Rano śniadanko jesteśmy umówieni z Jackiem ze po południu oprowadzi nas po paru atrakcjach w okolicy wiec do 16 chcemy się przejechać do miejscowości 
Berezovka, gdzie stoi obelisk upamiętniający miejsce śmierci Hetmana Żółkiewskiego po bitwie pod Cecorą 1620 r. żeby nie było za łatwo to chcemy tam 
dojechać od południa czyli offem.Zanim wystartujemy trzeba wszystko posprawdzać.
 
 
 Początkowo jedziemy asfaltem, wieje jak to w Mołdawii potem nawet zaczyna na chwile padać.
 
 
 Ja zaplanowałem krótki off 
ale Rychowy Garmin pokazuje trochę dłuższy, oczywiście wybieramy dłuższy

. Jak kończy się asfalt to stajemy i stwierdzamy ze nie jest źle, więc nie 
zastanawiając się dłużej jadę. 
 
 
Pierwsze kilkaset metrów wyglądało dość przyjaźnie jak by Mołdawska ziemia zapraszała do eksploracji, jak tylko 
wymyśliłem sobie ze zjadę na pole to po 10 sekundach leżałem
 
 
 ślisko jak na lodzie ale w miarę twardo powrót na drogę i dojeżdżamy do lasu droga idzie 
lekko pod górkę błoto i koleiny nogi się ślizgają co rusz ktoś się kładzie albo raczej kładzie motor, ja najczęściej ale jak to Rychu licząc później gleby 
stwierdził ze Igor się nie liczy bo on to lubi 

.
 
 
 
 
 Po kilkuset metrach nie ma znaczenia jaką oponę się miało, wszystkie wyglądają jak od konkretnego 
ściga, są szerokie i gładkie 

.
 
 
 
 
 Przebijamy się przez las, dla każdego kto przejedzie Rychu ma nagrodę - kilka jabłek z plantacji obok, dobre nie za 
słodkie i dużo soku. Zaczynają się problemy z trakcją kół, okazuje się ze błoto ma konsystencję gęstego betonu który zaczyna twardnieć i w połączeniu 
z trawą i gałązkami tworzy klajster który konkretnie zatyka przednie koło obieramy technikę czyszczenia błotnika patykiem i jechania do następnego 
postoju tylko taki odcinek to maksymalnie ma 60 m. po 200-300 m Krzychu, Pejter i Przemo decydują się zdąć błotnik tylko trzeba się najpierw dostać 
do śrub.
 
 
 Mnie udało się wyjechać na gore i droga przede mną wygląda jak by lepiej stwierdzam ze nie zdejmuje błotnika, Rychu DRką ma wysoki błotnik 
i lekkim sprzętem radzi sobie świetnie. Stawiam motor i wracam przyjacielsko podrzeć łacha z kolegów, chyba ze zmęczenia, ale mamy niezły ubaw, 
na szczęście zdejmujących błotniki też ogarnia euforia, ze śmiechem na ustach i w takt wybuchających salw śmiechu dzielnie rzeźbią w gównie. 
 
 

Ruszamy droga zaczyna isc w dół po 100 m trzeba zjechać na pole po następnych 50 metrach moja Afryka znowu staje, nie ma wyjścia ja też zdejmuje błotnik 
oczywiście nie bez śmichów-chichów, sam nie wiem co tam za zioła muszą rosnąć po rowach 

.
 Dalej błoto się zmienia w koleiny z wodą, fajnie jest 
przez 200m potem nienaturalnie podgięte nogi dają znać o sobie i jadę na narciarza pługiem w którymś momencie koleina staje się tak głęboka, że zakleszcza 
mi Afryczkę  musze parę razy cofać i wbijać się a następnie rozchylać ziemie na prawo i lewo za pomocą motoru.
 
 
 
 
 Wspólnymi silami udaje mi się wyjechać 
Jest lepiej droga robi się suchsza nie ryzykuje i jadę trawiastym poboczem nie mam już siły się cieszyć, że tak fajnie idzie. Przed nami pojawia się  
ostatnia przeszkoda 200 metrowy odcinek drogi tak rozjeżdżonej ze nie wiadomo który pas ( koleinę) wybrać. Zbieram siły zaciskam zęby i prawie jednym 
cięgiem pokonuje te wertepy , dobrze wybrałem poszedłem środkiem.
 
 
 Chłopaki trochę glębią Pejter i Przemo nawet synchronicznie 

. Zaczyna padać leże 
pod drzewem pije wodę i jaram - ufff  relaksik. Dociera Krzychu i Pejter też mają dość wtedy trąbi Rychu nie wiem czy padł ale błoto zatkało nawet w DRce 
przednie koło i stoi. Oferuje się, że zostanę z motorami 

 bo zaczyna się ruch samochodowy i ponieważ każdy ma inna koncepcje przejazdu âubytkówâ to 
trzeba przestawiać motory, wole to niż wrócić w to bagno 

.  Jak już wszyscy jesteśmy na drodze to jest po 18tej czyli te 3-4 km  jechaliśmy 6 godzin !!! 
Niezły wynik po drodze dzwonie do Jacka ze nie damy na 16 wrócić śmieje się ze nas święta mołdawska ziemia nie przepuściła. Ponieważ pada a my nie mamy 
błotników ale za to błota aż nadto wszystko zaraz znajduje się na owiewkach, kaskach i ubraniach. Krążymy po wiosce i szukamy tego obelisku, okazuje się, 
że jest za wioską 50m od miejsca w którym czekałem na chłopaków wracamy, oglądamy i decydujemy się przykręcić błotniki Tenerka i KLR idą szybko, ja 
i Krzychu trochę się męczymy z Afrykami, nic nie chce pasować i wszystko jest zaklejone błotem, godzinka nam schodzi 

.
 
 
 
Rychu i Pejter nie wytrzymują 
napięcia 

 i jadą pobyć sami gdzie indziej 

, twierdząc oczywiście, że niedaleko jest jakiś punkt na śladzie. Potem pokazywali zdjęcie jakiejś bramy 
â niech im będzie 

.
 
 Wracamy na bazę, pierwszy problem Krzychowi zabrakło paliwa Rychu robi z cysterkę i spuszcza 3 l, jedziemy stacja tankowanie. 
Wyjeżdżając ze stacji nasz konwój rozdziela jakaś skodzina, ale co tam ciśniemy. Rychu, Przemo, ja, skoda, Pejter i Krzychu, po kilku zakrętach orientuje 
się ze coś nie ma za mną nikogo jadę i czekam na światła w lusterku, są spoko jedno mocne Afry i słabe od Terefere, jadę dalej następna prosta â są ale coś 
daleko?- trudno jadę i obserwuje, na następnej prostej Rychu i Przemek wyprzedzają ciężarówkę a mnie dalej niepokoją te nie-zbliżające się światła, na końcu 
prostej staje i czekam. Po kilku minutach widzę dwa światła mocne i słabe jadą, ale ze zdziwieniem stwierdzam ze mija mnie skoda a chłopaków ni ma. 
Czekam i jaram zaraz się chyba wrócę po 5 min przyjeżdża Krzychu z informacja tu cytat : â Terefere się posypało â pytam co się stało- odpowiada kapećâ  
cóż  gonimy Rycha i Przema bo narzędzia mamy podzielone. Za parę kilometrów stoją, szybka narada czy wszystko mamy i wracamy ratować  Piotra. Po drodze 
Krzychu robi zakupy na kolacje bułka i kiełbasa to nasze wypróbowane menu 

. Na miejscu przy studni robimy małą imprezkę tzn. rozkładamy się z żarciem 
i częściami. Po chwili wylatuje jakaś Babcia i strzela do nasz słowami tak gęsto że ni w ząb nie rozumiemy, uspokajamy ją i mówimy że sorki ale nie 
rozumiemy, to ona na nas, że jak to w Mołdawii żyjemy i po Mołdawsku nie rozumiemy, odpowiadamy że my âinnastrancy z Polszyâ,  nastaje pierwsza chwila 
ciszy w trakcie naszego âostrzałuâ, mówimy ze koło âkaputâ (kolejne uniwersalne słowo 

) naprawiamy, sprzątamy i ujeżdżamy. Zostawiła nas w opiece Boga 
i z życzeniami zdrowia i my ją też. Wiec już w spokoju się posilamy, zmieniamy dętkę, rozładowujemy dwa aku 

 (Afra i Krl). Krzychowi udaje się po 
paru minutach odpalić ale z Przemkiem kończy się na lince - w końcu odpala. Do Cupcini dojeżdżamy po 21, Jacek wita nas w progu śmiechem i grzanym 
winem â mistrz. 
 
 
Urządzamy w łazience suszarnie i robimy kolacje z chińskich zupek z Radomia z browarkami, po kilku padamy jak muchy â każdy jest wykończony.
Jak wzrośnie wam potrzeba czytania dalszej części to nękajcie mnie 

. A moi towarzysze też mogą dodać coś od siebie 
