Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16.01.2019, 17:14   #31
olecki79


Zarejestrowany: Dec 2012
Miasto: Warszawa
Posty: 227
Motocykl: NAT
olecki79 jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 tygodni 1 dzień 5 godz 42 min 8 s
Domyślnie

Dalej, dalej!
olecki79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16.01.2019, 18:25   #32
Grzechu2012
 
Grzechu2012's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2013
Miasto: Łomżewo
Posty: 908
Motocykl: AT-NAT
Przebieg: 80000
Grzechu2012 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 7 godz 18 min 18 s
Domyślnie

spokojnie, kombinuję ze zdjęciami żeby na forum nie wyglądały jak robione kalkulatorem :/
dobra mam

Zatem dojechaliśmy nad jezioro i zapowiadało się na burzę, postanowiliśmy spać w jurcie. To był dobry wybór bo w nocy był przymrozek ale my mieliśmy cieplutko od pica opalanego krowim łajnem
Nie obyło się też bez integracji przy lokalnym koniaczku (konsumpcja koniaku to już była tradycja na tym wyjeździe)





































__________________
www.grzechunakolach.pl

Ostatnio edytowane przez Grzechu2012 : 17.01.2019 o 13:39
Grzechu2012 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16.01.2019, 20:54   #33
Molek
 
Molek's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2017
Miasto: Gorzów Wlkp
Posty: 191
Molek jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 6 dni 10 godz 31 min 12 s
Domyślnie


Kliknij prawym na zdjęcie na imgur wybierz "kopiuj adres obrazu"
Wybierz na forum ten kwadracik (dodaj obrazek) i wklej ten adres obrazu no i każde po kolei;O
Molek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18.01.2019, 11:13   #34
Grzechu2012
 
Grzechu2012's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2013
Miasto: Łomżewo
Posty: 908
Motocykl: AT-NAT
Przebieg: 80000
Grzechu2012 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 7 godz 18 min 18 s
Domyślnie

Znamy trasę i punkt docelowy, ruszamy zaraz po śniadaniu żeby nie tracić czasu. I tu zaczyna się prawdziwa jazda, góry, błoto, szutry, jest pięknie. Zatrzymujemy się częściej niż do tej pory na zdjęcia. Zostawiamy Songkul z tyłu i ruszamy w kierunku Tash Rabat.
Okazuje się że u jednego koleszki jest deficyt oleju i oddaję swoją bańkę zapasową. Za jakiś czas okazuje się że i u mnie jest mało. Wkurwienie moje sięga zenitu bo u Michała jest wszystko dobrze, a moja bierze olej ? Lipa. A swój zapas oddałem
Dobra, dogadujemy się że odkupi mi w Osh.
Jednak po powrocie do domu i kilku analizach doszedłem do wniosku że to wina kilku gleb po drodze bo w Polce problem nie miał miejsca.



Tutaj dodam że motocykl a w zasadzie sakwa przygniotła mi nogę, nie byłem w stanie sam wydostać się spod motocykla bo każdy ruch wykręcał mi ją bardziej.
Żebym jechał sam pewnie bym tam leżał jak zarżnięty prosiak aż ktoś będzie przejeżdżał.
I po tym wyjeździe stwierdziłem że tylko sakwy, żadnych plastików i aluminiowych kufrów.



















































__________________
www.grzechunakolach.pl

Ostatnio edytowane przez Grzechu2012 : 18.01.2019 o 11:40
Grzechu2012 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18.01.2019, 11:18   #35
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,738
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 5 miesiące 3 tygodni 3 dni 23 godz 12 min 32 s
Domyślnie

Hotel Nuru. Z basenem se wzięli burżuje 😜.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20.01.2019, 10:47   #36
Grzechu2012
 
Grzechu2012's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2013
Miasto: Łomżewo
Posty: 908
Motocykl: AT-NAT
Przebieg: 80000
Grzechu2012 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 7 godz 18 min 18 s
Domyślnie

Po śniadaniu idziemy na bazar podpatrzeć lokalne życie oraz ogarną pamiątki i jakieś drobne zakupy. Wygląda na ogromny, ale część, że tak powiem stoisk jest zamknięta. To też nie zajmuje nam to dużo czasu, aby go obejść. Poszliśmy popatrzeć na lokalne atrakcje, a tak na prawdę to my byliśmy atrakcją. Starsi ludzie dzieciom pokazywali nas palcami i szeptali coś dzieciakom do ucha. To my byliśmy jak atrakcja turystyczna dla nich. Nie wiem czy to broda robi takie wrażenie? Ogólnie sytuacja dość śmieszna i dziwna.
Po powrocie ja pół dnia leże w łóżku, nic mi się nie chce, po prostu mam ochotę nie robić nic. Bliżej wieczora idziemy na spacer Michał zna pobliską miejscówkę ponoć bardzo fajna, czyli łażenie po parku gdzie widać, że życie tętni. Dużo ludzi, różne atrakcje dla dzieci przede wszystkim takie jak wesołe miasteczko czy też różne gry i zabawy nawet samolot stał, chyba Mig, ale mogę się mylić.
Widać, że czas tu się trochę zatrzymał, jest też sporo turystów ciekawa różnorodność twarzy. Nawet mi się tutaj podoba, poza ruchem na ulicach i sposobem jazdy, o kulturze nawet nie wspomnę.
Na kolacje znowu idziemy do TsarskiiDvor kawałek trzeba przejść, ale to dobrze robi po tylu dniach ‚w siodle’ zapychamy się ‚pod korek’ i wracamy na ‚bazę’, co prawda nie zwiedzaliśmy miasta dogłębnie obeszliśmy tylko trochę, ale i tak bardzo mi się podoba trochę inna kultura w zasadzie inny świat z przebłyskami zachodu.
Po spacerku odkażająco po naszych lokalnych daniach lampeczka koniaczku klasycznie i zależnie od miasta, ale dzisiaj jest to „OSH” chociaż ja lubuję się w „BISZKEKU”.
Kolejnego dnia ruszamy na granicę z Tadżykistanem,. rano nie ma dużego skwaru i przebijamy się bardzo płynnie przez miasto, na wylocie zaliczamy myjnie po błotnych kąpielach , od kilku dni strasznie się grzeją w tych upałach i wysokościach może to pomoże.
Rodacy opuścili hotel dzień wcześniej i pojechali na Pik Lenina, my jednak zrobiliśmy dzień przerwy, bo w końcu należał nam się dzień wolny, a widoki z polany Ługowej nam nie uciekną. Droga jest bardzo spokojna i malownicza, zieloną trawą porośnięte wzgórza, stada baranów przepędzanych główną drogą, co kilka kilometrów. Pasterze na koniach, ale najgorsze są psy, które rzucają się na Ciebie.
Takie urozmaicenie u nas też we wioskach kiedyś przepędzali bydło drogami głównymi szybko się zapomina i przyzwyczaja do wygód. Ja już się tak rozleniwiłem, że Michał nagrywa, swoje gopro nawet nie montuje w sumie to nie ma, co powielać nagrań.
W ostatnie kilka dni dopadł mnie kryzys, nic mi się nie chciało nawet jechać, to był znak, że ten dzień odpoczynku był konieczny żeby naładować baterie. Jeszcze takiego stanu w podróży nie miałem, ale słyszałem, że występuje po tygodniu jazdy, ponoć, że jest niepisana zasada „tydzień jazdy, dzień przerwy” u nas to już prawie 3 tygodnie non stop w siodle.
Klimat się zmieniał, temperatury, ukształtowanie terenu, podłoże też nie zawsze było przyjazne naszym załadowanym sprzętom.
Lecimy w miarę powoli, no powiedzmy powoli w kierunku Sary Tash tam jest ostatnia stacja przed Tadżykistanem dolewamy paliwa, zalewamy bańki ‚piątki’ i co za spotkanie podjeżdżają „Nasi” wracają z Piku Lenina też część osób się tankuje, część robi zakupy i umawiamy się, że jedziemy dalej, co by nie czekać bez powodu i do zobaczenia na granicy, wstępnie umówione miejsce mamy także spoko, jakby, co mamy poczekać chwilkę na nich. Nie wiem czy będzie potrzeba, bo zawsze to Oni są przed nami.
OK.
To lecimy z Michałem, w końcu upragniony Tadżykistan, główny cel podróży, tylko kilkadziesiąt kilometrów i już będziemy na granicy.
Na granice dojeżdżamy, jako pierwsi, mimo wcześniejszych ustaleń, że się spotkamy na granicy ich nie było widać także przeprawiamy się sami.
Wszystko przebiega bardzo zwinnie i sympatycznie o dziwo, no może do momentu jak trzeba wnosić opłaty dla mnie nie zrozumiałe, bo po rusku nie czytam biegle poza przeliterowaniem nazwy miast i drobną rozmową o niczym.
Na dzień dobry dostaję pytanie czy mówię po rusku, no to odpowiadam, że ciut ciut także pan wypełnia jakieś kwity i karze uiścić opłatę za motocykl 500som tylko mówi, że nie może wypisać kwitka, bo mu system nie działa, ale jak będziemy wyjeżdżać to na wyjeździe nam wystawią. Zaczyna mi to trochę śmierdzieć, ale nie będę się kłócić, nie znam się.
No trudno, faktycznie jakaś tablica na ścianie wisi grzecznie płacę, przyklejam swoją wlepkę na szafę przy biurku gdzie jest ich pełno z całego świata i wołam Michała, bo przyjmował nas pojedynczo.
Po wyjściu rozmawiam z para chyba Holendrów na bmw, mają problem nie chcą ich wpuścić, bo jest problem z ich papierami celnymi, chwilo też robię za tłumacza i niestety mówię im, że dzisiaj nie przejadą, muszą przyjechać jutro o 10 rano i wtedy ich puści dalej, bo jest problem i dzisiaj tego nie załatwią.
Przykra wiadomość, ale raczej nic nie mogą zrobić trochę źli wracają z powrotem, nas puszczają bezproblemowo jeden z żołnierzy z nami zdjęcia robi, miło z uśmiechem. Jest radość jedziemy na stronę Tadżycką.
Po tej stronie trochę czekamy, bo bus z lokalesami obładowany do tego z kompletem osób, nie trwa to jakoś strasznie długo, ale odstać swoje trzeba, biorą od nas dokumenty podbijają wizy, wypełniamy kwity i jedziemy do następnej budy, koleś woła, chce paszport, wypełnia papier i chce za to 10$ nosz kurde, za co? Że dezynfekcja, że trzeba, że takie przepisy, no trudno jak trzeba to płacę, Michał płaci, jedziemy dalej.
W następnej budzie, wygląda na ostatnią przed szlabanem, są też ludzie przed nami, robi się ciepło, jestem już trochę zmęczony, rozbieram się, wyciągam dokumenty i czekam pod okienkiem aż wezmą mnie.
Za nami jechała kolejna terenówka z ludźmi, kierowca wysiadł przy drugiej budzie od dezynfekcji, przywitał się z typkiem, coś pogadali, kierowca pomachał ręką, że nie, że dezynfekcji nie chce i podjechał obok nas.
Wtedy się trochę wkurwiłem, nie dość, że mam kryzys, to doją nas na każdym kroku i to nie na małą kasę. Przyjechali turyści to trzeba kasować, a kasują za wszystko. Jestem lekko nabuzowany, grzeje się w ciuchach, czekamy długo. Kiepsko się czuję, czasami mam dni, że śpię jak dziecko, a czasami walam się pół nocy z boku na bok i jestem z rana zajechany jak koń po westernie.
Dobra jest, okienko się otwiera woła o dokumenty, paszport, dowód rejestracyjny itp.
czekam, czekam, w końcu pokazuje wypełniony jakiś papier i że kosztuje to 10$.
No i się zagotowałem, mówię, jaki papier?
Jakie 10$, Kirgiz skasował 500som, dezynfektor skasował 10$, tu 10$ ile można płacić?
Uniosłem się, mówię, że u nas wskazali, że nie trzeba płacić, nikt z naszych nie płacił i ja też nie zapłacę.
Pogranicznik się już wydziera po swojemu, że trzeba, wszyscy płacą i ja też musze coś tam stuka w papiery i pokazuje, że bez tego nie pojadę.
Ja twardo mówię, że NIE. Zaczynam się targować.
To ten do mnie, że jak nie to, nie wjadę i żebym zawracał zamykając okienko.
Myślę sobie cwaniaczek, chce mnie zmiękczyć, nie oddał mi moich dokumentów, jak jeszcze postoje to on odpuści i w końcu odda. Chyba odda?
Paruje ze mnie, mętlik w głowie, złość, normalnie tak nie mam, bez stresu na luzie, ale tu mnie już poniosło.
Patrzę na Michała, stoi też jakiś taki zrezygnowany, też nie bardzo wie, co się dzieje, przyszli jacyś turyści, co jadą w drugą stronę. Czekają za nami. Nic nie rusza.
Zrobiło mi się wszystkich trochę żal, że przeze mnie muszą czekać, bo wszystko stanęło.
Huk tam pukam w okienko i mówię dawaj papiery i rzuciłem mu 10$, coś tam pokrzyczał, pewnie mnie wyzwał po swojemu i puścili mnie przez szlaban.
Jestem w Tadżykistanie!
Jupii hurra, ale radość! Tak miało być.
A jestem wkurwiony, każda żyłka we mnie chodzi.
Zatrzymuję się za szlabanem i czekam aż Michaił załatwi w okienku swoje papiery.
I zgadnij, co.
Przyłazi następny woła mnie do budy, chce dokumenty, więc daje bez zastanowienia, a on, że papier wypisuje, że coś tam coś tam, nie rozumiem w ogóle kolesia, że 10$.
No i opadły mi ręce!
Na początku z osłabienia zaniemówiłem.
Ale gnojek trzyma mój paszport, który dałem niepotrzebnie.
Coś tam zaczyna pisać ja mówię NIE kurwa.
Nie będę płacił.
Wszyscy chcecie kasę, wszyscy twoi koledzy już ode mnie wyciągnęli, nie mam.
Idź do nich niech sie z tobą podzielą.
Nie mam pieniędzy, nie zapłacę, mam tylko kartę, a banków tu nie widać.
Łoj jak mnie teraz wpienił.
Popatrzył na mnie, ja na niego
Mówię nie mam, niech koledzy się z tobą podzielą.
Nie będę płacił, bo nie mam, czym. Oskubaliście mnie ze wszystkiego.
Ha, wkurzył się, wyklął mnie i oddał paszport.
Co nie zmienia faktu, że i tak byłem wkurwiony, odeszło mi dopiero przy koźle jak robiliśmy zdjęcia.
Michała, który stanął obok mnie już nawet nie zaczepiał he he.
Jakiś drugi przyszedł pogadać ze polaki, ja mówię tak polaki. Nie wiadomo czy to wojsko czy nie, chodzą ubrani jak zwykli ludzie.
Mówię, co jak wrócę do domu, co mam powiedzieć o was rodakom, że tylko dolary chcecie, że co wy za ludzie i tam jeszcze nawymyślałem dupereli.
Na koniec go zlałem, jak zawsze kultura, mówię dowidzenia to tutaj nic , ruszyliśmy na podbój Pamir Highway, jak na pierwszy dzień w Tadżykistanie już mnie wkurwili, gorzej niż na rosyjskiej granicy z czekaniem i opieszałością.
To w sumie i tak dobrze, że mnie wpuścili heh, ale było to już za nami teraz tylko delektujemy się dziurawą drogą i górskimi widokami. Szybkie zdjęcia, nagrania przy pomniku i napisie Tadżykistan. Spotykamy też innych motocyklistów na drodze powrotnej z Tadżykistanu, fajnie jest.
Udało się, dojechaliśmy. Pięknie jest, cudownie, jakie widoki. Robimy reżyserowane zdjęcia, filmik to tylko fantazja przyniesie, mamy czas, mamy pogodę i mamy to, co najważniejsze piękne widoki.



Jedziemy do Karakul gdzie umówiliśmy się z Kowalami, no właśnie gdzie są oni?
Tyle czasu nam zeszło, a mieli za nami ruszyć?!
Zatrzymujemy sie przed umówioną wioską i czekamy cierpliwie na resztę ekipy.
Mija godzina, czekamy dalej, leci kolejna godzina a tu przy głównej drodze, nic się nie dzieje.
Pusta cisza, poza mocnym wiatrem.
Coś słychać, coś widać, w stronę Kirgistanu jadą 3 motocykle, klasycznie zatrzymujemy pogadać, o dziwo jest to trzech amerykanów na małych sprzętach, są już ponad 6 miesięcy w podróży, jadą od Europy przez Afrykę i teraz Azja.
Niezły wyjazd marzy mi się coś takiego, nic poza drogą się nie liczy.
Chłopaki rok odkładali kasę, rzucili pracę, teraz wykorzystują okres w życiu na podróż po świecie. Jeden mówi, że już powoli zaczyna tęsknić za domem, że różnie była w podróży, ale powoli zaczyna go to męczyć. W Afryce padł mu silnik w bmw 650 chyba xchallange albo coś podobnego. Gdzieś w Internecie dał ogłoszenie i znalazł się koleś z Anglii, który oddałby mu za darmo połowę, którą potrzebował tylko musi ja odebrać. No to ten wsiadł w samolot, poleciał po silnik czy też jego połowę.
Opowiadał, że wyglądało to dosyć komicznie z kawałkiem silnika w podręcznym bagażu.
Ale podróż uratowana i mógł jechać dalej.
Po krótkiej dyskusji dojechali do nich Niemieccy znajomi podróżujący busem, poznali ich jakiś czas temu, teraz trzymają się razem. Kamper skręcił do wioski, chłopaki pojechali za nimi, a my czekamy dalej.
Z racji, że robiło się późno oraz po dwóch godzinach czekania padła decyzja, że jedziemy szukać noclegu, wjeżdżamy do wioski,a tam ni żywej duszy, żeśmy nie spotkali na tyle konkretnego miejsca do spania u ludzi, to pojechaliśmy nad jezioro, do naszych nowych koleszków, dzisiaj spanie w namiocie, co prawda trochę wieje, nawet mocniej wieje nad jeziorem, ale dosyć luksusów. Zanim rozbiliśmy camping i zjedliśmy kolacje zrobiło się późno, przyszły jakieś lokalne dzieci z ciekawości, Michał nie przewidział sytuacji i rozdał kilka zabawek.
Po tym nie było już życia, przyszło więcej dzieci, były wręcz natrętne, co niektóre, chciały więcej prezentów, jak to dzieci w sumie nie ma, co się dziwić.
Dostaliśmy zaproszenie do kampera na integrację, ale zmęczenie zrobiło swoje i zmuszeni byliśmy odmówić. Na dzisiaj wystarczy emocji, będąc już w namiocie w zasadzie późno, bo około 22 było słychać odgłosy motocykli, wyszedłem z namiotu i działem światła tak po cichu myślałem sobie to ‘nasi’ dopiero dojechali, ale co tak długo i tak późno zawsze są przed nami?!
No nic, może jutro uda nam się spotkać.

.................................................. ................................
Afryki umyliśmy przed wyjazdem z Osh już w Tadżykistanie umorusani amerykańce których spotkaliśmy patrzyli na nas i na nasze błyszczące w słońcu Afryczki jak na jakiś pedalski wyjazd że chyba nawet z asfaltu nie zjeżdżamy bo takie czyściutkie hehe
No ale po tylu dniach wyrypy w błocie i piachu należało się i dobrze żeśmy umyli bo później już nie miały lekko













































__________________
www.grzechunakolach.pl
Grzechu2012 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.01.2019, 17:07   #37
Grzechu2012
 
Grzechu2012's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2013
Miasto: Łomżewo
Posty: 908
Motocykl: AT-NAT
Przebieg: 80000
Grzechu2012 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 7 godz 18 min 18 s
Domyślnie

Karakol





wstaliśmy rano jak zwykle, a w zasadzie zaczynam krzątać się pierwszy, szybkie śniadanie, zegnamy się z sąsiadami nie tracąc czasu jedziemy do wioski lokalizować motocyklistów.
Spotykamy naszych chwilę rozmawiamy ustalamy kolejną lokalizację gdzie się spotkamy i z Michałem ruszamy własnym tempem. Nie gonimy, delektujemy się widokami i mamy czas na zdjęcia, filmy i inne głupawki. Dzisiejszy cel to Ak-Bajtal który podziwiałem we wszystkich czytanych i oglądanych relacjach z Tadżykistanu.
Miejsce jest co najmniej magiczne, góry, rzeki, jakieś pozostałości lodu leżące gdzie nie gdzie. Wysokość daje o sobie znać mocno, dynia boli, ciężko się oddycha, ale ja zwykle jak siadam na motocykl mijają mi wszelakie bolenia.
Nudy nie ma bo teren zmienia nam się dynamicznie, piach, tarka, glina, resztki asfaltu i dziury.
Różnorodność terenu jest bogata ale właśnie po to tu przyjechałem, doświadczyć tego na własnej skórze. Przez zęby trochę, ale dla mnie się podoba.
Jedziemy do Murgob






Tutaj tankujemy z wiadra w sklepie że tak to ujmę wielobranżowym czyli od łopaty, po lepioszki, wodę i paliwo lane kurtuazyjnie z wiadra, ogólnie bardzo fajny klimat. Czuć jest dzicz i folklor, temperatura powoli skoczyła do góry i robi się powoli ciepło. Pojazdy zatankowane do pełna można spokojnie ruszać dalej, eksplorować te nie zbadane przez nas zakątki Azji.
Dzisiaj nocleg znowu planowany jest nad jeziorem. Kierując się na punkt w nawigacji
zjeżdżamy z głównej drogi w góry, jest pięknie, kolorowo, a słowa magicznie mógłbym używać za każdym razem taki już ze mnie romantyk (żartuję).
Ma ten kraj swój klimat. Mimo że Mongolia też dała mi wiele emocji to jednak tutaj jest inaczej, większa różnorodność i kontrast otoczenia. Od marsjańskich skał po turkus wody w jeziorze.Pisarz ze mnie żaden żeby oddać słowami obraz który widzę, ale na szczęście są zdjęcia, też może nie górnych lotów ale dające przedsmak tym którzy nie byli i miłe wspomnienie tym którzy widzieli na własne oczy.









Dojeżdżamy na miejsce powoli i ostrożnie na przełaj po polanie do samej plaży, nasza polska ekipa już jest na miejscu i prawie rozbita. Mimo wiatru i chłodu jest nieziemsko prawie jak bezludna wyspa z tym ze w górach. Góry, jezioro i ani żywej duszy dookoła oprócz nas aż ciężko wyrazić emocje, jest pięknie.
Jestem zmęczony, głodny, wkurwiony, wysokość dokucza, ale w środku cieszę się, że nie dopadała nas żadna biegunka ani Inne choroby bo reszta jest do przezwyciężenia. Rozbijamy się szybko bo zaczyna zachodzić słonce, a przydałoby się jeszcze zjeść kolacje najlepiej ciepłą. A to też jest procedura- rozstawić kuchenkę, naczynia, zalać wody, przygotować opakowanie z liofilizatem niby nic, ale czas schodzi. Dobrze jest zjeść coś ciepłego zanim usiądziemy w grupie i będziemy degustować nalewki, zapasy przywiezione z Polski które zaczynały się odkręcać samoistnie od wibracji i przepuszczać cenna zawartość mimo zabezpieczenia streczem i taśmą.
Na dużych wysokościach źle mi się śpi, mimo zmęczenia, mimo że nie słyszę chrapania Michała z każdym dniem jestem coraz bardziej zajechany. Brak dobrego snu i bóle głowy powoli odbierają mi przyjemność tej wyprawy. Miejscami mam wrażenie że nie chce mi się nawet zsiadać z motocykla żeby fotkę cyknąć. Na szczęście Michał ma więcej werwy i mnie mobilizuje, zahartowany jest w górskich zdobyczach to takie 4000 m.n.p.m w namiocie nie robi wrażenia. Cieszy mnie to bardzo dzisiaj jak to piszę, bo sam pewnie bym miał tylko kilka zdjęć do udostępnienia, a tak jest spora kolekcja foto/video.

Spałem średnio, wstaje, nie wiem może o 5, wszyscy jeszcze w namiotach, ja szukam miejsca na poranną toaletę.
Mam całą okolicę tylko dla siebie.
Po chwili wstaje też mój kompan.
Robi śniadanie, ja już nie pamiętam ale chyba nie jadłem bo nie miałem ochoty, a może Michał odstąpił mi połowę swojego dania. Zaczynamy pakować się zanim wyklują się wszyscy z namiotów, bo nie ma co na pusto siedzieć jak jeszcze tyle drogi, widoków i atrakcji przed nami.
Jak co dzień rozpakowywanie i pakowanie, taki już rytuał nie ważne czy to spanie w namiocie czy to pokój, hostel.
Dzień w dzień rutyna, ze spaniem w namiocie plus jest taki że nie trzeba dźwigać prawie całego bagażu na „Piętro”. Ciężkie to wszystko wychodzi jakieś po 15kg po bokach i ze 20kg rolka na górze, warzy dużo bo jest tam szklana butelka koniaku i minimum 2L wody na zapas, jedzenie, kuchnia i inne mniej lub bardziej potrzebne rzeczy. Każdy wyjazd mnie uczy minimalizmu. Doszedłem już po kilku wyjazdach że buty są nie potrzebne. Wystarczą klapki lub kroksy gdyż po całym dniu w długich i ciężkich butach motocyklowych stopy potrzebują oddychać.

Widzę Kowala, idę pogadać, ustalić gdzie grupa jedzie bo my ruszamy przez Korytarz Wachanski i czy może polecić jakąś miejscówkę do spania. Oni tez tam jada także sprawa była jasna że jedziemy w to samo miejsce, co prawda my swoim tempem bez pośpiechu i wariacji tym bardziej że mamy nocleg już zaklepany.
W górach mijamy wojskowy Post. I tu zaczyna się szaleństwo widoków, góry, kręte drogi, w końcu ciepło, ale wietrznie. Tak mi się podoba, że zapominam przecierać kamerę gopro z kurzu i moje wszystkie nagrania niestety nie nadają się do niczego.







Na szczęście, znowu, Michał się spisał i przynajmniej on zadbał o czystość oczka w kamerze i relacje wideo z większości drogi. Tak się przez niego rozleniwiłem że przestałem używać swojej kamery, ale doświadczony już po Mongolii wiem że nie ma sensu kręcić setek gigabajtów materiału. Bo kto to później będzie przeglądał i obrabiał.











Jest niesamowicie, szutrowo, pustynnie miejscami z przebłyskami zieleni i rzeka daleko w dole, mocno rwąca.
Trochę to wygląda przerażająco ale skupienie na drodze nie pozwala za często patrzeć w dol.
Dzisiaj sprzed komputera jak oglądam zdjęcia nie wydaje się to tak strasznie ale będąc tam, podczas jazdy skupienie było na 120% nadgarstki i plecy czułem jeszcze długo po powrocie do domu.
Teren przeważnie był wyboisty co w miarę nowego motocykla i zawieszenia powinno niwelować te niedogodności niestety czuć mocno, zaczynam tęsknić za asfaltem. Im dalej w głąb korytarza jedziemy się w dół brzegiem rzeki gdzie po drugiej stronie wody widać zabudowania i posesje Afganistanu. Miejscami pięknie zadbane, kolorowe, zielone, skąpane w promieniach słońca.



Przed wyjazdem naczytałem się nowinek,że strzelają do turystów z drugiej strony rzeki z Afganistanu, nie zatrzymywać się, nie robić zdjęć, a najlepiej nie patrzeć w ogóle w tamtą stronę.
Podróż planowałem długo, ale nie wiedziałem co mnie czeka, strach był realny, te wszystkie dziwnie i niebezpieczne opowieści dają do myślenia.
Na miejscu okazały się to totalne bzdury i raczej opowieści osób które nie wystawiły nosa za monitora komputera, a co dopiero być w Tadżykistanie.Trzeba tu być doświadczyć, ale może co niektórzy lubią dodać dramatyzmu do swoich fantazyjnych opowieści.







Dzisiaj w luksusach, bez namiotu, śpimy w Hanisguesthouse! W Eshkashem przepych i burżuazja bo będzie prysznic, w końcu po 3 dniach jazdy, ciepła woda, chłodne piwo i spanie w łóżku,a co najważniejsze można przeprać bieliznę. Jest dobrze.

Prysznic, pranie, ogarnięcie bagażu i idziemy w miasto na zakupy z chłopakami.Jest sklep, zaopatrzony idealnie, w piwko, koniak, coś do jedzenia i jeszcze czego tylko dusza zapragnie. Z tego wszystkiego prawie zapominamy kupić wodę do picia na dzisiaj i jutrzejszą drogę. Fajne małe miasteczko, ludzie machają, a dziewczyny z jakiegoś pobliskiego zabudowania pogwizdują na widok niezłych byczków, z Polski. Jest śmiesznie.
Oczywiście nikt dziewczyn nie podrywa bo krąży plotka że jeśli będziesz spółkował z kobietą w tych rejonach to musisz ją poślubić, jeśli nie z własnej woli, to jej bracia na pewno Ci w tym pomogą. Znowu jest śmiesznie bo po kilku ciężkich dniach jazdy jest to ostatnia rzecz o której myślisz.
Jest fajna ekipa i to najważniejsze na takich wyjazdach, Ludzie tworzą klimat.
Leżymy na ichniejszych leżankach nie wiem jak to się nazywa ale służy do odpoczynku i do jedzenia, pijemy koniak, rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Czekając na ciepłą kolacje w błogim relaksie. Czego więcej chcieć dnia dzisiejszego. Przy okazji planujemy z Michałem następny dzień od jutra kierujemy się w stronę Duszanbe. Przy okazji korzystając z doświadczenia Kowali podpytujemy co jeszcze zobaczyć, którędy najlepiej jechać? Strasznie to wygodne, ale też odbiera nam dzikości w podróży bo mamy prawie wszystko ogarnięte.









Gdzie jechać, mamy czas który chcemy wykorzystać na 100%.
Ja z tyłu głowy cały czas mam smaka na dolinę Bartang. Ponoć piękna, dzika, a może i nawet nie przejezdna, ale jadąc tam znowu wrócimy w okolice Karakul i będziemy robić koło przez Pamir Highway. Nie lubię się zawracać.
Dobra na dzisiaj zostawiamy to, zobaczymy co nam jutro pokaże dzień.
Ustalamy w razie co, gdzie polska ekipa ma nocleg i zadecydujemy po drodze co robimy dalej oraz jaki obierzemy kierunek. Nie ma co się spinać, mamy czas, mamy możliwości, niech droga weryfikuje, tak najlepiej.



__________________
www.grzechunakolach.pl
Grzechu2012 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01.02.2019, 19:31   #38
Grzechu2012
 
Grzechu2012's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2013
Miasto: Łomżewo
Posty: 908
Motocykl: AT-NAT
Przebieg: 80000
Grzechu2012 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 7 godz 18 min 18 s
Domyślnie

Eshkashem
Rano znowu zwijamy się jako jedni z pierwszych, za mocno się nie zegnamy bo kto wie czy nie spotkamy się na kolacji. Ale życzymy sobie szczęśliwej drogi, pakujemy bety i „na koń”.
O poranku jest bardzo ciepło zatem czuję w kościach że dzień zapowiada się wesoło. Szutry, piach, upał i cały dzień jazdy wróżyć może tylko przygodę i zmęczenie. Czas na nas.



Powtórzę się ale jest pięknie jedziemy wzdłuż rwącej rzeki przez interkomy rozmawiamy sobie że jeden błąd, wpadasz i po tobie. Prąd jest tak silny ze człowiek z motocyklem nie ma szans to przetrwać, droga jak zwykle nie jest bez niespodzianek. Wyrypa totalna, naleciałości asfaltu, miejscami piach kopny, a z innej strony usypane świeżo kamienie. Spotkaliśmy dzień wcześniej ekipie Rosjan ostrzegali nas, że Ukrainiec wjechał w te kamienie za szybko i złamał obojczyk podczas wywrotki. No nie fajnie, myślę sobie, tutaj w tych warunkach się połamać.
Leczonym być przez lokalnego szamana. No bo skąd tu szpital !?
Nie dzięki, nasze skupienie podnosi się do 150%. Miejscami łapie się na tym ze za kurczowo trzymam kierownice co odbija się na moich nadgarstkach i łokciach, plecy bolą bardziej, w pierwszym lepszym kopnym piachu którego jest raptem ze 200m zaliczam glebę, co prawda nie groźną, ale kontakt z podłożem już mnie totalnie dekoncentruje i osłabia.
Africa jest ciężka sama w sobie do tego obładowana, sam nie podniosę, jest mi gorąco, zmęczony jestem, na szczęście leci Michał z pomocą.
Droga nie jest lekka, do tego jeszcze zmęczenie z kilku poprzednich niedospanych nocy daje o sobie znać coraz bardziej.

Chorog.
W Chorog ruch jest duży, jest już gorąco w mieście czuć to bardziej, w najbliższym sklepie uzupełniamy camelbagi w świeżą wodę i jedziemy szukać banku bo kończy się gotówka, a do Duszanbe to raczej już nigdzie nie wymienimy ojro, ani nie wypłacimy z bankomatu.
To daje dodatkowo w dupę, kręcimy się po zatłoczonej ulicy jak muchy w smole, ostatecznie staje i pytam ludzi gdzie jest bank bo już nie mam siły. Jest bank w bocznej uliczce za jakieś 500m, zostawiam motocykl z Michałem i idę na piechotę, jestem już cały spocony, wali ode mnie na kilometr. Co prawda prysznic brałem ale ciuchy motocyklowe pranie nie były, a już trochę przejechały.
Wchodzę do banku, a tam niewielka kolejka, na kasach siedzą nawet ładne panie, trochę robi mi się głupio bo umorusany i lekko śmierdzący stoję w kolejce.
Ale ma to swoje plusy bo jakaś sympatyczna pani puszcza mnie pierwszego hehe
Pewnie to te moje feromony unoszące się w powietrzu powodują że panie są aż onieśmielone (żarcik)
Mam gotówkę, może ruszać dalej, dzisiaj kawał drogi przed nami, a lekko nie jest, w miedzy czasie we wiosce mijamy, motocykle to nasi. Zatrzymujemy się pogadać, a chłopaki zajechali na jedzenie, to i my zjemy korzystając z okazji. Zamawiamy to co jest, bo zasadniczo menu bardzo ubogie jest tylko kebab i salad, brzmi nieźle pomyślałem. No niestety po krótkim czasie okazało się, że to co pod pierzynką cebulki wyglądało całkiem nieźle okazało się z psem przemielonym z budą, podle tak że cofało mi się natychmiastowo. Było to jakieś mięso w kawałkach, raczej skóra i kości z kawałkami mięsa gotowane w wodzie. Pierwszy raz miałem odruch wymiotny przy jedzeniu, bardzo osobliwe uczucie i wiedziałem że tego dania już nie dokończę, ale wiedziałem też że to ostatni posiłek na dzisiejszej drodze, dopchałem lapioszką kawałek cofającego się mięska i podziękowałem za posiłek.
Chyba było to najpodlejsze jedzenie jakie jadłem kiedykolwiek. Bez smaku, bez wyrazu pomimo tego że na tym wyjedzie zrobiłem się mało wybredny.
Kulinarna ekscytacja i zamiłowanie do baraniny opadło, a w końcu to chyba jest kraj słynący z jedzenia baranów. Tym razem mi się nie udało, nie była to 5 gwizdkowa restauracja, mogłem się z tym liczyć. Takie tam osobliwe doświadczenie którym musiałem się podzielić.



Robiło się już lekko późnawo i przyszedł czas na męską decyzje w lewo czy w prawo. Duszanbe czy Bartang. Po krótkim marudzeniu jednogłośnie stwierdziliśmy ze ‘pass’, jesteśmy wyrypani zdrowo, olewamy Bartang, może innym razem, może kiedyś, na celowniku był jeszcze który trzeba było zdobyć Pik Lenina.





















Ruszyliśmy zatem w stronę ustalonego noclegu, droga nie była lekka z reszta od początku nie była, ale z zapadającym zachodem słońca było coraz gorzej z samopoczuciem. Dzisiaj chyba był najtrudniejszy dzień, może najdłuższy z całego wyjazdu. A przed nami znowu jakiś posterunek, znowu tracimy czas, no trudno takie uroki. Jedziemy na spokojnie gdzie się da to przyciskamy mocniej ale mało jest takich miejsc gdyż asfalt albo dziurawy albo droga jest kamienista, do tego mijające na tiry którym trzeba było ustąpić miejsca.
Kurz, płacz i zgrzytanie zębów. Żartuję oczywiście, nikt nie płakał.
Wczesnym wieczorkiem dojeżdżamy do pola namiotowego ekipy Kowali. Super miejsce otoczone górami, pięknie na rozbicie na miotu, mimo ze zmęczony to jednak jeszcze jest siła na zachwyt okolicznościami przyrody.
Klasyka z rozładunkiem, ale pada hasło „zimne piwo”
Taak!
Ja chcę, trzy najlepiej tylko zimne.
Dzięki uprzejmości Remo i PKS’a rozbijamy spokojnie namioty, a chłopaki przyjeżdżają z zapasem zimnego złotego trunku, po długim dniu męczarni był to miód na moje podniebienie.
Wciągam butelkę piwa na 2 łyki, ależ pić się chciało. Teraz można grzać wodę na liofilizaty.













Dzisiaj ważny dzień, półmetek, Pamir, Tadżykistan, jem polski Bigos od LYO, danie na specjalne okazje.
Siedzimy jeszcze z chłopakami, słuchamy muzyki, rozprawiamy o pierdołach, po prostu pełen relax i spokój po długim dniu, a wieczór nam sprzyja jest rześki i przyjemny.
Na polu ktoś krzyknął idziemy sprawdzić co się stało, skorpion! Dostał butem.



Po wnikliwszych oględzinach okazało się ze to jednak duży jak dłoń pająk, ale faktycznie brzydki i wyglądający na groźnego.
To był dobry moment żeby zwinąć się do namiotu. Dobrej nocy.
Rano wstaję, sprawdzam czy gdzieś robali, węży i skorpionów nie ma, ale jest czysto. Okazuje się że Bodzio z ekipy Kowala zostawił kurtkę w nocy na motocyklu i rano wytrzepał takiego bydlaka z kurtki, masakra!
Ja na szczęście ciuchy trzymam w namiocie, cały mój majątek przy sobie.
Dobra. Pakujemy się, Serdzio ma duży zaparzacz do kawy, idealnie, załapiemy się na zajebistą kawę z ekspresu. Do tego wołają nas na śniadanie.





Na talerzach marzenie, jaka sadzone i parówki. Miodzio, prawie jak w domu. Prawie jak u Jurka w Zambrowie. Wciągam to szybko, do tego pyszna kawa, stawia na nogi gdyż nie siedzieliśmy wieczorem przy herbacie. W końcu dzisiaj jedziemy do miasta, zrobi się zakupy, weźmie się pieniążki. No i zaplanowany jest nocleg w hotelu w centrum Duszanbe.
Ruszamy pierwsi z obozowiska, wiem gdzie jechać, navi pokazuje jak jechać. Idealnie.
Jedziemy do Duszanbe przez Kulab, dłuższa droga ale finalnie ma być szybciej i wygodniej.
Z krętej kurzącej się szutrowy wjeżdżamy w końcu na asfalt, płynie się, co prawda miejscami zwinięty ale większość drogi się płynie, jest gorąco i to bardzo. Ukojeniem jest wodospad spadający prosto na drogę.



Fajnie niecodzienne doznanie zatrzymać się na chwilę pod spadający strumień wody. Droga jest dobra, równa jak stół tego mi było trzeba po tygodniu szutru, góry zostawiamy trochę za nami i przebijamy się przez bardziej zaludnione miasteczka.
Bliżej Duszanbe masakra!
To co dzieje się na drodze jest nieprawdopodobne, nie widziałem takich rzeczy nawet w internecie, wyprzedzają się jak wariaci po trzech na raz, miejscami jedziemy poboczem żeby nikt nas nie zdjął, miejscami mrugają nam i trąbią żebyśmy zjeżdżali z drogi, kurde chcę z powrotem na bezludne szutry. Już wiem teraz dlaczego wolę odludne miejsca. Dzicz totalna na drodze, Bentleya wyprzedza opel astra, za nimi Mercedes beczka szykuje się do wyprzedzania Opla. Tak prawie do samego Duszanbe. Do tego coś w rodzaju mgły, dymu coś dziwnego co ograniczało widoczność na drodze. Przed Duszanbe pasy są oddzielone, po lewej korek, trąbią na siebie, ścisk i wrzawa, nasz pas prawie pusty. Co tu się dzieje, weekend ?
Dla nas na plus, nie musimy się ściskać, nikt nas nie rozjedzie. Do hotelu dojeżdżamy po współrzędnych z telefonu, stoi BMW, to jeden z Naszych, jest dobrze. Bierzemy pokój, parkujemy z tylu i klasycznie tobołki na górę. Ogarniamy się elegancko, prysznic, pranko, czekamy na resztę ludzi bo dzisiaj miała być integracja. Okazało się że ekipa rozdzieliła bo nawigacje wskazywały różne położenia i spali w innych hotelach, no trudno.
W hotelowej restauracji zamawiamy coś do zjedzenia, kontaktuje się z Wojtkiem, kolega zapoznany na Forum AfricaTwin, mieszka i pracuje w Duszanbe. Fajnie spotkać Polaka do tego motocyklistę na drugim końcu świata(no tak trochę).





























Zabiera nas do lokalnych knajpek, rozmawiamy o życiu na obczyźnie i zwyczajach panujących tutaj.
Tłumaczy nam ze ten ruch na drodze spowodowany był zakończeniem Ramazanu, czyli kończył się post i każdy wyjeżdżał z miasta w końcu poużywać. To zasadniczo by wszystko tłumaczyło, do tego ta mgła to pyłowa, piaskowa burza kolejne bardzo osobliwe doznanie przynajmniej w moim przypadku. Zostajemy tu dwa dni na regeneracje, mam ogromna potrzebę pochodzić, nogi rozprostować, żeby trochę Tylek odpoczął. Nazajutrz ruszamy w miasto zrobić zakupy, coś do jedzenia, baterie, uzupełnić zapas koniaku na czarną godzinę oraz nabyć pamiątki. Przy okazji zwiedzić przynajmniej częściowo Duszanbe, wieczorem jesteśmy wszyscy umówieni na wspólną kolacje wraz z Wojtkiem.
Fajnie miejsce, fajnie spędzony czas do tego jedzenie wyśmienite. Cześć osób po kolacji się rozjechała po hotelach my z chłopakami idziemy jeszcze obejrzeć mecz wyświetlany obok na telebimie na świeżym powietrzu, ja nie jestem fanem sportu ale było fajnie.
Pora ruszyć tyłki z łóżek dzisiaj leniwie bo mamy tylko 200-250km do przejechania asfaltem także mozolnie się pakujemy i jedziemy nad jezioro IskanderKul, jak mawiali lokalesi Aleksander Wielki.
Na miejscu jesteśmy bardzo szybko to w sumie dobrze, rozbijamy namioty i ogarniamy śniadanio-obiad.











Jesteśmy na polu namiotowym nad samym jeziorem, widok jest niesamowity, jak ze zdjęć które oglądałem zanim powstał projekt Trakt Pamirski. Jest miejsce na ognisko, są ławeczki, idealnie. Lokalni Tadżycy dotrzymują nam towarzystwa i częstują wódka, na początku odmawiam, no ale finalnie żeby nie urazić ostatecznie próbuję gdyż tłumaczą że jest najlepsza w Tadżykistanie z zapojki rezygnuje bo jest to śmietana z woda gazowana i solą. Paw gwarantowany.



Śmiesznie jest bo chłopaki już trochę wypici i przynoszą kolejne butelki wódki, a nam piwo w butelkach z nalewaka „żywe”. Pomimo że już mają dobrze wypite to jest miło, rozmawiamy sobie trochę jak u was, jak u nas najśmieszniejsze że jeden jest też księgowym w banku w Duszanbe. Także mamy wspólny temat hehe
Podoba mi się ten brak agresji w ludziach po alkoholu, podoba mi się ta otwartość i chęć bratania się.



Kolejne magiczne miejsce, nie dziwię się że Kirgistan i Tadżykistan jest jednym z głównych celi podróżujących motocyklistów z całego świat. Siedząc w domu, czytając relacje innych wszędzie pojawiał się Pamir, co oni tu widzą, czego tam wszyscy jeżdżą. Dzisiaj już wiem, że musisz tu być, zobaczyć to na własne oczy, bo takiego drugiego miejsca na ziemi nie ma. Szef ośrodka za kilka dolarów załatwił nam drewna na ognisko, mamy wszystko co potrzeba, wieczorem chłopaki organizują jakieś parówki na ognisko, jest impreza na świeżym powietrzu.
Następnego dnia żegnamy się już ostatecznie ze wszystkimi, ruszamy w swoja stronę, kierunek podobny ale my w planie mamy OSH, a raczej pik Lenina ale jak okoliczności pozwolą to spotkamy się na wspólne oglądanie meczu reprezentacji Polski. Trochę smutnawo ale nie przyjechaliśmy tu z grupą, a swoje cele też mamy do zrealizowania.
Jedzie się dobrze, na granicy idzie powoli bo wypełniają papiery od strony Isfary po przekroczeniu błądzimy trochę jadąc na znaki, ale weryfikuje szybko i z szutru wracamy na asfalt, lecimy do Osh, niestety zapada zmrok i szukamy noclegu, słabo nam to idzie ale jest jakaś miejscowość Kyzyłkyja tutaj pierwszego lepszego kolesia pytam o hotel, mówi żeby jechać za nim i prowadzi nas na jakieś zadupia.

https://www.google.com/maps/place/As...!4d72.1347284#

Duży elegancji poradziecki hotel o wymownej nazwie ASIA, znowu problem nie mamy kasy, dolarów nie chcą. I co teraz. Fuck.
Dobra grzebiemy po kieszeniach, Michał wygrzebuje zaskórniaki i udaje się dozbierać potrzebną kwotę na nocleg. Dzisiaj wystarczy, a jutro szukamy kantoru czy banku koniecznie. Pokój jak pokój, łóżko jest, kibel jest, prysznic jest, nic nam więcej nie trzeba. Motocykle za hotelem w zamkniętej bramie. Wystarczy to co jest aby się przespać bo o 7 już nas tu nie będzie przecież.
Na wariata, ale udało się dobrze trafić. Znaczy dobrze jest kogoś lokalnego zapytać bo sami to na pewno byśmy tu nie trafili.



Żarcie, herbatka i w spanie, dzisiaj trzeba odpocząć bo na rano plan jest ambitny.
__________________
www.grzechunakolach.pl
Grzechu2012 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01.02.2019, 22:27   #39
Wojteak
 
Wojteak's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Katowice, Sosnowiec, Душанбе
Posty: 226
Motocykl: RD07a
Wojteak jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 dni 10 godz 40 min 52 s
Domyślnie

Chłopaki, spotkanie z Wami było również dla mnie bardzo sympatyczne i miłe. Zapraszam ponownie, zawsze służę pomocą)))
Wciąż z Dushanbe - wojteak
Z Dushanbe
__________________
Wojteak jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02.02.2019, 10:22   #40
Grzechu2012
 
Grzechu2012's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2013
Miasto: Łomżewo
Posty: 908
Motocykl: AT-NAT
Przebieg: 80000
Grzechu2012 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 7 godz 18 min 18 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Wojteak Zobacz post
Chłopaki, spotkanie z Wami było również dla mnie bardzo sympatyczne i miłe. Zapraszam ponownie, zawsze służę pomocą)))
Wciąż z Dushanbe - wojteak
Z Dushanbe
Heja, kurde z tego wszystkiego zapomniałem jak miała na imię Twoja koleżanka, tylko pamiętam tyle że uczyła Polskiego w Duszanbe. Pozdrów Ją od nas i jak będzie w naszych okolicach niech się odezwie
__________________
www.grzechunakolach.pl
Grzechu2012 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Enduro - biwak 2018-08-11 -->2018-08-12 Fotorelacja chemik Polska 5 15.08.2018 14:23
Enduro - biwak. Powtórka. 2018-08-11 -->2018-08-12 chemik Umawianie i propozycje wyjazdów 6 14.08.2018 08:31
Enduro-biwak: 2018-08-04 --> 2018-08-05 chemik Umawianie i propozycje wyjazdów 6 03.08.2018 09:20
At-2018 Drak'as Imprezy forum AT i zloty ogólne 65 16.05.2018 14:09
Medzugorie 2018 BlackDragon Umawianie i propozycje wyjazdów 5 04.01.2018 10:33


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:08.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.