Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10.03.2021, 22:33   #79
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 51 min 5 s
Domyślnie



20 dzień. 9 maja.
Varbon w Prowincji Kazwin – Chalandar


98200-98637
437 km

Budzik niezawodnie piszczy znienawidzoną melodię. 5:30. Nie wstanę. Ciepły śpiwór rozleniwia i wszystko mi mówi, że jeszcze trochę. Jeszcze pół godziny.

Słychać dudnienie. Jednostajne, rytmiczne uderzenia, natarczywie, co kilka sekund zaburzają ciszę. Niepokojący i nierealny dźwięk wyciąga mnie ze śpiwora a przejmujące zimno, natychmiast stawia na nogi i zmusza do ubrania się.
Co to za dźwięk? Na tyłach pokoju, za murkiem, między rozpadającymi się meblami, metalowy zlewozmywak. To woda z zepsutego kranu miarowo upuszcza kroplę po kropli na blachę zlewu. W zlewie niespodzianka. Chyba są tu koty. Upatrzyły sobie ów zlew jako kuwetę.
Bardzo nie chciałem wstać, ale skoro już, to chcę jechać.
Z trudem obracam motocykl w kierunku bramy. Zaparkowany jest na wąskim, nierównym chodniku i ledwo mieści się w poprzek. Bez obracania bym nie wyjechał. Dopiero teraz mocuję bagaż.
Kiedy się ubierałem, znalazłem w kieszeni 100 tys. Riali. Wczoraj targowałem się o cenę noclegu z młokosami i, mimo że pokój nie był tego wart, to staruszka, która mnie przyjęła, nie żyje dostatnio, a nawet nie przeciętnie. Zostawiłem banknot na podłodze pokoju, w którym spałem.
Na szczęście metalowa furtka jest tylko przymknięta. Jakoś przecisnąłem się z motocyklem na drogę.



Jezioro o świcie robi wrażenie. Jest małe, ale wczorajsza wichura ustała, więc w wodzie jak w lustrze wszystko się odbija. Rechotu żab nie słychać.









Około 80 kilometrów stąd, na szczycie góry, stoi twierdza. Jest bardzo stara, bo współcześni, mądrzy ludzie wydedukowali, że zbudowano ją około IX wieku. Teraz to właściwie ruiny, pozostałe po inwazji Mongołów w 1256 roku. Do twierdzy Alamut* w górach Elburs można wygodnie dojechać asfaltem. Ja jednak na mapie znalazłem krótszą, krętą i jak mi się zdaje ciekawszą trasę. Właściwie nie o twierdzę chodzi. Chodzi o to, żeby pobyć tu jeszcze a twierdza jest zaledwie pretekstem. Bo czymże są nawet najstarsze i najbardziej wyrafinowane wytwory ludzkich rąk, w porównaniu do finezji i niepowtarzalnego kunsztu dzieł natury…
Wczorajsze popołudnie i wieczór spędziłem w miejscach tak niecodziennych, że chcę jeszcze. No i dziś, ostatni, nocny odcinek mogę przejechać za dnia.
Długie cienie, zamglone powietrze przebijane promieniami słonecznymi, chłód poranka i warkot spokojnie pracującego silnika na drodze zbudowanej pośród starych gór. Jak rzeka omijająca przeszkody, tak droga wije się między szczytami, wznosząc się na zbocze, to znów z niego opadając.





















W dolinie senne o tej porze miasteczko Moallem Kalayeh. Naliczyłem cztery kobiety i dwa samochody w ruchu. Wszyscy jeszcze w domach.





Za miastem droga prowadzi już tylko do góry.









Następne i jednocześnie ostatnie zamieszkałe miejsce przy drodze to wioska Kouchenan. Tutaj, na asfalcie leży głaz. Zsunął się ze zbocza albo wczesną wiosną pod naporem śniegu, albo jakaś inna siła zwaliła go w dół. Może trzęsienie ziemi? Asfaltu zostało na szerokość samochodu i po śladach widać, że co jakiś czas ktoś tędy przejeżdża. Pewnie nie ma w okolicy ciężkiego sprzętu, żeby usunąć zawalidrogę.













Za wioską szlak skręca i wiedzie wzdłuż podstawy ośnieżonego szczytu, przez który nie sposób wybudować drogę. Trzeba się wspiąć serpentynami zakręcającymi niemal o 180 stopni. Tu nikt raczej nie zapuszczał się od dawna. Głazy pospadały na asfalt tak, że samochód nie przejedzie. Mimo to, mniejsze odłamki skalne wyglądają na jako tako uporządkowane. Czasem topniejący śnieg spływa na drogę, a ta nasiąka wodą. W końcu trafiam na takie miejsce, gdzie trudno jest przejechać motocyklem między głazami a przepaścią. Może i zawróciłbym w tym miejscu, ale jest pod górę i po małych kamieniach. Coś mi podpowiada, że gdybym się zatrzymał, to mógłbym zsunąć się i stracić równowagę.









































Za tym miejscem resztki asfaltu skończyły się i doczłapałem się na wysokość, gdzie zima właśnie przegrywa z wiosną odwieczny spór.
Ostatnie czapy śniegu jeszcze nie poddają się całkowicie, ale ranione promieniami słońca, kurczą się zamieniane w wodę. Strumienie tej wody drążą miejsce dla siebie w skale, obmywają kamienie, wypłukują osad i przeciąwszy drogę, spadają w przepaść. Nie ma tu ptaków, drzew ani nawet źdźbła trawy. Słychać tylko spadającą wodę, szumiącą wespół z lekkim wiatrem grającym swoje nierówne szzzzzz na kamieniach.
W niewidoczny na oko sposób, od milionów lat, ten sam rytuał tworzy i niszczy jednocześnie, rzeźbiąc skały według uznania. To zaledwie dwadzieścia pięć kilometrów od cywilizacji, ale tutaj czuję się obcy i zbędny jak nieproszony gość. Jednocześnie spokój i potęga gór udzielają się bezwiednie. Złapałem się na tym, że uśmiecham się głupawo do samego siebie.











Wjeżdżam w stertę śniegu. Zniszczone lawiną głazów bariery ochronne, zwisając ku przepaści, niczego i nikogo już nie ochronią. Przecinam sezonowy wodospad zrzucający wody roztopionego śniegu prosto w przepaść.



Zostało 11 kilometrów, ale na wysokości 2500 metrów n.p.m. droga zamknięta szlabanem. Obok stoi opuszczony budynek. Coś jak wartownia. Wybite okna, porysowane sprayem ściany. W środku krzesło, śmieci, oczodoły wejść do innych pokoi z ogołoconymi z framug cegłami.















Stąd widzę drogę, po której miałbym jechać, gdyby nie szlaban. Przyklejona po przeciwnej stronie doliny, czy może kanionu, wije się i prostuje jakby walcząc, tylko o to, żeby nie dać się zasypać. Do tego jest wąska. Jakaś niepewność wdziera się we mnie, kiedy tam patrzę. Chciałbym napisać, że rozsądek, ale to zwyczajny lęk. Czy ta wąska droga jest przejezdna? Widziałem, jak głazy zagrodziły drogę asfaltową. Czemu zbocze, gdzieś tam, nie miałoby się osunąć? Jest tak wąsko, że motocykla nie zawrócę. Tu jeszcze mogę zawrócić. W sumie z wczorajszą wieczorną tułaczką do jeziora przejechałem 160 kilometrów zakrętów. Samych zakrętów. Twierdzy nie zobaczę, ale to, co widziałem jadąc do niej, wystarczy mi za dziesięć twierdz. Za sto.

Teraz muszę wrócić do głównej drogi wiodącej do Teheranu.















Tankowanie na stacji gdzieś na głównej drodze, nie obyło się bez zdjęć z ciekawską i wesołą obsługą.







Po jakimś czasie może to być uciążliwe dla introwertyka, ale trzeba pamiętać, że to przez wrodzoną gościnność i uprzejmość nieprzerwanie ktoś zagaduje. Trzeba się przyzwyczaić do tego albo unikać kontaktu. Innego wyjścia nie ma.
Dopiero za sto kilometrów, prawie na rogatkach Teheranu, wjeżdżam na Chalus Road**. Chalus Road to zwyczajowa nazwa drogi numer 59. Jadąc od południa w kierunku Morza Kaspijskiego, trzeba wdrapać się serpentynami na przełęcz Kandovan na prawie 3 tysiące metrów. W dole, w mieście upał a na przełęczy czapki, rękawice, śnieg i mokry asfalt. No i mrowie ludzi. Droga ta jest zawsze zakorkowana. Wprawdzie nie stoi się, ale niekończący się sznur samochodów przypomina zakorkowane miasto. To zrozumiałe. Droga ta łączy Teheran z morzem.













Za przełęczą, zmienia się wszystko. Surowe, góry i upał od południa, na północy lasy bukowe, zieleń i też upał, ale i wilgoć. Nieważne jak szybko jedziesz, i tak będziesz cały mokry. Poza tym przeciętnie wszyscy jadą jakieś 40 na godzinę i przeważnie nie ma mowy o wyprzedzaniu. Pozostaje tylko podziwiać, co widać. Droga ma 160 kilometrów. Raz przejechać warto. Ponieważ wjechałem w nią nieświadomie, wyznaczając po prostu punkt na GPS nad Morzem Kaspijskim, dopiero po jakimś czasie odkryłem, że jechałem już tędy w 2014 roku, tylko w przeciwnym kierunku.
Już nie zachwyca jak wtedy. Wszędzie spaliny i jeden, wielki korek. Może przez wilgoć i upał, może przez korki albo przez kontrast dzikich gór z poranka, z przyjemnością wjechałem do miasta Chalus. Nie zniechęcam. Sugeruję, żeby wybrać się 59 tką w podróż skoro świt i nie w piątek ani inne święto.
Na poboczu wystukuję w GPS pierwszy z brzegu hotel. Nie znalazłem go, choć miał być przy samej drodze. Jest za to inny. To bez znaczenia. Ten dzień jest niezapomniany, ale jestem wymęczony po inhalacji z rur wydechowych, po wilgotnym skwarze i kiszki marsza grają.
Zwyczajowo już rozpocząłem negocjacje. Nie wiem, czy wszędzie wypada i czy to jest w hotelowym zwyczaju. Po rozmowie z managerem recepcjonistka przychodzi z dobrą wiadomością. Manager nie wiedział, że ile by nie było i tak bym tu został.





Prysznic z zimnej wody orzeźwił mnie zupełnie. Teraz sklep. Daleko szukać nie musiałem. Jest po drugiej stronie … kręgielni … Tak. Przechodząc przez jezdnię, tak sobie pomyślałem, że to jak kręgielnia.



Nie da się wejść na plażę, bo wszędzie mur, nasyp albo wille.



Wracam więc do pokoju ze sklepowymi zdobyczami.



Na kolację mam miejscowy chleb, cienki jak gazeta z… pasztetem podlaskim W sklepie wybrałem z półki coś tak niejadalnego, że nie do zjedzenia. Mam pewne podejrzenie, że kupiłem półprodukt do jakiegoś dania. Pasztet tym bardziej smakował. Do tego nieco cierpki sok z granatów, śliwki w syropie i chałwa. Chałwa nie dorównuje ukraińskiej w smaku. Jutro wrócę w góry. Jutro wrócę w góry…

CF

Mapy






* Twierdza Alamut - https://pl.wikipedia.org/wiki/Alamut
** Chalus Road - http://irandoostan.com/chaloos-the-m...-road-in-iran/
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/

Ostatnio edytowane przez CeloFan : 13.03.2021 o 08:56
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem