Sowizdrzał: 
Rano nie spieszymy się z pobudką, bo i po co. Chmurki i mgiełki powoli sobie opadają (dobry znak, lampa będzie!). 
Przy porannej kawie dłubiemy conieco z Jackiem w motocyklach; problem ten sam - zacinające się liczniki. Pomimo tej 
i wielu kolejnych prób do końca wyjazdu ani w XT, ani w DRZ telewizorki nie pokazują już wszystkiego co pokazywać 
powinny. Pierwszy raz na wyjeździe motocyklowym nie zapisuję kolejnych przebiegów, biwaków, tankowań, bo zwyczajnie 
nie ma z czego. 
Tymczasem nasze obozowisko leniwie nachodzą mućki-mlekodajki, a za nimi poważnie i dostojnie kroczy pasterz. Robimy 
sobie wspólne zdjęcie, a Paulina znajduje jednak słoneczko w bagażu i szybko rzuca je na niebo, więc pakowanie idzie nam 
raźniej. Wyprowadzamy motorki na drogę, jeszcze dwa rekreacyjne kilometry w głąb doliny, zamkniętej hotelem Argena dość 
przyzwoicie wkomponowanym w estetykę górskiej okolicy. Mijamy walec drogowy, którego operator wygraża nam za rozoranie 
kostkami wygładzonej dopiero co nawierzchni; tu też już kładą asfalt... 
Śladami z poprzedniego roku jedziemy do sąsiedniej doliny, która przez wieś Restelica wyprowadza nas do miesjca, gdzie 
schodzą się granice Macedonii, Albanii i Kosowa. Kiedyś nie było tu granic, teraz są, ale nadal nieoznaczone, pilnujemy więc 
pozycji na GPSie, żeby niepotrzebnie nie władować się na patrol macedońskiej straży granicznej. Z Restelicy wyjeżdżamy na ciągnący 
się ponad 20 km pas połonin, przez które wije się szutrowo-kamienista, nawet niezła droga. Znowu buszujemy po wysokościach sięgających 
2000m npm. Słońce raźno grzeje, czasu mamy sporo, wszystko nas zachwyca: stojący w tle Golem Korab - najwyższy 
szczyt Albanii i Macedonii zarazem, niekończące się połoniny, stadko koni... Widzimy też wyraźnie granicę pomiędzy pasmem Szar 
a Mali i Korabit (alb. pasmo Korabia) - to jakby Bieszczady Wschodnie z Rawkami i Tarnicą postawić obok Tatr Wysokich. Jestem 
w tym miejscu 4-ty czy 5-ty raz, a jak zwykle napatrzeć się nie mogę. 
Wreszcie GPS mówi ,,stop'' - granica już blisko, nie będziemy się o guza prosić. Wracamy do Restelicy, ale po drodze świta nam pomysł, 
aby wprosić się do bacówki na kawę. Zazwyczaj nie było to nigdy problemem w tych stronach, jednak tym razem wyczuwamy jakby 
lekki opór pasterzy, którzy choc bardzo dla nas życzliwi, coś szepczą pomiędzy sobą i koszą oczy. No tak - jest z nami kobieta, a oni 
przecież nie wiedzą, że to nie jest wcale taka zwykła kobieta, ale najprawdziwsza Kobieta Enduro. Najstarszy z pasterzy, 
w charakterystycznym gospodarskim nakryciu głowy, pokonuje jednak swoje skonfudowanie (,,idzie nowe, dziadzie, idzie nowe'') 
i podtrzymuje grzeczną rozmowę. Jego bośniacki język jest podobny do serbskiego, przez co i my Polacy jesteśmy w stanie go zrozumieć. 
Po kawie kłaniamy się pasterzom, dziękujemy za poczęstunek i - z lekkim żalem - spadamy na asfalt. Dziś chcemy juz przeskoczyć 
do Albanii lokalnym i dość dobrze schowanym przejściem granicznym, namierzonym - a jakże - na zdjęciach satelitarnych. Czy nam się 
to udało? Napiszemy niedługo 
