![]() |
#20 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 57 min 46 s
|
![]()
Wracam do domu po wyżymającym z sił dniu. Wracam rozbawiona do łez. Ciekną po policzkach, obraz mi się rozmazuje, ale spokojna głowa, znam tę drogę na pamięć, podobnie jak mój motur, więc nic nie szkodzi. Mam niezły ubaw, jestem aktualnie szczęśliwa do pełna. Ciało co jakiś czas wpada w śmiechowy rezonans i nie chce się uspokoić. Spod kasku dobywa się śmiech – taki mój – dziki i głośny, niespodziewany i mało kontrolowany. Z nutką mokrości od tych wylazłych łez i zmęczenia… bo ileż można się śmiać?
![]() Taaak, bardzo lubię się śmiać. Mój organizm chyba też podłapał tę pasję i nie daje mi wytchnienia, kiedy tylko mózg da impuls do ubawu. A kiedy jestem zmęczona, albo jest już po zmierzchu – tym bardziej podatnam na wesołość. Co więcej? Często udawało mi się wyrwać z takiego ucieszenia: zajmowałam się sprawami drogowymi, skomplikowaną logistyką międzysamochodową… by po chwili przypomnieć sobie zabawną sytuację i od nowa tarzać się w duszy ze śmiechu. Eh… Lubię to. Jakie emocje musiałam wzbudzać w pieszych londyńskich, kiedy przepuszczając ich na przejściu dla pieszych wybuchałam niepohamowanym śmiechem? Mam nadzieję, że tylko pozytywne ![]() Co mnie tak rozbawiało? Drobne sytuacje… Ludzie… ![]() Wracając do mojej zabawności – wyrwanie takowego jegomościa z zatopienia w innym świecie budziło moje najowocniejsze pokłady radości. Wracam w piątek wieczór do domu przez zatłoczone – głównie masą ludzką – ulice Londynu. Muszę skręcić w prawo, w mniejszą uliczkę. Widzę kolumnę odlecianych na różne sposoby ludzi przemierzających ją w poprzek, więc powolutku toczę się i szukam luki wśród tłumu, żeby „bezdotykowo” przemknąć się przez niego. O… jeszcze tylko tych dwóch przejdzie i zmieszczę się za nimi w luce. Zwalniam do nieprzyzwoitej prędkości balansując, żeby tylko nie podeprzeć się nóżką, bo po co… Jeszcze chwilka… I właśnie wtedy jeden z nich, ten rozmawiający w najlepsze przez komórkę, zauważa mnie i wręcz czuję, jak wyrywa się z potężnymi korzeniami ze świata po drugiej stronie słuchawki. Nie zauważył, że się powolutku czaję, aby go ominąć, widzi tylko – wydarty z rozmowy – że motocykl zbliża się do niego i oślepia światłem! Kurczy się więc przyjmując embrionalną pozycję i robi przerażoną minę prawie zwalając mnie z kół. Jest przekonany, że za sekundę go rozjadę. Komórka niebezpiecznie luzuje się w uścisku dłoni i prawie ląduje na asfalcie. Ale cóż to w porównaniu z rozklekotanym z przerażenia sercem gościa? A moim rozklekotanym z rozbawienia ciałem? Hm? No i co ja mogę w takich momentach? No co? Przecież nikt jeszcze nie umarł z powodu pęknięcia ze śmiechu. Pozostawało mi utrzymanie pionu i włączenie wycieraczek w oczach… Takie rozmiękczające mnie sytuacje zdarzały się co jakiś czas. Najbardziej bawili mnie piesi przechodzący przez przejścia. Zasady „przejściowe” były dosyć specyficzne. Często przechodnie nie mieli „pełnej” świetlnej oferty – owszem, zapalało się dla nich czerwone światło. Prosty, czytelny komunikat: nie idź. Ale później… nie zmieniało się na zielone, a jedynie gasło. I co? I to był komunikat: „A teraz… róbta co chceta, tylko na własną odpowiedzialność” ![]() ![]() Okrutna rozrywka, zdaję sobie sprawę ![]() ![]() Trochę równowagi kolorystycznej... Nie odpisuj teraz na maila, patrz w prawo! DSC00083.JPG Tłumik w Chinatown. DSC00084.JPG Tłumik w Notting Hill. DSC00219 (Medium).JPG
__________________
Choćbyś życie swe włożył w wilka wychowanie, szkoda trudu; wilk wilkiem i tak pozostanie. |
![]() |
![]() |