Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17.10.2018, 12:19   #11
Gończy
 
Gończy's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2017
Miasto: LPU
Posty: 1,137
Motocykl: RD07a
Gończy jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 6 godz 34 min 22 s
Domyślnie

Rano ogarnąłem się szybko, odpaliłem ruską kuchenkę, żeby przyrządzić jakąś kawę i nieśpiesznie zacząłem pakować graty. Robiło się coraz cieplej i senniej. Węgry i Słowacja w porównaniu do Rumunii wydają się być maleńkie. Mając w głowie wizję zapłacenia mandatu na Słowacji tłukłem się przepisowo i długo poprzez zabudowane tereny, przy okazji raz gubiąc się jak przysłowiowa ciotka w Czechach. O tym, że słowacka policja nie przesiaduje w cieniu zajadając pączki i pijąc kawę przekonałem się dosyć szybko. Gdzieś w środku niczego, słowackich pól gdzie krzyżowały się drogi a w przedpołudniowym upale nawet ptakom nie chciało się latać, było małe rondo i prawie zerowy ruch. Zatrzymałem się więc bez obaw nieprzepisowo w zatoczce za rondem, chcąc sprawdzić coś w tej cholernej nawigacji która była moją kulą u nogi przez cały wyjazd. Słowo daję, zerknąłem tylko na sekundę na telefon a gdy spojrzałem we wsteczne lusterko oni już stali za mną w świeżo wypucowanym radiowozie. Na szczęście skończyło się jedynie na upomnieniu. Podwinąłem ogon i poturlałem się dalej. Potem mijali mnie raz jeszcze gdy w jakiejś wiosce leżałem w cieniu motocykla na trawie paląc papierosa przy jedynym z licznych tam sklepów spożywczych. Przez problemy z nawigacją poznałem zresztą kilka ciekawych osób, m.in. na Węgrzech lokalnego potentata i hodowcę drobiu, zagorzałego moturzystę i miłośnika wędkarstwa niejakiego Barcziego Pisti, który w głowę zachodził że ktoś może jeszcze funkcjonować w dzisiejszym świecie bez fejsbuka. Przez całą drogę zawsze ktoś mi pomagał i nigdy nie spotkałem się z niczym nieprzyjemnym. Ot na ten przykład Barczi, któremu zostawiłem na pamiątkę smycz do kluczy z polskiego IPN-u nie wypuścił mnie ze stacji benzynowej bez możliwości zrewanżowania się choćby butelką zimnej wody na drogę.
W planie miałem dotrzeć do Kluz Napoka, przemysłowego miasta w okręgu Kluz. O ile na Węgrzech temperatury były w miarę przyjemne, o tyle w Rumunii zaczęło się robić coraz cieplej i cieplej a jazda w kurtce z niewypinaną membraną przy blisko 40 stopniach nie należała do zbyt ekscytujących. Jechałem bez napinki, zasadniczo to można powiedzieć turlałem się tempem emeryta oglądając bezkresne pola spalonego w słońcu słonecznika. Musi tu być pięknie gdy wszystko kwitnie i nie jest tak sucho. Od czasu do czasu przejeżdżałem przez senne, półuśpione upałem rumuńskie wsie i miasteczka, gdzie jedyną oznaką aktywności mieszkańców były prażące się w słońcu przy drodze stoiska z owocami oraz grupy autochtonów, okupujące zacienione wyblakłymi parasolami ławeczki przydrożnych sklepów. Również i mi udzielało się owo lenistwo, więc do Kluz Napoka dotarłem wieczorem. Tankując na zapchanej do granic możliwości stacji benzynowej na przedmieściach miasta napotkałem motocyklistów ze Słowacji i pojechałem z nimi na polecany kemping. Całodzienne upały oraz niezbyt wysoka cena noclegu, a także wizja jutrzejszej jazdy w górach spowodowały, że noc spędziłem w malutkiej chatynce tuż koło ogrodzenia z tranzytową trasą E60, której sąsiedztwo przeklinałem nazajutrz po niewyspanej nocy. Tuż obok miałem tym razem jako towarzystwo Niemca, który przyjechał z Reichu do Rumuni skuterem Burgman 660, ważącym więcej niż moja załadowana Afryka. Po raz kolejny nauka nie poszła w las i musiałem sobie przypomnieć zawiłości języka niemieckiego, żeby rozmawiać z nim w miarę swobodnie. Licząc ciężarówki przejeżdżające tuż za cienką, drewnianą ścianą domku, plułem sobie w brodę, że nie chciało mi się rozbić namiotu gdzieś dalej w zacisznym miejscu kempingu.
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg wschod.JPG (174.7 KB, 26 wyświetleń)
Typ pliku: jpg n1.JPG (214.3 KB, 29 wyświetleń)
Gończy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.11.2018, 14:53   #12
Gończy
 
Gończy's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2017
Miasto: LPU
Posty: 1,137
Motocykl: RD07a
Gończy jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 6 godz 34 min 22 s
Domyślnie

Wstałem skoro świt i cicho wyturlałem się z kempingu. Do Kluz Napoka wjechałem cichcem niczym cygan dobrze naoliwionym taborem. Przyznam się, że przed wyjazdem powiedziałem sobie, że omijać będę autostrady ale tamtego dnia pogoda była tak piękna a Autostrada Transylwania puściutka, że odbiłem na wiadukt i popędziłem w stronę gór. Nie wiem czy może było jakieś święto wtedy, czy rzeczywiście było tak wcześnie ale ruch był prawie zerowy a gładka jak stół droga tylko dla mnie. Autostrada z roku na rok się rozrasta, idzie to wszystko chyba w dobrym kierunku. Przed wjazdem na Transalpinę jeszcze tankowanie, mała kawa, rybka z puszki i dzida.
Pogoda zapowiadała się przednia, śmiałem się do siebie jak głupi kiedy wjechałem w dolny odcinek drogi, poprzecinany szemrzącymi strumykami i otulony wysokimi ciemnymi skałami. Było cudownie. Innym motocyklistom też się nie śpieszyło, minąłem kilku, kilku wyprzedziło mnie. No jednym słowem sielanka.
Jak wszystkim wiadomo jak coś idzie za ładnie, to wreszcie musi się coś posypać. Mniej więcej koło zapory wodnej pierwsze krople deszczu zaczęły rozbijać się na blendzie mojego Nexxa.
Przy zaporze jak to przy zaporze, wszyscy zatrzymali się z powodu pogody na kawę. Jakoś nikomu się nigdzie nie spieszyło. Kilka osób zjechało z górnego odcinka skarżąc się na zerową widoczność i gówniane warunki, ktoś tam stojąc pod daszkiem przy zaparkowanym GS-ie coś gestykulował, pani na straganie wciskała jakiś badziew słowackim turystom. Zatrzymałem się na chwilę, żeby przeczekać zbliżającą się burzową chmurę. Niestety cierpliwości wystarczyło mi na jakieś 5 minut. Doszedłem do wniosku, że skoro pada tu już spory czas asfalt na pewno jest elegancko umyty i powoli jakoś to będzie. Zrobiłem zdjęcie jakiejś zakochanej parce, oni cyknęli fotkę mi i ruszyłem licząc na to, że burzowa chmura zaraz sobie pójdzie. Oczywiście sytuacja rozwinęła się całkiem inaczej niż zaplanowałem. O tym, że źle zrobiłem przekonała mnie najpierw gigantyczna ściana deszczu, w którą wjechałem jak debil a następnie dwa potężne błyski i grzmoty tuż obok. Po jakichś 5-ciu minutach byłem kompletnie przemoczony. Z głupiej przekory nie wziąłem z domu kombinezonu przeciwdeszczowego i teraz miałem tego pożałować. Z drugiej zaś strony było mi już zasadniczo wszystko jedno, liczyłem, że zdążę się wysuszyć w dolinach jak zjadę. Burze w górach przychodzą równie szybko jak się zjawiają. Prędkość spadła do jakichś 40 km/h z racji tego, że mało co widać było przez ten cholerny deszcz a droga zamieniała się miejscami w strumień. W pewnym momencie odpuściłem, dalsza jazda była po prostu niebezpieczna. Zatrzymałem się na zakręcie na poboczu tuż obok czterech morocykli. Ich właściciele niczym wróble schowali się pod strzechą jakiejś zamkniętej na kłódkę drewnianej chatki i jak się okazało sterczeli tam niemal od godziny. Dwójka z nich, chłopak i dziewczyna okazali się być naszymi rodakami, spod Krakowa a dokładnie z Oświecimia. Zanim jednak się przywitałem i zapaliliśmy mokrego papierosa musiałem jeszcze postawić królową w miarę bezpiecznie na stopce, co w spływającym błocie okazało się nie lada wyczynem. Na szczęście za każdym razem wożę ze sobą małą deseczkę, która ułatwia mi tego typu sytuacje. Deseczkę zdobił świeży, krzywy, nabazgrany długopisem napis Rumunia 2018. Taka moja własna mała pamiątka, na którą teraz patrzę z uśmiechem , za każdym razem jak obracam ją w palcach. Mam nadzieję skompletować takich deseczek setki. Pod wąskim okapem dachu postaliśmy tam jeszcze jakieś pół godziny gadając jak to przy takich okazjach o trasach, motocyklach, domu i dupie Maryni. Dobrze mi było spotkać rodaków i popsioczyć trochę wspólnie na gównianą pogodę jaką zaoferowały nam Karpaty.
Na odjezdne poczęstowałem olejem silnikowym chłopaka, bo jego Honda zaczynała się już mocno grzać a sam oczywiście nie zabrał ze sobą nawet odrobiny oleju i rozjechaliśmy się w przeciwne strony. Chmury powoli przesuwały się na północ, gdzieś w oddali słychać było jeszszcze pomrukiwania burzy, widoczność jednak nadal była gówniana. Został przede mną najładniejszy odcinek południowej części Transalpiny. Zrobiło się zimno, mokre rękawice wysysały resztki ciepła z palców kiedy przebijając się przez chmury jechałem pod górę. Po tych kilku dniach w upałach spadek temperatury o dwadzieścia kilka stopni dawał się trochę we znaki. Kiedy wjechałem na górę wiatr łaskawie rozwiał częściowo chmury i ukazały mi się takie widoki.
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg stacja.JPG (90.9 KB, 25 wyświetleń)
Typ pliku: jpg zapora.JPG (135.9 KB, 23 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 1a.JPG (292.6 KB, 21 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 1b.JPG (611.3 KB, 24 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 1c.JPG (582.6 KB, 21 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 1d.JPG (163.7 KB, 22 wyświetleń)

Ostatnio edytowane przez Gończy : 09.11.2018 o 15:26
Gończy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13.11.2018, 12:45   #13
Gończy
 
Gończy's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2017
Miasto: LPU
Posty: 1,137
Motocykl: RD07a
Gończy jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 6 godz 34 min 22 s
Domyślnie

Snując się powoli się po śliskim asfalcie serpentyn północnej Transalpiny zjechałem do pierwszego miasteczka z nadzieją na ciepły posiłek. Niestety jak na złość wszystko wokoło było pozamykane. Psiocząc pod nosem i wyżymając mokre rękawice wlazłem na motocykl i poturlałem się w dół. Po zmaganiach z upałem, zmęczeniem spowodowanym nieprzespaną nocą oraz zimnym prysznicu na wysokości 2000 m npm. parująca ciepła pizza jakąś godzinę później, którą wylądowała przede mną na stole wniesiona przez uśmiechnięta rumuńska kelnerkę, błysnęła niczym największe skarby tajemniczej Shangri-La. Nie chciało mi się już stamtąd ruszyć. Mógłbym tam pozostać na zawsze. Naraz zrobiło mi się błogo i przyjemnie. Była to najsmaczniejsza pizza jaką jadłem w życiu. Pożerając ostatnie kawałki i popijając je colą patrzyłem na popołudniową, przepełnioną gwarem ulicę tego małego rumuńskiego miasteczka. Było kolo godziny osiemnastej, właściciele zamykali powoli sklepiki szykując się do domów. Niektórzy zebrani w grupki przesiadywali pod parasolami uśmiechnięci i zadowoleni paląc papierosy i pijąc piwo. Góry, deszcz i burza, zimno, to wszystko zostało za mną. Schłem w cieple popołudniowego słońca jak chodnikowy kocur. Dziś zbliżał się półmetek podróży, od jutra zaczyna się oficjalnie powrót. Skręciłem papierosa i zapaliłem. Cieszyłem się tą chwilą, która trwała. Przed sobą miałem jeszcze kawałek drogi ale po namyśle stwierdziłem, że należy mi się odpoczynek, wbiłem w nawigację jakiś nocleg do 60 km od stolika, przy którym zajadałem się pizzą, tak aby wysuszyć ciuchy na motocyklu i po chwili byłem znowu w drodze.
I tak oto przed wieczorem dotarłem drogą, która odbijała na północ od krajowej drogi 67 do miejscowości o nazwie, której teraz nie pomnę. Nazywać ją będę Rumuńskim Nałęczowem, o czym przekonałem się dopiero nad ranem, ale nie uprzedzajmy faktów. Człowiek uczy się całe życie. Zamiast zdobyć się na minimalny wysiłek i podjechać do centrum owego miasteczka zaufałem wskazaniom gps-a. Poprowadził mnie zaś on jakimiś zadupiami, kamolami i rozkopanymi drogami do pensjonaciku niczym z czasów wakacyjnych wypraw maluchem w PRL-u, który położony był na samych obrzeżach na stromej górze. Tańcząc jak pijana licealistka na studniówce Afryka wdrapała się dzielnie po mokrej trawie i śliskich kamieniach na górę. Kiedy zatrzymałem się przy pensjonacie i zgasiłem silnik, uśmiech po odniesionej właśnie wiktorii spłynął mi z gęby i potoczył się gdzieś po kamiennej stromiźnie, lądując u podnóża góry. Na usta cisnęło się pytanie… Jak ja kur.. stąd jutro zjadę?
O ile wjazd na górę wąskim podjazdem tuż obok metalowego ogrodzenia z jednej i rozciągniętego drutu kolczastego z drugiej strony nie przysporzył mi aż nadto problemów, o tyle zjazd w dniu jutrzejszym po śliskich od rosy trawy i kamieniach będzie nie lada wyzwaniem. Zameldowałem się w pensjonacie Adi, po czym ruszyłem jak zawsze w takich enigmatycznych i egzystionalnych przypadkach po piwo do sklepu u podnóża góry. Trasę zjazdu miałem jeszcze tego wieczoru przejść kilka razy utrwalając ją sobie w pamięci. Nie dość, że wjazd był stromy to jeszcze schodził pod kątem w bok. Nawet we śnie przyszło mi się zastanawiać jaką taktykę przyjąć, żeby nie zakończyć przygody w tym rumuńskim uzdrowisku ze złamaną ręką lub nogą. Oczywiście była to kolejna noc nieprzespana zbyt dobrze. Z tego wieczora taki obraz stoi mi przed oczami: siedzę brudny i umorusany dopijając drugą puszkę piwa, gapiąc się na ten nieszczęsny zjazd, za wzgórzami zachodzi właśnie czerwone leniwe słońce a do moich uszu dobiega piękna ludowa rumuńska muzyka, gdzieś z doliny, gdzie właśnie odbywają się tańce.
Wstałem oczywiście niewyspany. Ubrałem się od razu i z niepewną miną poszedłem do motocykla. Postawiwszy motocykl na centralce rozgrzałem trochę silnik i klocki hamulcowe, złożyłem lusterka, przeżegnałem się i zanim jakikolwiek cień zwątpienia przysłonił mi moją biedną mózgownicę ruszyłem w dół, ot tak z marszu bez jakichkolwiek dywagacji. Pierwsza część zjazdu była w miarę łatwa. Musiałem tylko robić wszystko, żeby nie zjechać z cieniutkiego paseczka betonu na śliską trawę. Potem mała hopka i mokre, staczające się w dół kamienie. Trzymałem się tylko jednej myśli – dłoń z klamki hamulca i gaz w razie w. Gdzieś w połowie kamienistego odcinka Afryka złapała poślizg i zaczęła iść bokiem w kierunku ogrodzenia z drutu kolczastego. W ostatniej chwili odkręciłem manetkę i złapałem pion. Po chwili, spocony jak mysz kościelna, sto razy bardziej dumny niż z przejazdu deszczową Transalpiną byłem już na dole. Pozostało mi zrobić jeszcze dwa kursy po cały mandżur, który zostawiłem na górze i pożegnać się z właścicielem. Jadąc przez ową mieścinkę co chwilę widziałem piękne pensjonaciki i pola namiotowe położone w urokliwych miejscach, tuż przy samej drodze. Jedno jest pewne. Pensjonat na tamtej górze będę pamiętać bardzo długo. No cóż człowiek się uczy przez całe życie.


Ps.
Wybaczcie że nie zamieszczam tu dziesiątek zdjęć ale nie zrobiłem ich za dużo po drodze, choć miałem ze sobą zarówno smartfona jak i aparat. Ba nawet kamerę na kasku, ale jak się później okazało coś poprzestawiałem w ustawieniach i w sumie nagrało się wielkie g. Poza tym jak pisałem miałem problem z ładowarką a akumulator umarł tuż przed górną Transalpiną zgodnie z prawem Murphiego.
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg 1e.JPG (521.1 KB, 12 wyświetleń)
Gończy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13.11.2018, 13:32   #14
wojtekk
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Czyta sie !
  Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13.11.2018, 17:38   #15
Artek
Dominator.
 
Artek's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Nov 2012
Miasto: Ze wsi jestem w ZMY
Posty: 2,546
Motocykl: RD03 lekko młotkiem dłubnięta
Artek jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 miesiące 2 tygodni 5 dni 21 godz 3 min 19 s
Domyślnie

Dobrze się czyta.
Artek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13.11.2018, 17:42   #16
tyran
Kiedyś R.T70
 
tyran's Avatar


Zarejestrowany: May 2014
Miasto: Częstochowa
Posty: 1,420
Motocykl: Była RD04
Przebieg: 120000+
tyran jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 tygodni 5 dni 6 godz 2 min 44 s
Domyślnie

Owszem, owszem.
__________________
Serdecznie pozdrawiam.
Romek T.
tyran jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.11.2018, 13:40   #17
Gończy
 
Gończy's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2017
Miasto: LPU
Posty: 1,137
Motocykl: RD07a
Gończy jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 6 godz 34 min 22 s
Domyślnie

Grzało niemiłosiernie. Na niebie prawie zero chmur. Wybrałem trasę E81 na północ i turlając się w sporym ścisku po około dwóch godzinach byłem w okolicach Sybinu. Koło południa leżąc w cieniu budynku stacji benzynowej patrzyłem jak nad górami zbierają się znowu deszczowe chmury i od czasu do czasu słychać pomrukiwania burzy. Było strasznie parno i gorąco. Jakiś Rumun widząc moje problemy z ładowarką do telefonu bezinteresownie zaproponował mi podłączenie telefonu do zapalniczki w swoim samochodzie, ponieważ i tak planował pół godzinny postój. Z propozycji oczywiście skwapliwie skorzystałem wręczając w zamian jego dzieciakom lizaki, które jechały ze mną z Polski. Przez stację przemknęli rodacy - chłopaki na gs-ach, zatrzymując się tylko na fajkę i krótkie pogaduchy. Objechanie miasta okazało się też męczącym doświadczeniem. Korzystając z rad dwóch autochtonów, podróżujących prawilną MZ-tą dowiedziałem się którędy pojechać żeby nie zagotować się stercząc w korkach. Poleciałem w stronę miasta Deva, a następnie na północ, bocznymi drogami w kierunku Oradea. Ten odcinek przypomina trochę nasze Bieszczady i Beskidy. Drogi, szczególnie na przewyższeniach pozostawiają wiele do życzenia. Ruch prawie zerowy, nie licząc ciężarówek załadowanych drewnem. Chciałem przenocować już na Węgrzech ale upał i częste postoje na trasie spowodowały, że do Oradei dotarłem dopiero nazajutrz. Ciemną nocą dojechałem ziewając do jakiejś małej mieściny, z zamysłem rozbicia namiotu gdziekolwiek i wyspania się po raz pierwszy od trzech dni. Jakaś babcia na migi oraz korzystając z łaciny (sic!) wytłumaczyła mi gdzie jest biwak. Dotarłem tam wkrótce, lecz jak się okazało nie mogłem rozbić tam namiotu ponieważ z tego co zrozumiałem, był to zamknięty ośrodek pracowniczy, szef był w Bukareszcie i nie odbierał telefonu, stróż był nowy i bał się decydować. Machnąłem więc ręką i zniechęcony pojechałem dalej. Obok w drugim pensjonacie również fiasko. Na szczęście jeden chłopak z obsługi pokazał mi miejsce nad rzeką, gdzie spokojnie mogłem się rozbić z namiotem. Nie czekając ani chwili i doświetlając sobie drogę halogenem dotarłem wreszcie na nocleg. Noc była ciepła i gwiaździsta. Pomimo śmieci walających się w okolicy było tu nawet całkiem sympatycznie. Rozbiłem sam tropik, umyłem w butelce kranówy, którą napełniła mi jakiś czas temu pani na jednej zabitej dechami stacji benzynowej, którą mijałem i gdzie nieczynny był jedyny dystrybutor. Niecałe pięćset kilometrów jakie przejechałem tamtego dnia dało mi się mocno we znaki. Zasypiałem gapiąc się w niebo przez otwarte wejście w namiocie i słuchając wiatru szumiącego w olbrzymich drzewach nad brzegiem rzeki.
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg 1i.JPG (265.5 KB, 13 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 1g.JPG (87.1 KB, 14 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 1h.JPG (316.8 KB, 14 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 1j.JPG (447.4 KB, 14 wyświetleń)
Gończy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.11.2018, 14:02   #18
calgon
 
calgon's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Wroclaw
Posty: 2,393
Motocykl: RD04
Przebieg: 40.000
calgon jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 1 dzień 23 godz 42 min 32 s
Domyślnie

czyta się...

Ps. Z czystej ciekawości,pamiętasz jakie koszta kampingu w Novej Kelcy na Słowacji?
__________________
Agent 0,7
calgon jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.11.2018, 14:05   #19
Gończy
 
Gończy's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2017
Miasto: LPU
Posty: 1,137
Motocykl: RD07a
Gończy jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 6 godz 34 min 22 s
Domyślnie

Namiot, motocykl - jedna osoba jakoś 3 euro.
Gończy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.11.2018, 18:46   #20
Rojek
 
Rojek's Avatar


Zarejestrowany: Dec 2012
Miasto: RLU
Posty: 890
Motocykl: RD04
Przebieg: niski;)
Rojek jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 17 godz 1 min 7 s
Domyślnie

Serio? Darmoszka
Rojek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Sama na wyspie ludożerców – czyli Królowa na BMW GS Challenge 2018 Sierdiukov Imprezy forum AT i zloty ogólne 23 14.09.2018 22:56
TET Łotwa - sierpień 2018 marecki999 Trochę dalej 10 05.09.2018 14:14
Ałmaty Kazachstan/Kirgistan - sierpień 2018 puszek Umawianie i propozycje wyjazdów 9 31.05.2018 14:51
A(le)LASKA na przystanku;) czyli niedźwiedzie o zapachu rumiankowym [Sierpień 2012] Roomyanek Trochę dalej 142 31.05.2013 10:43
Rock, sand & heat, czyli babska wyprawa na Dziki Zachód [Sierpień 2011] jagna Trochę dalej 72 21.09.2011 22:58


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:19.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.