Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25.02.2016, 13:15   #7
sambor1965
 
sambor1965's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,667
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
sambor1965 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 3 godz 32 min 24 s
Domyślnie



Wyjazd o 8 się nie udał. W silnik kopana xrka odmówiła współpracy. Była kopana zgodnie z procedurą, niezgodnie z procedurą, na ssaniu, na pólssaniu, bez ssania, z odkręconym gazem, z zamkniętym gazem. W kasku, bez kasku, w kurtce, bez kurtki, bez zbroi etc. Robiło się coraz cieplej, w oczach Jacka, a szczególnie Oli widziałem irytację i zniecierpliwienie. Honda ani kaszlnęła. Ja też traciłem cierpliwość, z której zresztą nie jestem zbyt słynny.
Poddałem się. Tzn tylko z kopaniem. Po chwili na chodniku wylądowało siedzenie i zbiornik. Nie ma tu przecież żadnej tajemnicy, paliwo jest, powietrze jest, iskra? Iskry nie ma. Zmiana świecy trwała moment. Tym razem miałem wszystko równiutko poukładane w narzędziówce od Evila. Stara świeca okazała się być pęknięta. Nic dziwnego, że xrka odpalała niechętnie od kilku dni. Może dobrze, że zastrajkowała akurat dzisiaj.



Jeszcze stacja benzynowa, wszyscy do pełna. Ola ma 21 litrów, Jacek i ja po 24, z zasięgiem nie powinno być kłopotów, chociaż z poprzedniego roku wiemy, że bywało różnie pomimo że miałem 28 litrów na ramie. Benzyna po ok. 700 peso, czyli za dolara - do przeżycia.









Prowadzi Carlos, ja z Jackiem zamykamy. Po kilkunastu kilometrach zjeżdżamy z asfaltu i ładną szutrówką pomykamy w góry. Jest bardzo sucho, kurzy się jak diabli i musimy jechać w sporych odstępach, czekamy na siebie na skrzyżowaniach i nie ma problemów z gubieniem się. Jest ładnie, ale już trochę przywykłem do krajobrazów i nie zachwycają mnie tak jak za pierwszym razem. Atacama zaczyna się tuż przy morzu. U nas zazwyczaj okolice morza to ujścia wielu rzek i roślinność kwitnie, podobnie zresztą w Azji. Tu rzeka czyli rio jest rzadkością, a już bardzo rzadko jest tak, by w rzece płynęła woda. Kontynent jest mało przyjazny, zaczyna się często stromym brzegiem, a zaraz za nim pojawia się niegościnna, spalona słońcem ziemia. Atacama to najbardziej sucha pustynia na naszej planecie, są miejsca gdzie nie padało od stu lat. Ocean zresztą też do ciepłych nie należy. Prąd Humboldta przynosi od południa zimne wody z Antarktydy, dopiero w okolicach Iquique da się kąpać bez wspomnień z Bałtyku.






Droga wije się wśród wzgórz, mijamy po lewej wielką odkrywkową kopalnię złota. Kolorowe jeziora wskazują, że nie żałują tu chemii i środowisko zapewne nieźle cierpi. Robi się gorąco, sięgam po wężyk camelbaga i wpadam w koleinę, zanim zdążyłem złapać kierę dwoma rękoma było za późno. Już podróżujemy osobno, ja sobie, motocykl sobie. Zdziwiony patrze jak daszek wygina się waląc o drogę. Jaki obciach... Wstaję zanim nadjeżdża Jacek. Nie, nic się nie stało, ucierpiała tylko duma. Jacek w międzyczasie zgubił GPS. 60 Garmina potrafi się wysmknąć z każdego uchwyty, dlatego należy ją zabezpieczać trytką. O dziwo po 10 minutach Jacek wraca z navi. Taki to ma szczęście.
Po kolejnej godzinie siedzimy już w malowniczej Vicunii na obiedzie. To małe miasteczko, ale bardzo mi się spodobało już w ubiegłym roku. Jeśli będziecie w Chile odwiedźcie koniecznie. Artystyczny klimat, dużo cienia i dobre żarcie. Znów paliwo do pełna i heja w stronę granicy. Jest asfalt, ale tylko do chilijskiego posterunku. Droga prowadzi coraz wyżej. Jakieś 3 godziny przed zmierzchem jesteśmy na przejściu granicznym. Ruch zerowy, formalności idą gładko, żegnamy się z Carlosem. Gracias amigo. Fajna była ta Twoja droga. Hasta luego.

Chilijczycy dzwonią do Argentyńczyków informując, że będziemy jechali. Po nas już nikogo nie wpuszczają. Posterunki oddalone są od siebie, bagatela, o 150 km. Po drodze jest przełęcz na wysokości 4700 metrów. Xrka znów kuleje, nie ma średnich obrotów, nie ma i niskich. Ciągnie jak wariat tylko powyżej 5000 obrotów. Ciężko tak jechać, w dodatku z każdym kilometrem jest gorzej. Wiem co to znaczy – cały czas jesteśmy wyżej i wyżej, powietrza mniej, a paliwa tyle samo.



Stajemy nad jakimś jeziorkiem, jest niecałe 3000 metrów – nie wjadę na 4700. W gaźniku mam dyszę 175, przed wyjazdem kupiłem jeszcze 165 i 155. Miały być do użytku na naprawdę dużej wysokości. Szlag mnie trochę trafia, bo DRZ i KTM jadą jakby nigdy nic. Dysze schowałem gdzieś głęboko. Małe to i łatwo zgubić, więc schowałem dobrze. Tak dobrze, że znajdę je dopiero ostatniego dnia wyprawy. Siedemnastką odkręcam korek w gaźniku i po chwili mam w ręku dyszę. Duża. Dużo za duża. Do środka wkładam sześć drucików z przewodu elektrycznego, podwijam i skręcam. Operacja trwała mniej niż 5 minut. Mam niskie, średnie i wysokie obroty. Brawo.













Z każdym metrem robi się coraz zimniej, na przełęczy jest zaledwie 4 stopnie, słońce już nisko i kiedy zjeżdżamy na argentyńską stronę zaczyna się naprawdę zimno. Wzdłuż drogi jest jeszcze sporo śniegu uformowanego przez wiatry w przedziwne formacje. Nie ma ochoty na fotki, zmiatamy.









Do Argentyńczyków jeszcze 70 km, droga się prostuje z każdym kilometrem. Odprawa przebiega szybko i bez problemów. Już ciemno, a do Rodeo jeszcze z 15 kilometrów. Wspomagamy Olę ledami i dojeżdżamy. Wiemy, że gdzieś tu są chłopaki z Torunia. Nie było łatwo, ale zew wina i asado łączy nas z nimi wkrótce. Miły wieczór, dzielimy się wrażeniami z ostatnich dwóch dni, a butelka pęka za butelką.

__________________
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację.

Ostatnio edytowane przez sambor1965 : 25.02.2016 o 13:26
sambor1965 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem