Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10.12.2008, 22:28   #1
samul
 
samul's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Posty: 1,409
Motocykl: RD07a
Przebieg: 43k+
samul jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 3 godz 40 min 47 s
Domyślnie

Alez emocje! O zesz ty! Piwo mi sie skonczylo, a tu w gardle zaschlo!!! Chyba jeszcze w garazu kszynka stoi ? ? ?... Ufffff! Stala No dobra mozna czytac dalej :b...

To juz? Taki temat i jedno zdanie? ? ?

Ostatnio edytowane przez samul : 10.12.2008 o 22:43
samul jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15.12.2008, 23:56   #2
podos
 
podos's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
podos jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
Domyślnie

kuźwa, zaraz wtorek!
__________________
pozdrawiam, podos
AT2003, RD07A
------------------
Moje dogmaty
0. O chorobach Afryki: (klik)
1. O Mikuni: Wywal to.
2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!!
3. O goretexie: Tylko GORE-TEX
4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów
5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu.
6. Lista im. podoska Załącznik 10655
7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem.
8. O KN: Wywal to.
9. O nowej Afripedii: (klik)
podos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16.12.2008, 00:01   #3
podos
 
podos's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
podos jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
Domyślnie

Chiny cd
20 sierpnia


Po ciemku jeszcze zebraliśmy się na recepcji naszego hotelu. Zasady są tu takie, że zanim wyjdziesz przez drzwi, obsługa dokładnie sprawdzi „straty” w pokoju. Zatem nie wystarczy powiedzieć, co się skonsumowało z mini baru, recepcjonistki zresztą nie mówiły ani słowa po angielsku. Zatem nasz TW Ujgur, po kolei informował nas, co żeśmy zużyli, a co zabrudzili, w sposób uniemożliwiający powtórne użycie. Podnieśliśmy sobie nieco ciśnienie, płacąc za brudny ręcznik czy prześcieradło, chcąc już mieć to za sobą uregulowaliśmy rachunki i wskoczyliśmy do busa. Przed nami 5-cio godzinna podróż na granicę z Kirgizją, gdzie oczekiwały na nasz nasze sprzęty. Te 4 dni bez naszych dwóch kółek, wypościły się nas wystarczająco mocno, byśmy bez żalu opuszczali Chiny. Co innego gdybyśmy poruszali się tu sami, ale w tej sytuacji te 4 dni to było maksimum naszej wytrzymałości. Smutna jest też ta ciągła kontrola naszych opiekunów nad tym, co robimy i gdzie jesteśmy. Zaskakujące sytuacje „przypadkowych” spotkań z kawiarenkach internetowych w 4mln mieście świadczą chyba same za siebie o totalitarnym charakterze tego państwa.
Podróż minęła nam dość szybko, w okolicach południa byliśmy z powrotem w Irkeshtam. Cała cyrkowa procedura odprawy miała miejsce ponownie, tyle ze w kolejności odwrotnej niż pod czas wjazdu. Znów o dziwo z naszego tłumu wyłowiony został Przemek, i poddany nieco bardziej szczegółowej kontroli, wraz z przeglądaniem zawartości komputera i zdjęć w aparacie. Przypadek, prawda?
Po odprawie z drżącymi sercami ruszyliśmy w kierunku hali, gdzie stały nasze sprzęty. W milczeniu, przyspieszaliśmy kroku, wyciągając szyję by pierwsi zobaczyć czy mamy, po co wracać. Już nie kamień z serca a łomot skalnej lawiny będzie najlepiej opisywał wielkość naszej ulgi gdy zobaczyliśmy nasze sprzęty tak jak je zostawiliśmy. Wszytko się zgadzało, nic nie zginęło, najwyżej robotnicy siadali i robili sobie zdjęcia, co ostatecznie możemy im darować. To przecież błahostka, w porównaniu z opcją otwarcia fabryk Afryk w Chinach, opartych na rozebranych 5-ciu prototypach z Polski… Zdolność tej nacji do kopiowanie wszystkiego jak leci, powodowała, iż jeszcze w autobusie z Kaszgaru na granicę zakładaliśmy się czy nie zobaczymy jakiejś wiernej kopi HRC pędzącej po szosach Xinjiangu.

Pakowanie1.jpg

Pakujemy sprzęty i przejeżdżamy do znanego już nam postu kirgiskiego.
Na granicy kirgiskiej mamy mały przestój, w czasie którego zaznajamiam się z kolesiem ważącym chińskie TIRY z towarem. Jeden po drugim wjeżdżają na wagę towarową i uiszczają łapówkę za przekroczenie wagi. Np. w naturze, ręczną pompką ściągają mu 20 litrów ropy do agregatu obsługującego post. Ryzykuję łapówkę za przeładowanie i pytam czy też możemy się zważyć.
- Dawajte- mówi – więc nie czekając jak się rozmyśli, odpalam i pakuję się na płytę.
Zaraz po mnie Jojna.
- Wy – 400, Wasz drug, 420 - poinformował

No ładnie, mam dokładnie cały bagaż, plus przytroczone ciuchy Irmy, ważymy 460 kilo i to mamy góra pół baku. I przed nami wyrypiasta droga powrotna do Sary tasz, która tak dała nam w dupę, że Irma zapobiegliwie zasiadła w Patrolu z Gizmem. I ma rację, też bym się przesiadł, gdyby nie 4 dniowy motocyklowy post. Ponownie jesteśmy podnieceni perspektywą jazdy i wkrótce po kontroli sanitarnej i epidemiologicznej u naczalnowo wracza jesteśmy wolni! Piękna pogoda, biały Pamir po lewej i nitka wijącej się drogi przed nami poprawia nam humory.

Droga do ST1.jpgDroga do ST2.jpg

Przed nami znany już nam odcinek do Sary Tash a za nim, około stówy do bazy pod Pikiem Lenina – jednego z najwyższych szczytów niegdysiejszego związku radzieckiego. Tam właśnie planujemy nocleg i spróbujemy dowiedzieć się coś o losie naszego formowego przyjaciela- Adama (Tutaj Link), który na Afryce przyjechał tu aż z Polski by zdobyć ten pierwszy z siedmiotysięczników . Nasza samochodowa ekipa wiozła za nim dodatkowy sprzęt wysokogórski, który nie zmieścił mu się już na motorze. Jojna podał mu go nad Song Kulem i tyle go widzieliśmy.

mapadnia20sierpnia.JPG

Na razie jednak przyjdzie się zmierzyć ze wspomnianymi wybojami autostrady międzynarodowej.


Kirgizja
20 sierpnia cd

Kluczem do powrotu jest zjechanie z głównej drogi zaraz za ostatnim postem kirgiskim (na końcu asfaltu) w prawo na ziemną drogę. Takie objazdy wytyczone na nowo przez ciężarówki i inne pojazdy omijają zniszczoną kamienistą drogę i łąką zakładają nowy trakt, objeżdżając wzgórza i pagórki zupełnie inną drogą. Jadąc w drugą stronę, nie zjechałem na taki objazd, ponieważ wyglądało ze wjeżdża w inną dolinę, okazał się jednak, że prowadził sobie żółto zielonymi łąkami, i jeśli nie był krótszy to na pewno równiejszy.

Droga do ST3.jpgDroga do ST4.jpg

Jechałem dodatkowo bez Irmy, miałem możliwość jazdy na stojąco i łatwiejszego manewrowania, motocykl prowadził się zupełnie inaczej, nie dobijał na dziurach i jechał zupełnie dobrze. Makabryczna droga zmieniła się w przyjemną przejażdżkę w samo południe. Po 1,5h z bananami na twarzy byliśmy w Sary Tash. Wszystkim świetnie się jechało, nikt nie zauważył jakiś dramatycznych dziur czy utrudnień. To, o co chodziło?

Sarytash podsklepem.jpg

Tutaj nasz Prezes oddziela się od nas i swoimi ścieżkami będzie podążał dalej. Wjedzie do Tadżykistanu już dziś, a potem przez trzy morza – Aralskie, Kaspijskie i Czarne wróci do Polski.

Prezespozegnanie.jpg

Tradycyjnie tankowanie i zakupy w Sary Tash, i podążamy dalej drogą wzdłuż pasma pamirskiego. Do bazy pod pikiem jest 100km, z czego najbliższe 60 prostą drogą asfaltowo szutrową. Faktycznie najbliższe 60 km to dziurawy asfalt, dość kiepski, trzeba uważać, ale bez przesady, po drodze jest kilka małych wiosek, klasyczne zadupia, bez żadnego zaplecza, więc trzeba być przygotowanym i samodzielnym. Rozciągnęliśmy się nieprzyzwoicie, bo dzipy szukały ropy w Sary tasz, potem lali ją przez sitko, a na koniec gdzieś jeszcze obiedali, więc skończyło się to czekaniem na nich 2h na moście na rozjeździe pod Pik Lenina.


Most na rozjeżdzie1.jpgMost na rozjeżdzie2.jpg

Okazuje się że z tego miejsca jest około 40km do widocznych jak na dłoni gór. Niesamowite jak czyste jest tutaj powietrze, wydaje się, że są na wyciągniecie dłoni, a tu do nich jeszcze dwu godzinna wyprawa…
W dodatku szlak rozdziela się już na starcie 3 razy i bardzo łatwo się pomylić. W dodatku można jechać wszędzie po zielone pagórkowate łąki są równe jak stół i mozna sobie po nich jeździć do woli. To raj offroadowy, tak tylko do czystej zabawy, na pusto i solo. Szkoda ze nigdy nie ma się czasu…
Zrobiła się już 5 po południu jak w końcu zjechaliśmy się do kupy. Sambor za przewodnika wziął Kirgizkę, która z podwiezienie do swojej jurty obiecała poprowadzić pod bazę.

Sambor z Kirgizką1.jpgSambor z Kirgizką2.jpg

Jazda w popołudniowym słońcu, wprost na biały Pamir, z cudownie oświetlonymi górami za plecami, zielonożółtymi łąkami na zawsze zostanie mi w pamięci. To jeden z najpiękniejszych dni spędzonych w Kirgizji.

Dolenina1.jpgDolenina2.jpg
Dolenina3.jpgDolenina4.jpg

Szutrówka na dwa koła wiła się pomiędzy pagórkami, tak ze po paru minutach jazdy wszyscy potraciliśmy się z oczu. Cały czas jechałem w ślady TKC odbite na ziemi lub piasku, nie mogąc uwierzyć w piękno otaczającego krajobrazu. Sielankową drogę przerwał nam jednak bród. To potok z roztapiającego się lodowca, w kolorze kawy z mlekiem. Tutaj dogoniłem Jojnę, który właśnie zamierzał przeprawiać się, instruowany z drugiego brzegu. Jojna – najlepszy z nas jeździec - instrukcji posłuchał i wrąbał się w najgłębsze koryto rwącego nurtu. Przód jeszcze jakoś przeskoczył, ale tył utknął.

JEEEB!

Afryka weszła z kuframi pod wodę, i siła napierającej wody przewróciła motocykl na bok.

Walka jojny z nurtem1.jpgWalka jojny z nurtem2.jpg
Walka jojny z nurtem3.jpgWalka jojny z nurtem4.jpg

Max coś strasznie się awanturował, na to nasze polskie przeprawianie potoku, na bo my, kawalek powoli, ale potem zaraz Dzida! To kłóciło się z jego amerykańskim 30 letnim doświadczeniem pokonywania brodów, czego nie omieszkał skwitować przekleństwami na „F"
Mało nas to obchodziło, bo przecież chcieliśmy mieć fajne zdjęcia z wodowania kolegi. To już doprowadziło Maxa do białej gorączki, nie mógł wyobrazić sobie, ze nie stoimy rzędem w rzece i nie pomagamy sobie przejechać. Ale mieliśmy go już serdecznie dość, on nas chyba też, na Najepce też się kompletnie nie znał, tylko z Trzodą był zaprawionyczego dał wyraz łuskając łupki z orzeszków na ziemię w autobusie. Na złość mu chyba kolejno przejeżdżamy „na dzidę”.

Ja na dzide.jpg
Marcin na dzide.jpg


Za potokiem znajdowała się już jurta naszej Kirgizki, której lapsnęła się dwudziesto kilometrowa przejażdżka Afryką. W rewanżu zaproponowała nocleg, na co oczywiście nie przystaliśmy, za to objedliśmy ją z chleba maczanego w gęstym jogurcie. Pychota.

Jurtakirgizki.jpgObrzeraniekirgizki.jpg
Maczanie.jpg


Za nami pogoda wyraźnie się psuła, co tylko dodawało urody do pięknego już i tak krajobrazu. Zaciągnięte czarnymi chmurami niebo na pólnocym wschodzie – podświetlone zachodzącym słońcem i wzmagający się wiatr był sygnałem do odjazdu.

Widok na masyw tienszanu1.jpgWidok na masyw tienszanu2.jpg
Widok na masyw tienszanu3.jpgWidok na masyw pikulenina4.jpg


Kirgizka wskazała kierunek na czerwonawą górę i zaczęliśmy kombinować jak do niej dojechać.

Czerwonagora.jpg

Dróg było kilka i znów nie wiadomo było, na którą się kierować, więc na siagę, przez pagórki jechaliśmy w kierunku wskazanej czerwonej góry. U jej stóp znajdowała się wyraźnie główniejsza droga, wjeżdżająca w dolinę zamkniętą olbrzymim masywem gór i wiecznego śniegu.

Dolinalenina.jpg

Kolejne kilka kilometrów wspinaczki w wjeżdżamy do rozległego kotła w dolinie, upstrzonego namiotami, jurtami i kilkoma budynkami. Zachodzące słońce odbija się w jeziorze, podczas gdy my szukamy miejsca na obóz.

Zachod w bazie pod pikiem.jpg

Dojeżdżamy do samego końca rozległego obozowiska, zerkając czy nie zobaczymy gdzieś Afryki Adama. Ponieważ się ściemnia zatrzymujemy się przy jurcie turystycznej, gdzie część z nas decyduje się nocować. Reanimujemy też Jojnę, który po lodowatej kąpieli z Afryką jest przemarznięty do szpiku kości. Bez gadania przysysa się do piersiówki 80% rumu Stroh, którą woziłem na czarną godzinę, a jeśli taka nie nadchodziła, podpijałem z niej wieczorami zdrowie Pastora. Dziś w ramach czarnej godziny podratował się nią Jojna. Jest zimno i wieje, pakujemy się do jurty, gotujemy jakiegoś viet-conga zagryzamy chlebem, zapijamy koniakiem i zaszywamy się w rozkosznie ciepłych śpiworkach.

---------------------------------------------------------------------------------
Endday panorama.jpg
__________________
pozdrawiam, podos
AT2003, RD07A
------------------
Moje dogmaty
0. O chorobach Afryki: (klik)
1. O Mikuni: Wywal to.
2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!!
3. O goretexie: Tylko GORE-TEX
4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów
5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu.
6. Lista im. podoska Załącznik 10655
7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem.
8. O KN: Wywal to.
9. O nowej Afripedii: (klik)

Ostatnio edytowane przez sambor1965 : 16.12.2008 o 22:45
podos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16.12.2008, 00:01   #4
Marcin SF
 
Marcin SF's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 687
Motocykl: RD07a
Marcin SF jest na dystyngowanej drodze
Online: 12 godz 42 min 27 s
Domyślnie

no kurcze ja myslałem,że jakiś falstart i się naczytam przed snem a tu dupa :] no nic tydzień temu była niespodzianka bo nim wróciłem z pracy już było co czytać więc będzie bez rękoczynów
Marcin SF jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16.12.2008, 07:35   #5
Marcin SF
 
Marcin SF's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 687
Motocykl: RD07a
Marcin SF jest na dystyngowanej drodze
Online: 12 godz 42 min 27 s
Domyślnie

no i dupa w końcu czytałem do porannej kawy jak zwykle jestem oczarowany
Marcin SF jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16.12.2008, 15:14   #6
giziu
 
giziu's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Posty: 614
Motocykl: jeszcze będę jeździł XRV...
giziu jest na dystyngowanej drodze
Online: 5 dni 4 godz 22 min 55 s
Domyślnie

Podos...pozwolisz przy najbliższej okazji spotkania się, że uścisnę Twą dłoń i walniemy jakiegoś kielona, jesteś Wielki. Z ogromną przyjemnością czyta się Twoje opowieści a przygoda live musi naprawdę być "podniecająca"...cokolwiek to znaczy
__________________
Jednakowoż wybrałem prawidłowo...Afryczkę na Królową
giziu jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17.12.2008, 19:11   #7
podos
 
podos's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
podos jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał giziu Zobacz post
Podos...pozwolisz przy najbliższej okazji spotkania się, że uścisnę Twą dłoń i walniemy jakiegoś kielona, jesteś Wielki. Z ogromną przyjemnością czyta się Twoje opowieści a przygoda live musi naprawdę być "podniecająca"...cokolwiek to znaczy
Cytat:
Napisał Marcin SF Zobacz post
no i dupa w końcu czytałem do porannej kawy jak zwykle jestem oczarowany
No to skoro Wam sie podoba, to macie taki gratisik
__________________
pozdrawiam, podos
AT2003, RD07A
------------------
Moje dogmaty
0. O chorobach Afryki: (klik)
1. O Mikuni: Wywal to.
2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!!
3. O goretexie: Tylko GORE-TEX
4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów
5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu.
6. Lista im. podoska Załącznik 10655
7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem.
8. O KN: Wywal to.
9. O nowej Afripedii: (klik)
podos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17.12.2008, 19:11   #8
podos
 
podos's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
podos jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
Domyślnie

Kirgizja cd

21 Sierpnia

Budzi nas przepiękne słońce i błękit nieba

Kasia.jpg

Piklenina.jpgPiklenina2.jpg


Wyskakujemy z namiotów i jurt i napawamy się widokiem potwornej masy śnieżnej, jaka roztacza nad nami masyw Piku Lenina. 7134 m n.p.m. robi piorunujące wrażenie. Mrużymy oczy chcąc wypatrzyć maleńkie postacie schodzących z grani… Ida jacyś! Okazuje się, że alpiniści ukraińscy.
- Da, Da, Paljaki – odpoczywają w 2gim obozie, mają dziś schodzić – informują nas. Jeden zdobył z nimi szczyt! Brawo! Cieszymy się wraz z nimi i gratulujemy sukcesu! Zatem chłopaki będą dziś na dole! Są tez złe informacje. Adam odmroził palec u nogi. Na szczycie było -20 stopni Celsjusza.
Szybko analizujemy nasz plan na najbliższe dni. Musimy już je liczyć, koniec wyprawy zbliża sie nieuchronnie, trzeba już jakoś zaplanować powrót, mieć czas na spakowanie Afryk i nie spóźnic się na samolot. Raczej nie poczeka. Sytuacje komplikuje brak wiz powrotnych przez Rosję dla chłopaków z Patroli, których ambasada rosyjska nie chciała nam wydać. Mamy rzekomo bez problemu dostać je w Almaty. Jeszcze nie wiemy, że Polska włączyła się w aktywnie w międzynarodowy spór o Ostetię Południowa w konflikcie rosyjsko-gruzińskim i Polacy nie będą najmilej widzianymi gośćmi w ambasadzie Rosji.
Dziś, spod Piku chcemy jednak wjechać do Tadżykistanu, przekroczyć granicę i spać gdzieś w górach Pamiru, poniżej postu. Potem 3 dni kręcimy się po bezdrożach trójkąta pomiędzy Chinami Afganistanem i rozpoczynamy odwrót. Z tej analizy wynika, że dziś przed nami pół dnia jazdy. Do 14 możemy zaczekać na chłopaków.

Mapa dnia21sierpnia.jpg

Zatem suszymy Jojnę, którego zanurzony całkowicie pod woda kufer nabrał wody i zmoczył swoją zawartość.

Suszenie jojny.jpg

Zaliczamy przyjemne śniadanko z kurczących się dramatycznie zapasów z na kufra w pięknych okolicznościach przyrody.

Sniadanie podpikiem.jpg


W tej sielance zastanawiamy się, co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dzionkiem.
Spróbujecie zgadnąć? Dla odmiany postanowiliśmy pojeździć sobie na motocyklach.

Motorkami pod pik1.jpg

Plan opierał się na naiwnej nadziei dotarcia motocyklami do bazy pierwszej, wzięcia chłopaków lub chociaż ich betów, i zwiezienia ich do Base Camp. W tym celu nie bierzemy żadnych betów ani pasażerów, tylko troki i na lekko wyrywamy ostro pod górę.

Motorkami pod pik2.jpg

2 kilometry drogi prowadzącej kamienistą ścieżką kończą się raptownie kilkuset metrowym osuwiskiem, którego dno żłobi lodowcowy potok.

Osuwisko.jpg

Dalej biegnie ostro w górę stroma piesza ścieżka, niepozostawiająca wątpliwości, że dalej to droga już nie dla nas. Mimo iż PIK jest jednym z najłatwiejszych siedmiotysięczników i rokrocznie przyciąga rzesze wspinaczy cieszy się także złą sławą.
W 1974 cała rosyjska wyprawa kobieca (osiem osób) zmarła w obozie na wysokości 7000 m n.p.m. z powodu nagłego pogorszenia pogody.
W 1990 roku 43 wspinaczy zginęło w lawinie, która była spowodowana trzęsieniem ziemi. (Wikipedia)


Pikkrzyże1.jpgPikkrzyże2.jpg


Zatrzymujemy się, więc i podziwiamy bajkowe kształty i kolory okolicy.

Podpikiem1.jpgPodpikiem2.jpg
Podpikiem3.jpg


Nie możemy tez darować sobie kilku lansiarskich sesji fotograficznych „zdobywców”.

Podpikiem sesja1.jpgPodpikiem sesja2.jpg
Podpikiem sesja3.jpgPodpikiem sesja4.jpg


Decydujemy się jeszcze na piesze wejście kilkuset metrów w górę, aby za pierwszym garbem mieć lepszy widok na naszych schodzących bohaterów.

Pieszopodpoik.jpg

- Łooo Jezu- westchnąłem po paru krokach w górę. Jednak wysokość prawie 4 tyś metrów robi swoje, krótki oddech, wysokie tętno, serce napierdziela w tempie biegacza maratonu, aby napompować wystarczającą ilość ubogiej w tlen krwi. Stajemy co kilka kroczków, żeby zaczerpnąć tchu. W końcu docieramy na pierwszą grani padamy na trawę. Wystarczy na dziś.

Podpikiem lezymy.jpg

Widzimy przed sobą kawał doliny w kierunku piku, jak i całą bazę i otwierającą się dalej dolinę Alajską. Aż po majaczące na horyzoncie masywy Tien Szanu


Spod PIKa Widok na bazę.jpgSpodpika widok na pika.jpg

Pogoda niestety szybko się zmieniała, Pik zniknął w chmurach, lodowiec złowieszczo zerka spod czapy chmur. Przepuszczamy kilku schodzących alpinistów, niestety żaden z nich to nie nasi. Siedzimy do 12 i rezygnujemy. Zjeżdżamy zwijać obóz.
Nie tylko my, jak się okazuje, zwijamy obozowisko. Jest koniec sierpnia, to koniec sezonu wspinaczkowego na Pika. Nikt już nie wychodzi z bazy, pozostali nieliczni wspinacze właśnie schodzą, kończy się biznes dal obsługi bazy. Zwijane są jurty na zimę. Namioty straszą pustka.

Zwijka jurty.jpgKierunkowskazy.jpg

My też pakujemy sprzęty, ciągle zerkając czy ktoś nie schodzi z gór. Jakże miło było by się spotkać… W międzyczasie namierzamy Afrykę Adama. Stoi kilkaset metrów stąd w drewnianej szopie przy stałej bazie. O 14 wiemy już że nici ze spotkania, trzeba jechać. Zostawiamy chłopakom na siedzeniu Afryki piersiówkę z resztą pastorowego Stroha, z dedykacja i gratulacjami, oraz naklejka PL zdjętą z kufra.

Jazda! Wspaniała droga powrotna, nie zawiodła nas i tym razem. Nigdzie nie zbaczając jechaliśmy nitką wyglądającą na główną drogę, Tradycyjnie nieco niższa woda potoków z roztapiającego się lodowca tym razem nie stanowiła już problemów przeprawowych, pokonujemy je z buta.

Patrolbloto.jpgPowrot spod bazy.jpg
Dziczenie pod leniem.jpgKoniena podleninem.jpg

Mijamy ciekawostki z życia codziennego jak na przykład wieloosobową rodzinę podróżującej jednym UAZem, czy dojenie kobyły na kumyz.

UAZ.jpgKobyla.jpg

Po godzinie z okładem docieramy do asfaltu wiodącego dnem doliny Alajskiej. Umawiamy się w Sary Tash i nasza kawalkada rozciąga się na przestrzeni wielu kilometrów. Znam drogę, więc zasuwam ile wlezie, znaczy 70, bo więcej się boję po szutrach i dziurawym asfalcie. Znów mija godzinka i ląduje w Sarytash. Dolewam z butelek do baku, tutejsza 80ka jest niczego sobie, silnik nie okazuje niezadowolenia z tego paliwa, praktycznie zero stuków zaworów, czy ubytku mocy. A może się już odzwyczailiśmy. Za rok będzie tu już normalna stacja benzynowa z 93ką. Teren już zryty, a zbiorniki wkopywane. Mija pewna era…
Uzupełniam też zapas koniaku, paru konserw i wody. Udaje mi się przekonać „restauratorkę” ze znajomego lokalu o sprzedaży mi 10 chlebowych placków. Podzielę się z ekipą, choć to trochę mało jak na 14 luda.
Powoli dojeżdżają kolejni. Za chwile musimy pożegnać już Jojnę z Agnieszką, która musi już wracać do pracy, Maxa , który nie ma wizy tadżyckiej ani rosyjskiej ani w ogóle żadnej, a w dodatku ma plan jechać do Mongolii a potem jakoś dalej do Tajlandii. Nie zna tez rosyjskiego, i chyba też nie do końca orientuje się gdzie te kraje leżą. Amerykański dyletant. Notabene utknął oczywiście w Almaty nie wiadomo na jak długo i jakoś wrócił do swojego Idaho.

Tak czy inaczej strzeliliśmy ze wszystkimi misia i już mieliśmy jechać, ale okazało się, że nie ma kierownika. Okazało się, że Sambor złapał gumę 25 km wcześniej, o czym poinformował nas Qśma, który zamykał stawkę. Jako, że to ja byłem narzędziowym tym razem, bez zbędnych ceregieli ustaliliśmy, że jadę z odsieczą a reszta czeka na granicy kirgiskiej.
Równiutko na 25km stała już rozbebeszona Afri, ściągnięte tylne koło – wszystko gotowe.

Kapec1.jpg

Wyciągam łyżki i zestaw do klejenia. Przyszła kryska na Matyska, stare przysłowie Sambora, że gumy łapią tylko Ci co je umieją zmieniać, okazało się najprawdziwsze z prawdziwych. Raz, raz raz, Sambor fachowo zrzucił oponę z felgi i po chwili kleiłem dętkę. Pompowanie rowerowa pompka zajęło nam całą wieczność – wyliczyliśmy, że aby wbić dwie atmosfery trzeba machnąć około 1000 razy. Klniemy zmieniając się, z niepokojem obserwuję gumową uszczelkę pompki, niszczącą się o wentyl. Nie jest raczej przystosowana do takiego traktowania. Po godzinie nareszcie jedziemy.
Słońce jest już tuż nad górami, kiedy skręcamy z głównej na prosta jak strzała drogę prowadząca wprost w Pamir.

Prosta w Tadzykistan.jpg

Droga przecina w poprzek dolinę Alajską i prowadzi do przejścia granicznego kirgiskiego.
Zostało 16 km.

JEEEB!.

U Sambora znów kapeć z tyłu. Nie no, co jest! Cóż pech! Przejechaliśmy tylko 30km! Znaleźliśmy przecież gwoździa w oponie i wyciągnęliśmy go… Sambor ściąga koło a ja lecę na granicę po kompresor od Patrola. Nie ryzykuje rozpadu pompki w tej dziczy i to po nocy… Za szarówki dolatuję do granicy gdzie czeka na nas reszta ekipy, już odprawiona po drugiej stronie płotu. Przez siatkę dają mi kompresor, obiecują szukać spanie gdzieś niedaleko za przejściem. Wracam 8 km

Kapec2.jpg

Sambor jest już ekspertem od wymiany opon. Dętka leży już obok koła – bez śladu łatki!!! Biorę do ręki nową łatkę i zaczynam kumać. Przykleiłem łatkę odwrotna stroną i się nie zwulkanizowała!!! Idiota, głupio mi potwornie. Chyba się nawet nie przyznałem, i zwaliłem na wszystko na przedatowany klej… Zakładamy już zapasową dętkę, tą się zajmiemy, na postoju. Na granice dojeżdżamy już po ciemku. Formalności nie trwają długo, ale przenikliwe zimno Pamiru i lodowaty wiatr dają się nam we znaki. Paszporty, pieczątki i po 20 minutach napieramy w ciemność w głąb nieprzyjaznych gór.

Ogromne wyrwy w drodze są całkowicie niewidoczne w ciemności, dobrze ze obstawione przez kamienie. Ostatnia rzecz jaką bym chciał zaliczyć po ciemku to taka dziura. Trzy dni później tak wyglądała:

Dziurajakchuj.jpg

Nagle widać migotanie Petzli. To już nasz stały znak rozpoznawczy. U podnóża góry majaczy maleńkie obozowisko. 3 Patrole, 4 Afryki, namioty. Jesteśmy na miejscu! Zimno i straszno. Jesteśmy gdzieś „nigdzie” pomiędzy granicami, na pasie ziemi niczyjej Kirgizji i Tadżykistanu. Po ciemku rozbijajmy namiot, gotujemy późną kolację, koniak znika podawany z ręki do ręki. Nad głowami szumi zimny wicher. Przytulamy się w spiętych razem w puchowych śpiworach. Dobrze ze mamy siebie.

Nocne obozowisko.jpg
__________________
pozdrawiam, podos
AT2003, RD07A
------------------
Moje dogmaty
0. O chorobach Afryki: (klik)
1. O Mikuni: Wywal to.
2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!!
3. O goretexie: Tylko GORE-TEX
4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów
5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu.
6. Lista im. podoska Załącznik 10655
7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem.
8. O KN: Wywal to.
9. O nowej Afripedii: (klik)

Ostatnio edytowane przez podos : 17.12.2008 o 19:14
podos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17.12.2008, 20:26   #9
Marcin SF
 
Marcin SF's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 687
Motocykl: RD07a
Marcin SF jest na dystyngowanej drodze
Online: 12 godz 42 min 27 s
Domyślnie





dziś czytane jak należy, przy piwku

Ostatnio edytowane przez Marcin SF : 17.12.2008 o 20:28
Marcin SF jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17.12.2008, 20:38   #10
JareG
Piast Kołodziej
 
JareG's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Toruń
Posty: 1,890
Motocykl: RD03
JareG jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 17 godz 44 min 37 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał podos Zobacz post
Kirgizja cd
21 Sierpnia
(..)
Nad głowami szumi zimny wicher. Przytulamy się w spiętych razem w puchowych śpiworach. Dobrze ze mamy siebie.
Co za poezja, nastrojowo sie zrobilo

__________________
Pozdrawiam z Torunia i okolic,
Jarek

K1200RS & TRX850 & XTZ850
JareG jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Dlaczego lubię KTM-a puszek KTM 4133 18.04.2025 19:47
Dlaczego nie kupić DL-650 Pils Suzuki 83 30.08.2021 22:14
DLACZEGO KIRGIZ SCHODZI Z KONIA? Czyli Leszcz Adventure Team w wielkiej wyprawie badawczej do Azji centralnej czosnek Trochę dalej 230 08.11.2020 10:17


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:38.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.