Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04.12.2018, 19:26   #31
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 287
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 dni 15 godz 49 min 49 s
Domyślnie

Wreszcie – Afryka! Jak długo na to czekaliśmy!

Folklor jest. Samochody to takie trupy, że aż dziw bierze, że jeszcze jeżdżą. I to niezależnie od wieku. Większość jest poobijana z każdej strony, są też takie, które mają potłuczone wszystkie światła. Jeden miał przód zgięty w harmonijkę, aż maska wstała. Duża część życia toczy się „na ulicy” – handel, jedzenie, etc. Budynki to połączenie kolorytu afrykańskiego z dogorywającym kolonializmem. Budowa części z nich została przerwana, sterczą jedynie druty zbrojeniowe. Tak naprawdę trudno jest rozróżnić te niedokończone od będących już w ruinie. Zaparkowaliśmy na ulicy za szarym peugeotem. Ja lecę wymienić pieniądze i kupić kartę do telefonu, żona zostaje przy motocyklu.
Krokiem zwycięzcy wracam dzierżąc tutejszą walutę. Dopiero pioruny z oczu Ani świadczyły, że coś mnie ominęło…
A było to tak: chwilę po tym, jak zostawiłem Anię na straży dobytku, zaczęli ją zagadywać Algierczycy. Niektórzy chcieli pogadać, inni przywitać się, lub chcieli zdjęcie motocykla albo Ani. Albo jedno i drugie. W tym całym chaosie, Ania kątem oka dojrzała poobijanego mercedesa beczkę, który usiłował się wcisnąć przed motocykl na miejsce małego peugeociny. Nieważne, że na pewno się nie zmieści. Gdy tył samochodu jest jakieś 10 centymetrów od przedniego koła motocykla, Żaba bohatersko włazi pomiędzy oba sprzęty i wali z całej siły w klapę bagażnika. Na migi pokazuje kierowcy, że zostało może ze 2 centymetry. W ogóle nie widział w tym problemu. Wzruszył ramionami, ale odjechał. Mercedes był tak poobijany, że jedna czy dwie stłuczki w ogóle nie zmienią jego stanu technicznego, a my ze zgiętymi lagami raczej daleko nie zajechalibyśmy…
Dzielna była
Zdarzenie to należy potraktować jak dobrą i darmową radę: trzeba zawsze parkować motocykl tak, żeby nie było szansy zdewastowania go przez samochody


029.jpg


030.jpg


Startujemy. Gorąco, ale chyba po to tu przyjechaliśmy. Na drodze dość duży ruch, który jednak nam nie przeszkadza. Jesteśmy podekscytowani i ciekawi wszystkiego. Rozglądamy się i chłoniemy otaczające nas krajobrazy, miasta, ludzi.
Tymczasem zaczyna się ściemniać. Dobrze wiemy, że jazda w nocy jest tu BARDZO niebezpieczna – trzeba znaleźć nocleg. Pada na miasto Konstantyna.
Hotelu szukamy w klimatycznej okolicy, tuż przy samej medynie. Medyna to arabskie stare miasto, z uliczkami tak wąskimi, że da się tam wjechać co najwyżej osłem. A i to nie wszędzie. Oczywiście układ tych uliczek to totalny chaos: mnóstwo zaułków, przejść, etc. Ale klimat orientu niepowtarzalny. W przewodnikach piszą, że z reguły jest tam niebezpiecznie i lepiej się nie zapuszczać bez towarzystwa kogoś zaufanego, a na pewno nie w nocy.
Znajdujemy super klimatyczny hotel, ale bez klimy. Nie damy rady. Bierzemy pokój w mniej ciekawym budynku naprzeciwko, ale z klimą. Do tego z łazienką – żona się uparła. Skoro chcieliśmy łazienkę w pokoju, to trzeba dymać na drugie piętro bez windy.
Bagaże wniesione, pokój względny, klima działa. Łazienka duża: prysznic, umywalka… tylko… kibla brakuje. Chcieliśmy pokój z łazienką, nie z toaletą
Toaleta na drugim końcu korytarza – i o dziwo – z muszlą. Dla niewtajemniczonych powiem, że w dotychczas odwiedzonych przez nas krajach z kręgu kultury arabskiej standardem są toalety „na narciarza”. Często jest to wybetonowana dziura w ziemi. Obok z reguły jest kranik i kubełek z wodą lub sam kubełek, pełniące rolę papieru toaletowego.
Dlatego też przyjęte jest, że ręka lewa jest „nieczysta”, ponieważ używamy jej właśnie w toalecie. To powoduje, że do jedzenia należy używać ręki prawej.
My uzbrojeni jesteśmy w swój papier toaletowy
Motocykl został na ulicy, przykryty pokrowcem, zaś nad jego bezpieczeństwem czuwał opłacany przez nas „gardien”, czyli „strażnik” pilnujący kilku okolicznych samochodów. Znamy to z Maroka.
Pałaszujemy kupione na ulicy za mniej niż złotówkę danie a’la pizza i popijamy wodą mineralną.
Po kolacji walimy w kimę.


031.jpg


032.jpg


035.jpg




Nie zdążyliśmy za długo pospać. Do drzwi wali recepcjonista.
- Przed chwilą był gardien. Musicie zabrać motocykl w inne miejsce. Na ulicy nie jest bezpieczny.
- Ale gdzie ?!
- Nie wiem. Może do Ibisa. Tam mają swoje podwórko. Pokażę ci gdzie to jest.

W Ibisie faktycznie bezpiecznie. Brama, za nią rozkładana zapora a’la przeciwczołgowa, wysuwana z jezdni. Ale motocykla na przechowanie nie chcą przyjąć. Wracam do hotelu.
Gardien coś tam mówi, rozumiem tylko, że tu nie jest bezpiecznie. Z hotelu wyszedł recepcjonista, ale nie ma żadnego pomysłu. Jak to w Algierii – zaraz zjawia się kilka osób, każdy chce pomóc. Jest też jakiś gość, który twierdzi, że zaprowadzi mnie do strzeżonego parkingu piętrowego. Gardien pomysł popiera. Zabieram chłopaka na motocykl, startujemy. Kątem oka zauważam, że recepcjonista zrobił niewyraźną minę. Nie wiem co o tym sądzić, ale co robić? Parking był przy tej samej ulicy co hotel, ale jakieś 1,5km dalej. Zamiast jechać prosto, najpierw objechaliśmy kawał miasta, a mój „wybawca” machał i krzyczał coś do wszystkich spotkanych po drodze znajomych, korzystając z tego, że jedzie Road Kingiem. Wielu Algierczyków mówiło mi potem, że pierwszy raz widzą Harleya na żywo. Chłopak zachowuje się co najmniej dziwnie; jest jakiś pobudzony. Odwraca się na motocyklu i przechyla tak, że zaraz wyrżniemy glebę. Road King sam waży około 380kg i nie jest łatwo wytrącić go z równowagi, ale gość wyczynia cuda. Musiałem stanąć i na migi wytłumaczyć mu o co chodzi.
Nagle każe skręcać do kamienicy wyglądającej na ruderę. Środek nie robi lepszego wrażenia. Wjeżdżam na platformę z desek, która okazuje się windą i jedziemy na drugie piętro. Gość z parkingu nalega, bym nie zapinał motocykla i nie włączał alarmu… Jakoś wyperswadowałem mu, że ubezpieczenie ma takie wymogi, itd. W sumie co mi pomoże alarm czy disclock Motocykl mam odebrać o szóstej rano.

Wracamy do hotelu. Ja dobrze zmęczony, kawałek drogi za nami, dużo emocji, na promie też za bardzo nie pospałem. Nie zauważyłem nawet, że zamiast iść prosto do hotelu, skręciliśmy w medynę. Robi się coraz ciaśniej, ciemniej, ale ja raczej uważam pod nogi i nie zastanawiam się, gdzie idziemy. Dopiero gdy zziajałem się wchodząc pod długie schodki szerokości 1,5 metra dotarło do mnie, że coś jest nie tak… Czemu idziemy medyną?
Może po prostu idziemy skrótem? Ale jakim skrótem?! Przecież najprostsza i najkrótsza droga była ulicą prosto, a nie zaułkami medyny!! Ciemno jak w d… , uliczki wąskie, co chwila tylko widać białka oczu. Oby zaraz nie okazało się, że wdepnąłem w niezłe goowno.
Wyobraźnia zaczyna pracować: po co my tu skręciliśmy? Przecież jak mnie zaciukają to nawet nikt się o tym nie dowie! Pocieszam się jedynie, że jeździliśmy po mieście i mnóstwo ludzi nas razem widziało. Tylko co z tego…
Pytam chłopaka, gdzie my idziemy i po co? Komunikacja trudna, bo on tylko po francusku i to chyba nie za bardzo, ja zaś jeszcze słabiej. W końcu oświadczyłem, że wracam. Tylko jak? Mrok taki, że oko wykol, plątanina uliczek, a my tyle razy skręcaliśmy, że na pewno nie uda się trafić tą samą drogą. Telefon oczywiście został w hotelu. Zresztą… i tak by mi nie pomógł, bo nawigacja nie jest w stanie poprowadzić po medynie. Po kilku krokach wraca do mnie chłopak i pokazuje, że zaraz wyjedziemy i będzie ok. Skręcamy gdzieś i za chwilę wychodzimy na jakąś większą ulicę, gdzie jest trochę światła. Po kilku minutach jesteśmy na ulicy prowadzącej do hotelu. Uff…
Adrenalina podskoczyła, już nie chce mi się spać tak bardzo
W hotelu czeka na mnie żona, która na szczęście przysnęła i nawet nie była świadoma, że nie było mnie 1,5 godziny.
Po mojej opowieści, Ania też nie może zasnąć, a wszystkie odgłosy dochodzące zza okna wydają się jej odgłosem odjeżdżającego Harleya.


033.jpg


034.jpg



28 lipca

Rano, trochę niewsypani, zasuwamy na nasz wielopoziomowy parking. Jest ten sam gość co wczoraj. Na szczęście jest i motocykl. Odbieramy go, płacę parę groszy. Trzeba podjechać do hotelu po rzeczy, jedynym problemem jest, że ulica jest jednokierunkowa. Taki problem to nie problem

Tego dnia w planach jest dojechanie do nadmorskiej miejscowości Tipaza, jednak po drodze chcemy zobaczyć ruiny starożytnego miasta Djemila. Część drogi pokonujemy bezpłatną autostradą, wiodącą ze wschodu na zachód Algierii.
Trzeba przywyknąć do śmieci, które towarzyszyć nam będą przez całą podróż. W tym zakresie Algierczycy muszą jeszcze wiele zrobić – przede wszystkim w zakresie świadomości społecznej. Nie jest też wielką atrakcją smród z rur wydechowych samochodów. Niestety, żeby to zmienić potrzebne są już pieniądze.
Musimy też przywyknąć do robionych nam zdjęć czy filmów z naszym udziałem. Zostaliśmy sfotografowani czy sfilmowani przez wiele osób z przejeżdżających obok samochodów. Nie sposób się gniewać, bo wszystko dzieje się z uśmiechem, wśród przyjaznych gestów i pozdrowień.
Krajobrazy tymczasem zaczynają się robić coraz ciekawsze.


036.jpg


038.jpg


039.jpg


040.jpg


041.jpg


042.jpg


043.jpg


Docieramy do Djemili, która kiedyś nosiła nazwę Cuiculum, zaś założona została przez Rzymian w I w n.e. Są to najpiękniejsze antyczne ruiny w Algierii i faktycznie robią spore wrażenie. Dobrą robotę robi nietuzinkowe położenie. Przed muzeum pojawia się policja, uśmiechnięta pyta skąd i dokąd i prosi o dokumenty. Po raz pierwszy przydały się zrobione przeze mnie fisze. Panowie dostają jedną z nich, nie kryjąc swojego zadowolenia.
Wstęp to jakieś niewielkie pieniądze rzędu 100 – 200 DA (dinarów), czyli 2-4zł. Jest kameralnie - razem z nami ruiny zwiedza zaledwie kilka osób. Zaraz po wejściu podchodzi do nas Algierczyk i pyta czy chcemy aby nas oprowadził. Chwila konsternacji, bo mówi jedynie po francusku. A co tam, może coś uda się zrozumieć. Oczywiście słońce grzeje, więc staramy się, na ile tylko jest to możliwe, trzymać w cieniu. Nasz przewodnik pokazuje nam w telefonie piękne zdjęcia z Djemili zrobione zimą i oczywiście zdjęcia swojej rodziny
Ponoć w muzeum na terenie wykopalisk są dość unikatowe mozaiki. Niestety muzeum było w remoncie. Jednak, skoro przyjechaliśmy z tak daleka, chłopaki i tak wpuścili nas, żebyśmy mogli pooglądać


045.jpg


046.jpg


047.jpg


048.jpg


049.jpg


050.jpg


051.jpg


052.jpg


053.jpg


054.jpg


055.jpg



Po wyjściu z muzeum dostrzegamy stragan z pamiątkami. Algieria to nie jest kraj nastawiony na turystykę. Wśród pamiątek nie ma ani jednej, którą warto kupić. Chłopak na straganie stara się pomóc w wyborze, ale grzecznie mu dziękujemy. Cóż, nie tak łatwo Muzułmaninowi odmówić – dostajemy w prezencie gipsowy odlew zabytków Djemili. Szkoda, że nie dojechał z nami do domu.

Podczas, gdy ja ustalałem dalszą trasę na GPS, moją żonę dopadli jacyś kolesie i tradycyjnie rozmowa zakończyła się wspólnym zdjęciem. Generalnie, wszyscy spotkani Algierczycy byli bardzo mili, pomocni, z każdym można było pogadać. Oczywiście – my oraz nasz motocykl - także stanowiliśmy dla nich swojego rodzaju atrakcję.
Wszyscy pytali: jak wam się podoba w Algierii? I każdy, każdy z nich starał się, żebyśmy odpowiedzieli: jest fantastycznie!
Często też słyszeliśmy: pamiętajcie, ISIS to nie są muzułmanie!


062.jpg


W drogę! Jedziemy przez miasteczko. Uważam, bo w okolicy jest suk i trochę większy ruch. Nagle, samochód jadący przede mną, nie wiadomo dlaczego, zatrzymał się. Więc i ja hamuję. Tymczasem – motocykl ewidentnie ma inne palny! Oba koła stoją, a my jedziemy! Zatrąbiłem na gościa, który na szczęście ruszył, ale… zbroja prawie była pełna! Nasza prędkość to nie więcej niż 20-30 na godzinę, więc może wielkich szkód by nie było, ale po co nam paciak. Zatrzymałem się sprawdzić dlaczego tak pięknie pojechaliśmy. Na drodze nie było żadnego piachu, tylko asfalt okazał się strasznie śliski.
Już bez przygód tniemy autostradą A1 na zachód. Mijamy Algier tzw. 2-gą obwodnicą, sprawnie łykając kilometry. Śmiesznie, bo droga ta nie ma żadnego oznaczenia w stylu A1, N103, tylko określana jest jako „2-ga obwodnica Algieru”. Muszę jednak przyznać, że sieć dróg w tamtym rejonie rozwinięta jest nieźle.
Późnym popołudniem dojeżdżamy do Tipazy. Chcieliśmy wynająć pokój nad samym morzem, ale za maleńki, zapyziały bungalow trzeba było zapłacić ok. 300zł, więc szukamy trochę dalej od plaży. Z każdym kolejnym metrem – ceny spadały. Finalnie trafiliśmy do ośrodka Munetec, w którym oprócz hotelu były bungalowy. Na całym terenie gwarnie, kolorowo, wesoło. Przed wejściem zostałem obstąpiony przez stado zawoalowanych, uśmiechniętych kobiet.
- Skąd jesteście? Mieszkacie w tym hotelu?
- Z Polski, idziemy dopiero zapytać, czy jest wolny pokój.
- Mam nadzieję, że będzie wolny pokój i zostaniecie z nami! Jutro pokażemy wam miasto i pójdziemy na plażę. Jestem nauczycielką angielskiego, więc wszystko wam opowiem, mogę pomóc w dogadaniu się.

Wieczorem panie przyniosły nam ogromną bagietkę nadziewaną mięsem, warzywami i… frytkami. Kiedyś uważałem, że skoro Anglicy potrafią jeść bułkę z frytkami, to nie mają najlepszego gustu, ale po tym doświadczeniu muszę to odszczekać! Buła była po prostu pyszna!
Przyjemnie zmęczeni kładziemy się do łóżek.
Cała noc nie była nam jednak dana. Obudziłem się, żeby iść do WC i zanim zdążyłem włożyć klapki zauważyłem, że podłoga się rusza! Półmrok nie pozwalał szybko ocenić o co chodzi.
Pstryknąłem włącznik nocnej lampki. Cała podłoga usiana była mrówkami, maleńkimi faraonkami, które pedałowały w najlepsze przez nasz pokój.
Pierwsza myśl: pokonać towarzystwo kapciem! Ale nie, ich jest za dużo. Trudno, trzeba ratować nasze rzeczy porozrzucane rozkosznie po podłodze w całym pokoju. Przede wszystkim zaś należy zdjąć jedzenie ze stolika, w tym daktyle i melona. Mrówki jeszcze nie zdążyły zwietrzyć jedzenia na stoliku, nie pakowały się też na szczęście do łóżka.
Czekamy więc i obserwujemy rozwój sytuacji. Jedne włażą dziurą w ścianie, inne szybko wyłażą szparą pod drzwiami. Trwało to jeszcze z pół godziny, ale mrówki tylko przemaszerowały przez nasz pokój, nie interesując się niczym. Sytuacja powtórzyła się następnej nocy, ale wtedy nawet nie reagowaliśmy.


065.jpg


066.jpg


067.jpg


068.jpg


069.jpg

Ostatnio edytowane przez Dredd : 26.01.2022 o 21:35
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.12.2018, 21:16   #32
Mech&Ścioła
 
Mech&Ścioła's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 275
Mech&Ścioła jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 23 godz 4 min 34 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Dredd Zobacz post
Po raz pierwszy przydały się zrobione przeze mnie fisze. Panowie dostają jedną z nich, nie kryjąc swojego zadowolenia.
Co to są te Twoje "fisze"?
BTW:
Mech&Ścioła jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.12.2018, 21:25   #33
matjas
 
matjas's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Brzezia Łąka
Posty: 13,669
Motocykl: nie mam AT jeszcze
matjas will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 1 tydzień 16 godz 8 min 2 s
Domyślnie

Ta opowieść rozdupca, to pewne
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa
matjas jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.12.2018, 21:25   #34
Cezarus


Zarejestrowany: Feb 2012
Posty: 963
Motocykl: RD03
Cezarus jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 1 tydzień 4 dni 21 godz 34 min 32 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Mech&Ścioła Zobacz post
Co to są te Twoje "fisze"?
BTW:
Kserokopie paszportu , dowodu rejestracyjnego motocykla i ubezpieczeń
Cezarus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.12.2018, 21:50   #35
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 287
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 dni 15 godz 49 min 49 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Mech&Ścioła Zobacz post
Co to są te Twoje "fisze"?
BTW:
Cytat:
Napisał Cezarus Zobacz post
Kserokopie paszportu , dowodu rejestracyjnego motocykla i ubezpieczeń
Bardzo ciepło

Mówiąc fiche miałem na myśli kartkę z wydrukowanymi danymi typu: dane personalne, nr paszportu, dzieci, mąż/żona, nr rej motocykla, czy nadawany nr "pesel" (to w Maroku). Dodatkowo skserowałem nasze paszporty (stronę z danymi i wizę). Jest to o tyle przydatne, że w razie kontroli policji/żandarmerii dajesz taką kartkę i nie musisz czekać pół godziny, aż spiszą Twoje dane z dokumentów. Jeśli kontrole zdarzają się co 50km a do tego jest 40 stopni lub więcej, takie fiszki są nieocenione
Kartkę z danymi z paszportu dajesz zamiast paszportu.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.12.2018, 22:57   #36
Zmyler
 
Zmyler's Avatar


Zarejestrowany: Sep 2014
Miasto: Lublin
Posty: 2,276
Motocykl: LC8-950ADV,EXC 450, ROAD KING EVO
Zmyler jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 21 godz 59 min 53 s
Domyślnie

Super. Świetnie się czyta.
Zmyler jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.12.2018, 01:01   #37
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 287
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 dni 15 godz 49 min 49 s
Domyślnie

29 lipca

Wstajemy rano, tradycyjnie niewyspani . Tego dnia planowaliśmy pójść na plażę i zobaczyć ruiny rzymskie, które są w Tibazie. Najpierw jednak pójdziemy na miasto i wciągniemy jakieś śniadanie. Ledwo udało nam się wyjść przed hotel, a do mojego Żabska podeszła laska, której z racji burki widać było wyłącznie oczy.
- Cześć Jestem Hulud a to mój mąż Kadar, skąd jesteście?
I tym sposobem zaprosiła nas, abyśmy z nią i jej mężem poszli do miasta.
Tak, jak i my są tu na wakacjach. Nie pamiętam czym zajmuje się Kadar, ale Hulud skończyła dwa fakultety: prawo oraz historię i jest szefem w jakimś instytucie. Jak nie patrzyłem, Hulud stanęła tyłem do mnie i podniosła burkę tak, by Ania widziała jej twarz - a tak wyglądam. Twój mąż nie może mnie zobaczyć. Po chwili chwyciła Anię za rękę.
Idziemy do meczetu. Dziewczyny przez cały czas trzymają się za ręce, co jakiś czas Hulud przytula i głaszcze Anię.
Cały budynek był misternie zdobiony mozaikami, bądź też innymi detalami.
Aby niewierny wszedł do meczetu, zgodę musi wyrazić imam. Oczywiście nie było z tym żadnego problemu, imam nawet chciał podarować nam Koran. Moje Żabsko musiało co prawda przywdziać odpowiednie szaty, ale weszła nie tylko do części dla kobiet, ale także do męskiej. Część żeńska jest jak zwykle ciekawsza od męskiej. Uśmiechnięta, rozśpiewana i kolorowa.
Jak Kadar zobaczył Anię w Burce wyrwało mu się:
- Jak ty pięknie wyglądasz!
Ja tymczasem zostałem oprowadzony po meczecie, nawet dokonałem rytualnej ablucji. Przed każdą modlitwą, a jest ich pięć w ciągu dnia, muzułmanin musi się obmyć w ściśle określony sposób. W tamtejszym klimacie ma to głęboki sens…

Później razem z Kadarem i Hulud poszliśmy coś zjeść i to było również ciekawe doświadczenie. Ja z Kadarem siedzieliśmy przy jednym stoliku plecami do naszych żon, zaś Żaba z Hulud przy drugim. Hulud dopiero wtedy mogła zdjąć zasłonę z twarzy i spokojnie zjeść. Cała konsumpcja odbywała się zaś z jednego talerza bez użycia sztućców. Nigdy wcześniej nie spodziewałem się, że już drugiego dnia w Algierii będę jadł rękami z Arabami i to z jednego talerza…
Oczywiście o zapłaceniu przez nas rachunku nie było mowy.
- Jesteście przecież gośćmi w Algierii!


071.jpg


072.jpg


073.jpg


074.jpg


075.jpg


076.jpg



Po południu sami zwiedziliśmy ruiny, położone nad brzegiem morza. Nasi nowi znajomi zaprowadzili nas i udali się na popołudniową drzemkę. Umówiliśmy się, że po południu wybierzemy się razem nad morze. Ruiny nie są zbyt porywające; sytuację ratuje jedynie ich malownicze usytuowanie. W morzu zaś syf, kiła i mogiła – horda reklamówek imituje meduzy… Turystów wielu, ale jak okiem sięgnąć jesteśmy jedynymi Europejczykami.



077.jpg


078.jpg



Morze. Nasi nowi znajomi zabrali nas na najładniejszą plażę w okolicy, wjechaliśmy jeszcze na górę „Szinła”, z której roztaczała się super panorama. Z tej wycieczki nie mamy niestety żadnych zdjęć, bo zakładaliśmy, że skoro idziemy się tylko wykąpać, nie braliśmy ani aparatu, ani telefonów. A szkoda! Tymczasem na plaży dołączyła do nas siostra Hulud wraz z mężem i dziećmi. Ona ubrana była zdecydowanie bardziej „po europejsku” – na głowie miała jedynie mały turban.
Rozkręciła się impreza. Grill, wielkie pyszne żarcie – mięso i warzywa, najlepsza na świecie domowej roboty harisa. Smaki całkowicie odmienne od tego do czego przywykliśmy. Ania pytała Hulud jak może ubrać się do kąpieli. Specjalnie na Algierię kupiła jednoczęściowy strój kąpielowy, do tego zszyła dekolt, bo był zbyt szeroki.
- Jesteś turystką, możesz występować jak chcesz. Nie ma żadnego problemu.
- Bo wiesz, mam jeszcze krótkie spodenki (od piżamy ), i mogę je założyć…
Tymczasem problem się rozwiązał sam, bo do wody weszliśmy dopiero blisko północy. Dziewczyny poszły same, ja z chłopami potem. Zauważyłem już w Turcji i Maroku, że tam wszyscy noszą luźne spodenki, a nie slipki. Żeby nie było, także miałem specjalny strój na Algierię – luźne szorty do połowy uda. Patrzę czy wbiłem się w kanon. Widzę, że ciut za krótkie - powinny być do połowy uda. Kobiety tymczasem ubrane różnie, ale raczej pozakrywane. Od pełnego stroju, tzn. łącznie z chustą, poprzez coś a’la leginsy i na to luźna koszulka aż do prawie takiego jak u nas stroju jednoczęściowego.
Poznane przez Żabę w morzu dwie studentki opowiedziały trochę o życiu w Algierii. Obie bardzo spontaniczne i pozytywnie zakręcone.
- Ja mam na imię tak jak księżyc.
- A moje imię nic nie znaczy, ale to nic.
- Nie do końca podoba nam się jak u nas traktowane są kobiety, ale nigdy stąd nie wyjedziemy, bo ludzie ogólnie są wspaniali i serdeczni.
Jest super, morze ciepłe, ale jakoś dziwnie się czuję kąpiąc się nocą. Zwłaszcza, że jedyne oświetlenie to tak naprawdę piękny, ogromny księżyc w pełni. Dziewczyny szaleją w morzu na całego. Odchodzi tam coś na wzór aerobiku. Ania była pełna podziwu jak w tym całym ubraniu można pływać. W ogóle wejść do wody. Bała się, że któraś z dziewczyn się utopi. Wszystkie twierdziły, że potrafią pływać, choć wyglądało to zupełnie inaczej... Wychodząc z morza, już prawie przy brzegu kopnąłem solidnie wystający z dna kamień wielkości płyty nagrobnej. Jak idzie się domyśleć, z tej konfrontacji nie mogłem wyjść zwycięsko. Nie mam zwyczaju rozczulać się nad sobą, ale jednak wyraźnie czuję, że go mam Oby tylko nie był złamany, bo będzie problem. Pocieszam się, że to prawa stopa i nie muszę nią przerzucać biegów. Dziewczyny wychodzą z morza. Następuje uroczyste zapoznanie się z rodziną studentek. Pani Mama - z kolorowym turbanem i czerwoną szminką na ustach ściska nas i przytula. Witamy w rodzinie. Nie da się nie zauważyć i tu otwartości ludzi względem siebie. Nie ma barier. Kontakt z obcym człowiekiem (całą rodziną) nawiązywany jest w kilka minut.
Kadar i Hulud bardzo chcieli nas ugościć „jak należy” u siebie, wobec czego zaprosili nas do swojego domu rodzinnego, jakieś 200km stąd. Obiecaliśmy, że jak starczy czasu – zajedziemy do nich w drodze powrotnej. Później dzwonili wielokrotnie, dopytując czy przyjedziemy.
Impreza trwała do późnej nocy, więc do hotelu dotarliśmy blisko o 3 nad ranem. Nie wiadomo było nawet czy kłaść się do łóżka, bo o świcie wyjazd…


079.jpg


081.jpg


082.jpg


084.jpg


085.jpg


Jak opowiedziała mi później moja Żaba świat kobiet w islamie nie wygląda wcale tak źle jak nam się wydaje. Są one dla siebie bardzo serdeczne, a ich kontakty bliskie. Są poza tym bardzo bezpośrednie. „Podczas naszego spaceru po Tibazie, Hulud zupełnie spontanicznie ujęła moją dłoń i od tamtej pory chodziłyśmy po mieście trzymając się za ręce. Gdy z kolei w meczecie już ubrałam się w tradycyjny strój, wszystkie kobiety mnie wyściskały, wyprzytulały i życzyły wszystkiego najlepszego. Na koniec wycałowały, życząc abym jeszcze je kiedyś odwiedziła. Podobnie, gdy poszłam wykąpać się z Hulud, jej siostrą oraz innymi poznanymi na plaży dziewczynami ani się spostrzegłam, jak któraś zawisła mi na ramieniu, głaszcząc mnie po ręce, czy po włosach.”
Jak później obserwowałem inne kobiety, nie było w tym nic nadzwyczajnego. Ania była ściskana jeszcze wielokrotnie.

30 lipca

Nie pospaliśmy. Wstać ciężko. Jedyne co mnie podrywa z łóżka to emocjonująca myśl, że dziś wjeżdżaliśmy już na mityczną drogę nr 1, znaną bardziej jako Trans Sahara Highway, która ciągnie się przez całą Saharę, aby za ponad 3000km dotrzeć do Niamey w Nigrze. My pokonamy jej odcinek 1200km do Ajn Salah.
Tego dnia naszym celem jest miejsce zamieszkane przez Mozabitów, czyli dolina M’Zab.
Północ Algierii jest dość górzysta, choć jazda miejscami średnia – ruch spory, choć drogi dobre. Napisy nie pozostawiają złudzeń, kto buduje wiadukty. Im dalej na południe, ruch maleje, zaś krajobrazy także „spokojniejsze”. Coraz bardziej mi się to zaczyna podobać. Mijamy kolejne miasta i wsie.


086.jpg


087.jpg


088.jpg


089.jpg


090.jpg


Wreszcie – zgodnie ze starą filozofią harleyowców – zakręt stanowi tylko przeszkodę pomiędzy dwiema prostymi.


091.jpg



092.jpg



Teraz mamy trochę czasu, żeby pobyć sam na sam ze sobą i swoimi myślami. Ja wspominam wczorajszy dzień i to, co nas spotkało. Od razu przychodzą na myśl nauczycielki w hotelu. Takie ciepłe i serdeczne powitanie nie spotkało nas nigdzie w Europie. Albo Kadar i Hulud. Zapewne zrezygnowali ze swoich planów na cały dzień, poświęcili nam swój czas, oprowadzili po mieście, pokazali zabytki, zapewnili rozrywkę. I to wszystko w sposób tak naturalny i odruchowy. Żadnym problemem nie było to, że ich angielski jest słaby, a nasz francuski to tylko kilka słów. Ci ludzie są po prostu niesamowici!


093.jpg



094.jpg



095.jpg



Paliwo zalane. Tu nie ma zbyt wielu stacji benzynowych, więc leję pod korek, żeby zapas paliwa był jak największy. Jeszcze pyszna, zimna cola i jedziemy dalej. Nie przypominam sobie, abym oblał motocykl paliwem, a śmierdzi strasznie! Patrzę, a benzyna elegancko zasuwa po baku na rozgrzany silnik. Pewnie nie dokręciłem korka, albo jakiś paproch wpadł pod uszczelkę. Stajemy, odkręcam korek i już wiem, co się stało. Po prostu przelałem – dopóki motocykl stał na stopce nie było problemu, ale po postawieniu go do pionu paliwo zaczęło wylewać się odpowietrznikiem. Zawracamy na stację. Dobrze, że chłopaki znaleźli jakiś kawałek szlaucha. Zasysam i pozbywam się nadmiaru cieczy.
Kolejna zimna cola i znowu w drogę


Po pokonaniu kawałka trasy, zatrzymaliśmy się na herbatę od przydrożnego sprzedawcy. Zaraz ktoś chce z nami pogadać, dostaliśmy numer telefonu, przekazałem mój. Z rozmową było trochę słabo, ponieważ koleś nie mówił po angielsku. Niemniej jednak do końca naszego pobytu w Algierii regularnie dzwonił, aby upewnić się, że wszystko u nas ok.
Oczywiście herbatę dostaliśmy jako prezent od niego. Algierczycy są nadzwyczajni…
Obok nas biesiadowała też jakaś rodzina.


096.jpg



097.jpg

Ostatnio edytowane przez Dredd : 29.01.2022 o 21:24
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.12.2018, 12:09   #38
matjas
 
matjas's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Brzezia Łąka
Posty: 13,669
Motocykl: nie mam AT jeszcze
matjas will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 1 tydzień 16 godz 8 min 2 s
Domyślnie

Kurczę Dredd - sporo tu różnej maści relacji ale Twoja jakoś przykuwa. Może to sposób w jaki piszesz, może piękne zdjęcia, a może w końcu niecodzienny cel podróży.
Jeszcze jedno rzuca mi się na mózg - doświadczyliscie tam tyle dobra od MUZUŁMANÓW - gdyby była tam wojna chcieliby schronić się w Europie, czy wtedy otrzymaliby pomoc od nas, jako kraju i od jednostek, od takiego przeciętnego polaka, chrześcijanina i co gorsza katolika /bo coraz częściej myślę, że to dwie różne rzeczy/?
Przyznam, że za głupi jestem aby to ogarnąć, jednak wiem, ze chętnie udałbym się Twoimi śladami.

Będę tu chętnie zaglądał.
m
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa
matjas jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.12.2018, 15:05   #39
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 287
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 dni 15 godz 49 min 49 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał matjas Zobacz post
Jeszcze jedno rzuca mi się na mózg - doświadczyliscie tam tyle dobra od MUZUŁMANÓW - gdyby była tam wojna chcieliby schronić się w Europie, czy wtedy otrzymaliby pomoc od nas, jako kraju i od jednostek, od takiego przeciętnego polaka, chrześcijanina i co gorsza katolika /bo coraz częściej myślę, że to dwie różne rzeczy/?
m
Matjas, poczekaj! Nasza podróż jeszcze się nie skończyła...
Czeka nas jeszcze wiele kontaktów z Muzułmanami!

Natomiast Twoje pytanie traktuję jako retoryczne (niestety)...
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12.12.2018, 20:28   #40
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 287
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 dni 15 godz 49 min 49 s
Domyślnie

Odcinek kolejny.

Docieramy do Ghardai, czy mówiąc ściślej – doliny M’Zab. Żeby pełniej zrozumieć naturę tego miejsca, a przede wszystkim ludzi, którzy tu mieszkają, kilka słów opisu.
Dolina M’Zab to miejsce specyficzne. Składa się z pięciu oaz: Ghardaia, Melika, Bou Noura, El Atteuf i – uważanej za miejsce święte – Beni Isguen. Ich mieszkańcy to ibadycki odłam islamu, czasem nazywany sektą. Społeczność ta jest bardzo zamknięta; zasadniczo nie dopuszczają do siebie obcych. Małżeństwa od wieków zawierane są wyłącznie w obrębie własnej grupy etnicznej, do medyny Ghardai i Beni Isguen wolno wejść wyłącznie w towarzystwie przewodnika, w określonych godzinach i zachowując nakazane zasady przyzwoitości, tzn. długie spodnie i długi rękaw (ten ostatni wymóg latem w stosunku do mężczyzn nie jest przestrzegany). Kategorycznie nie wolno również robić zdjęć ludziom, chyba, że uzyska się ich zgodę. O powyższych regułach przypominają, tablice informacyjne. Turyście (niewiernemu) nie wolno zostać w mieście na noc. Nie wiem na ile to prawda, lecz podobno jeszcze w latach 60-tych złamanie tego zakazu mogło skończyć się dla takiego śmiałka tragicznie, zaś pierwszy niewierny został wpuszczony do miasta dopiero na początku XX wieku. Kobiety ubierają się w sposób bardzo charakterystyczny – mężatki ubrane są w białe szaty (czadory) zasłaniające je od stóp do głów. Odsłonięte może być tylko jedno oko. Niewidoczne są nawet dłonie, które przytrzymują czador od wewnątrz. Ponoć kobiecie nie wolno rozmawiać na ulicy z obcym mężczyzną. Wspólnota Mozabitów jest bardzo solidarna między sobą – bogaci pomagają biednym, nikt się nie wywyższa. Widać to chociaż w wysokości i wyglądzie zewnętrznym domów – żaden nie jest wyższy, by nie zabierać światła sąsiadowi i zasadniczo nie maja one ozdób. W oczach Boga jesteśmy przecież równi – jak mawiają.
Z uwagi na powyższą odmienność kulturową, dolina jest od 1982r. wpisana na listę dziedzictwa Unesco.

W dolinie M’Zab zamierzaliśmy spotkać się na chwilę z Abdou oraz zwiedzić Beni Isguen i Ghardaię.
I jak to w Algierii – spotkanie miało trwać godzinę, a zostaliśmy 3 dni…

31 lipca – 2 sierpnia

Abdou ugościł nas w iście algierskim stylu. Załatwił nam nocleg w pensjonacie przyjaciela i dodatkowo, w najciekawszym – urządzonym w tradycyjnym stylu pokoju. Otoczeni byliśmy troskliwą opieką - zasadniczo 24h/dobę. Ponieważ Abdou normalnie pracował, zapewnił nam opiekę Liesa, który – będąc nauczycielem – miał wakacje. Lies w pierwszej kolejności zalecił nam zakupienie chust w celu ochrony przed słońcem, później oprowadził po mieście, pokazał najciekawsze lokale. Zabrał do miejscowej knajpki na lokalne napoje mozabickie, których nazw oczywiście nie byliśmy w stanie zapamiętać. Jego żona zaś przygotowała nam jedno z lubianych przez Mozabitów dań.


099.jpg


A to nasze lokum, zanim zdążyliśmy zrobić w nim zwykły, motocyklowy pier….k (czyt. nieporządek).


100.jpg


101.jpg


Zwiedziliśmy osady Ghardaia oraz Beni Isguen. Tę ostatnią oczywiście z przewodnikiem.
Najstarsza część oazy i meczet pochodzi z XI wieku. Pomimo, że budulec to zasadniczo glina i pnie palm daktylowych, z uwagi na sprzyjający klimat dotrwały do naszych czasów w niezłym stanie.
Choć na pierwszy rzut oka nie umiemy tego dostrzec, domy w dolinie M’Zab są budowane w sposób naprawdę przemyślany. Ich mieszkańcy - mądrzy wiekami doświadczeń - przystosowali się do życia w niesprzyjających warunkach. O tym, że nie wolno ignorować tej mądrości mieliśmy się jeszcze przekonać.



102.jpg



103.jpg



104.jpg



105.jpg



106.jpg



107.jpg



108.jpg



Jak było widać, domy budowane są blisko siebie, co ma przeciwdziałać zbytniemu nagrzewaniu się ulic. Sprzyja to również bezpieczeństwu oazy, ogrodzonej murem. Okna nie są skierowane na ulicę, lecz wewnętrzne dziedzińce, czy tarasy. Życie rodziny koncentruje się wewnątrz budynku. Umożliwia to m.in. ochronę kobiet przed wzrokiem obcych, zaś kobietom – zdjęcie czadorów. Tę zasadę najlepiej widać na przykładzie budynku szkoły.


110.jpg



119.jpg



Z Abdou nie dało rady się nudzić. Poznaliśmy jego przyjaciół, uczestniczyliśmy w – specjalnie dla nas zorganizowanej – wieczerzy, podczas której jedliśmy tradycyjne algierskie danie - kuskus z baraniną. Ciekawostką jest, że sos w tej potrawie był zrobiony z daktyli i ostrej papryki, a przez to słodki z lekką nutą pikanterii. Konsumpcja zaś odbywała się – tradycyjnie - z jednej miski, ale dla naszej wygody – łyżkami
Gdy wszyscy się najedli, najstarszy wiekiem przy stole, podzielił pozostałe jedzenie pomiędzy obecnych.
- Ponieważ na świecie jest wielu głodnych ludzi, nie godzi się, żeby wyrzucać jedzenie. Mamy taką zasadę w Ghardai.
Po kolacji zasypiamy wśród szumu palm, który do złudzenia przypomina odgłos wydawany przez wiatr w koronach naszych drzew.


122.jpg


Jeśli czegoś potrzebowaliśmy, Abdou albo nam to zorganizował, albo jechaliśmy do sklepu, żeby to kupić. W Ghardai poznaliśmy kolejny aspekt algierskiej gościnności. Abdou nie pozwolił nam za nic zapłacić… Na nic zdały się nasze tłumaczenia.
- Jesteście gośćmi w Algierii i nie ma dyskusji.
O przyjęciu jakiejkolwiek zapłaty za nasz pobyt w pensjonacie oczywiście także nie było mowy…

Chłopaki opowiadali nam o życiu i lokalnych zwyczajach. Choć wiedzą jak funkcjonują społeczeństwa w innych krajach, nadal hołdują lokalnej tradycji.
- Żonę poznaje się przez rodzinę. Mnie na przykład znalazła ją siostra. Razem z matką zrobiły wywiad czy to dobra i wartościowa osoba. Potem zostaliśmy sobie przedstawieni, czy się sobie podobamy. W czasie okresu „narzeczeńskiego” mogliśmy rozmawiać i spotykać się za każdym razem w towarzystwie osób z obu rodzin. Rozmawialiśmy o wspólnym domu i rodzinie.
- A nie próbowałeś spotkać się z nią „na boku”, żeby swobodnie porozmawiać?
- Ojciec chyba by mnie zabił!
- A jak rozpoznajecie kobiety – mówię o mężatkach. Przecież wszystkie są ubrane tak samo i mają odsłonięte tylko jedno oko?!
- Ja matkę i żonę poznaję po butach


112.jpg



114.jpg



115.jpg



116.jpg



118.jpg



Na niektórych domach umieszczone były tabliczki z datą budowy. Dwie daty to: liczona od narodzin Chrystusa oraz od daty hidżry czyli ucieczki Proroka Mahometa z Mekki do Medyny.



120.jpg



121.jpg



Dowiedzieliśmy się również, iż w dolinie istnieje „Rada”, złożona ze szczególnie poważanych obywateli. Czuwa ona m.in. nad kształtem ceremonii weselnej oraz pilnuje, żeby przyszła żona dostała odpowiednia ilość złota od męża. Ma ono zabezpieczyć ją materialnie na wypadek śmierci męża czy rozwodu.
A tak wygląda aktualny skład Rady.
Tabliczka „urzędowa” wskazuje, że Rada obraduje w tym budynku. Napis w 3 językach: arabskim, tamazigh i francuskim. Tamazigh to język Berberów i – jak widać – posiada własny alfabet.



111.jpg



121a.jpg



Oaza w dolinie M’Zab ma niestety również swoje problemy. W oazie mieszka także sporo Arabów, którzy osiedlili się po drugiej stronie drogi Trans Sahara Highway. Z zasady społeczności ze sobą współżyją zgodnie, ale nieraz dochodzi do dość ostrych konfliktów. Przykładowo w 2015r. Arabowie napadli na Mozabitów, palili domy i sklepy, było wielu rannych. Policja i wojsko wkroczyło po jakimś czasie do akcji i zaprowadziło porządek, jednak słychać głosy, że zbyt długo czekali na podjęcie działań. Od tamtej pory w oazie siły porządkowe wykazują wzmożoną czujność. My także widzieliśmy ewidentną obecność służb porządkowych. Rosłe chłopy nieraz w pełnym oprzyrządowaniu w stylu ochraniacze i tarcze budzą respekt. Mnie osobiście wydaje się, że za tymi zamieszkami mogła stać polityka.

Przy okazji wizyty w Ghardai zostaliśmy zabrani do zoo. A oto największy obecnie drapieżnik Sahary – fenek. Choć to nie do uwierzenia, jest w stanie podobno upolować widoczną na kolejnym zdjęciu wiperę rogatą – także mieszkańca Sahary. Abdou mówił, że nieraz spotyka fenki jeżdżąc po pustyni, ale boją się ludzi i widać je tylko z daleka.


125.jpg



126.jpg

Ostatnio edytowane przez Dredd : 30.01.2022 o 22:14
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
(2018) поездка b Памир - czyli opowieść o tym, jak Gienia, Efcia i Słoń Dominik Pamir zdobywali trolik1 Trochę dalej 167 05.05.2021 08:26
Rumuński Nałęczów czyli wycieczka w Karpaty (sierpień 2018) Gończy Trochę dalej 23 27.11.2018 09:35
Sama na wyspie ludożerców – czyli Królowa na BMW GS Challenge 2018 Sierdiukov Imprezy forum AT i zloty ogólne 23 14.09.2018 22:56
Fireblade na Saharze - tak tez mozna... sambor1965 Kwestie różne, ale podróżne. 26 26.02.2010 23:45


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:00.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.