Dzień 3
No jak na złość, dziś piękne błękitne niebo, kiedy ja mam spotkanie jedno za drugim. W ramach urozmaicenia otoczenia, około lunchu przeniosłem się do centrum, żeby doładować witaminę D i kofeinę. Gdy zaparkowałem ubłoconego Osła w szeregu chopperów i bobberów, od razu przypomniało mi się, jak z ekipą UĆ umawialiśmy się na Piotrkowskiej po lataniu wokół komina – pozdrowienia dla Czarnuchów z Łodzi.
W tak zwanym międzyczasie sprawdzam pogodę i dokąd mogę dojechać. Wygląda na to, że będzie padać do końca świata, ale trzymam kciuki, że pogodynka się myli. Sprawdzę prognozę, jak dojadę. W opcji mam z 10 kempingów przed większym miastem, więc jest w czym przebierać. W ogóle fajna inicjatywa grupy outlanderów, żeby zebrać POI z dzikimi kempingami, chociaż większość w lasach stanowych i tak po jakimś czasie dorabia się stołu i paleniska.
16:30, życzę wszystkim w biurze miłego popołudnia i ruszam w drogę. Do przejechania mam 130 mil, z czego 80% to szutry. Trasa prowadzi na południe zygzakiem – do przejechania są Appalachy, które w tym miejscu wyglądają jak zmarszczki na obrusie, ułożone dokładnie w poprzek tego, jak jadę, i tak pięć razy wspinam się szutrowkami, tylko po to, aby za chwilę zjechać do doliny. Każda ze „zmarszczek” jest inna: jedna ma prosty, długi podjazd, gdzie trzeba się opamiętać, żeby nie zapiąć 6. biegu, inna to krótkie lewo-prawo pod liniami wysokiego napięcia, jeszcze inna ma hopki, a kolejna to bajkowy asfalt z patelniami, gdzie tylko słychać, jak centralka szoruje.
Farma.jpgTruck.jpg
Trasa.jpgLinie.jpg
Camping.jpg
Powyżej ostatnie miejsce kempingowe – piękne, tylko że pogoda niezmiennie pokazuje deszcz, a ja muszę jutro być na kamerze z klientami i nie mogę się pojawić jak mokry bezdomny pies. Decyzja pada znowu na hotel. A że mam sporo pracy, to biorę na dwie noce. Jutro, jeśli będzie czas, to bez bagażu wyskoczę sobie w góry na jakąś mniejszą pętelkę.
Mówiłem już, że się zakochałem w tych mega farmach?
Farma 2.jpgFarma 3.jpg