Po wczorajszej rwącej "czekoladowej"  rzecze dzisiaj pozostał mały , leniwy strumyk. Varadero z BMW bez problemu przejeżdżają po kamienistym dnie na drugą stronę i wreszcie ponownie możemy jechać do przejścia granicznego z Tadżykistanem 
 Nie wiem czy to zauroczenie wspaniałymi widokami ,  czy bardziej  moje gapiostwo powoduje , że zamiast ominąć kałużę na poboczu pakuję się prosto w jej środek . Jest w niej sporo osadu , który wczoraj niosła rzeka. Afryka otrzymuje piękny , niepowtarzalny  make up .
Przed granicą wjeżdżamy na przełęcz Kyzyl Art , którą określa się jako "bramę" wjazdową do Pamiru . Na tablicy wymalowano nazwę przełączy oraz podano  wysokość 4282 m n.p.m.  Chwilę później nasze gęby uśmiechają się do pamiątkowego zdjęcia na tle obelisku  z napisem ТадМикиŃŃан .
Przejście graniczne to kila murowanych budynków, oraz  dwa baraki , które wyglądają jak przerobione zbiorniki . Wchodzę do środka jednego z pomieszczeń w którym mieszkają pogranicznicy . Na prawdę spartańskie warunki . Porównując z warunkami na naszych przejściach , to w Polsce warunki pracy są jak w Hiltonie co najmniej .
Chłopaki mają czas , a ich powolne ruchy może należy tłumaczyć znaczną wysokością na której się znajdujemy . Chętnie za to rozmawiają z nami .
-Mieliśmy być wczoraj , ale nie dało rady przejechać przez rzekę . Musieliśmy spać pomiędzy granicami .  Dzisiaj pogoda  jest bardzo ładna , a poziom rzeki niski . - Tłumaczymy naszą wczorajszą sytuację .
-Wiemy. Czekamy za wami. - odpowiada jeden z nich .
-I tak macie szczęście .
-Tydzień temu padał tutaj śnieg - dodaje .
-Przed wami będzie jeszcze jedna rzeka .
-A jaka jest ?  Duża , głęboka ?  Taka sama jak ta , którą wczoraj musieliśmy przejechać ? - Dopytuję z obawą .
-Nie wiem jaka jest dzisiaj . Wiesz , jak to w górach . Czasami jest więcej wody , a czasami mniej .
-Chcemy jechać wzdłuż Korytarza Wachańskiego . Wzdłuż granicy z Afganistanem - wtrąca Robert .
-Powiedzcie . Jak jest w Afganistanie . Spokojnie , bezpiecznie ?
-Tak spokojnie . A jak ma być ? - rozbrajająco odpowiada jeden z chłopaków .
-No u nas w telewizji mówią , że jest  niebezpiecznie .
-Ech ... Nie ma się czego bać . Mówię  wam  , że jest bezpiecznie - powtarza pogranicznik .
Odprawa dobiega końca , szlaban unosi się  w górę , a my ruszamy na spotkanie z wspomnianą drugą rzeką . Na szczęście nie ma  się czego  obawiać . Wczoraj może poziom i był wysoki , jednak dzisiaj to wąski strumyk z kamienistym dnem przez , który przejeżdżamy z łatwością .
 
 Droga M41 . Jedziemy starym , ale jarym asfaltem . Z   lewej strony jest płot, który wyznacza   pas przygraniczny  z Chinami . W oddali  po chińskiej stronie widać wysokie ośnieżone  szczyty . Mija  kilkanaście kilometrów , gdy  spotykamy dwóch rowerzystów . To  Angole , którzy są na czele  pozostałej lekko z tyłu  większej grupy . Kurtuazyjne heloł,  hałorju , łer ju from , by nasze spotkanie  zakończyć zdjęciem i życzyć sobie bezpiecznej podróży .
Słońce wznosi się coraz wyżej i pomimo sporej wysokości na której jesteśmy robi się gorąco .  Nad brzegiem jeziora Karkul   robimy  przerwę . Obłędnie wygląda turkusowy kolor wody na tle ośnieżonych położonych w oddali wysokich szczytów gór .
 Adam  przyozdabia BMW znalezioną czaszką barana i robi pamiątkowe zdjęcia, gdy podjeżdża do nas dwóch rowerzystów . 
Są to młodzi Rosjanie na co dzień mieszkający w Moskwie . Przyjechali do Tadżykistanu , by chodzić po górach . Chłopaki  mają  nietypowy sposób zdobywania szczytów .
-Jak chodzicie po górach z rowerami ? Pytamy .
-Wjeżdżamy  nimi w góry  na tyle , na ile się da . Jak już wyżej  jechać nie można to je prowadzimy .  
-No , ale na sam szczyt nie zawsze można wprowadzić rower -  Odpowiadam .
-Zgadza się .  Wtedy chowamy je , lub jak jest śnieg  - a przeważnie wyżej jeszcze jest - przysypujemy je śniegiem . W drodze powrotnej  rowery odkopujemy i jedziemy nimi w dół .
Muszę przyznać , że mają fantazję . Potrafią sobie poradzić w każdych warunkach .
W wiosce , która jest nieopodal  jeziora szukamy sklepu  gdzie  można kupić wodę .  Sklepik jest , jednak jego właścicielka  mówi , że jest zamknięty . 
-Jedźcie tam  -  mówi wskazując palcem kierunek  . Jest tam pompa ( wspominali o niej też Rosjanie ) . Każdy może z niej korzystać  .
Po chwili kluczenia i pogubienia się wzajemnie pomiędzy budynkami , odnajdujemy pompę . Czysta , zimna źródlana woda smakuje wybornie .  Opijamy się na zapas jak wielbłądy i tankujemy puste butelki . 
Przy wiosce  na drodze jest punkt kontrolny.  Po sprawdzeniu dokumentów możemy jechać dalej . 
Droga ponownie wznosi się wyżej , wyżej i wyżej . Przed nami przełęcz Ak Bajtał . Tablica informuje , że wkrótce wjedziemy   4655 m n.p.m.  Afryka cieniutko pierdzi .  Ze 20 koni pewnie zdechło z powodu rozrzedzonego powietrza  i  mocniejsze odkręcanie gazu kompletnie nic nie daje .  Dwa pozostałe motocykle są  na wtryskach i znacznie lepiej sobie radzą z wysokością .
 
 
Po przejechaniu przełęczy przyroda po raz  kolejny  funduje nam zapierające dech w piersiach widoki .
Przerwa na trochę koffeiny 
Przy wjeździe do Murghab zatrzymujemy się , by zatankować paliwo . Pod wiatą stoi dystrybutor z pompą  na korbę . Niestety jest nieczynny . Z budynku wychodzi młoda  dziewczyna , która gestem pokazuje gdzie podjechać . Ze zbiorników na kamiennej podmurówce  wężem nalewa do wiader   benzynę  , którą  przez wielki blaszany lejek wlewamy do baków . Dziewczyna  ma sporą wprawę . Zapewne pomaga rodzicom w prowadzeniu rodzinnego biznesu . 
Gdy kończymy tankować ostatni motocykl na stację wjeżdża biały pick-up. Wysiada z niego gość , który okazuje się jest właścicielem stacji i ojcem dziewczyny . Rozmawiamy chwilę i już mamy ubierać kaski by ruszyć w dalszą drogę , gdy gospodarz rzuca propozycję :
-Może chcecie trochę jogurtu ? Mam dobry , naturalny .
-Ja mam problem gastryczny i mnie to za pewnie  nie pomoże.Dziękuję.-Odpowiada Adam .
Mnie z kolei doskwiera  problem w drugą stronę i dobry jogurcik może  być pomocny .
- Ja poproszę szefie . Chętnie spróbuję .- odpowiadam .
Mija moment , gdy  właściciel stacji  przynosi pełną miseczkę  gęstego jogurtu. Wciągam ze smakiem połowę porcji  . Jogurt jest wyborny . Drugą połowę  wsuwa Robert .  Adam słysząc nasz zachwyt zmienia zadnie .  Szef znika na chwilę i  przynosi małą miseczkę jogurtu również dla Adama .
I tu  ponownie odzywa się moja ciekawość .  Z mleka jakiego zwierzaka  był ten pyszny jogurt 
- Z czjewo eto ... no jogurt ? - Pokazuję na miseczkę .
- Z kutasa  - słyszę szybką odpowiedź .
To  chyba można nazwać konsternacją 

 Uśmiecham się patrząc jak Adam wiosłuje łyżką swoją porcję . Adam uśmiecha się również , tylko nie wiem czy tak jemu ów jogurt smakuje , czy usłyszał odpowiedź na moje pytanie.
Bez zbędnych skojarzeń drążę temat dalej .
-A czto eto kutas ?
-No znajesz . Kutas kak karowa , tolko ma dołgije ( tu pada niezrozumiałe dla mnie słowo pokazując jednocześnie ręką na włosy )  .
-Jak !! Eto z Jaka !! - odpowiadam uniesionym głosem.
-Da. Eto z Jaka . - potwierdza szef. 
Uufffff.
Szef stacji . Właściciel jaka .
Wyjazd z Murghab.
Miejscem  dzisiejszego noclegu jest polanka za wioską Alichur . Z namiotów rozpościera się widok rzekę Gunt oraz góry .
 Krótko po naszym rozbiciu obozu podjeżdża samochód , z którego wychodzi dwóch mężczyzn .  Ojciec z synem wracają z połowu ryb . 
-Chcecie ryby ?- Pytają .
-A ile macie ?  
-25 .
-Ale co 25 ? 25 ryb ? - Zastanawiamy się .
-Mamy 25 kg. ryb
-Chętnie, tylko nie mamy na czym usmażyć . - Odpowiada Robert.
-To jedźcie z nami , do  naszego  domu . Usmażymy wam . - Zaprasza Ojciec .
-Mamy  rozstawione namioty . Musielibyśmy pakować wszystko na  motocykle . Dzięki za zaproszenie , jednak zostaniemy tutaj .
Żałuję  , że nie trafiliśmy na siebie godzinę wcześniej 

  Zapewne  skorzystalibyśmy z zaproszenia .
Przed zmierzchem na niebie zbierają się ciemne burzowe chmury i zrywa się wiatr . Dociążamy namioty kamieniami  i idziemy spać .
CDN......