Dzień I - aklimatyzacja
Lądujemy rano w Skardu. Lotnisko położone jest na 2230 m n.p.m., a samo miasto, które obserwujemy z samolotu, spowija gęsta, szarawa mgła. Jak się później okazuje, to nie zwykłe zjawisko atmosferyczne, a mieszanka pyłu i smogu.
Na lotnisku czeka na nas Salman - organizator lokalnej logistyki. Pakujemy się do jego zadbanej BJ40. Ja, Tadek i Krzychu lądujemy w środku, Igi na pace. Jak się okaże później, to nie będzie jego jedyny raz podczas tej wyprawy.

Salman wiezie nas do hotelu, w którym akurat kończy swoją wycieczkę kilku gości z Polski. Szybko łapiemy kontakt z nowo poznanym Witkiem, który jak się później okazuje, ma całkiem odjechany życiorys (
https://swiatmotocykli.pl/turystyka/...-na-plaze-goi/). Witek jest pierwszy raz w Pakistanie, ale Indie zjeżdża regularnie od kilku lat. Za swoje wyprawy zgarnął nawet dwa Kolosy. Nota bene, po powrocie udało nam się spotkać w Opolu na festiwalu podróżniczym.
Pierwszy przejazd po Skardu BJ-ką Salmana budzi we mnie lekką niepewność - ruch drogowy jest chaotyczny, zasady ruchu są raczej umowne, a liczba klaksonów przypadających na minutę jazdy przyprawia o zawrót głowy. Zastanawiam się, jak to wszystko przetrwamy (tydzień później sam będę wyprzedzał na ósmego i poganiał Pakistańczyków w korku, ale to później

).

Następnego dnia planujemy pojechać do Khaplu, a potem w dolinę Hushe. Chcemy więc szybko obejrzeć motocykle i zrobić krótki rekonesans po mieście. Motocykle podstawione przez Salmana właśnie wróciły od grupy Malezyjczyków i mają pewne braki - np. brak przednich świateł czy świateł stopu. Nasze europejskie oczekiwania zderzają się z "Pakistani Standard" - takie właśnie naklejki dumnie zdobią te japońskie, ale produkowane w Pakistanie Suzuki GS150. Na cztery motocykle i osiem kół tylko jedna opona ma jakąkolwiek kostkę.
Kolejne wyzwanie to skrzynia biegów - w pakistańskich sprzętach wszystkie biegi wbija się w dół, albo przodem stopy, albo piętą. Przez pierwsze kilka dni zdarza się, że ktoś z nas próbując wyprzedzać zamiast wrzucić trójkę, wbija sobie jedynkę.
Salman ma niedaleko hotelu szopę z motocyklami. Z kilku innych egzemplarzy wyciągamy potrzebne części i składamy nasze maszyny.

Wzywamy lokalnego mechanika, który ogarnia elektrykę, i wieczorem jesteśmy już gotowi. Salman zamawia jedzenie, najadamy się porządnie i rano będziemy gotowi do drogi.