Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27.10.2017, 14:14   #91
Maurosso
 
Maurosso's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 648
Motocykl: RD07
Maurosso jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 2 min 49 s
Domyślnie

Nie urobię na teraz Chemiku Przez najbliższy miesiąc mnie nie będzie.
__________________
Marcin vel "Gruby" aka "Maurosso"
Maurosso jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.10.2017, 14:24   #92
chemik
 
chemik's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 1,425
Motocykl: Husqvarna 701 Enduro
chemik jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 15 godz 21 min 25 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Maurosso Zobacz post
Przez najbliższy miesiąc mnie nie będzie.
A co nas to obchodzi?
chemik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.10.2017, 16:48   #93
qbaRD07


Zarejestrowany: May 2014
Miasto: Szczecin
Posty: 694
Motocykl: Tenere 700
qbaRD07 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 17 godz 37 min 51 s
Domyślnie

Film uroczy, relację czytałem na bieżąco i czekam na resztę.
Masz Ty talent Chłopie.
qbaRD07 jest online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.10.2017, 16:56   #94
Maurosso
 
Maurosso's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 648
Motocykl: RD07
Maurosso jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 2 min 49 s
Domyślnie

Nigdy nie mówiłem, że ma was to obchodzić. Po prostu musicie z tym żyć ;]
__________________
Marcin vel "Gruby" aka "Maurosso"
Maurosso jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.10.2017, 18:41   #95
Gończy
 
Gończy's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2017
Miasto: LPU
Posty: 1,137
Motocykl: RD07a
Gończy jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 6 godz 34 min 22 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Maurosso Zobacz post

Skryba ze mnie lichy...
Jak widzę, że ktoś tak zaczyna pisać to idę po browar do lodówki siadam i czytam Maurosso narobiłeś apetytu więc łatwo się nie wymigasz
Gończy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.10.2017, 00:38   #96
Boldun
 
Boldun's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Sep 2017
Miasto: B..wała
Posty: 298
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Boldun jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 4 dni 17 godz 27 min 35 s
Domyślnie

lekturka aqrat na piątkowy wieczór....

1,40 filmiku wyśmienity Rejli style kombi na skwar lejący się z nieba...
Boldun jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.10.2017, 09:35   #97
honda_honda

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jul 2013
Posty: 500
Motocykl: nie mam AT jeszcze
honda_honda jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 1 tydzień 3 dni 22 godz 6 min 23 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał chemik Zobacz post
A co nas to obchodzi?
honda_honda jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.10.2017, 13:05   #98
jacoo
 
jacoo's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2010
Miasto: Zakopane / Kraków
Posty: 400
Motocykl: Tenere T700
Przebieg: rośnie
Galeria: Zdjęcia
jacoo jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 3 godz 41 min 37 s
Domyślnie

Grejt! !!
jacoo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.02.2018, 02:12   #99
Maurosso
 
Maurosso's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 648
Motocykl: RD07
Maurosso jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 2 min 49 s
Domyślnie

No to Je-Dzie-My...Ale najpierw wstęp.

Będzie dziwnie, bo półtora roku od przerwania tej historii. Może być nie składnie, bo wino kieruje pisanymi słowami. Jak pewien mądry pisarz powiedział: Pisz po pijaku, edytuj na trzeźwo. Spodziewajcie się więc dużo editów jutro.

Nie skłamię zbyt bardzo jeżeli powiem, że przez ostatnie półtora roku praktycznie codziennie gryzło mnie zawieszenie pisania relacji. Owszem, były slajdowiska, na których opowiedziana była cała historia. Jedne lepsze, drugie gorsze. Jednak jest wiele historii, którymi chciałbym się podzielić (lub wyrzucić z siebie...), a nie było na nich czasu, ani forma slajdowiska nie była dla nich odpowiednia.

W pewnym sensie też egoistycznie, mam potrzebę zakończyć tą opowieść. Gdzieś tam sobie ubzdurałem, że przeżyć taką przygodę to jedno, ale jej doświadczanie nie kończy się z przyjazdem do domu. Bagaż emocji rozpakowuje się powoli i niektóre rzeczy wychodzą dopiero po pewnym czasie.

Wielu z śledzących pewnie wie co zadecydowało o pauzie relacji akurat w tym miejscu. Pozostałych, którym chce się czytać me wypociny, muszę ostrzec, że są to tematy, z którymi chyba nigdy w 100% się nie pogodzę, ani nigdy nie będę w stanie opisać/opowiedzieć w pełni zadowalający sposób.

Za te braki w umiejętnościach posługiwania się ojczystym językiem pisanym, podczas mówienia o tematach poważnych i własnych emocjach, przepraszam. Choć jak zawsze, w każdej dziedzinie chciałbym stawać się lepszy, tak więc wszelkie słowa krytyki są mile widziane i osobiście brane raczej nie będą.

==============================================

Ostatni odcinek zakończony był poznaniem ekipy z Africa Twin World Tour. Wspólnie z Piotrem, Kubą i Szymonem zadecydowane zostało, że podboju
Pamirskich autostrad dokonamy w cztery afryki.

Tak nagła i spontaniczna zmiana trybu podróży, była dla mnie ciekawym doświadczeniem. Chłopaki mieli swój styl i prędkość jazdy; pakowania się, zwiedzania, planowania trasy, robienia zakupów czy pożywiania się. Od początku czułem, że to ja tu jestem na doczepkę i jeżeli chcę jechać z nimi, to trzeba się podporządkować.

Ciekawe doświadczenie. Coś o co bym siebie nie podejrzewał, ale szybko pojawiły się momenty, w których pewne rzeczy zaczęły mnie mocno irytować. Jakie?
Wydawałoby się prozaiczne.

Na przykład, do tego czasu, wyrobiłem sobie nawyk jechania z pewną średnią prędkością(mówimy zezwalających na to warunkach) oscylującą w okolicy 100-110km/h. Ekipa była wcześniej zgadana na 90km/h. No i kurwia mać, jak czasami żyłka mi drgała, gdy jechaliśmy długą prostą te 90km/h, a nie 100...niby różnica 10km/h, ale frustracja była. Jak widać, chodziło o drobne pierdoły, które irytowały. Jednak zagryzałem zęby, bo po długim czasie, miałem opcje doświadczyć dalekiej podróży wśród trzech mega kompanów i to na najlepszych motorach na świecie.

Granicę chcieliśmy przekroczyć na północy, bo mieliśmy zajawkę (przynajmniej ja ;>) na tunel Anzob. Czyli granica ta koło Samarkandy. W drodze na Samarkadnę, zatrzymaliśmy się w jednej z typowych przydrożnych knajp na jakąś szybką zupę. To co dostaliśmy, ekipie raczej nie spasowało. Zarzucali, że smakuje jak zupa z dziąseł i w zamian posili się jakimś ryżem czy cuś...Ja oczywiście wciąłem zupę z dziąseł do końca.

No i dziąsła się wieczorem zemściły. Bardzo. Było to już w Samarkandzie w hostelu. Kolejne półtora dna zostało mi wyjęte z życia. Wymioty, gorączka, bóle mięśni, sraka, drgawki...pełen pakiet. Chłopaki gdzieś tam zabalowali w nocy na jakimś weselu, gdzie dobrze popili, więc chociaż w nudnościach mi towarzyszyli.

Z uwagi na osłabienie organizmu spowodowane zupą z dziąseł, zdjęć z tego czasu nie wiele.

Jak się okazało, granica północna z Tadżykistanem, od wielu lat jest dla turystów zamknięta (przynajmniej tak nam powiedziano; uwierzyliśmy). W związku z tym, ruszyliśmy na południe.

Niedaleko granicy, zrobiło nam się ciemno. Idea była spania na dziko, jednak podczas kupowania zapasów browara, podbił do nas jakiś szemrany typ. Coś tam po rusku zapraszał do siebie, że nas przenocuje, że będzie fajnie, że ma jakąś ekipę turystów z Rosjii u siebie.

Mi się gościu wydał w ciul szemrany, więc Kubie, który z nim gawarił, zaznaczyłem, że typ jest dziwny. Wygląda jak złodziej/przemytnik. Jakieś gówno nad tym zaproszeniem wisi. Mimo to, padła decyzja, że jedziemy obadać zaproszenie. Jak będzie chujowo to się zwiniemy.

Było epicko.

Nie pomne czym się typek zajmował, bo wciąż dochodziłem do siebie po akcji z dziąsłami, jednak ucztę zaoferował nam przewspaniałą w wielce zacnym domostwie.
Ekipą z Rosji, o której wspominał gospodarz, okazała się parka autostopowiczów (imion nie pomnę). Tj. śliczna dziewoja i jej chłopak, który zapił z gospodarzem dzień wcześniej i tego wieczoru pojawił się tylko na 5min.

Zażer był epicki...szkoda że mój żołądek stwierdził tego wieczoru: "Jeszcze nie..." Bo ekipie uszy się trzęsły od wpierdzielania.

Krojenie mięska na szaszłyki








Kolejne parę dni, to sprawna przeprawa przez granicę Tadżykistanu i nocleg w Duszanbe w bardzo zacnym backpakerskim hostelu. Poznaliśmy też ekipę z klubu motocyklowego Duszanbe, gdzie okazało się, że moje padające łożysko główki ramy musi poczekać przynajmniej do Osh w Kirgistanie, gdzie urzęduje słynny Patrick z MuzToo.

Po krótkiej regeneracji w Duszanbe przyszło to na co czekaliśmy wszyscy. Wbitka na południe w celu ataku na pamirskie szlaki.

Chłopaki zmienili opony na jakieś TURBO kostki, co trochę wydało mi się przerostem formy nad treścią, bo przez te zmiany wyjechaliśmy ze stolicy dość późno. Do tego patrząc na ich zapakowane do porzygu motory, jakoś nie wierzyłem, by kostki wiele pomogły w razie offów.

Ujechaliśmy może z 80km, kiedy zaczęło się robić ciemno.

Ponieważ w toku trasy wyszło, że to ja nas nawiguje, na mapie wypatrzyłem ciekawe miejsce do biwakowania. Oczywiście bez obietnic, że będzie spoko, bo co na mapie w komórce, a co w realu to dwie różne sprawy. Ale mieliśmy zajawkę na biwak na dziwko, więc zaufano mi w znalezieniu spoko miejsca do namiotowania, bo zarzekałem się, że OSMAnd jest w tym wybitny.

Trasa zbaczała z drogi na Kulab, mniej więcej na wysokości Khodzharki i na mapie prowadziła dużego jeziora/rozlewiska/zalewu. Więc wizja obozu nad wodą na plaży, bardzo na tak.

Zjazd do jeziora nie był trudny. Tyle, że było już ciemno i byliśmy dość zmęczeni. Okazało się też, że chłopaki nie mieli tyle doświadczenia w terenie na ile mogły by wskazywać okostkowane opony. Zmęczenie i obładowane w aluminium motocykle dały o sobie znać. Tam gdzie mi się udało zjechać bez problemu, reszta ekipy walczyła.

Dojechałem na sam dół, a tam kiszka. Droga dosłownie wjeżdża do jeziora (rozlewiska). Krzaki, syf, brak miejsca na namioty. Generalnie chujnia. No i wyrzuty sumienia, bo wiedziałem, że jak reszta dojedzie i to zobaczy, to nie będzie szczęśliwa, biorąc pod uwagę godzinę. Zawróciłem więc, bo wiedziałem, że jakieś 500 metrów wcześniej było małe skrzyżowanie.

Przed tym odbiciem spotkałem resztę. Powiedziałem jak wygląda sytuacja. Że na dole lipa, nie ma się jak rozbić, ale podjadę wyżej i sprawdzę tą prawą odnogę skrzyżowania. Ponieważ tam gdzie się spotkaliśmy, nie było opcji łatwej nawrotki, powiedziałem ekipie, żeby zjechała na dół, tam sobie spokojnie zawróciła i poczekała na mnie przy tym skrzyżowaniu.

Wymienione zostały słowa potwierdzenia. Więc do działa.

Niedaleko od skrzyżowana, faktycznie udało się znaleźć epickie miejsce do noclegu. Widok na zalew. Jakieś betonowe grille. Teren pod namioty, no dokładnie o to chodziło. Mega podjarany tym odkryciem zawróciłem na umówione miejsce spotkania, bo byłem przekonany, że wszyscy już tam na mnie czekają.

Ale na skrzyżowaniu pusto. Zgasiłem moto i w ogóle była przenikliwa cisza. Trochu dziwne, bo ten zjazd do jeziora był naprawdę nie daleko, a nie słychać by było silników motorów. Dopiero po kilku minutach zawarczały V'ki i z na to małe skrzyżowanie wjechał Kuba z Szymonem.

Widać było w ich oczach irytacje. Off choć może nie jakiś mega trudny, ale to nie na ich poziom zmęczenia/obładowania motocykli. Zapewniłem, że dosłownie 300 metrów stąd jest mega miejscówka, po płaskim, żadnych zjazdów, ani kamieni. Trochę się uspokoili, ale nagle doszło do nas że Piotrek jeszcze nie dotarł.

Założyliśmy, że może paciaka wyrżnął, więc może wrócimy po niego szybko by nie czekać. Szymon został, ja z Kubą ruszyliśmy w dół. Po jakiś 150-200metrach, zobaczyliśmy opartą o krzaki Afrę Piotrka z włączonymi światłami, ale nie pracującą. No i jego jakoś w te krzaki rzuconego.

Zatrzymaliśmy się na luzie, bo widziało się milion paciaków i ten na pierwszy rzut oka nie był jakiś dziwny. Ot chłopowi przygniotło 300kg stali udo czy kostkę, więc nie ma jak się dźwignąć.

Pierwszy podbiegł do Piotrka Kuba, ja miałem problemy by ustawić Afrę, bo grzązła w piachu. Przeczuwając, że coś jednak jest nie do końca OK, rzuciłem ją w końcu na prawo w kosodrzewiny i podbiegłem do leżącego z Piotrem moto.

Kilka prostych zawołań w stylu: "Piotrek, wszystko ok?" I nagle narastające ciary na plecach mówią same za siebie: "Nie, nie jest".

Wyciągamy Piotrka bezwładnego spod motoru. Krzyczymy coraz głośniej, dotykamy, poruszamy. Bez reakcji. Decydujemy się ściągnąć kask, bo nic nie wskazywało, jakby mogło dojść do jakikolwiek uszkodzeń szyi. Może zasłabł? Przykładam swoją głowę do niego i wtedy padają słowa (Nie wiem czy to ja je powiedziałem czy Kuba). "Kurwa, on nie oddycha".

Automatycznie rozpoczynamy to, czego osłuchaliśmy się na kursach, oczytaliśmy na internecie...Ustawić w pozycji poziomej, odchylić głowę, zatkać nos, dwa wdechy, 25 uciśnięć (a może 30?). "Co jest kurwa? To się nie dzieje. Piotrek!".

Po krótkim czasie, krzyczymy w echo za Szymonem. Po paru chwilach jest z nami.

Wśród bagaży gdzieś są u chłopaków zastrzyki z adrenaliną (na uczulenia? nawet nie wiem...nigdy nie pytałem). Szymon je znajduje, przynosi. Zastrzyk nie daje absolutnie żadnego efektu. Po kilku (kilkunastu?) minutach, pada hasło: "Potrzebujemy pomocy. Marcin, jedź, najlepiej sobie radzisz w tym terenie."

Niedaleko zjazdu z asfaltu było jakieś domostwo, na pewno będą mieć telefon. Szymon zmienia mnie przy resuscytacji, ja pakuję się na swój motor, chcąc jak najszybciej jechać po pomoc. Wyrywam w bok by zrobić ciasny zawrót, ale wybija mnie na druga stronę drogi, w krzaki. Robię co potrafię, ale każda kolejna koleina i skurwiała dziura lub krzew coraz bardziej utrudnia mi powrót do drogi. Zakopałem się. "Pierdol to! Bierz mój!"

Otumaniony zeskakuje z motoru i biegnę do drugiego, dużo lepiej usytuowanego do nawrotu. Niby Afryka, niby na kostkach...ale ciężar kufrów, troszkę inne zawieszenie, rocznik, adrenalina, zmęczenie, stres. Walczyłem i jechałem tak szybko jak potrafiłem i na ile byłem odważny, ale była to walka.

Światło w domostwie się pali. Wparowałem na dziedziniec i łamanym rosyjskim tłumaczę co się dzieje. Że pomoc potrzebna jest "teraz". Lokalni odprawiali wieczorne picie. Nie jakąś imprezę...ot zakończenie dnia przy wódce. Ich reakcja daleka była od rychłej.

Łapię jednego, drugiego krzyczę, że potrzeba nam lekarza. Kolega
stracił przytomność. Gdzieś tam mimochodem pada stwierdzenie, że pewnie popił, albo się zatruł i robię wielkie halo...na hasło "serce", w końcu zaczynają mnie brać na poważnie.

Karetka nie przyjedzie, szpital za daleko i nie zjedzie na dół. Jeden z Tadżyków stwierdza, że weźmie auto, zjedzie na dół, wezmą Piotra i pojadą do miasta, gdzie jest lekarz na dyżurze.

Całość trwa wieczność. Absolutną, niekończącą się kurwa, wieczność. Poganiam kierowce, ale auto choć wysokie, średnio terenowe. Miałem nadzieje, wierzyłem, że po przyjeździe Piotrek będzie blady siedział po turecku, chłopaki przy nim będą podawać mu wodę. Tak nie było.

Auto oświetliło dokładnie tą samą scenę, którą opuściłem. Powaga sytuacji nagle uderzyła Tadżyka. Piotrka wnosimy do samochodu na tylną kanapę. Piotrek i Szymon jadą razem z nim, ani na chwilę nie przerywając tego czego nauczyliśmy się na kursach i czego oczytaliśmy się w internetach. Auto sprawnie zawróciło (na pewno sprawniej niż ja na swoim motorze) i pojechało do góry.

I ta przeraźliwa cisza.

I ten myśli szum: "Czy dało się sprawniej? Czy dało się szybciej?".

Papieros za papierosem. Chodzenie w kółko. Mniej więcej po godzinie, połączenie telefoniczne od Kuby. Piotr zmarł. Prawdopodobnie, rozległy zawał serca.

Kolejne godziny mają małe znaczenie. Wytargałem swój motor do góry, do tego domostwa z którego był kierowca. Reszta mieszkańców już wiedziała jaka sytuacja nastąpiła. Wracam na piechotę po kolejny motor.

Po przyjeździe na górę trzecią afryką, czeka na mnie dwóch policjantów. Łamanym rosyjskim dowiaduję się że chodzi o procedury. Musimy razem zejść na dół. Ja myślę nie wiele. Oni są na służbie. Ot pytania co tu robiliśmy, skąd jesteśmy, czy daleko jeszcze...

Po dotarciu na miejsce, policjanci zauważają rzeczy dziwne. "Szto eta?" Pokazują strzykawkę rzuconą gdzieś po środku drogi. Staram się wyjaśnić, że to leki, którymi próbowaliśmy ocucić Piotrka. "A eta? Szto?" Na krzaku jakaś czerwona maź. Co do kurwy? Podchodzę bliżej...ja jebie, mój sok pomidorowy. Karton strzelił podczas mojego rzucenia motoru w krzaki i wylał się z sakwy...Kilka pytań od których niedobrze mi się robiło. Czy to na pewno był wypadek? Jakieś strzykawki, jakieś czerwone płyny...jest ciemna noc. Teraz trochę ich rozumiem, ale wtedy myślałem, że zwymiotuję, a potem ich pozabijam za wszelkie takie insynuacje...

Wracam ostatnim motorem do domostwa. Policja wraca na piechotę. Tam czekam na nich i na Szymona z Kubą, który docierają bardzo późną nocą.

Nie do końca dociera do mnie co się wydarzyło. To otępienie, pustka była straszna. Był alkohol, były łzy.

Poranny widok na zalew, nad którym mieliśmy nocować w czwórkę


Przespaliśmy parę godzin na podłodze w jakiejś komnacie, dzięki uprzejmości właścicieli domostwa. Chłopaki wracają do Duszanbe. Stamtąd będą koordynować transport ciała Piotra do Polski i załatwiać wszelkie potrzebne formalności. Ja wracam z nimi na motorze Piotrka, swój zostawiam pod opieką szefa domu.

Wracamy do tego samego hostelu w którym byliśmy wcześniej. Spędzam z nimi kolejny dzień. Telefony z Polski, z lokalnego szpitala, z konsulatu...absolutna abstrakcja, o której nie chcę opowiadać. Szymon z Kubą wracają do Polski samolotem, ja decyduję się kontynuować dalszą trasę. Jestem daleko od domu. Tak bardzo daleko.

Cytat:
Jak Szymon i Kuba mi opowiadali później, że po tym jak ich minąłem na zjeździe do zalewu, wspólnie w trójkę dotarli na sam dół by faktycznie zawrócić. Jednak już wtedy, z Piotrem było coś nie OK. Cały blady, zlany potem. Parę minut wcześniej, miał lekkiego paciaka, ale sam podniósł motor i jechał dalej. Pytali go, czy dobrze się czuje, żeby odpoczął chwile (dlatego to ja na nich czekałem na tym małym skrzyżowaniu, a nie odwrotnie). To On zadecydował, że już wszystko gitez i może jechać dalej.

Kilka osób z wiedzą w medycynie powiedziało mi później, że Piotrek już wtedy był u progu bram i nie było nic co moglibyśmy w tej sytuacji zrobić by mu pomóc...

Były jeszcze inne krzywe akcje w międzyczasie, takie jak np. to, że po powrocie autostopem do motoru, właściciel domostwa zażądał ode mnie pieniędzy "za pilnowanie Afryki" przez dwa dni...Zwyzywałem go od bestii, popłakałem się, zapłaciłem, pojechałem...
Przedstawiam na poniższych zdjęciach upragniony Pamir, taki jakim jaki ja go wtedy widziałem.







































Kolejne dni jechałem jak we śnie. Samotność podczas długich przelotów z niczym poza własnymi myślami była dziwna. Trudna. Ciągły zalew setkami pytań. Głupich, mądrych, trudnych: Czy jakbym lepiej zawrócił afryką, byłoby kilka procent więcej na ratunek dla Piotra? Czy ta cała przygoda była warta takiego "doświadczenia"? Czy jeżeli ja czuje się tak rozjebany po utracie kumpla, którego znam kilka dni, to czy gdy ja się rozjebię na motorze, to czy moi przyjaciele też będą musieli tak walczyć z myślami w swojej głowie? Czy jakbym tak nie chorjaczył z moimi zajebistymi umiejętnościami szukania noclegu w dziczy w nocy, jechalibyśmy dalej w czwórkę?

Z tego bagna umysłowego wydarła mnie usterka techniczna.

Na wertepach pamirskich, zrywa mi się stelaż czachy. Wrażenia, gdy cała czacha z zegarami i światłami nurkuje przy 80km/h pod przednie koło...niezapomniane, trzeźwiące.

Jestem w absolutnej dupie. Nikogo jak okiem sięgnąć. Zerkam na mapę. Zdaję sobie sprawę, że jeżeli miałbym stąd wracać do Polski, to jestem dokładnie w połowie trasy.





Biorę się w garść. Daleka droga przede mną.



W końcu tego właśnie chciałem(?).



Podczas imprezy pożegnalnej (pierwszy post) była taka akcja, że mieliśmy się przebierać. Podczas polowania w lumpeksie znalazłem zajebiaszczy strój misia chyba za 25ziko. Biały, niczym arabska toga...śmieszny. Gdzieś pod wpływem wódki pada nawet hasło: "Kurwia...ja to Pamir przejadę w tym ciuchu!". A ponieważ jestem pojebany, to Miś został spakowany na dno sakwy. I czekał tam. Na ten moment, by jakoś moralnie mnie dźwignąć. Miałem mieszane uczucia co do całej akcji, ale zakład został spełniony.



Cytat:
O górach Pamiru nie jestem w stanie powiedzieć nic mądrzejszego niż to co zostało już napisane i opowiedziane na łamach wielu książek, relacji,
historii w tym także na tym forum. Więc oszczędzę tutaj takich wypocin. Jest jakaś magia w tym, że obracasz głowę w prawo i widzisz Afganistan. Gdzieś jest coś dziwnego w tym, że aby naładować komórkę ziomek potrzebuje odpalić generator dieslowski. Ale jak to jest, że my pragniemy tej surowości i odludzia, a lokalni mieszkańcy pragną szybkiego internetu, prądu i ciepłej wody?
Chorog


Wieczór w Hostelu w Chorog, gdzie backpakersi i rowerzyści pamirscy wsiąkli w ekrany telefonów, podtrzymywane przez generator dieslowski zaraz za ścianą. Wcześniej zostałem w drzwiach przywitany jako Bielyj Niedwied z Polszy




W trasie z Chorog do granicy z Kirgistanem spotykam osobliwą postać. Christiana. Francuza na BWM. Nie był to taki typowy kierowca motocykla marki BeeMWe. Odziany w jakąś skórzaną kurtkę ze szmateksu i dżinsy jakieś takie poszarpane. Na nogach trampki. Coś wiało od niego dziwnością.

Zamieniliśmy parę słów podczas postoju. Kto, skąd i dokąd jedzie...Osh? Dobra, razem jedziemy do Osh. Potem się zobaczy.

Docieramy do najwyższego punktu mojej wycieczki. Przełęcz Akbajtał. Ponoć 4655m n.p.m.



Christian schodzi z motoru zrobić zdjęcie lub dwa. Kuleje.
-Are you ok?-
-Yeah. I broke my leg in Iran. It's fine
-Oh...cool.

Tak się okazało, że Christian dwa tygodnie przeleżał w Irańskim szpitalu po złamaniu nogi i na własne życzenie został wypisany, by kontynuować dalej trasę. Tak, że tego...













Trasa nie była jakoś mega trudna...ale mając złamaną nogę, dobrze 60 lat (Christian jest dziadkiem) i chujowe opony, to szacun dla takiego BMW kierownika. I tak, jechał na kołach z Francji. Na pewno nie był to ziomek z Włoch, którego spotkałem w Iranie...raczej tego zaprzeczenie.





Na zakończenie tego...trudnego dla mnie...odcinka, chciałbym zwrócić waszą uwagę na pewien szczegół, który mógł wam umknąć. Prawy kufer Christiana. Polecam powiększyć zdjęcie...nie, to nie moja twórczość.
__________________
Marcin vel "Gruby" aka "Maurosso"

Ostatnio edytowane przez Maurosso : 14.02.2018 o 02:20
Maurosso jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.02.2018, 08:38   #100
apex


Zarejestrowany: Mar 2013
Miasto: Wrocław
Posty: 177
Motocykl: Tenere 700
Przebieg: 81000
apex jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 9 godz 51 min 55 s
Domyślnie

Trudno coś napisać w takiej sytuacji... wyprawa super, zdjęcia i opis to wszystko niesamowite - ale ten wypadek zmienia, że to wszystko jest bez znaczenia.
apex jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Stany !!! Azja Centralna A-R-S sebol Trochę dalej 96 28.07.2015 17:13
Azja Centralna sierpień/wrzesień 2012 gancek Umawianie i propozycje wyjazdów 20 21.07.2013 22:23
Korytarz Wakhański - Azja Centralna czerwiec-lipiec Piast Umawianie i propozycje wyjazdów 51 12.01.2013 13:43
Sprawy formalno - wizowe Azja Centralna i Mongolia ydoc Przygotowania do wyjazdów 47 20.06.2012 00:17
Azja Centralna Magnus Trochę dalej 137 29.11.2009 09:31


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:13.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.