Po śniadaniu żegnamy się z naszymi rodakami . Przy motocyklach chętnie z nami robią sobie  zdjęcia rozchichotani  Koreańczycy .  Co chwila słychać ciche  hihi , haha .  Trzeba przyznać , że są pocieszni .
Przy wjeździe na główną ulicę jest "stacja benzynowa " . Właścicielka wraz z swoim synem  przy  zachowaniu wszelkich  zasad  p-poż  z wiadra przez wielki blaszany lejek sprawnie tankuje  motocykle  .  Wyjeżdżamy z miasta  i drogą M41 kierujemy się  dalej na  północ .  Choć  nie widać już wysokich ośnieżonych szczytów gór  widoki  nadal są przepiękne .
Jest gorąco i by nie odwodnić organizmu trzeba często zatrzymywać się na krótkie pauzy ,  gasząc pragnienie wodą . Zastanawiam się " jeśli tu jest tak ciepło , to jak będzie w Uzbekistanie 

 ".
W  jednym z przydrożnych sklepów robimy zakupy .  Nieopodal jest jednostka  wojskowa z wieżą obserwacyjną  na której stoi żołnierz . W zasadzie  nic dziwnego . Przecież droga biegnie wzdłuż granicy , a po jej drugiej stronie jest już  Afganistan  , czyli największy na świecie kartel produkujący  podobno ponad 90%  światowej  heroiny , która trafia na cały glob.
Przerwa na małe co nieco .
Wybuchowe drzewo .
Część gospodarstw po stronie afgańskiej wygląda  naprawdę  bardzo przyzwoicie ( jak na tutejsze warunki ma się rozumieć ) .
Obóz rozbijamy za miejscowością Yezgan . Ciężko  poszukać jakiegoś  w miarę równego kawałka . Przy rozstawianiu namiotu trzeba bardzo uważać , ponieważ na ziemi jest sporo gałązek z  długimi suchymi  kolcami . Dopiero co  w hostelu zakleiłem dziurę  w macie  i  chcę  się trochę nacieszyć   wygodnym spaniem .  Z wejścia do namiotów  rozpościera  się  całkiem przyjemny widoczek .
Bardzo osobliwa góra . Wygląda jakby geolog wielkim młotem rozłupał szczyt odkrywając jej strukturę .
Im bliżej stolicy Tadżykistanu , ty robi się cieplej .  Adam z Robertem są tak zziajani , że w przydrożnym wodopoju odmawiają modły  dziękczynne  chłodząc zgrzane głowy .
Kilkanaście kilometrów za  Dushanbe odbijamy na   północ do  Hissar . Na nawigacji widać przepływającą przez to miasteczko rzekę . Do granicy z Uzbekistanem pozostało ok.  50km. a wizy  rozpoczynają się dopiero jutro . Na bazarze robimy zakupy . Jak w wielu innych miejscach już po chwili otacza nas grupka tubylców z milionem pytań . Pakujemy się tak szybko  jak  tylko się da i ruszamy byle  dalej  od tego miejsca .  Na uboczu miasta szukamy miejsca z dobrym dostępem do rzeki . Nie jest łatwo . Przy budynkach  mieszkalnych nie ma sensu się rozkładać , bo pewnie po chwili pojawią się nieproszeni goście  , natomiast w miejscu oddalonym od domostw , gdzie  jest spokój brzeg jest  wysoki  i stromy ,  przez co są problemy z wejściem do wody . W końcu niedaleko mostu przy wyjeździe z miasta   znajdujemy boczne wypłycenie  rzeki Kafirnigan  i tu spędzamy prawie połowię dnia . Leżenie bykiem na trawie - kawa , leżenie bykiem w wodzie - piwo , drzemka na trawie - obiad . Nabieramy sił przed jutrzejszym zderzeniem z pogranicznikami z Uzbekistanu . Pamiętam   Czecha spotkanego w Kirgistanie . Odprawa zajęła  jemu  6 godzin , jednak  z tego co powiedział  nie był rekordzistą tej "smutnej rywalizacji" . Innym  przekroczenie granicy zajęło dobę !!  Dokładnie liczymy kasę - a trochę waluty różnych krajów się uzbierało - i zapisujemy na kartkach . Zastanawiamy się też , czy podać w deklaracji sprzęt elektroniczny .
 Pierdu , pierdu , a słońce jest już coraz bliżej horyzontu . Trzeba rozejrzeć się za miejscówką do spania .
- Panowie  mam propozycję . Prześpijmy się   dzisiaj  w  gastanicy . Jest po drugiej stronie  rzeki . Przejeżdżaliśmy obok budynku . -  proponuje Adam
  
 Pakujemy rzeczy  i przez most wracamy na drugi brzeg rzeki . Faktycznie przy drodze stoi budynek . Jest to jednak  knajpa-bar , co nie znaczy , że będziemy rozpaczać . Korzystamy z zasobów jego lodówki pakując kilka chłodnych piwek do kolacji . Zbieramy się do drogi , gdy podjeżdża stara Łada . Wszyscy panowie łącznie z kierowcą wyglądają  jakby  już  coś przyjęli na wątrobę . Zbiera się przy nas  mała grupa , czyli  pasażerowie samochodu i klienci knajpy . Rozmawiamy z nimi chwilę , gdy jeden z osobników rzuca propozycję .
- Możecie u mnie spać . Nie daleko stąd  mam  dom . Jest też  wielkie łóżko w ogrodzie .
-Tak ?   A co zapraszasz nas, czy mamy zapłacić za nocleg ?
-50 - odpowiada .
- Co 50 

 -  pytamy .
-50 baksow
Rozbawił  nas .
- Co 50 baksów 
 
  . Za hostel płaciliśmy dużo mniej .
-  To ile chcecie dać 
  
- 5 .  5 baksów od osoby . Pasuje ?
 
- Pasuje  odpowiada .  Jedźcie tam - mówi  wskazując kierunek paluchem . Zatrzymajcie się przy czerwonej metalowej bramie .
Chcemy   podwieźć  naszego dobroczyńcę  ,  jednak  każdy  ma na kanapie bagaże i nie da się upchnąć  już  nic ponad to . Jedziemy przodem  , a gospodarz   człapie powoli z nogi na nogę  owe   200 m.  Czekamy  przed  krasną  bramą  jak nam nakazano , gdy wreszcie skrzypiące  wrota otwierają się i możemy wjechać do środka .  
Stwierdzenie  " mam tam dom "  zostało  z całą pewnością użyte zbyt mocno na wyrost . Dom to dopiero tutaj będzie . Jak na razie  to tylko kilka ścian bez okien i dachu  które wystają jedną kondygnację  nad ziemię  .  Obok stoi  budynek , który  można nazwać gospodarczym , a w nim między innymi ubikacja i pseudo prysznic . Jest za to zadaszony i można zamknąć drzwi . Atrakcją posesji  mógł by być basen gdyby  była w nim woda . Wokół posesji  jest wysoki na ok. 2,5 m  mur . Ogólnie wygląda to jak nie kończąca się historia ( budowlana )  która pewnie  jeszcze sporo czasu potrwa  zanim zostanie ukończona .  Parkujemy motocykle , i  otwieramy zimne piwko częstując również gospodarza .
- Wiecie co ?   Byłem kiedyś w waszym regionie . Teraz są tam Państwa Bałtyckie  - Opowiada .
- Tak  a , co tam robiłeś  ?  -  pytam zaciekawiony .
- Samochodami  woziliśmy " ług " .
- Hmm . Co to takiego "ług" ? - Pytamy .
Tłumaczy nam , jednak ni cholery nie możemy domyśleć  się o co chodzi . Znika na chwilę ,  a my nadal  dumamy  co znaczy owe  słowo .
- Ług to taki środek chemiczny . Coś związanego z chemią - mówi Adam  .
Odpowiedź jest bardziej banalna . Mija krótka chwila gdy zjawia się gospodarz  dzierżąc w dłoni dorodną cebulę . To jest "ług" !
- Co ? Woziłeś z Tadżykistanu  tyle kilometrów cebulę ?  - pytam z niedowierzaniem .
- Da .  Pada krótka , rozbrajająca odpowiedź .
Rozprawiamy jeszcze dłuższą  chwilę , a rozmowy płynie gorycz i rozczarowanie  obecnymi czasami . Z tęsknotą rozpamiętuje czasy ZSRR  ,  ale wie  , że to już ( jak to mówią Czesi )   se ne wrati .  Wraz z końcem piwa znika nasz gospodarz  , obiecując  , że zgodnie z ustaleniami będzie  o szóstej rano .
Z noclegu - jak i z chęci wzięcia prysznica  -    w  budynku  gospodarczym rezygnujemy . Rozkładamy się na wielkim metalowym łóżku .  Jest ciemno , więc szybko zasypiamy .
Pyk .... i  robi  się jasno .  Coś nie tak , bo czuję  się  jakby  minęło  ledwie kilkadziesiąt minut od  zaśnięcia .  Podnosimy głowy  i rozglądamy się .  Jest   jasno , ale nie za sprawą słońca lecz  halogenu , który  oświetla naszą posesję .  Dalej  za murem , na sąsiednich działkach   jest  ciemno jak   w   ....  Afroamerykanina . Wygląda  to  jakby ktoś  nas  obserwował . Po  20-tu  minutach  oswajamy się  z   "sztucznym słońcem"  i staramy  zasnąć ponownie . Mija kolejne 40 min .  gdy  z  letargu  wyrywa nas  skrzypienie wpierw otwieranej furtki , a następnie otwieranej  bramy .  Na posesję wjeżdża  samochód . Zatrzymuje się  , a jego  światła  gasną . Ponownie  skrzypi zamykana brama , a po bramie trzaska furtka .  Podnosimy się i siedzimy nieźle  skołowani . Co się dzieje  ? Mija chwila , jednak nikt  to nas z  nie podchodzi . Gramolimy  się z Adamem  ze śpiworów ,  bierzemy latarki i idziemy obadać temat . Ani w samochodzie , ani wokół niego nie ma żywej  duszy .
- Może schowali się za drzewami ?  - pytam Adama .
- Nie .  Nikogo nie widzę. - Odpowiada   Adam  oświetlając  boczną porośniętą drzewami część  posesji .
 
Krzątamy się jeszcze chwilę  chowając przy okazji  noże , które  leżą  w kilku miejscach przy budynkach (  pewnie służyły w czasie imprezek , które tu organizował właściciel  -pustych flaszek też trochę było - , a   jeden z noży ma klingę ze 20 cm . )    i wskakujemy ponownie do śpiworów .   Roberta  żywcem nie wezmą . Chowa swój nóż pod poduszkę , tak na wszelki  wypadek . Adam  proponuje  byśmy trzymali warty . Zmiana co   0,5  h  . Nie podejmujemy  tego pomysłu . Leżę nasłuchując , bo ochota na spanie już mi przeszła .  Cisza trwa  kolejne  kilkadziesiąt minut  . Zaskrzypiała  furtka , zaskrzypiała  brama , samochód odpala , włącza światła i wycofuje   z posesji . Zaskrzypiała  brama,  zaskrzypiała i trzasnęła furtka .  Kurrrwa co jest !!!!  

 Miało być bezpiecznie !!! 

  Jak nas    zarżną , to  przez najbliższe 100 lat nikt  nas nie znajdzie , no  chyba , że wcześniej   przy wódce  któryś   oprych się  wygada . Nawet spieprzyć stąd nie  można , bo brama zamknięta , a mur wysoki . Biorę  latarkę i idę zobaczyć co się dzieje . Ponownie  pustka . Ani samochodu  , ani żadnej żywej duszy .
Ta noc strasznie się dłuży .  Zasypiam nad ranem .  Już robi się szaro .Od kliku godzin jest spokój  ,a  ja jestem  zmęczony i jest  mi obojętne co się stanie .  
Dzisiaj  wspominam  tą sytuację z lekkim uśmiechem .  Możecie mi jednak wierzyć ,  lub nie owej nocy  kompletnie do śmiechu  nam nie było .
CDN...