I wiecie co...?
Coś, co ludzie pokroju Fazencjusza zrobili by w dwa, najdalej trzy dni, co ja robiłem dni 10. Bo padało, bo fizycznie wydechłem...
Ale... zrobiłem.
I jestem z siebie kurwa dumny.
Ba... Potrafiłem relatywnie pomóc synowi sąsiada, fikając po dachu z blachą czego nie mógł zrobić ojciec, mój rówieśnik, bo ma lęk wysokości.
I teraz ten ojciec już się tak że mnie "nie śmieje".
Wpada super sąsiad, którego częstuję bimberkiem, i mówi bez cienia żadnej krytyki:
- Aaaa... Sobie powolutku to wyremontujesz i będzie fajnie...
Widzi, co zrobiłem z szopą.
Fajny, sąsiedzki entuzjazm. Cieszymy się...
O dziwo nikt się nie śmieje.
__________________
Jam nie Babinicz...
|