powoli zaczyna wychodzić zza masywu, zmieniając oblicze gór. My tymczasem pniemy się to w dół, to w górę. Lubię pustynię, ale góry także mają w sobie pewną magię. 570.jpg 571.jpg 572.jpg 573.jpg Wypatrujemy po drodze stacji paliw. Pomimo znaków „z dystrybutorem” jak na razie nie mamy szczęścia. Za to udaje się namierzyć piekarnię i to produkującą chleb w stylu okrągłego podpłomyka. Ten rodzaj chleba zdecydowanie bardziej nam smakuje od „folii bąbelkowej”, która cieniutka i ogromna, bardzo szybko się zsychała. Jedząc te okrągłe placki można zrozumieć zasłyszane słowa biblii o dzieleniu chleba. Zapewne tak to wyglądało… W sumie działo się to niezbyt daleko stąd. W piekarni można oprócz chleba kupić podstawowe artykuły, wobec czego zaopatrujemy się w serek do smarowania pieczywa. Piekarz oraz klienci nie pozwolili nam zapomnieć, że jesteśmy w Iranie – nie dane nam jest zapłacić… Czy powinniśmy przyjmować takie prezenty? Kilkukrotnie zastanawialiśmy się z Anią nad tym. W końcu, obiektywnie rzecz biorąc, jesteśmy bogatsi od naszych darczyńców, a co za tym idzie zakupy w Iranie są dla nas relatywnie tanie. Jednak - skoro – pomimo tego, że my przyjechaliśmy z demokratycznej, bogatej Europy, ktoś chce nas obdarować, robi to z własnej woli i nie powinniśmy czuć skrępowani takim prezentem, tylko z wdzięcznością go przyjąć. Jedyne co możemy zrobić to serdecznie podziękować, zrobić sobie na pamiątkę zdjęcie i zabrać ze sobą na zawsze tę cząstkę dobroci, zaklętą we wręczonym nam podarku. Geście wykonanym wobec ludzi nieznanych, niewiernych, których darczyńcy zapewne już nigdy więcej nie spotkają. 576.jpg Wyjeżdżamy z miasteczka. Znowu piękne, urzekające krajobrazy, a w mijanych wioskach często bieda, wyraźnie widoczna bieda. 574.jpg 575.jpg 577.jpg 578.jpg W którejś z kolei wioseczce widzimy ludzi przed budynkiem. Dobrze nas poprowadziła intuicja – to sklep. Przed nim zaś samowar, w którym – a jakże – herbata. Przed sklepem zaś stoją ławki, na których można przysiąść. Kupujemy dżem z marchewki, robimy sobie kanapki, które popijamy herbatą. Za herbatę nie płacimy – to oczywiście prezent. Warto było pokonać tyle kilometrów nie po to, aby zobaczyć cuda architektury, wspaniałą przyrodę i inną, ciekawą dla nas kulturę. Naprawdę warto było tu przyjechać, by doświadczyć takich chwil jak ta. Chwili, której nie sposób opisać. 579.jpg 580.jpg 581.jpg 582.jpg 583.jpg Droga wspina się łagodnie, lecz coraz wyżej. Wreszcie wjeżdżamy na 2350 metrów. Wysokość jednak nie powoduje, że upał mniej daje się we znaki, bo nadal jest ciepło – 37 stopni. Wypatrujemy stacji paliw, bo choć nie mamy palącej potrzeby zatankowania, wolimy mieć bezpieczny zapas. O, jest znak, zaraz powinna być stacja. Ale tej nie widać. Może nie zauważyliśmy, albo zlikwidowali? Za kilkadziesiąt kilometrów sytuacja się powtarza. Oznakowanie jest, ale nie ma gdzie zatankować. Nieważne! Mijane krajobrazy nieodmiennie zachwycają. Tam, gdzie są poletka uprawne, zboże wygląda tak pięknie i miękko jak perski dywan. Przychodzi na myśl jak przyjemnie byłoby się tam położyć. Z oddali zarys poletek wygląda jak wzór na wyblakłej od palącego słońca tkaninie. 584.jpg Wjeżdżamy do Saqqez. Miasto to jest naszą ostatnią szansą na zakup jakichkolwiek pamiątek na irańskim bazarze. Jesteśmy wcześnie, zaś z mapy wynika, że jest tu bazar, więc zakupy powinny się udać. Szybko znajdujemy na przedmieściach hotel – Kurd, leżący przy rondzie, na którym najzwyczajniej w świecie pasą się krowy. W tym hotelu także miała miejsce degradacja – z 4 gwiazdek, jedna została zdjęta, albo sama odpadła ![]() Płacimy za nocleg 8 milionów, a hotel okazuje się całkiem przyjemny. Jednak pewien element folkloru jest: na wyposażeniu pokoju znajdują się klapki i to nie byle jakie, bo marki Casio, jednak każdy z innej pary ![]() 595.jpg 593.jpg 585.jpg Walimy na zakupy, ale coś nam się nie podoba. Niby na ulicach sporo ludzi, jednak mijane sklepy zamknięte. No tak: dziś piątek! Czyli dzień wolny… Na bazarze nic się nie dzieje, ale powinno udać się znaleźć otwarty sklep. Nie udało się: albo faktycznie wszystko jest zamknięte, albo byliśmy za mało wytrwali. O ironio – małe zakupy udało się nam zrobić w hotelu. W gablotce przy recepcji wystawionych jest kilka ręcznie robionych naszyjników z „pestek” bodajże dzikiej pistacji. Wykupujemy wszystkie, a nawet pytamy, czy nie dałoby się dostać ich więcej. Niestety, jest to typowy handmade i trzeba by poczekać kilka dni, aż uda się wykonać kolejne sztuki. 592.jpg 588.jpg Na skwerkach, trawnikach i wszelkich choć trochę zielonych miejscach porozkładane kocyki i piknik trwa w najlepsze. Czajniczki i samowary do herbaty, obok biegają dzieciaki. Nawet na rondzie, gdzie wcześniej pasły się krowy siedzą ludzie. Całe miasto się bawi! 586.jpg 587.jpg 591.jpg Motocykl parkujemy przed samym hotelem na chodniku, na którym nasz pojazd jest bezpieczny od samochodów – żeby tam wjechać trzeba pokonać ok. 20 centymetrowy krawężnik. Dodatkowo z jednej strony chroni go latarnia ![]() 589.jpg 590.jpg Wieczorem słychać cykady. Szkoda, że na ulicy taki tumult, że trzeba zamknąć okno i włączyć klimę… Na nas jednak już czas. Dzisiejszy bilans kilometrowy to 299. |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 381
Motocykl: Tenere 700
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 3 dni 8 godz 39 min 18 s
|
![]()
Dzień 22 - Sobota – 6 sierpnia
Rano okazuje się, że nie doceniliśmy irańskich kierowców ![]() Szczęśliwie alarm nie pokazuje, aby był aktywowany, co oznacza, że motocykl nie został puknięty. 594.jpg Startujemy około 6:00. Jest jeszcze ciemno, około 20 stopni. Pakujemy motocykl, kiedy obok nas przejeżdża na zapakowanym do granic możliwości motorku „zbieracz puszek”. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zanim go zobaczyliśmy, usłyszeliśmy jego śpiew: radosny, spontaniczny, płynący z głębi duszy. Mamy ok. 399 km do granicy z Turcją. Iran żegna nas ładnymi górkami i zmieniającą się temperaturą: raz jest cieplej, za chwilę wyraźnie zimniej. Ruch umiarkowany, jedzie się dobrze. 596.jpg 597.jpg Przed granicą robimy zakupy w sklepie: herbata, figi, itp. Zanim zdążyliśmy zapłacić słyszymy uruchomiony alarm w motocyklu: okazało się, że jeden z pracowników sklepu po prostu zapakował się na motocykl, bo chciał sobie na nim posiedzieć i cyknąć fotę… Jedziemy. Droga ucieka miarowo. Zatrzymuje nas policja – zmierzyli nas radarem. Trudno, będzie pokuta. Uśmiechają się, poklepują mnie po plecach i pokazują, żeby jechać dalej. Mijamy, ostatnie już irańskie krajobrazy. Trochę żal nam opuszczać ten piękny kraj, który przyjął nas tak gościnnie... 598.jpg 599.jpg 600.jpg Na przejście graniczne Esendere – Serou docieramy o 10:20. Łapie nas mały deszczyk – to nowość w Iranie i w ogóle rzadkość na naszych wakacjach. Jednak to tylko kilka kropel. Momentalnie podchodzi do nas 2 gości prosząc o paszporty. Nie bardzo wiadomo, czy to celnicy czy „pomagacze”, bo ci pierwsi nie używają mundurów. W sumie nie mamy wiele przeciwko skorzystaniu z „pomocy”. O ironio, wyjechać z Iranu wcale nie jest łatwiej niż wjechać. Trzeba zapłacić specjalną opłatę za zatankowane w Iranie tanie paliwo – bez względu na to, czy w baku jest pełno, czy pusto. Swoisty „podatek za tanie paliwo” , liczony jest od pojemności baku. Celnicy wypytują nas czy wieziemy papierosy i jedzenie. Nasi pomagierzy w jednym czy dwóch okienkach wręczają celnikom jakieś niewielkie pieniądze, a mówią nam, że to łapówki. Tymczasem z białych chmurek wiszących na niebie ponownie spada na nas trochę deszczu – tym razem ciut więcej, ale nie na tyle, żeby powietrze się ochłodziło. Na koniec zostajemy zastrzeleni ceną, jaką żądają pomagierzy za załatwienie formalności granicznych – 100$! Nie przystajemy oczywiście na tą propozycję i negocjujemy, ale targi idą bardzo opornie. Pokazują na dokument, że większość tej kasy wydali na „podatek paliwowy” i dlatego tak drogo. Nie sądzili, że będę w stanie przeczytać, że to raptem 5 milionów riali, więc tak naprawdę parę groszy. Wtedy twierdzą, że to suma w dolarach… Nie chce nam się dłużej przepychać i kapitulujemy przy 50$ i pozostałościach irańskiej waluty, której i tak nie możemy wywieźć. Wreszcie otwiera się przed nami potężna, żelazna brama z wizerunkami ajatollahów i wjeżdżamy do innego, z tej perspektywy „zachodniego” świata. Tak, tak – po doświadczeniach irańskiej granicy, turecka to zachód! Tam – chaos, bieganie od okienka do okienka, a tu – pełna kultura, celnicy rozmawiają z nami, uśmiechają się i pomagają w formalnościach (których jest naprawdę mało). Kontrolują bagaże, ale to raczej formalność. W ostatnim okienku trafiamy bardzo ładną, drobną blondyneczkę (oczywiście farbowaną ![]() Trzeba przyznać, że granicę irańsko – turecką pokonaliśmy może i nie tanio, ale za to ekspresowo – zajęło nam to godzinę i 40 minut ![]() Ostatni rzut oka na granicę Irańską – obok wielkiej irańskiej flagi powiewa mała turecka. Jakże żal jest stamtąd wyjeżdżać – Iran to piękny kraj przyjaznych ludzi! Za granicą krajobraz, z początku podobny, powoli się zmienia – pluszowe górki przeobrażają się w nagie skały. W górach widoczne fortyfikacje wojskowe. Zastanawiamy się, czy to zmyła, czy celowo są zlokalizowane tak, aby były widoczne. Zatrzymujemy się zjeść ostatnie „irańskie” śniadanie, przyrządzone z wiezionych z nami artykułów. 602.jpg 603.jpg Droga ładna, po deszczu nie ma tutaj śladu. Jedziemy w kierunku Hakkari – tam możemy zatrzymać się na nocleg. Jednak czas mamy dobry – po przekroczeniu granicy tureckiej zyskaliśmy 1,5h na skutek zmiany czasu, więc decydujemy się jechać dalej. Jedziemy drogą D400 na Sirnak i Midyat. Biegnie ona niedaleko granicy z Irakiem, a potem z Syrią. Widać, że nie jest to spokojne pogranicze: wszędzie bardzo dużo żołnierzy, baz wojskowych, zapór na drogach, tankietek, policji. Co jakiś czas jesteśmy kontrolowani, ale wszystko miło i sprawnie. W większości pytają skąd i dokąd, albo pokazują, żeby nawet się nie zatrzymywać. Mijamy znaki na Irak (nazwy miejscowości na charakterystycznym żółtym tle), ale przy każdym z nich wojsko, albo policja, więc nie udało się zrobić fotki. Góry, wśród których jedziemy są piękne – nic dziwnego, bo jesteśmy na całkiem niezłych wysokościach: od 2000 do 3300 m.n.p.m. Przy czym są tak różnorodne, że aż trudno opisać. 604.jpg 605.jpg 606.jpg Droga czasami kiepska, prowadzi przez małe wioseczki, wzdłuż rzek. Chłopcy kąpią się w rzece, dziewczynki mają na brzegu babskie posiadówki. Proste życie w rytmie natury. Przed Sirnak mały chłopiec macha do nas i coś pokazuje, ale my – gamonie - go nie rozumiemy. Szybko okazuje się, że dalej nie da się przejechać. Drogę blokuje zwał piachu w poprzek jezdni. A może dałoby się go pokonać? Korci ta opcja, bo ciekawe co jest za zakrętem. Wchodzę na „wał” zobaczyć czy warto jechać dalej, ale okazuje się, że droga jest zalana – zrobiono tam sztuczny zbiornik wodny. 607.jpg 608.jpg 609.jpg Wracając podziękowaliśmy chłopcu. Łebek miał około 5 lat i ewidentnie był hersztem grupy. Za nim stała reszta brygady, ale pokazał im, aby nie podchodzili. Jest już popołudnie i zrobiło się naprawdę ciepło – temperatura przekroczyła 40 stopni, a nawet osiągnęła 45. Skwar potęguje czarny asfalt; dotychczas był szary – z większą ilością kamyczków i nie oddawał temperatury tak intensywnie. Szczęśliwie nie wjeżdżamy do miasta i nie musimy stać w korkach; Sirnak mijamy obwodnicą. 610.jpg 611.jpg Piękne, późnopopołudniowe słońce złoci krajobraz, który wydaje się jednocześnie piękny i nierealny. Lokalnego kolorytu dodają spacerujące po miasteczku krowy ![]() 612.jpg 613.jpg W kolejnym miasteczku trafiamy złotnika, gdzie wymieniamy pieniądze. Kurs 17,9 TL za dolara. Chyba wyglądam słabo, bo dostajemy sok z lodem ![]() Jemy mięso z bakłażanem, grillowane warzywa i lawasz. Do tego robiony na miejscu ayran. Pychota! Płacimy ok. 60zł. 614.jpg 615.jpg Mardin – stare arabskie miasto, które planujemy obejrzeć jest wpisane na Unesco i – sądząc po cenach hoteli – dość popularne. Decydujemy się wobec tego na nocleg w niedalekim Midyat – także starym miasteczku z syryjską starówką. Mamy namiar na 1 hotel, jednak na miejscu okazuje się, że jest ich więcej, ale droższe: 1000-1200TL (220 – 270zł). Śpimy w Midyat Kent Otel. Pokój skromny, jak za żądaną cenę. Cena pokoju to 900 lir, ale wynegocjowaliśmy, że możemy zostać 2 noce ![]() Poza tym miejscówka okazała się bardzo fajna: niedaleko hotelu mamy wszystko, czego dusza zapragnie: lokalne życie, fajnie zaopatrzone sklepy, lokanty, herbaciarnie. Idziemy wobec tego na „czaj” do pobliskiego lokalu, który okazuje się bardzo sympatyczny. Ponieważ jest już po zachodzie słońca, w miasteczku dominują lokalsi: w herbaciarni zostajemy przyjęci bardzo życzliwie. Jest to ogromny plus wybierania na nocleg mniej turystycznych miejscowości. Zmęczenie jednak szybko bierze górę – wracamy do hotelu. Nasz hotelowy pokój – jak okazało się niebawem – miał także jedną wadę: cienkie ściany. Obok rozegrała się całkiem niezła „rodzinna sprzeczka”. Szybko zdaje się przekroczyła ramy zwykłej kłótni, więc zdecydowaliśmy zawiadomić recepcję, aby ktoś zainterweniował, ale okazało się, że policja została już powiadomiona. Takim oto sposobem nie udało się nam pójść spać wcześnie ![]() 616.jpg 617.jpg Tego dnia pokonaliśmy 699km. |
![]() |
![]() |
![]() |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
IRAN wiosna 2022 | syncronizator | Azja | 18 | 20.10.2022 22:53 |
"PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND" | adamsluk | Polska | 36 | 18.03.2016 18:48 |
Ile naprawdę kosztuje SHOEI Hornet ?:) | MChmiel | Kaski | 7 | 27.01.2010 10:38 |