Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31.07.2017, 06:52   #71
yeuop
nOOb
 
yeuop's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2013
Posty: 515
Motocykl: RD03
yeuop jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 6 godz 59 min 9 s
Domyślnie

Spoko, ja się nie czepiam.
W zeszłym roku zrobiłem w dwa tygodnie 7,5 tys. km, wiec mam wyobrażenie o tym, jakie to jest tempo. Z ta tylko roznica, ze ja to zrobiłem na XT 600 ;-)
Dobra, oddaje mikrofon!
yeuop jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31.07.2017, 07:46   #72
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,903
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 6 dni 31 min 6 s
Domyślnie

My i tak jedziemy ok 100-110 km/h więc czy XT czy KAT 1190 średnia taka sama. Michał był przeca Tereską .
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31.07.2017, 08:03   #73
chemik
 
chemik's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 1,425
Motocykl: Husqvarna 701 Enduro
chemik jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 15 godz 21 min 25 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Emek Zobacz post
...nie chcąc gonić na miejscu wolę robić jak największe przebiegi na dojazdówce.
Mam dokładnie taką samą filozofię podróżowania, która wymuszona jest warunkami czasowymi (urlop to max. 3 tygodnie). Jest kilka zasad, które pomagają machnąć 700 - 800 km dziennie bez nadmiernego znużenia:
1. Wstajemy rano, siku, prysznic i w drogę. Jak musisz robić akurat teraz "kapitalkę silnika" i "remont skrzyni biegów" to wstań wcześniej przed grupą, zrób swoje i bądź z tym gotowy na pobódkę reszty grupy.
Oczywiście powyższe nie dotyczny zdarzeń losowych - jeśli komuś się sypnie coś poważnego, to pomaga cała gupa. Stąd cudzysłowy. Chodzi o to, że jak grupa startuje i właśnie wtedy komuś się przypomni, że nie naciagnął łańcucha (co trwa 5-10 minut) to w tym czasie ktos inny pójdzie siku, inny zapalić i wszyscy się rozlezą. Powtórne zbieranie grupy konsumuje czas.
2. Jak tankujemy to wszyscy. Nieważne, że masz jeszcze pół baku - tankujesz! Bo inaczej za 100km każdy w grupie bedzie miał 2/3 baku, a Ty sucho.
3. Co ok 2 godziny przerwa na fajkę (jak ktos musi), siku (tu raczej "na siłę" jak ktos nie musi) i rozprostowanie kości. 5 - 10 minut. Nie zapominać o piciu.
4. Jedziemy grupą. Jak kogoś rwie do przodu to powinien się powstrzymać. Chyba, że ustalamy punkt docelowy każdego dnia i każdy nawiguje sam. Jeśli "rwący do przodu" nie wie gdzie ma jechać to zazwyczaj kończy się tak, że przegapia skręt w lewo/prawo i cisnie dalej prosto. Potem zaczynają się telefony, czekanie, gonienie grupy.
No i się rozpisałem w nieswoim wątku. Podsumowując: chcesz dojechać daleko, to nie musisz rozwijać zawrotnie dużych prędkości, tylko dobrze sie organizować w czasie.
chemik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31.07.2017, 08:22   #74
wojtekk
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Co do przerw. Ja wolę co godzinę na 5 min max niż co dwie 10 minut. Wychodzi na to samo, ale znacznie poprawia mi przyjemność podróży i odczucia dupy (która po 10 godzinach jazdy dziękuje). Co drugą wypijam butelczynę wody, co przypomina o postoju
  Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31.07.2017, 08:28   #75
radiolog
 
radiolog's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: May 2015
Miasto: Kraków
Posty: 3,118
Przebieg: 30 000
radiolog is an unknown quantity at this point
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 25 min 56 s
Domyślnie

Wszystko co Chemik napisałeś jest prawdziwe, ale co najważniejsze przy takich wyjazdach to zgranie grupy, to muszę być osoby, które znają się jak łyse konie, jeździli już ze sobą i wiedzą co można się po każdym spodziewać, dlatego bawią mnie ogłoszenia w stylu : jadę na koniec świata, kto chętny dołączyć. Taka grupa ma 95% szansę na niedojechanie nigdzie i cała
radiolog jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31.07.2017, 09:03   #76
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,903
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 6 dni 31 min 6 s
Domyślnie

Doświadczenie pokazuje że postój na 5 minut rzadko kiedy jest pięciominutowy .
Jednemu starczy 5 minut a drugiemu trzeba 10 - tu trzeba być elastycznym i się nie napinać. Ostatnio miałem taką rozmowę z kolegą który pojechał do Rumunii (trasa po czarnym) i że tak powiem "przewodnik" zatrzymywał się na stacjach na tankowanie i siku. Potem ogień dalej. Robili po ok. 900 km dziennie co jest chyba lekką przesadą, rozumiem dojazdówkę ale taka gonitwa na miejscu jest moim zdaniem bez sensu. Tankowanie, siku, kupa, fotka, tankowanie....
Ktoś ostatnio wrzucił gdzieś do netu trip GSem - 1150 km po Kaszubach i Pomorzu. Nazwaliśmy to tripem na hot doga, bo ponad 1000 km po Polsce w 1 dzionek, no niby da się tylko po co? Jaki cel takiej wycieczki? Oprócz przechwałek w necie co może być dla kogoś ważne nie widzę tutaj większego sensu.

My w zależności od pogody, klimatu i samopoczucia latamy w blokach 100-250 km i przerwa (tyle ile trzeba). Z rana przy dobrej pogodzie i bogatym śniadaniu tak jak już wspominałem wcześniej do południa wielokrotnie robiliśmy po 500 km. Potem zmęczenie daje znać o sobie i przebiegi pomiędzy przerwami skracamy. W gorącu co najmniej pół litra płynów co postój, który wyznacza wysychanie ciuchów po namoczeniu i fakt, że zaczynamy się pocić (ok 1 godzina w 40 stopniach).
Nie polecam nawadniać się wodą lepsze są napoje z tzw. wuzzlami, dość powszechne na wschodzie wszelkiego rodzaju pulpy z pomarańczy, aloesu, ananasów czy innych owoców (woda z kokosa rewelacyjna). Nawadniają zdecydowanie lepiej, starczają na dłużej a dodatkowo pulpa jest dość sycąca i można dłużej pociągnąć bez porządnego posiłku.

Radio, ja właśnie tak pojechałem w Pamir w zeszłym roku. Akurat udało się zebrać zgraną grupę, podobnie jak w tym roku. Gdyby było tak jak piszesz to oba tripy powinny skończyć się porażką. Uważam, że przed takim wyjazdem nieznanych sobie ludzi należy się spotkać, ustalić zasady gry. Bez spotkania ludzi na żywo, wypicia wspólnie paru browców i szczerej rozmowy kto i czego oczekuje od pozostałych to się raczej nie uda. To tak jak często ludzie jeżdżą na wyprawy zorganizowane (niekoniecznie motocyklowe). Sam byłem to wiem jak naród marudzi i truje doopę przewodnikowi (a ile jeszcze, kiedy dojedziemy, za mało offu, za dużo offu, kiedy postój ....). Jak ktoś organizuje takie wycieczki, robi to dla kasy i pewnie się z tym liczy, gdybym takich narzekań miał słuchać na wyprawie niekomercyjnej to chyba mimo obaw czy dam sobie radę wolałbym jechać samemu.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31.07.2017, 09:44   #77
bender42
 
bender42's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2017
Miasto: Poznań
Posty: 111
Motocykl: KTM ADV 1190 R
bender42 jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 dni 18 godz 17 min 21 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał radiolog Zobacz post
Wszystko co Chemik napisałeś jest prawdziwe, ale co najważniejsze przy takich wyjazdach to zgranie grupy, to muszę być osoby, które znają się jak łyse konie, jeździli już ze sobą i wiedzą co można się po każdym spodziewać, dlatego bawią mnie ogłoszenia w stylu : jadę na koniec świata, kto chętny dołączyć. Taka grupa ma 95% szansę na niedojechanie nigdzie i cała
Tak właśnie było W planie miałem nawet jechać samemu jak nikogo nie znajdę.
__________________
“I Don’t Want to Live on this Planet Anymore”
Professor Farnsworth
bender42 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31.07.2017, 11:36   #78
radiolog
 
radiolog's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: May 2015
Miasto: Kraków
Posty: 3,118
Przebieg: 30 000
radiolog is an unknown quantity at this point
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 25 min 56 s
Domyślnie

No to macie szczęście, są tacy urodzeni w czepku 😊
radiolog jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31.07.2017, 12:06   #79
Neo
Konto zamknięte na stałe


Zarejestrowany: May 2012
Posty: 1,603
Motocykl: RD03
Neo jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 1 tydzień 4 dni 7 godz 52 min 54 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał radiolog Zobacz post
No to macie szczęście, są tacy urodzeni w czepku ��
Ja bym tego do końca tak nie przyoblekał w szczęście. Bardziej stawiam na naturalną zgodność osób o podobnych zainteresowaniach.

Mam zdecydowanie więcej doświadczeń z wyjazdów plecakowych (w znaczeniu z bagażem na plecach, nie jako pasażer motocykla ) niż motocyklowych ale sądzę że sposób przemieszczania się nie ma dużego znaczenia w tej kwestii.

Jeśli spotkają się osoby które mają za sobą indywidualnie spore doświadczenie wyjazdowe, wiedzą czego się po sobie samych spodziewać w umiarkowanie trudnych warunkach w rodzaju brak snu, jedzenia, trudności komunikacyjne itp., to pierwszy wspólny wyjazd nie musi być "zapoznawczy". Można zaryzykować właściwy jedynie po przegadaniu wcześniej planu i wzajemnych oczekiwań. Indywidualne doświadczenie pomaga przy układaniu sobie relacji wzajemnych w czasie grupowych wyjazdów, także z nieznanymi wcześniej osobami.

Według mnie tego rodzaju wyjazdy są atrakcyjne dla określonej grupy osób. Już sam fakt chęci pojechania "w świat" na samodzielnie organizowany wyjazd mówi sporo o tym co dana osoba ma w głowie. Pewnie bywają przykre wyjątki ale dla mnie każdy pasjonat (i pasjonatka) podróżowania to potencjalnie bardzo ciekawe osoby z którymi zawsze warto pogadać i wymienić doświadczenia.

Pojechałem tak w grupie czterech osób do Maroka połazić w Atlasie i zobaczyć trochę kraju. Poznaliśmy się nawzajem na festiwalu podróżników w Łodzi, dogadanie trasy trwało tydzień z kawałkiem, obiecaliśmy sobie, że "jedziemy razem, wracamy razem bez względu jak ułożą się relacje na miejscu" i było bardzo fajnie chociaż mieliśmy jeden dzień ścięcia, także z mojej winy ale wszystko wyjaśniło się na miejscu i kolejnego dnia wspólnie walczyliśmy z miejscowymi o wolnego busa
__________________
Konto zamknięte na stałe.
Neo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31.07.2017, 17:45   #80
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,903
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 6 dni 31 min 6 s
Domyślnie

20 maja
Zmęczeni jazdą od rana do nocy a następnie zwiedzaniem miasteczka do 3 nad ranem wstajemy późno bo ok 10. Wyglądam przez okno i już wiem że wyjście na dwór będzie niezbyt miłym doświadczeniem. Idę więc najpierw do naszego gospodarza. Ma na imię Hadji i pytam czy mógłby polecić mi jakieś miejsce gdzie możemy zjeść śniadanie. Wskazuje lokal na dole tuż obok naszej bazy. Wychodzę więc na zewnątrz i udaję się do wspomnianego lokalu. Niestety komunikacja z Irańczykami idzie mi opornie więc postanawiam wrócić po Hadjiego aby pomógł mi zamówić śniadanie. Dogadujemy z chłopakami z baru, że chcemy zjeść śniadanie i zamawiamy coś w rodzaju omleta z pomidorami, do tego cienki jak papier chleb, w który lokalesi zawijają jedzenie i tak konsumują i herbata. Siedzimy z chłopakami przy śniadaniu i postanawiam rzucić okiem na mapę na którą naniosłem sobie interesujące mnie punkty gdyby nawigacja zdechła co zresztą się stało. Niestety szybko okazuje się że moja mapa schowana w plecaku przez kilka dni ulewnych deszczy nadaje się jedynie do wysuszenia na słońcu. Korzystamy więc z mapy Michała, ktora jest Ok i planujemy na początek, krótką dojazdówkę do skalnego miasta, które jest pierwszą atrakcją po naszej trasie bowiem celem głównym jest wyspa Queshm.
Śniadanie jest pyszne ale jak na mój gust zbyt mało sycące. Wracamy więc do pokoju i zaczynamy pakować toboły. Niestety aby dostać się do parkingu musimy przejść ładny kawałek a że moich tobołów nie jestem w stanie zabrać samemu na raz droga tam i z powrotem skutkuje tym, że jestem zlany potem i ugotowany. Kontroluję bezpieczniki w Afri coby reanimować nawigację jednak wszystki są sprawne i jak się okazało dopiero w PL spalił się ten pod plastikami, do którego trudno się dostać i odpuściłem.
W końcu możemy ruszać, motocykle załadowane i pomału próbujemy wydostać się z miasta na drogę prowadzącą do celu naszej dzisiejszej wycieczki. Pierwsze co rzuca się w oczy w Iranie to wręcz nieskończona liczba motocykli typu Romet 125 czy 150 (oczywiście wszystkie mają chińskie oznaczenia na silnikach). Dodatkowo elementem tuningu są naklejki Honda i kanapy z takimi samymi napisami. Jednak z Rometem mają niewiele wspólnego gdyż.brzmią naprawdę rasowo a kolesie zapierdzielają na nich tak, że jadąc 120 zdarzało się, że ktoś nas mijał lecąc bardzo szybko.
Drugą rzekłbym równoległą sprawą jest ruch uliczny, który śmiało można nazwać chaotycznym choć po zgłębieniu tematu dochodzimy do wniosku, że wcale taki nie jest ale o tym może później.
Kolejną sprawą jest ogromna liczba spowalniaczy zwanych u nas śpiącymi policjantami. No kuwa są wszędzie w ilości gigantycznej.
Przejazd przez miasto to seria podskoków. Miałem obawy o stan łożyska główki ramy po przejechaniu tych kilku tysi po Iranie ale wszystko sprawne.
Jak wiadomo Irańczycy to naród supermiły, życzliwy i gościnny. Do wyrzygania wręcz. Ledwie udało nam się wydostać z miasta, natychmiast podjechał do mnie czarny SUV z ciemnymi szybami, w oknach 4 Irańczyków z telefonami w dłoniach, kręcących nam filmy. Podjechał to słabe słowo, wręcz zajechał mi drogę na środku 3 czy 4 pasmowej drogi, zmusił do zatrzymania się na środku tej drogi bowiem chłopcy musieli zrobić sobie z nami foty, potem foty przy motocyklach, potem na motocyklach, potem przy ich aucie … I tak z 15 minut. Praktycznie każdy mijający nas pojazd to ludzie w oknach z telefonami robiący zdjęcia czy filmiki. Sympatycznie ale już mi dało to do myślenia, szczególnie jak rozmawiałem z Ofcą, że trzeba być baaardzo asertywnym jeśli chce się jakiś przebieg zrobić. Praktycznie każdy napotkany ludek jak zobaczy motocykl dostaje kociokwiku i zaczyna się rozmowa, fotki, wymiana numerów telefonów czy meila etc.
Lecimy więc pomału trzymając się mniej więcej ograniczeń prędkości. Dość szybko okazuje się że Irańczycy jeżdżą naprawdę świetnie a już z pewnością mają oczy dookoła głowy i widzą wszystko co się dzieje na drodze. Nie dziwi mnie to , u nich w takim zamęcie to po prostu konieczność, element gry.
Lecimy w kierunku skalnego miasta ale upał daje nam się we znaki. Postanawiamy więc zatrzymać się na nawadnianie i krótki odpoczynek. Zjeżdżamy więc na stację paliw i rozglądamy się za kawałkiem cienia aby schować się przed palącym słońcem. Niewiele tego ale za chwilę nie wiadomo skąd wyskakuje jakiś koleś i kieruje nas do blaszanego baraku, który daje cień schowanym tam samochodom a teraz również nam i naszym
maszynom.





Kupujemy wodę i lody. Korzystając z kawałka cienia odpoczywamy przed dalszą podróżą. Po chwili znów wracamy na trasę do Kandovan. To w sumie niedaleko ok 180 km od Dżolfy, w której nocowaliśmy ale nie jedzie się najlepiej. Wieje okropny wiatr a jak spojrzałem na góry po prawej zauważam nadciągające wraz z wiatrem tumany pyłu. Coś jak burza piaskowa i faktycznie na postoju czuć latające wraz z wiatrem drobinki piasku. Trzeba jechać z opuszczoną szybą w kasku, gdyż mimo deflektora i okularów nie jedzie się komfortowo. W końcu krajobraz nieco się zmienia, wjeżdżamy do miasteczka Osku, skąd mamy już tylko 20 km do skalnego miasta.
Tuż za Osku pojawiają się jakieś ostoje zieleni, w których mnóstwo Irańczyków piknikuje. Siedzą, jedzą i leniuchują. To ich piknikowanie to osobny temat. Przyznam że trudno mi pojąć jaką przyjemność można mieć z pikniku zlokalizowanego na pasie zieleni położonym pomiędzy pasami ruchliwej drogi.
Takie sytuacje są na porządku dziennym. 3 pasy w jedną, 3 w drugą a pomiędzy nimi pas zieleni i ludzie na dywanach. Hmmm.
W końcu dojeżdżamy do miasteczka Kandovan. Od razu widać że to ruchliwe, turystyczne miejsce. Ruch jest bardzo duży, kupa samochodów wokół drogi. Na wjeździe pobierają opłaty ale my na motocyklach nie zapłaciliśmy nic.

Droga zmienia się na brukową ale bruk jest nierówny a wielkość kostki to jakieś 40x40 cm. Nie byłoby problemów gdyby dało się jechać normalnie ale gęsty ruch powoduje że wleczemy się na jedynce i taka jazda wymaga koncentracji i marzę o tym aby zjechać na bok i zejść już z motocykla. W końcu wjeżdżamy w boczną uliczkę, jest strasznie ciasno ale jako tako udaje nam się wcisnąć nasze motocykle w wolne przestrzenie, tak że auta mogą przejechać.



Jest wąsko i ciasno. Podjechać da się tylko na kilka uliczek a wyżej już tylko schody i wspinaczka pod górę. Nie chce mi się nosić tobołów więc proszę ulicznego sprzedawcę aby zgodził się, żebyśmy zostawili je u niego na co ten przystaje.
Super, przynajmniej nie trzeba będzie nosić kasku i reszty bałaganu.
Hondo-chinole są wszędzie.

W każdej dziupli coś się dzieje. A to sklep z pamiątkami czy spożywką, domy, pomieszczenia gospodarcze czy zagrody dla zwierząt. Ciasno to upchane na niewielkiej przestrzeni.

Na głównej ulicy w zasadzie same sklepy.


Zachodzę do jednego gdyż jest tam niewiarygodna wręcz ilość wszelkiej maści orzechów i ziaren. Oczywiście właściciel od razu zagaduje i każe sobie i koledze robić fotki. Oczywiście robimy.

Włazimy pod górę zobaczyć jak to wygląda ze szczytu.

Można powiedzieć że odkąd zaparkowaliśmy wzbudziliśmy zainteresowani małej dziewczynki, która nie odstępuje nas nawet na krok.


Wszędzie schody,słońce pali niemiłosiernie a że w motocyklowych ciuchach nie najlepiej się chodzi więc po dupach się leje.






Uczciwie muszę przyznać, że zwiedzanie zabytków to nie jest mój konik. Zdecydowanie wolę podziwiać atrakcje przyrodnicze czy eksplorować jakieś ciekawe ścieżki, niż łazić po mieście i zachwycać się architekturą. Chłopaki mają podobne podejście więc ze względu na upał i średnią jak dla nas atrakcyjność tego miejsca postanawiamy spadać i zajechać nad jezioro Urmia od strony wschodniej.
Złazimy więc na dół, do motocykli, które obracamy w kierunku powrotnym bo zawrócić ciężko i pomału wyjeżdżamy do głównego szlaku. Jedzie się dobrze i tylko większe miasteczka hamują płynność naszego ruchu.Każdy postój kończy się oczywiście kolejnymi powitaniami, obowiązkowymi fotkami itp. Tutaj kolejni lokalesi na naszej drodze.


Zjeżdżamy w końcu w kierunku jeziora ścieżką którą namierzył Michał i wydała mu się najkrótsza. Z daleka majaczy coś ale wodą bym tego nie nazwał. Podjeżdżamy do brzegu a tam twardo jak beton, wody nie widać w pobliżu. Chwilę pałujemy po jeziorze ale mam obawy się wepchać głębiej bo nie uśmiecha mi się wcale aby wydłubywać ciężki motocykl z mazi błotnej bo taką spodziewam się znaleźć dalej pod pozorną twardą warstwą na wierzchu. Michał jednak próbuje i zaraz szybciutko zawraca bo robi się naprawdę grząsko.



Ani to ładne ani ciekawe. Zwrócić należy uwagę na kiepską widoczność. Pagórki są dość blisko a prawie ich nie widać.



W końcu wybijamy się z jeziora i zaczynamy szukać noclegu. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie czy w ogóle jedliśmy jakiś obiad. Jesteśmy zmęczeni. Stajemy w sklepie w wiosce tuż obok jeziorka aby zrobić niezbędne zakupy - jedzenie, wodę i takie tam. Robimy zakupy i podpytuję gościa, który coś tam kuma o jakąś miejscówkę na nocleg. Nie bardzo kuma ale już akcja, włączone są telefonicznie jakieś osoby, z którymi rozmawiam , przekazują słuchawkę i tak z 10 minut. Niestety angielski tych osób jest szczątkowy, trudno się dogadać ale od razu jest propozycja coby jechać za gościem on nam coś zorganizuje. Grzecznie dziękujemy bowiem mamy mocny plan biwakowy na dziś. Ruszamy więc i rozglądamy się na boki w poszukiwaniu jakichś krzaczorów, lasku, czegokolwiek bo budziłoby choć nadzieję na nocleg pod drzewem. Niestety z tym słabo i postanawiamy zjechać z głównej drogi i zapuścić się bardziej w głąb. Tak też robimy. W końcu widzę jakieś duże drzewa. Jest nadzieja. Zjeżdżamy. Ruszyliśmy dziś bardzo późno, droga nie szła najlepiej a słońce zaczyna spadać niespodziewanie szybko. Czasu mamy niewiele. Dojeżdżam do tego „lasu” i widzę gościa który coś tam działa w tym jakby sadzie. Komunikacja jest trudna więc biorę przewodnik bo tam jakieś szczątkowe zwroty są więc może jakoś się dogadamy. Idę do niego ale już widzę że z noclegu między drzewami to nic nie będzie. Cały obszar jest nawadniany i w zasadzie pod wodą. Nie ma opcji na namiot bo wszystko mokre. Pytam więc o nocleg na migi, pokazując namiot, spać i takie tam ręczne pokazywajki. No kuwa ciężko. Wracam więc do chłopaków i już widzę że coś ich jakby za dużo tych motocykli. Pojawili się lokalesi na tych ichnich piździkach. Koleś pracujący w polu też za mną kroczy do chłopaków. Okazuje się, że coś tam skumał a młodzież na motocyklach już nas ciągnie za sobą wiedząc że szukamy noclegu. OK. Podjeżdżamy może 300 metrów do zabudowań obok. Otwiera młody chłopak, z którym tamci gadają a my stoimy kompletnie nic nie kumając. W końcu okazuje się że zabudowania tuż obok są jego i stoi tam niewykończony dom. Proponują nam nocleg właśnie tamchoć nastawiałem się na kawałek placu pod namioty. OK. Dziękujemy i wbijamy się na bazę, wjeźdżając przez bramę na podwórze. Nie wiadomo skąd kolesi nagle jest kilkunastu, ca chwilę 5 potem znów ich przybywa. Noszą jakieś rzeczy. Wchodzę do środka do budynku a tam niewykończony pokoik, gruz na podłodze. No nie ma co wybrzydzać w sumie pod dachem a gospodarze super mili. Ale to nie koniec. Okazało się, że dopiero szykowali nam miejscówkę znosząc koce, dywany, poduszki etc. I finalnie wyglądało to tak.


Motki na podwórku, spanie ogarnięte rewelacja.


To co działo się potem, to w zasadzie pasowałoby jako odrębną historię opisać bowiem podejście tych ludzi do nas obcych, integracja pomimo nieznajomości języka i finalnie impreza akoholowa to dla mnie wręcz niesamowite doświadczenie. Streszczę więc pokrótce co się tam działo. A działo się oj działo. W każdym razie zabrane z PL małpy żołądkowej + mój zapas domowej mailnówki w piersiówce pękł. Piersiówka zmieniła właściciela na naszego gospodarza Pehzeda.
To ten gościnny jegomość lat 24 czy jakoś tak.

Żeby nie było że durne Polaki rozpijają muzłumanów to 1,5L ichniego samogonu też pękło. Do tego napitki, zagrycha, szisza i takie tam różne inne ;-).
A tak wyglądała ta banda wesołków na irańskim zadupiu (to tylko część z grupy, która przewinęła się tego wieczora przez naszą noclegownię, łącznie z dziewczętami, które miały tłumaczyć naszym gospodarzom z angielskiego, co się nie udało. Dziewczynka znała tylko kilka podstawowych zwrotów po angielsku.






No było grubo ale zajebiście fajnie. W końcu nasz gospodarz uznał chyba że należy nam się w końcu odrobina spokoju więc pożegnaliśmy się.ze wszystkimi i wykończeni położyliśmy się.spać.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Bałkany 30.07.2017 - 12.08.2017 giennios Umawianie i propozycje wyjazdów 0 23.06.2017 12:58
Iran trip 2017 - start 12.05.2017. Emek Przygotowania do wyjazdów 137 14.06.2017 15:13
Enduro Pohulanka 29.04.2017 - 01.05.2017 wojtekm72 Imprezy forum AT i zloty ogólne 53 28.05.2017 21:49
El Palantentreffen 2017 ex1 Imprezy forum AT i zloty ogólne 9 17.01.2017 23:33


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:42.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.