Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Afryka Zachodnia - z Nordkapp do Przyladka Igielnego (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=45865)

Piast 21.04.2024 20:46

Afryka Zachodnia - z Nordkapp do Przyladka Igielnego
 
10 Załącznik(ów)
Cześć,

właśnie wróciłem z podróży przez Afrykę Zachodnią. Trasa jak w tytule, aczkolwiek na forum jest dość dużo informacji o Nordkapp, więc chciałbym jednak skupić się na Afryce Zachodniej.

Tyle, że...nie jeżdżę Afri. Jednak bardzo cenię sobie to forum jako źródło inspiracji. Możliwe też, że jest tu moja relacja sprzed kilku lat z innej podróży.

Zatem pytam, czy jeśli wrzucę relację jeżdżąc innym motocyklem to dla Was jest to ok?

Pozdrawiam i możliwe, że do zobaczenia na Izi Meeting (o ile mój moto przypłynie z Cape Town :-)

crimson 21.04.2024 20:50

Moim zdaniem nie ma żadnego problemu, że nie jeździsz Afri - relacja na pewno będzie ciekawa. Go on :)

furman 21.04.2024 20:56

Mnóstwo ludzi nie jeździ afri, a jest tutaj. Myślę, że chodzi o stan umysłu nie motocykl. Czekam na relację z niecierpliwością.

Dredd 21.04.2024 21:14

Z taką relacją, to nikt Ci złego słowa nie powie.
Nie przyznawaj się tylko, że jechałeś BMW ;)

A serio mówiąc: czekamy na ciąg dalszy!

nabrU 21.04.2024 21:15

Dawaj, dawaj.
Mnie szczególnie będą interesowały opowieści / wrażenia z Sierra Leone, Liberii, WKS, Ghany i DRC :cool:

chomik 21.04.2024 21:20

Dawaj, szukam inspiracji do zamknięcia kółka. :at:

MrWaski 21.04.2024 21:30

Też nie jestem czarnuchem na Africy, ale forum śledzę na bieżąco.

nabrU 21.04.2024 21:36

Cytat:

Napisał MrWaski (Post 851140)
Też nie jestem czarnuchem na Africy, ale forum śledzę na bieżąco.

'Czarnuch' w tym wątku może brzmieć deczko inaczej :eek:

crimson 21.04.2024 21:56

Cytat:

Napisał nabrU (Post 851141)
'Czarnuch' w tym wątku może brzmieć deczko inaczej :eek:



Raczej każdy łapie kontekst, więc "czarnuch" spoko pasuje :)

Piast 21.04.2024 22:19

Cytat:

Napisał chomik (Post 851139)
Dawaj, szukam inspiracji do zamknięcia kółka. :at:

To jest dobre :) Bo wcześniej, przed jazdą do Afryki Wschodniej, inspirowałem się m.in. Twoimi relacjami właśnie stamtąd :)

Gdzieś tu na forum jest moja relacja ze wschodu.

rdrv33 22.04.2024 08:00

Ja to bym był ciekawy jakichś szczegółów dotyczących organizacji - bo też mi Afryka chodzi po głowie. Głównie jak to wygląda z przejazdem przez poszczególne kraje, kwestią przejść granicznych, cła i transportu motocykla z powrotem do Polski. I też bylbym ciekawy tego jak są nastawieni tamtejsi ludzie - czy tylko nachalne "DAJ DAJ DAJ" czy można liczyć na jakąś chęć pomocy w razie gdyby tego wymagała.

CzarnyEZG 22.04.2024 08:10

Pisz pisz :)

Piast 22.04.2024 10:00

Cześć ponownie,
no to zaczynam pisać o tym co się wydarzyło i jak było. Jest to wyjazd typu solo. Jadę sam.

A poniżej kilka refleksji na początek.
Przede wszystkim chciałbym w tej relacji trochę oswoić i urealnić podróż przez Afrykę Zachodnią. Chodzi o to, że oglądając Youtube możecie zobaczyć podróżników, którzy pokazują Afrykę z perspektywy taplania się w błocie, jazdy offroadem tylko, trud i znój. Czyli kreują obraz, że właśnie tak wygląda cała Afryka. To nie jest prawda. W Afryce są normalne drogi też. Może nawet 50 na 50. Zależy jak, kto sobie życzy jechać.

Istnieją też opowieści o łapówkach na każdym checkpoincie, na granicach i w urzędach. Owszem to się dzieje, ja nie płaciłem nigdzie i chyba wiem dlaczego. Napiszę o tym jeszcze. Z tego co wiem w Mali i Burkina Faso się dzieje. Aczkolwiek relacje są sprzeczne.

A miejsca, które mają jakąś nieciekawą sławę, Liberia, Sierra Leone itd. są mega cudownymi krainami z bardzo przyjaznymi ludźmi. Mam wrażenie, że Sierra Leone przebija pod tym względem Iran.

Przez dużą cześć podróży nie widziałem białych ludzi. Byłem jedynym w okolicy. Nigdzie nie czułem zagrożenia. Totalnie. Fakt, w Nigerii miejscowi ostrzegali mnie o zagrożeniu porwaniem. Jakoś mnie to nie przejęło. Chociaż, może powinno?
I takie zastrzeżenie, czyli z "*" odnośnie nastrojów i klimatów w Afryce. Wszystko może zmienić się z dnia na dzień. Absolutnie obowiązkowe jest codzienne czytanie newsów. W Senegalu odpuściłem Dakar, ponieważ zaczęły się manify i zamieszki na tle politycznym.

Może na początek kilka refleksji odnośnie organizacji. A jak będziecie mieli pytania szczegółowe to chętnie odpowiem.
Czas. Ten pieprzony czas. Zawsze jest go za mało. Dlatego przyłożyłem się do przygotowania przed startem.

Zatem po kolei:
Wizy.
Starałem się jak najwięcej załatwiać w Polsce. Systemy online rozwijają się bardzo dobrze w Afryce a ja nie chciałem tracić czasu na organizowanie wiz tam na miejscu. Jedyne zastrzeżenie. Trafiają się fake strony. Można je odróżnić w ten sposób, że strony oficjalne mają wyraźny komunikat, że są oficjalne. Ponadto fake strona podaje wygórowane ceny za opłaty konsularne. Nawet 250 USD. Nie ma takich cen za wizę.
Czasami, są podane jakieś kosmiczne wymagania odnośnie warunków wizowych np. do Namibii. Nie przejmujcie się tym. Wysyłasz maxa z tego co masz i już. Najwyżej wrócą z informacją, że czegoś potrzebują jeszcze. Ja miałem zawsze przygotowany pakiet:
- Plan podróży lądem przez dany kraj (mapka i miasta, normalnie z gogle maps)
- Rezerwacja hotelu z Booking (zawsze z możliwością odwołania)
- Kasa, wyciąg z konta
- Ksero paszportu, zdjęcie do wniosku

Wizy wklejane na dziś to: Nigeria (Warszawa, ostatecznie robiłem w Conakry/Gwinea), DRK (Warszawa), Liberia (robiłem w Conakry/Gwinea), Republika Kongo (robiłem w Lome/Togo), Gwinea Bissau (robiłem w Ziguinchor/Senegal)
Ruch bezwizowy dla Polaków to: Angola, Gambia, Senegal, Maroko.
Wizy do kupienia na granicy: Togo, Ghana, Mauretania. Najtrudniejsza wiza do zrobienia - Nigeria.

Miałem z sobą Carnet de passage en douane (CPD) Wolę to bardziej niż import czasowy. Mniejsze koszty i szybsze załatwienie tematu na granicy. Żadnych zbędnych dyskusji, bo oni wiedza dokładnie o co chodzi. Do wyrobienia w PZMot Travel Madalińskiego Warszawa. Istnieją konkretne tabele opłat i można to sobie samodzielnie skalkulować. Uwaga! Na granicy, wjeździe do RPA nie ma wymogu podbijania CDP, ale jeśli będziecie chcieli wysłać moto do PL to taka pieczątka będzie wymagana. Zatem bierzcie pieczątkę.

Jazda do Afryki. Można na kołach do Algeciras i prom do Tanger Med. Z WWA to około 3500 km. Jak dla mnie strata czasu i zbędne koszty na noclegi, paliwo i przede wszystkim eksploatacja motocykla (oleje, filtry, opony itp.). Dochodzi jeszcze zmęczenie i monotonia jazdy. Płynąłem promem z Sete Francja, aczkolwiek najlepiej z Genui. Najniższy koszt promu w lutym to około 600zł (fotele lotnicze, bez jedzenia). Ceny rosną bliżej lata. Uwaga! Promy w tygodniu płyną około 50h. W weekend zawijają do Barcelony i płyną 60h. Na promie odbywa się odprawa celna motocykla i paszportowa.

Korzystam też z informacji zmieszczonych w aplikacji iOverlander oraz jest grupa na FB West Africa Travellers. Można tam znaleźć całą masę informacji odnośnie klimatu w poszczególnych państwach, przekraczaniu granic, jakości dróg, miejsc do spania. Jest wszystko co potrzebne.

To tylko zarys tematów organizacyjnych. Będę jeszcze o tym pisał na bieżąco.

Mam nadzieję, że te informacje będą przydatne.

Emek 22.04.2024 10:05

Dawno cię nie było Piast. Dawaj dalej bo zawsze z przyjemnością się czyta Twoje relacje. :Thumbs_Up:

Piast 22.04.2024 10:10

A taki miałem start :-)

Próbuję zabrać myśli.
Chyba jestem jeszcze lekko oszołomiony i niedowierzający. To się dzieje. Dzieje się realnie i prawdziwie.
Wracam do Afryki.
Pewnie mógłbym teraz długo pisać o powodach tej przerwy. Pewnie coś o pandemii, pewnie o kwestiach zdrowotnych i pewnie jeszcze o wielu innych rzeczach natomiast czy warto? Raczej rzadko patrzę wstecz.

Piast 22.04.2024 10:12

4 Załącznik(ów)
Brawo Rafcio. Super brawo.

I teraz właśnie poszukuję w myślach odpowiedniego określenia.

"Wygrałeś w konkursie na idiotę dnia"
"Coś dzisiaj ci się w głowie nie posklejało"
"Coś się w ego odkleiło i nie wróciło na miejsce"

A było to tak. Pomyślałem sobie z rana że warto zrobić jakąś dłuższą trasę i mieć zapas. 1000 km na motocyklu cóż to dla mnie? W zasadzie normalka. Kilka razy już tak jechałem. Ponadto taka jazda autostradą to żadna sztuka. Ruszyłem więc pełen zapału i przez dłuższą część dnia jakoś tam sobie szło do przodu. Około 18:00 było jeszcze jasno. Sprawdziłem mapę i wynikało z niej że zostało mi jeszcze jakieś 200 km do miejscówki. "Dam radę" pomyślałem sobie. "Ze spokojem". Kilometr mijał za kilometrem. Minuta miała za minutą. Zaczęło jednak robić się jakoś niepokojąco. Zaczęło wiać mocno z boków tak, że nosiło mnie po całej drodze. To bardzo niefajne uczucie zwłaszcza kiedy po prawej stronie mija się TIRa. Sytuacja wydawała się jednak być dość opanowana. Mam swoje patenty na taką jazdę. Chwilę później się ściemniło. Było to do przewidzenia i wiedziałem że tak będzie.

Wraz z zapadnięciem zmroku zaczęło mnie wychładzać. Zastanawiałem się co się stało z moją super grzejącą kamizelką. Później okazało się, że tak naprawdę wyczerpał się cały powerbank. Sytuacja wydawała się jednak być dość opanowana. Trudno zrobiło się później. Wtedy kiedy zeszła ulewa. Ulewa taka że nie widziałem nic przez wizjer. Tutaj zaczęło być naprawdę krucho. Miałem poczucie że sytuacja powoli wymyka się spod kontroli. Zatrzymałem się na parkingu żeby znaleźć jakiś najbliższy hotel. Okazało się jednak że ta miejscówka którą wybrałem wcześniej jest najbliżej. Czyli za jakieś 60 km.

Deszcz zalewał mnie i motocykl, co oczywiste. Wiatr hulał tak, że głowę urywało. Przez moment rozważałem też rozbicie namiotu na parkingu. Myślę że miałoby to sens żeby nie jechać w takich warunkach dalej. Tymczasem oczywiście pojechałem. TIRy wyprzedzały mnie jeden po drugim. Myślałem, żeby trzymać ich tempo. Przynajmniej widziałem światła i i dzięki temu kierunek. Niestety tym razem były za szybkie dla mnie. Deszcz zalewał też nawigację. Ekrany dotykowe szalały. Nic nie można było z nich wyczytać. Jechałem po omacku. Czułem że powoli łapie mnie napad paniki. Odcina mnie od myślenia. Paradoksalnie, uświadomienie sobie tego dało dość dobry skutek. Zacząłem sam z sobą rozmawiać.

"Wracaj na ziemię chłopie"
"Włącz tryb analityczny. Gdzie jestem i ile mam kilometrów jeszcze do przejechania?"
"Czego teraz potrzebujsz żeby dojechać do celu?"

Potrzebowałem w zasadzie trzech rzeczy:
Po pierwsze zrobić coś, żebym znowu zaczął widzieć drogę.
Druga rzecz to zadbać o orientację. Czyli żebym wiedział dokładnie gdzie jestem i na którym zjeździe mam skręcić?
Po trzecie regeneracja i odpoczynek. Uznałem, że jeżeli tylko będę tracił koncentrację natychmiast się zatrzymuję.

Widoczność. Odpaliłem długie światła i halogeny. Kierowcy na to nie reagowali. Uznałem, że im to pewnie nie przeszkadza. Mi na pewno pomaga. Od razu pojaśniało mi przed oczami i w głowie. Wróciła też pewność siebie.
Co jakiś czas też zatrzymywałem się, żeby sprawdzić w którym miejscu jestem. Jednocześnie w tym momencie odpoczywałem. Równym choć wolnym tempem przemieszczają się do przodu.

Wreszcie ulga. Dojechałem do mojej miejscówki. Najpierw gorące prysznic. Byłem tak wyziębiony że całe ciało mi dygotało. Minuta po minucie dochodziłem do siebie.

Jasne. Poradziłem sobie z całą sytuacją. Czy było to potrzebne? Oczywiście że nie. Mogę odpuścić sobie jazdę długo wcześniej. Nie byłoby. żadnej takiej sytuacji jak opisana wyżej. Zafundowałem sobie absolutnie niepotrzebną napinkę. I po co to wszystko? Bo wymyśliłem sobie że przejadę 1000 km. I to, że wymyśliłem to jeden temat. Inny to kwestia odpuszczania.

Tego chcę się nauczyć.

Piast 22.04.2024 10:24

9 Załącznik(ów)
Witamy w setę.

Nie wiem co sugeruje Google. Tak mi to podstawił. Jeszcze raz zatem.
Witam w SETE.

To już jutro odpływa prom do Tanger w Maroko. Prawdopodobnie w poniedziałek będę na miejscu. I od tego momentu zaczyna się nowa przygoda afrykańska.😀😀😀 Mam teraz w sobie chyba wszystkie odczucia i emocje świata. Od wystrzału adrenaliny i myśli "przybywam, ahoj przygodo" do pytań w stylu "co ja tutaj robię"?

I wreszcie uwolnię się od jazdy autostradowej. To jest naprawdę nudne. Z drugiej strony daje możliwość oszczędzania czasu. To jest jedyna zaleta.
Teraz będzie fragment z cyklu: "Z poradnika motocyklisty-podróżnika". Chodzi o codzienne rutyny. A to wszystko po to, żeby odciążyć głowę i żeby nie kłębiły się cały czas różnego rodzaju myśli.

"Gdzie kluczyki?"
"Gdzie dokumenty?"
"Gdzie telefon?"
Wreszcie "Gdzie moja głowa?"

Tymczasem sprawa jest dość prosta. Kluczyki w kieszeni zewnętrznej prawej dolnej.
Dokumenty w kieszeni górnej lewej zewnętrznej.
Telefon zawsze w lewej kieszeni zewnętrznej dolnej.
Po przyjeździe na miejscówkę ciuchy zawsze odwieszam dokładnie w takiej kolejności w jakiej rano będę je zakładał.
Cała elektronika od razu idzie do ładowania.
Kask jest od razu wyczyszczony i gotowy do drogi na drugi dzień.
Głowa oczyszczona ze śmietnika myśli. Uff i teraz właśnie mogę zająć się sobą.

Gdybym tylko miał tak w domu. Byłoby cudownie. Niestety. Aczkolwiek są tacy, którzy twierdzą że w moim pokoju jest graciarnia. 😀 Zaprzeczam. To nieprawda. Tam są same ważne i potrzebne rzeczy.

Czasami jednak trudno odróżnić czym jest rutyna a kiedy jest to już OCD? Zapytam o to jakiegoś dobrego psychoterapeuty.
I wrzucam jeszcze kilka fotek z Sete. Jest to dość stara przystań rybacka już teraz nieaktywna. Raczej zamieszkała przez ludzi, którzy są tam od zawsze lub mają wystarczająco dużo kasy żeby w takiej miejscówce sobie mieszkać.

Jutro prom 😀😀😀
Nie promka. Prom.

Piast 22.04.2024 10:34

9 Załącznik(ów)
Podróż do przeszłości

To, że jadę, jadę i jadę jest jasne. Pojawiła się jednak pewna, jakby to powiedzieć, niedogodność. Rzekłbym wręcz bloker podróży. Nie mam wizy do Nigerii. A patrząc na przejazd jest to jedna z kluczowych wiz. Mogę oczywiście objechać Nigerię przez Czad na przykład. Ostatnimi czasy głównym tematem wiadomości było porwanie polskiej lekarki właśnie w Czadzie. Ogólnie wszystko dobrze się skończyło, bo wkroczyły brygady i zastrzelili wszystkich porywaczy oszczędzając lekarkę. Kule ją mijały. Nie widziałem ostatnio wywiadów z lekarką. Prawdopodobnie jest bardzo szczęśliwa i tryska radością.

Czy chciałbym być tematem głównego wydania wiadomości?
Wszystko zależy od momentu wejścia w stan kuloodporności 😀😀😀
Wracając do głównego wątku. Co się stało takiego strasznego, że nie mam wizy do Nigerii? Papiery miałem bardzo mocne. Niestety pan urzędnik konsularny nie był w stanie pojąć tego, że można przejechać lądem z Nigerii do Kamerunu. Absolutnie nie był w stanie tego przyjąć. Poprosił nawet jeszcze swojego kolegę i te dwie głowy również i były w stanie tego pojąć. Pokazałem im relacje różnych podróżników i zdjęcia z tej granicy. Nic z tego.

Cokolwiek by się nie działo...jadę. Mam dostępne dwie opcje. Wysyłka motocykla promem z Togo do Kamerunu. I jeszcze będę starał się o wizę tranzytową z Nigerii do Kamerunu. Gdyby okazało się, że te dwie opcje nie wystarczają, pozostaje jeszcze trzecia. Kuloodporność. Oglądajcie wiadomości.😀😀😀

Teraźniejszość

Prom właśnie wyruszył. Pewnie gdzieś tam promka też. Normalnie boarding zaczyna się około 14:30. Ja byłem około 12:00 i widziałem, że były już dość duże kolejki samochodów żeby dostać się na prom. Na początku nie wiedziałem zupełnie o co chodzi? Później okazało się wszystko jasne. Samochody dostawcze i nie tylko są zapakowane nie pod sam dach tylko ponad dach. Z ciekawości podszedłem żeby zobaczyć co tam ci ludzie wiozą? Oni wiozą graty. Po prostu wiozą graty. Wszystko to co Francuzi wyrzucają oni pakują do samochodów i na dach po to, żeby zawieźć to do Maroko. I to się nazywa w ramach europejskiego ekoładu "daj drugie życie przedmiotom". Można powiedzieć że wszyscy są zadowoleni. Europa daje drugie życie przedmiotom. Markończycy cieszą się że mają jakiś sprzęt u siebie. Pełna harmonia. Ekolaguna. Ekoharmonia. Ekoład. Nowy ład. Oj, to już dużo za daleko!😀😀😀

Aczkolwiek. Pogadałem sobie również z panem z autobusu. Autobusu który wiózł... rowery. Pan przestawił mi wersję, że jest to akcja charytatywna. Wiezie te rowery do szkół dla dzieci. Nie wnikam. Pan był bardzo spoks. Spotkałem go nawet w kolejce po doppio espresso. I ten miły Pan po prostu mi to espresso zafundował. I oczywiście że mogę sobie sam kupić takie espresso. Dzieci będą mniej jadły. Będzie mnie na to stać. Doceniam jednak życzliwe gesty. "Life if good. Notice a little things". Fajne? Właśnie wymyśliłem.

Kolejka jest również po to, żeby złapać najlepsze miejsca do spania.

Markoko za oceanem już tuż.

Piast 22.04.2024 10:40

5 Załącznik(ów)
Taki tu spokój na na na na. Nic się nie dzieje na na na na na.

Życie promowe. Snuję się z kąta w kąt. Na szczęście mogę sobie spokojnie pozgrywać filmy. Mogę sobie wszucić zdjęcia. Nic się nie dzieje.
Przez moment zastanawiałem się czy nie pojechać po przypłynięciu do Blue City. Od razu odpowiadam. Nie chodzi o Blue City przy Alejach Jerozolimskich. Maroko mają swoje Blue City. Szafszawan. To lekko ponad 100 km od Tanger. Myślałem że dopłyniemy około 4:00. Jednak mam informację, że będzie to 5:00. I jak to bywa w Afryce, noc zapadnie w moment. To jest tutaj niesamowite. Pstryk. Jakby ktoś wyłączył światło w dużym pokoju.

Myślałem że po prostu śmignę przez Maroko. Trochę jednak się pozmieniało. Poznałem Bena, który zna tutejsze trasy motocyklowe. Takie na off, w górach powyżej 3000 m. Zaprosił mnie do siebie. Nie ma zmiłuj. Jadę. Fajną rzecz mi powiedział o jeździe po Afryce. Niby o tym wiedziałem aczkolwiek warto sobie to jeszcze raz uświadomić. Tutaj odległości odmierza się nie tyle kilometrami, co raczej czasem jazdy. I ma to znaczenie, żeby przypadkiem nie zostać gdzieś w ciemnej... Jazdy nocne z założenia odpuszczam. Ok.

Czasami odpuszczam też odpuszczanie 😀

Wyszedłem sobie na chwilę na zewnątrz żeby podziwiać przestwór oceanu i patrzę... O! Góry.

SPOT wszystko wyjaśnił. Jesteśmy u wybrzeży Hiszpanii. Mimo wszystko. Gdyby coś się działo. Raczej marne szanse na dopłynięcie do brzegu. Ale spokojnie. Już wcześniej pisałem.
Taki tu spokój. Nic się nie dzieje.

Chyba pójdę spać.

A jednak nie idę spać. Spotkałem Bena i tak sobie zaczęliśmy rozmawiać przy obiedzie. Bardzo ciekawy gość. Teraz prawdopodobnie mógłbym się rozpisać o nim. Jego historia jest mega ciekawa. W dużym uproszczeniu i w dużym skrócie. Jest synem Marokańczyka, który walczył za Francję w Wietnamie. Ojciec został ranny i odtransportowany do Francji. Tam poznał pielęgniarkę Francuzkę. Historia w zasadzie filmowa. Ben urodził się we Francji. Tam mieszkał i studiował. Również studiował w Niemczech. Robił wiele rzeczy między innymi był pracownikiem Organizacji Narodów Zjednoczonych. To była bardzo długa rozmowa. Finalnie umówiliśmy się w Teza. A w zasadzie to jeszcze raz potwierdziliśmy sobie, że się spotkamy za dwa może trzy dni. I oczywiście nie było mowy żebym zapłacił za obiad. Trochę mnie to onieśmiela.

Kolejny raz potwierdziłem sobie to, po co tu przyjechałem. I ogólnie po co mi są potrzebne w życiu podróże. To nie jest to co myślicie. Nie chodzi o to, że zjadłem obiad za free 😀😀😀

Zawsze coś się dzieje

rdrv33 22.04.2024 10:47

Z tego co pamiętam to odnośnie CPD wpłacało się jakiś depozyt? Jeżeli tak to ile to wyniosło w Twoim przypadku?

rumpel 22.04.2024 11:45

Cytat:

Napisał rdrv33 (Post 851184)
Z tego co pamiętam to odnośnie CPD wpłacało się jakiś depozyt? Jeżeli tak to ile to wyniosło w Twoim przypadku?



https://www.pzmtravel.com.pl/media/c...CPD_2017-1.pdf

rdrv33 22.04.2024 12:02

Dzięki, w takim razie nie wygląda to tak źle.

Melon 22.04.2024 15:55

Piast :Thumbs_Up::)

Piast 22.04.2024 18:19

9 Załącznik(ów)
Ile są warte moje organy w Maroko...

Zgadza się. Raczej nie za wiele. Po prostu skumplowaliśmy się z Benem. I zacząłem się zastanawiać czy można temu zaufać? Przyjąć to takim jakie jest? A może jednak tego nie robić? Przecież znamy się dopiero od kilku godzin. Tak się zakumplowaliśmy, że Ben mówi "będziesz spał dzisiaj u mnie w apartamencie". Aha... Myślę że moje organy są raczej mało warte. Zatem...

Powoli przybijamy do Tangeru. Ludzie zaczynają kłębić się na schodach, żeby zrobić odprawę paszportową. Na promie trzeba też zrobić odprawę celną motocykla. Jest to import tymczasowy. I ten kwitek który się otrzymuje jest bardzo ważny. Bez niego nie ma wjazdu ani wyjazdu z Maroko. Ben mi to podpowiedział. Powiedział co i jak, wręcz zaprowadził w odpowiednie miejsca.
Ustaliliśmy, że spotykamy się już za bramą wyjazdową. Po całej odprawie celnej.

Moja odprawa motocyklem poszła bardzo szybko. Padło pytanie od celnika, czy mam drona? Spodziewałem się tego pytania. Wiem, że do Maroko nie można wwozić dronów. Jest to zabronione.

Widziałem sporo samochodów, które były rozpakowywane przez celników. Zastanawiałem się więc ile Benowi zajmie przejście przez granicę. Okazało się jednak, że szybko. Z portu do Tngeru hest kilkanaście kilometrów. Wiało znowu. To była niefajna jazda. Przez wzgórza i serpentyny. I znowu w ciemnościach, ale jakoś dojechaliśmy. Wbijamy na garaż przy jego apartamencie Ben jest bardzo otwartym, życzliwym człowiekiem. "Poznaj moją mamę, kuzynkę, córkę." Zrobiło się bardzo przyjemnie i rodzinnie.
Czasami jednak rzeczy, które się zdarzają są takie, jakie są. Nie ma co się doszukiwać drugiego, trzeciego, czy ósmego dna.

To nie koniec jednak. Ben mówi: "To idziemy teraz na miasto i poznam się z moimi znajomymi". I wbijamy do najstarszego angielskiego pubu w Tanger. To było piękne spotkanie. Bardzo ciekawi i otwarci ludzie. Pomyślałem, że posiedzimy tam z godzinkę i idziemy z powrotem na miejscówkę żeby się kimnąć. Nic z tego jednak. Absolutnie nikt nie pozwolił mi stamtąd wyjść.
"Poznaj marokańską gościnność".

Rzeczywiście było bardzo gościnnie. Widać że Ben jest tutaj bardzo lubiany i znany. Po jakimś czasie stwierdziliśmy że już czas opuścić ten pub. Tymczasem kolega Bena mówi: "No to jeszcze musicie mnie teraz odwiedzić". Ben spojrzał na mnie i stwierdził: "Skoro jest takie zaproszenie to nie można odmówić koledze". Już wychodzimy od kolegi. Telefon.
"Dzwoni szef wszystkich szefów. Zaprasza. Jemu absolutnie nie możemy odmówić".

To pojechaliśmy jeszcze do szefa. A szef to rzeczywiście szef. Okazuje się, że on zarządza tutaj służbami ogólnie. Policja, celnicy i takie tam ogólnie służby. Zaczęły się dość fajne żarciki.
"Rafa zostań z nami jeszcze dwa, trzy dni".
"Bardzo dziękuję, natomiast no nie dam rady, bo jadę dalej. Do Cape Town".
Na to szef wszystkich szefów mówi: "Mam go zamknąć tutaj na dwa trzy dni w areszcie"?

Allle beka. Boki zrywać. To naprawdę były żarty. Żadnych tutaj dziwnych zamiarów nikt nie miał. Cała ta ekipa to są świetni kumple. Przyjaciele. Było naprawdę śmiesznie. Nawet jeśli nic nie rozumiałem z tego o czym mówią to i tak czułem się świetnie z nimi razem. Wieczór był po prostu fantastyczny. Tylko nieco długi. A na drugi dzień już start.

Trochę inaczej sobie wyobrażałem Afrykę. Ale cała podróż jeszcze przede mną

Piast 22.04.2024 18:26

9 Załącznik(ów)
Jakiś taki koślawy ten post wczorajszy. Wczorajszy jak jego autor.

Tymczasem Blue City na promce była mega zupa. I sprytny pan sprzedawca, tak niby od niechcenia, dał mi też do spróbowania ciastko na miodzie. Podziałało. Bo domówiłem jeszcze herbatę. Mega dobra herbata. Pewnie w ojczyźnie już tak nie będzie smakowała jak tutaj. Szklana herbaty z miętą i cukrem. To jest naprawdę dobre. I ogólnie cały zestaw zadziałał magicznie na odbudowę żywotności.

Całe restauracyjne menu tutaj to zupa z kotła, ciastko, herbata. Koniec menu. I choć cała ta knajpa lub też bar była mała bardzo, bardzo lokalna, to wydaje mi się że ten człowiek mógł całkiem nieźle na tym biznesie wychodzić. Siedziałem tam sobie dłuższy czas. Ludzie wchodzili, jedli i wychodzili. W ten sposób do portfela mogło nakapać co nieco przez cały dzień.

Rano pożegnałem się z Tangerem i w drogę. Afryka czeka a ja przebywam. Szafszawan, zwany Blue City, również na mnie czekał. Choć nie ukrywam że przyjęcie było dość chłodne. Jest tu zimno.

Są tu jeszcze takie zakątki, gdzie można spokojnie zajrzeć z poczuciem że nie każdy tutaj przybywa. Jest po prostu ładnie i pusto. I są też oczywiście takie miejsca gdzie widać zwykły bazar.

Miejscówka odhaczona. Zawsze chciałem tu przyjechać. Czy wrócę? Może? Kiedyś. Myślę, że warto choć raz.

Piast 22.04.2024 18:40

16 Załącznik(ów)
Nie nadanżam

Tyle się dzieje, że nie wiem od czego zacząć. Po kolei, chronologicznie zatem. Spotkałem się z Benem w Taza i oczywiście to był absolutnie fantastyczny dzień. Z Benem zawsze jest grubo. Pojechałem z myślą, żeby pojeździć motocyklem off road. Tymczasem myślałem, że mi głowę urwie. Wiało masakrycznie. Tu są wysokie góry. To jest Średni Atlas a offroady głównie są w górach. Do tego jeszcze spadł śnieg. Woda zalała część dróg. Jedyne co pozostało to wziąć samochód 4x4 i nim trochę pośmigać po okolicy.
Rzeczywiście ilość tras off jest imponująca. To miejsce nie jest w ogóle znane, jeżeli chodzi o pierwsze wybory celów podróży motocyklowych. Jest na mojej liście.

Bo jest niemożliwy. Wczoraj rozmawiał ze mną o tym, że chce jechać się razem do Rabat Myślałem, że ma do załatwienia jakiś biznes. On jednak chciał jechać ze mną po to, żeby mi pokazać Rabat. Padło magiczne: "Pójdziemy sobie na jakieś piwko". Aha... gościnność gościnnością. Jak tak dalej pójdzie to nie dojadę do Afryki Południowej. W Maroko spędzę 3 miesiące.

Ale był też nerw. Przeglądaliśmy mapę i google pokazuje granicę między Maroko a Saharą Zachodnią. Oj to się mu nie spodobało. Oj nie. Tutaj trawa mocny spór o te tereny.

Ze smutkiem, aczkolwiek jednak pożegnaliśmy się z Benem i ruszyłem dalej. Potrzebuję trochę przycisnąć, bo przecież mam terminy wiz.
Jest tu do przejechania ścieżka nad samym Oceanem Atlantyckim. Jechałem dzisiaj odcinkiem z El Jadida do Safi. Albo nie jest to sezon, albo jest to miejsce mało uczęszczane turystycznie. Nikogo turystycznego tutaj nie widziałem. A droga jest po prostu przepiękna i malownicza. Zatrzymywałem się, żeby nacieszyć się widokami. Kilka razy mówiłem sobie: "To już koniec Jadę dalej, bo czas mnie goni". Nic z tego. Znowu się zatrzymywałem robiłem fotki i podziwiałem widoki. Echhhh... frajda zjazdy, frajda z widoków, frajda z życia. Czego jeszcze można chcieć?
A na koniec dnia totalny zaskok.

Wynalazłem jakąś miejscówkę w okolicach Safi. Skusiło mnie bo po taniości. Później dopiero spojrzałem że to jakieś 11 km od Safi. Czułem, że jestem trochę zmęczony i mam dość już jazdy. Ale nic, jak już to znalazłem to jadę. Krajobraz zaczął się robić coraz bardziej pustynny. Wokół tylko kamienie i drogi polne. Dojechałem do jakiejś chatki. I naprawdę zacząłem się zastanawiać, gdzie ja w ogóle jestem? W pierwszym odruchu stwierdziłem że zawracam i szukam czegoś w mieście. Nie było żywego ducha. Przynajmniej tak mi się wydawało. Usłyszałem jakieś głosy. Nie, nie te głosy w mojej głowie. A może jednak te? Wyszła jakaś Pani wyglądająca europejsko. I, że: "Hello, Wellcome". Nic nie zwiastowało tego, co zobaczyłem w środku i czego doświadczyłem.

To po prostu zarąbiste miejsce. Godne podróżników. Jest tutaj super. Jest klimat, a ja takie właśnie miejsca uwielbiam i takich miejsc poszukuję. Właściciel jest fotografem. Specjalizacja? Surfing. Dopiero teraz, jak się rozejrzałem to rzeczywiście zobaczyłem wiele różnych zdjęć fal. Okazuje się że okolice Safi to jedno z najlepszych miejsc do surfingu na świecie. Absolutnie o tym nie wiedziałem.

Czułem, że na żołądku mam pusto. Zapytałem właściciela o to, czy jest tutaj coś do jedzenia? Otworzył lodówkę i mówi: "Czuj się jak u siebie. Wybierz sobie co chcesz". O Dżisus. Jak mi się nie chce nic robić. Tak sobie właśnie pomyślałem. To jest jednak gospodarz nad gospodarze. Chyba dostrzegł cierpienie w moich oczach". A może chcesz tanżin? To ci zrobię". O królu złoty skąd wiedziałeś? Oj tak, ja bardzo chcę tanżin. I to niemarketowy, nie restauracyjny tylko właśnie taki. W chacie położonej in the middle of nowhere.

No takie Maroko to ja love'ciam.

Aaaaallle to dobre było...

magneto 22.04.2024 19:02

Pisz Pan dalej, zajefajnie się czyta (i ogląda) :)

szarik 22.04.2024 19:44

Jest "jusz" 19:44 .... czyli od 1 godziny i 4 minut nie ma żadnej relacji !!!
Co się dzieje do cholery !!! Autorze !!!
:):Thumbs_Up:

trolik1 22.04.2024 20:00

Też nie jeżdżę na Afryce i wrzucam tu relacje od lat:-). Aha - też wróciłem tydzień temu z Zachodniej Afryki, a właściwie z jej kawałka-Maroko, Mauretania i Senegal.
Poza tym chciałem Ci podziękować-Twoje wcześniejsze relacje były dla mnie inspiracją do kupna motocykla i zwiedzania na nim świata!:-)
pozdrawiam trolik

aadamuss 22.04.2024 22:12

Super, że wrzucasz mapki.

Wysłane z mojego SM-S901B przy użyciu Tapatalka

trzykawki 22.04.2024 23:26

Brawo, piękna sprawa, czekam z niecierpliwością na dalsze oddcinki

Piast 23.04.2024 08:34

10 Załącznik(ów)
Jeśli nie naprawisz powertejpem, to już nie naprawisz.

Zbierałem się z samego rana z Safi od Yassima. Bardzo było mi żal wyjeżdżać od niego. Mój gospodarz to świetny gość. Chciał pokazać mi absolutnie wszystko. Zatem powiedział: "Chodź skoczymy jeszcze na plażę". Miałem dzisiaj w planie do przejechania 750 km. To dość dużo. Spojrzałem na motocykl i spojrzałem na niego. Dalej Yassime, jedziemy na plażę. I rzeczywiście warto było, bo plaża była położona w małej zatoczce. Niewidoczna w ogóle z zewnątrz. Było zupełnie pusto. Słychać było tylko huk oceanu. Fale przewalały się jedna przez drugą.

Wróciliśmy, a mój motocykl czekał już spakowany. Choć niestety spotkała mnie smutna przygoda wczoraj. Pakuję torbę, patrzę i widzę że jest rozerwana. Rozejrzałem się dookoła i żadnego sklepu z takimi torbami nie widziałem. Chińczyk pewnie też nie przyśle pod ten adres. Rozważałem przepakowanie wszystkiego do reklamówek. Nic z tego jednak. I nagle błysk. Zawsze, kiedy jeżdżę na wyprawy mam ze sobą magiczną taśmę. Ona umie wszystko. I ratuje zawsze kiedy nie ma już nadziei. No to jedziemy. 15 minut roboty i torba jak nowa. A nawet lepsza, bo wzmocniona. Jestem pewien, że wytrzyma do końca wyprawy.

Ruszyłem sobie żwawo w kierunku Dakla. Miałem świadomość tego że dzisiaj nie dojadę w to miejsce. Będę łapał jakiś nocleg po drodze.
I oczywiście musiała też być obowiązkowa turystyczna fotka w Tantan. Te wielbłądy to totalna tandeta. Ale jest to jednak symbol na tej trasie. I ja też chciałem mieć taką fotkę.
Już grubym popołudniem dojechałem na moją miejscówkę. Nie mogę tylko sobie przypomnieć nazwy tej miejscowości. Natomiast kolacja WOW. Stół suto zastawiony. A Ryba przepyszna. Dawno takiej nie jadłem. Zazwyczaj jem mocne śniadanie. Później po drodze coś przekąszę. I wieczór to czas na grubsze jedzenie. I teraz akurat wpasowali się idealnie w to czego potrzebowałem.

W zasadzie już się zbierałem Żeby iść spać. A tutaj brum brum podjeżdża motocykl. Człowiek jechał z odwrotnego kierunku niż ja. To była dla mnie super informacja, bo był źródłem wiedzy na bieżąco.
To był Dawid. Belg, który wybrał się w podróż motocyklową do Afryki Zachodniej. Głównie odwiedzał Wybrzeże Kości Słoniowej. Bardzo sympatyczny gość. Nie Mogliśmy się nagadać. Spotkanie i rozmowa płynęły sobie. Bezwysiłkowo. Padło z jego strony magiczne pytanie: "Czemu podróżuję?" Odpowiedziałem bez wahania: "Pierwiastek życia". Spojrzał na mnie. Widać było, że nazwałem to, co również jest w nim.

Tak. Życie.

Piast 23.04.2024 08:46

9 Załącznik(ów)
Go to Hel. W Maroko.

Właśnie w takim miejscu jestem. Dakhla. Kultowa miejscówka. Piękna zatoka otoczona wysokimi pagórkami. Wieje mimo to. Nie tak, jak przy oceanie. W sam raz na kite. Patrzyłem z zazdrością na ludzi śmigających na latawcach. I tak pewnie zostanie. Może nie zazdro, bardziej szacun i podziw dla frajdy w taki sposób. Jest w tym życie i energia. Pięknie.
Zatoka Pucka jest jedyna ze swoim klimatem. Wiadomo. Ale tutaj też jest cudnie. Z kiedyś tam pamiętam, że Dahab był też niezły. Jak teraz? Nie wiem.

Dzisiaj był pierwszy raz, kiedy byłem szybszy niż wschód słońca. 07.30 przy motku w gotowości, żeby odpalać. A tymczasem. Ciemno. Nic nie widać. I jeszcze to poranne dmuchanie.

Chodzi o wiatr :) Nawiewa luźny piach i robi się mała burza piaskowa. Wreszcie około 08.00 pojaśniało i ruszyłem. Myślałem, że mi głowę oderwie. Aczkolwiek po jakimś czasie jakby było go mniej. O nie! Nie mniej. To ja przywykłem. Jechałem skulony do embriona i tak jakoś w tym regresie trwałem. Jak się zatrzymałem i wyprostowałem, to jakbym narodziny przeszedł jeszcze raz. (:) Co ja tu wypisuję? Jakaś rozprawa psychoterapeutyczna mi idzie :)). Starczy tej filozofii.

Faktem jest to, że wiatr nawiewa piach na asfalt. Tworzą się piaszczyste wyspy. Wjazd w takie coś to pewna gleba. Nie ma inaczej. Wczoraj miałem zachwyt z jazdy nad oceanem. Chociaż też wiało. Dzisiaj przypomniał mi się dowcip o gościu, który kupił dom w Szklarskiej czy Karpaczu. Jak spadły pierwsze płatki śniegu też miał zachwyt. Później...pewnie już wiecie. :)
I tak sobie pomykam. Po drodze również obowiązkowa fotka z promem Assalama, który utknął na skałach. To w miarę świeży temat. Z 2008 roku. I przy okazji trochę offu sobie zrobiłem.

I tak sobie pomykam. I mijam rowerzystów. Coś mi mignęło. Coś znajomego. Ojczyzna, którą opuściłem kilka dni temu chyba się o mnie upomniała. Echhh. Znowu mnie poniosło. Flaga. Polska flaga była doczepiona do jednego z rowerów. No to heblach. To chyba rodacy. Taaak! Kraków i Warszawa. A jeden z nich to "prawiesąsiad". A Prawiesąsiad jest z Ursusa. Czyli zaraz za torami mieszka. Co za niespodzianka. Chłopaki robią tour po Maroko (a może Maroku :) ).

Szacun. Jest pierwiastek życia

trolik1 23.04.2024 11:04

Cytat:

Napisał Piast (Post 851245)
Jeśli nie naprawisz powertejpem, to już nie naprawisz.
Nie mogę tylko sobie przypomnieć nazwy tej miejscowości. Natomiast kolacja WOW. Stół suto zastawiony. A Ryba przepyszna. Dawno takiej nie jadłem. Zazwyczaj jem mocne śniadanie. Później po drodze coś przekąszę. I wieczór to czas na grubsze jedzenie. I teraz akurat wpasowali się idealnie w to czego potrzebowałem.

Też nocowaliśmy u Radża. Potwierdzam-żarcie pierwsza klasa! Motorki zostawiliśmy u niego w sklepie na dole:-)
pozdrawiam trolik

kylo 23.04.2024 19:52

Świetnie się czyta:bow:

Korbol 23.04.2024 20:32

Dobrze, że wróciłeś do pisania tutaj, Piast. Super się to czyta.

Wysłane z mojego SM-A528B przy użyciu Tapatalka

Piast 23.04.2024 21:11

6 Załącznik(ów)
Zmęczyła mnie ta granica

Mam na myśli wjazd do Mauretanii. Byłem tam dość wcześnie. I żeby przyspieszyć wszystko wziąłem sobie lokalnego pomagiera. Czysta kalkulacja. Jeżeli szybko się odprawię to może jeszcze zdążę do Nawakszut. Plan był przebiegły i nawet możliwy do zrealizowania. Nie wiem, czy ktoś oglądał kiedyś bieg przez płotki. Ta odprawa wyglądała bardzo podobnie. Od podręczników przez celników i policję do gościa, który miał jeszcze zająć się motocyklem. W lewo w prawo trudno nawet się w tym połapać. Finalnie prawie w godzinę temat zaczynał się zamykać. I wracając do biegu przez płotki. Wyobraźcie sobie sytuację gdzie gość biegnie i biegnie i biegnie i na ostatnim płotku się przewraca. Chodziło o mistrza od ubezpieczeń. Na początku był. Później gdzieś poszedł. Później wrócił. Później z wszystkimi się pokłócił. I później wyszedł.

I tak płynęły sobie minuty. Później kwadranse. Później minęła godzina. Później minęła druga godzina. I cały misterny tripplan poszedł....sobie. Pomyślałem sobie że może coś zjem skoro i tak tutaj siedzę. Niestety przede mną było jeszcze trzech Niemców. I zjedli wszystko. Jarek. Skąd wiedziałeś?😀😀😀 okej. Wychodzimy z polityki. Tak naprawdę ci Niemcy byli w porządku. Ale jest to też faktem że wyżarli cały ryż.

Nagle zaczęło się jakieś poruszenie. Krzyki wrzaski, przepychanie. Wrócił gość od ubezpieczeń. I każdy chciałbyś pierwszy. Ten mój pomocnik był jakiś taki cherlawy. Ale skubany radził sobie dość dobrze. Potrafił tym cienkim ciałem wpiąć się między tłumek. i 15 minut później miałem swoje ubezpieczenie.

Jakoś tak po 17:00 ruszałem z granicy. A byłem lekko po 13:00. I teraz do przemyślenia była nowa strategia. Co robić? Czy jechać do pierwszej miejscowości i szukać jakiegoś noclegu? Czy jechać ile się da?

Coś się ze mną działo. Nie wiem dokładnie co. Coś na pewno dobrego. Jechało mi się świetnie. Kilometry przebijały się o jeden za drugim. I tak przejechałem prawie 200 km. Oglądałem się tylko przez ramię na słońce i się śmiałem w głos. Tym razem ja wygrałem. Zdążyłem przed zachodem.

Przybytek, który znalazłem do spania nie można nazwać hotelem. Pokój miał okna. Tyle tylko, że wychodziły na korytarz. I jeszcze jak mi właściciel strzelił cenę to naprawdę byłem przygnieciony. Aczkolwiek z całą sytuacją poradziłem sobie dość łatwo. Po prostu powiedziałem że nie mam pieniędzy. I było to zgodne z prawdą. A czkolwiek mówi po prostu okej.

Nie mam pieniędzy a jeść się chce i pić też się chce. I to jest ten moment, kiedy przyszła odpowiedź na pytanie które czasami sobie zadaję. Po co ja czasami wożę różne sprzęty? No właśnie po to, że jak przychodzi taki moment, kiedy są potrzebne to są pod ręką.

Porcja żywnościowa. Butla z filtrem do wody. Sleepingback. Wszystko poszło w ruch.

Wróciło życie.

Piast 23.04.2024 21:26

15 Załącznik(ów)
To czemu po polsku nie mówicie?

Jestem w Nawakszut. Z Chami nie miałem dużo kilometrów więc szybko tutaj się pojawiłem. Choć nie ukrywam, że ten wyjazd z mojego przybytku też był smutny. Śmietnisko plastikowych butelek. Bardzo smutno to wygląda. Świadomość ekologiczna tutaj jest chyba żadna. I nawet nie o ekologię chodzi tylko o poczucie jakiejś takiej wewnętrznej estetyki i higieny. Na razie nie zanosi się na to, żeby coś się miało tutaj zmienić.

Afryka jest ciekawa. Zatrzymujesz się na chwilę tak po prostu. I nagle znikąd pojawiają się ludzie. Chciałem wymienić baterię w kamerce. I chwilę później wokół mnie zebrała się gromadka dzieci. Dzieci jak to dzieci śmieszne i wesołe. Chyba jednak nie byłem tutaj pierwszy, bo pokazywały na moje kufry. I chyba chodziło o to, żebym coś z nich wyciągnął dla nich.

A w Nawakszut wbiłem sobie do hostelu który już wcześniej namierzyłem. I coś tam zacząłem majstrować przy różnych swoich urządzeniach. I słyszał nagle: "O hello! How are you?" Siema Marku z Czech który mieszkasz w Anglii przeprowadziłeś się z Monachium i podróżujesz z córką. Już wcześniej poznaliśmy się na granicy mauretańskiej. Bardzo ciekawy człowiek z tego Marka. Już już dużo wcześniej podróżował po Afryce. Jeszcze za czasów apartheidu. Wtedy to się dopiero działo.

W Nawakszut koniecznie chciałem zobaczyć targ rybny.. i ogólnie całe wybrzeże z kolorowymi łodziami. Taka pocztówka z tego miejsca. I rzeczywiście warto było tutaj zajrzeć. Mnóstwo łodzi. I chyba Trafiłem w bardzo dobrym momencie, ponieważ właśnie były wyciągane na nabrzeże. To co się tutaj dzieje robi wrażenie. Wszystko działa bardzo precyzyjnie i bez zarzutu. Są rybacy na łodziach i robią swoje. Są ekipy z wózkami od wyciągania tych Łodzi na nabrzeże. Są ludzie od odbierania ryb i sprzedaży na targu. Wszystko działa idealnie bez zarzutu.

W pewnym momencie coś się zaczęło dziać. I ludzie zaczęli biec tłumnie w stronę przypływającej łodzi. W pierwszym momencie pomyślałem, że może rekina złowili. Albo może że komuś coś się stało i trzeba pomóc. Przybrałem rolę gapia i ruszyłem w tamtą stronę. Nie było ani rekina ani rannych. Za to były plastikowe duże beki. Próbowałem się dowiedzieć co w nich jest I o co ta walka? Bo rzeczywiście była tutaj walka. Tubylcy łapali te beki i z nimi gdzieś biegli. Za moment biegło za nimi wojsko i dzielni wojacy te beki im wyrywali. Tłum krzyczał. Niektórzy z łapaczy beczek wpadali z nimi do oceanu i płynęli na nich. Jakiś kosmos. Zauważyłem, że między tubylcami kręci się jakiś biały człowiek. No to pytam po angielsku czy wie co tu się dzieje i czy wie o co tutaj chodzi? A chodziło o to, że z Senegalu płynęła jakaś łódź. I ta łódź już nie płynie. I wszystko już jasne. Tyle że to wyglądało jakby wojskowi przejęli tę łódź z Senegalu. I po prostu skonfiskowali cały towar, który był na niej przewożony. Oczywiście, że nigdzie tego nie odnotowali. Dlatego też właśnie tubylcy nie bali się podbierać ten towar żołnierzom. Oni natomiast biegali za nimi po plaży i odbierali to co sami zrabowali. Odlot. W beczkach prawdopodobnie było paliwo. I tak sobie prowadzimy konwersację z nowo poznanym kolegą. A w międzyczasie podeszła do nas jeszcze dziewczyna. Padło magiczne pytanie: "Where are you from?" Ja oczywiście odpowiadam że z Poland'u.

"To czemu po polsku nie mówicie?"

Olga i Albert. Co za spotkanie!? I tak sobie w ojczystym porozmawialiśmy. Olga jest podróżniczką. Albert robi reportaż o Mauretanii.

Mega przyjemność spotkania

Piast 23.04.2024 21:47

12 Załącznik(ów)
Dobrze, że jest chłodniej. Już nie dało się tego wytrzymać.

Chłodniej oznacza, że temperatura spadła do 34 stopni. Temperaturą prawie 40 stopni przywitał mnie z Senegal. Nie jest to coś nadzwyczajnego. Byłem raczej na to przygotowany. Fakt, ciało cierpi. Ale moja psycha była nastawiona na jasne kolory. I jakoś mało mnie to przejmowało. Po prostu jechałem sobie wiedząc, że dzisiaj będę w Saly. Miałem właśnie taką rozkminę podczas drogi. Co takiego się we mnie dzieje? Pomimo, że jest tak gorąco jedzie mi się lekko. To po prostu emocjonalny banan. Pierwiastek życia.

Wjeżdżając z Mauretanii do Senegalu można wybrać dwie granice Jedna z nich to Rosso. Jest to granica, którą wszyscy w duszy przeklinają. Dużo tam korupcji. I odprawa czasami trwa kilka godzin. Jest też druga droga i druga granica przez Dima. Mniej oblegana dlatego, że częściowo jedzie się tam bezdrożdżami przez park narodowy. Dla mnie wybór był oczywisty. Bezdroża i park narodowy. I to był świetny wybór. Dlatego, że mogłem sobie odświeżyć sposób jazdy off. Jest frajda. Emocjonalny banan rósł coraz bardziej.

I granice też jakoś łatwo poszły. Bez żadnych natrętnych naciągaczy. Z policją, celnikami i służbami współpracującymi. Jeszcze spotkał mnie dodatkowy fart. Mogłem na granicy kupić ubezpieczenie "Brown Card". ECOWAS. Załatwia mi to sprawę ubezpieczeń na motocykl aż do Kamerunu.

I spotkałem Niemców. Bardzo fajnych Niemców. Jechali swoim busem do St. Luis. Spojrzałem na ich samochód. Na dachu sprzęt do surfingu. Z tyłu motocykl do jazdy dookoła komina. No miło miło myślę sobie. Taki chill i na bogato. Się powodzi Jak to mówią. Też kupili sobie Brown Card tylko że oni na rok. Hmmm...na rok. Oj miło miło.
Oczywiście zaczęliśmy rozmawiać z sobą. Klasyka pytań podróżniczych. Skąd? Dokąd? Po co?

Tina i Kyle. Serio takie imiona. Chyba nawet lepsze niż Herman i Helga. Jechali właśnie do Saint Louis. Czyli jeszcze jakieś 35 km od granicy. Będą pracować w tutejszym szpitalu. Ona jest pielęgniarką. On jest lekarzem chirurgiem. I zamierzają zostać tu rok. A...ok. Sorry. To niesamowite jakie sobie wygenerowałem wyobrażenia i fantazje na temat tych ludzi patrząc tylko na to, co jest widoczne z zewnątrz. Dopiero zaciekawienie innymi ludźmi może zmienić wszystko. Cały ten obraz, który generuje się wewnątrz nas na temat kogoś. Wiedziałem już o tym wcześniej. Nic nowego tutaj nie piszę. A jednak wpadłem w taką pułapkę pomimo tej wiedzy. Doświadczenie do zapamiętania.

Przyjechałem do Saly już dość późnym popołudniem. Głód. Poczułem głód. I robienie czegoś na głodzie nie jest wcale dobre. Szedłem sobie wieczorem ulicą i widziałem jakiś rozświetlony bar. Muzyka grała i nawet byli tam jacyś biali ludzie. Pomyślałem więc, że to musi być dobry adres. I co mnie podkusiło? Czemu ja w to wdepnąłem? Chyba przez ten głód straciłem instynkt samozachowawczy. Jakaś taka pizzeria pomieszana z dyskoteką i w dodatku jeszcze karaoke. Głównie Francuzi. Byli młodsi i byli starsi. I bardzo źle się na to patrzyło. Jakiś podstarzały Francuz. Pijany w sztok zaczynał łapać kelnerki za rękę i wyciągać ją do tańca. Inny z kolei ochrzaniał kelnerkę, że ma za dużo lodu w szklance a za mało napoju. Choć wcześniej kelnerka przyniosła mu szklankę z lodem bez napoju i widział dokładnie ile tych kostek jest. Inny natomiast podobny do Gerarda Depardieu tylko 10 lat później głaskał po ręku jakąś tutejszą dziewczynę. Minę miała słabą. Mam poczucie że Francuzi cały czas myślą, że są tutaj u siebie. I rządzą tak jak kiedyś.

Totalnie zniesmaczony wyszedłem z tego przybytku i ruszyłem do siebie. Coś mi mignęło po drodze za drzwiami jednego z budynków. Trzy kroki do tyłu. Patrzę sobie a tutejszy właśnie wypieka bułki. Sam je robi i sam wypieka. No nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji. Oczywiście że nabyłem od razu jedną taką bułę. A jak już zjadłem to wróciłem po następne.

Nie ma przypadków. Już wiem po co byłem w tamtym przybytku. Chyba po to, żeby przypomnieć sobie czego nie chcę oglądać i w czym nie chcę uczestniczyć. A wrócić do tego co mnie interesuje. Życie. Już jestem na swoim miejscu.

Piast 23.04.2024 22:15

18 Załącznik(ów)
Khadim! To ja.

Wracam jeszcze do Dawida z Belgii, którego poznałem w Maroku. Oczywiście motocykliści i nie tylko, ogólnie podróżnicy wymieniają się różnymi doświadczeniami, pomysłami i dają sobie różne tipy. Póki co moto sprawuje się wyśmienicie. I życzyłbym sobie, żeby dalej tak właśnie było. Dlatego wiedziałem, że będę potrzebował zrobić serwis w najbliższym czasie. I dostałem taki namiar. Dokładnie w Saly. Mam też kontakt z Pawłem w Polsce. I z nim rozmawialiśmy o tym, jaki olej najlepiej wlać do motocykla w takich warunkach.

Khadim to spoks gość. Jeździ. A jak! Skoro jeździ, to wie o co chodzi. A jeździ całkiem nieźle. Bo po pustyni. Czyli endurowanie na wydmach. To jest jego żywioł. Oj miło było i bardzo przyjemnie. I robota przy motocyklu sama tak naprawdę szła. Khadim zajął się olejem a ja filtrem powietrza. W sumie to tak się zastanawiałem. Wymieniać, czy nie wymieniać? No ale jak już zacząłem serwis to wymieniam również filtr powietrza. I całe szczęście, że się za to wziąłem. Bo jak wyjąłem stary filtr i go przechyliłem to wysypała się z niego całkiem niezła kopka piasku. To piaski Sahary Zachodniej. Robota dość szybko poszła. GS jest pod tym względem świetnym motocyklem. Zrobienie serwisu w trasie jest łatwe i nie zajmuje dużo czasu.

Jeszcze kasa. Cały czas mam dolary. Nie mam euro. Okazuje się, że w tej części Afryki Zachodniej niewiele osób chce w ogóle przyjmować dolary. W hotelach to już zapomnij. Ale nie ma takiej opcji, żeby sobie z czymś nie dać rady. Trafiłem do małego kantoru przy głównej ulicy. I okazało się, że mieli bardzo dobre kursy. Na dolary i na euro. Po tych transakcjach mam już jakiś zapas. Coś co siedziało w głowie jest już wyjęte. Teraz mogę spokojnie iść na obiad.

Ruszyłem w stronę plaży. Tam na pewno jest jakiś beach bar i można sobie coś zjeść. Takie miałem myśli. I oczywiście spotkałem też rybaków. Zatrzymałem się na chwilę żeby zobaczyć jak naprawiają sieci. Grzecznie zapytałem, czy mogę zrobić zdjęcie? I wtedy jeden z nich ruszył do mnie. Cała ekipa energicznie między sobą dyskutowała. Chwilę później ten, który do mnie ruszył stał już przede mną. Mówił coś po francusku. Ja mu na to: "no comprendo". Zresztą. Jakby ktoś do mnie zagadał po hiszpańsku, to tak samo bym mu odpowiedział. Przeszliśmy zatem na łamany english. W swobodnym tłumaczeniu jego wypowiedzi brzmiała:

"Czy chcesz zobaczyć?"

No też, co zapytanie. Jasne że chcę zobaczyć. Wszystko. Thierno zaczął mnie oprowadzać po całym targu rybnym i również byliśmy w takiej części, gdzie ryby są przygotowywane do sprzedaży. Ludzie dookoła reagowali jakoś tak w miarę normalnie. Owszem, byli trochę zaskoczeni tym, że biały tutaj przyszedł. Natomiast witali mnie uśmiechem, zupełnie na spokojnie.

"Thierno, A gdzie tu jest jakaś restauracja? Taka wiesz, lokalna". Oczywiście, że wiedział. W końcu jest stąd.
"Tutaj niedaleko moja przyjaciółka prowadzi taką restaurację. Chodź zaprowadzę cię".

I rzeczywiście restauracja była dość blisko. W zasadzie taki bar rybny. Przemiła uśmiechnięta właścicielka przywitała nas z uśmiechem. Wellcome. Siadajcie rozgośćcie się. Przepyszne jedzenie. Zamówiłem sobie kalmary. I również mojego kumpla zaprosiłem na obiad. Fajnie się rozmawia. Fajnie jest to dlaczego nie? Thierno jest rybakiem, ale tak naprawdę pochodzi z wioski oddalonej 20 km od Saly. Pracuje tutaj cały tydzień. Wraca do siebie do domu tylko na soboty i niedziele. To tak samo jak część ludzi w Warszawie. Niesamowite podobieństwo.

Jeszcze raz wróciła do mnie ta sama myśl z wczoraj. Co ja robiłem w tamtym przybytku? Dzisiaj też już byłem trochę głodny. Wiedziałem czego szukam. I samo przyszło.

Pożegnałem się z moim kumplem i szedłem już powolutku w środę hotelu. Miałem się z różnymi ludźmi. Nagle jeden z nich stuknął mnie w ramię. WTF!? Nie wiem co dokładnie powiedział. Myślę że w wolnym tłumaczeniu mogło to brzmieć: "Siema kolo". Dopiero teraz załapałem o co chodzi. To mój kumpel z piekarni. Wczoraj od niego kupowałem bułki. Dzisiaj też tam idę.

Do zobaczenia wieczorem.

Piast 23.04.2024 22:36

20 Załącznik(ów)
To chyba lekka przesada.

Tylko 264 km i 6 godzin jazdy? Przyjąłem, że są to sugerowane wartości. Tradycyjnie poranny wyjazd . Nie będzie tak gorąco i mniejszy ruch na pewno. Plan jest w porządku. Oczywiście do momentu, kiedy nie skonfrontuję się z rzeczywistością.

Dojechałem do Barra. To już Gambia. Tutaj sprawa jest łatwa. Wbijam na prom i jestem w Bandżul. Nie jest to pierwszy raz, kiedy płynę promem. Ostatnio nawet kilka dni wcześniej. I rzeczywiście jest port. Wokół kłębią się ludzie. Tylko...promu nie ma. Jest godzina może 11.00.

Pytam: "Kiedy przypłynie prom?"
Odpowiedź: "O 16.00"
Trochę długo. Po chwili:
"Coś się zepsuło. Więc może o 16.00. Może później. Może jutro".
Czyli wiadomo, że nic nie wiadomo. Opcje?
Czekać. Znaleźć jakieś spanie. Można pojechać przez most. To jakieś 300km drogi.
Lokales podrzucił jeszcze inną.
"Jest jeszcze piroga". Nie no. Pierogi mam w ojczyźnie.
"Piroga. Boat". To jednak zmienia dużo.

Rzeczywiście. Tuż obok było nabrzeże i łodzie. Takie, jakie już widziałem wcześniej. Zleciała się natychmiast ekipa pomagaczy. I zostałem też przedstawiony kapitanowi okrętu.

Wątpiłem w powodzenie całej akcji. Z drugiej strony. Czekać nie wiadomo na co? Jedziemy z tematem. Chyba dziesięciu chłopa ładowało moto na łajbę. Patrzyłem z zadziwieniem co się tu wyczynia. Później jeden z nich coś na mnie pokazuje. Aha. Mam wskoczyć mu na barana to mnie do łajby zaniesie. Trzewików sobie nie zamoczę. Łódź wystartowa. Zabujało. Ok
Niech się dzieje. Nic już nie zmienię. Kapitan był dobry w swoim fachu. Sprytnie ustawiał łajbę do fal. Trochę to trwało i wreszcie drugi brzeg zaczął być coraz bardziej wyraźny.
Co tam się działo. Grupa pomagierów rzuciła się do wody i każdy chciał być pierwszy. Jest robota do wzięcia. Ja się w to nie mieszam. Kapitan niech rządzi. I zaczęło się. Procedura odwrotna.
Motocykl na brzegu. Ja w całości. Duże ufff.

Zostało mi tylko 50 km do spotu. Tymczasem. Wszystko stoi. Warszawa o 17.00 jest niczym w porównaniu z tym. Tak. Poczułem, że właśnie zaczęła się afrykańska jazda. I nie ma ruchu. Nie ma jak się przecisnąć motkiem. To tak jadę jak wszyscy. Godzina. Dwie. Pot leci mi po plecach. Jadę. Nie ma wyjścia.

Po wszystkim jest nagroda. Moja miejscówka położona nad oceanem wśród palm. Miałem w głowie ten obrazek. Pusta piaszczysta plaża, ciepły wiatr, palmy i krajobraz jak z pocztówki. Dokładnie tak jest.

I jeszcze bonus dnia. Idę sobie plaża i patrzę. Spadają koksy. Ale, że jak? Tak same? Coś tak zamajaczyło na samej górze. Chyba ludzka osoba. I rzeczywiście. Chłopak sprytek. Miał może 10 lat. Odcinał kokosy i zrzucał. A później zjechał z drzewa w śmig. Tak zjechał.

Jest pocztówkowo. Fakt. Obok jest wioska. To to jest duży przeskok do innej rzeczywistości. Te domki z blachy falistej jakoś mnie przygnębiają. A ludzie tak żyją.

To jest Afryka.

Dodam jeszcze, że przejazd zajął mi grubo ponad 6 godzin. Gdyby nie piroga to nie wiem, gdzie bym teraz był.

Adagiio 24.04.2024 06:21

Fajnie opowiadasz. Przydały by się jeszcze daktyle do porannej kawy.

chomik 24.04.2024 08:11

Miód na serce, pięknie podróżujesz, dzięki za możliwość jazdy z Tobą. :at:

Emek 24.04.2024 08:23

Panie Piast a ruchome obrazki też będą? Na bank coś skręciłeś.

Piast 24.04.2024 09:17

Cytat:

Napisał Emek (Post 851342)
Panie Piast a ruchome obrazki też będą? Na bank coś skręciłeś.

Będą...będą...

Na pewno nie takie w stylu: "Q..r.a, mam to w dupie, chcieli mnie zrobić w ch..ja, spier...lam".

I film jest z ciekawego miejsca a widzisz wyłącznie face gawędziarza.

:):):):)

Ronin78 24.04.2024 09:36

Z ciekawości jak cenowo w zestawieniu do promu wypadła piroga? Po zdjęciach widać że z 8 osób przenosiło GSa, dobre 40kg na łebka.

Piast 24.04.2024 12:52

Cytat:

Napisał Ronin78 (Post 851361)
Z ciekawości jak cenowo w zestawieniu do promu wypadła piroga? Po zdjęciach widać że z 8 osób przenosiło GSa, dobre 40kg na łebka.

Zapłaciłem jakieś 50 USD w przeliczeniu z lokalnej za całość.

kylo 24.04.2024 16:04

Dużo pogody ducha i optymizmu emanuje z tej Relacji.
Dlatego tak przyjemnie się chłonie, normalnie jak by tam być!

Piast 25.04.2024 08:35

Są podstępne i niewidoczne

Mam na myśli afrykańskie komary. Nie wiem kiedy? Nie wiem jak? Pokąsały jednak. Zacząłem już wcześniej brać leki przeciw malarii. Nie istnieje niestety żadna szczepionka zabezpieczająca przed chorobą. Pozostaje jeszcze tylko spray zabezpieczający przed komarami. Z tymi lekami w Polsce to cała historia była. Chciałem się zapisać do poradni chorób zakaźnych. Wydzwaniałem tam przez tydzień. Nikt nie odbierał telefonu. Więc postanowiłem że pojadę i zobaczę, co się dzieje? W poradni pusto. Siedzi sobie jakaś panna na recepcji totalnie wyluzowana. Zapytałem, czy mogę się zapisać do lekarza żeby wypisał mi receptę na leki na malarię. Ona na to że nie ma już miejsc i ewentualnie na marzec mogłaby mnie zapisać. W marcu to ja już chcę być w Afryce. I mówię jej że dzwonię to już od tygodnia i cały czas jest zajęte i nikt nie odbiera. A ona no to, że jak jest sama i są pacjenci no to ma wyłączony telefon. To ja jej mówię, że właśnie przed chwilą dzwoniłem. I z tego co widzę jestem jedynym pacjentem. "Sza. Cicho Sza. Czas na ciszę". Zagrała Budka Suflera. Panna zamilkła. Zabetonowało. Zatrzepotała rzęsami i tyle. Pozostało mi tylko pogratulować zadowolenia z pracy tej pannie i wyszedłem.

Tymczasem i tak potrzebuję tych tabletek przeciw malarii. Oczywiście, że zacząłem szukać innej poradni. I ku mojemu zaskoczeniu jest ich kilka w Warszawie. Ale moment, moment. Przecież jestem płatnikiem ZUS w Polsce. I mam swoje prawa. Na przykład mam prawo zadzwonić do przychodni rejonowej. Nie wiem, co z tego będzie, ale jedziemy z tematem. Adrenalina wystrzeliła. Emocje sięgają zenitu. Kropla potu spływa mi po skroni. Dzwonię. I…dodzwoniłem się. Zamawiam zdobycz pocovidową, czyli teleporadę. I Czekam w napięciu, co dalej się wydarzy? Jaki będzie finał tej niespotykanej akcji?
Nazajutrz dzwoni do mnie Pani Doktor. I mówię o co chodzi, że potrzebuję receptę na leki przeciw malarii. Podałem jej nazwę leku. A ona na to, że już mam receptę na swoim koncie. I to już!? To tylko tyle!?

A no właśnie. Czasami najprostsze rozwiązania są najbardziej skuteczne. Mam leki, a konkretnie Falcimar, i zaoszczędzone jakieś 250 zł netto pełny bak paliwa. To ponad 500 km jazdy.

Piast 25.04.2024 08:42

8 Załącznik(ów)
A spotkania z policją były trzy

Jak do tej pory szło mi całkiem nieźle. W Senegalu policja w ogóle mnie nie zatrzymywała. Póki co mity o łapówkach i o wymuszaniu pieniędzy padły. Nic się nie działo. Jadę sobie całkiem żwawo, bo akurat droga była dobra. I nagle wybiega policjant i mnie rzeczywiście zatrzymuje. "To się właśnie zaczyna". Tak sobie pomyślałem mając wiedzę przeczytaną z internetu już wcześniej. Sięgam już po paszport do kontroli. Policjant mówi coś do mnie po francusku. Ja oczywiście nic nie rozumiem. On zaczyna coś pokazywać rękami. I załapałem o co chodzi. W domyślnym tłumaczeniu było to coś takiego: "Bardzo proszę, żeby Pan zwolnił. Widziałem jak na zakręcie wyprzedził Pan inne motocykle. Stwarza to nieznaczne, choć jednak zagrożenie". Aha…ok,ok. No to zwolniłem. To było spotkanie pierwsze.

Fakt. Dość szybko szybko zmierzałem po wizę do Gwinei Bissau w Ziguinchor. To byłby fajny skrót drogi do Conakry. Trafiłem pod same drzwi. Szybka wiza. Całość zajęła może 30 minut. W sam raz, żebym opędzlował kupione wcześniej pomarańcze. Bissau przybywam.

Na granicy byłem jedynym białym. Odprawa szła nawet sprawnie. W pewnym momencie policjant rzuca na stół dwa paszporty. Niemożliwe to jest. Polskie paszporty. To Kuba i Marlena z Białej Podlaskiej.
"My tylko na 10 dni. Senegal, Gambia I Gwinea. Wszyscy nam mówią, że to za mało". Mało, czy nie mało chodzi o to, żeby było warto i żeby mieć dobre wspomnienia.

Jest piątek i mają tu narodowe święto. Dzień wolny od pracy. A świętem jest Dzień Kobiet. Serio. Jest to dzień wolny od pracy. Zauroczyło mnie to. I święto jest widoczne na drogach wręcz. Na początku nie załapałem. Tuż za granicą posterunek policji?! Droga przegrodzona liną tak, jak "brama" na weselu. Zatrzymałem się tak niby do kontroli dokumentów. Ale jednak to nie to. "Udawana" policjantka poprosiła o datek. Na Dzień Kobiet. Ok. Już dałem wcześniej. Na granicy. Później tych bram było jeszcze 30. I zaczęło być już męczące. Aaaa… co mi tam? W końcu to Dzień Kobiet. ❤️ Jeszcze raz najlepszego. To było drugie spotkanie z policją.

I przybyłem do Bissau. Ruch umiarkowany, jednak swoje trzeba odstać. I taki się przemieszczam. To z lewej, to z prawej. W Afryce fajnie się jeździ. Na przykład światła się nie przyjęły. Znaki z pierwszeństwem też nie za bardzo. Mam już swoją taktykę. Po pierwsze równa i przewidywalna jazda. Dalej 360 stopni view. I najważniejsze. Wypatrzenie luki, w którą można się wstrzelić. Jadąc równo i pewnie mówię innym: "Ta jest moja. Już zajęte". I to działa. Chociaż w pewnym momencie zwątpiłem. Policja. Podjechali do mnie i machają, że mam za nimi jechać. To jadę. Przed nami rondo. Zatrzymali się na środku. Włączyli bomby. Wszyscy stoją. A kto jedzie? Pomachali. Pośmiali się. Takie to tzecie spotkanie z policją.
Raczej potraktowałem to jako stop w podróży. Nie ma tu miejsc typu Wawel czy chociażby tężnie w Pruszkowie. Francuzi w latach eksploatacji swoich kolonii stawiali na proste i praktyczne rozwiązania. Jest za to życie afrykańskie. FIFA w analogu na przykład. Czyli dzieciaki haratające w gałę. Wystarczą dwa kamienie i jest bramka. Zasuwają aż miło popatrzeć. Zasuwają w obuwiu sportowym typu: japonki, rozdarte sandały, coksy. Nic im nie przeszkadza.

Regres. Przypomniały mi się lata dzieciństwa. Tak haratałem w gałę. Ok. Może nie w japonkach. W tym co było.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:13.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.