Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07.12.2014, 21:07   #41
rumpel
 
rumpel's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2008
Miasto: S-ec
Posty: 2,747
Motocykl: 6 dni 350, 690 R
Galeria: Zdjęcia
rumpel jest na dystyngowanej drodze
Online: 7 miesiące 5 dni 17 godz 1 min 47 s
Domyślnie

Co chwilę serpentynki a do tego grupa motocyklistów. Oglądamy się wstecz a to Polacy na Africach. Na chwilę przystanęliśmy jednak po chłopakach zostało tylko wirujące powietrze. Może też stanęli tuż za zakrętem ?

bo nie wykazywałeś, chęci do gatki a tak na serio to jakoś tak głupio wyszlo. Dopiero od kumpli na postoju się dowiedziałem żeś Nasz ( ja niestety nie zauważyłem blachy).
rumpel jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.12.2014, 09:09   #42
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

W Leskovik, w stronę którego zmierzaliście uraczyli mnie rakiją i chcieli abyśmy zostali na noc. Impreza w barze zapowiadała się ciekawie ale ...

Co do widoku Africanerów zawsze reaguję radośnie jak i w tym przypadku. Okrzyk cześć na pewno dotarł do części z Was. Cienko pozdrawiacie zmotoryzowanych kolegów z tym samym zboczeniem. Czy to klapki na oczach ? Nie pamiętam ilu Was jechało ale na pewno 6 lub więcej maszyn. Zobaczyłem, że rejestracje z PL i kawałek zawróciłem. Było jak w opisie a skoro chwilę wcześniej uciekłem przed imprezą (próbując odrobinę) to do Leskovik nie miałem już ochoty wjeżdżać - żona bardziej niechętna.
Wiesz przeważnie mam za sobą (tuż za plecami) anioła stróża, który jest głosem rozsądku. Tym razem posłuchałem co było nie do pomyślenia na pętli Theth, bo postój mógłby być dłuższy niż planowany. Po nawrocie wróciliśmy na swoją zaplanowaną ścieżkę jadąc w stronę Macedonii.

Szkoda, chwila pogawędki na pewno byłaby ciekawa :-)
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15.12.2014, 17:37   #43
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...

Po kilkunastu minutach mieliśmy towarzystwo zwierząt. Wcześniej słyszeliśmy odgłosy większych kotów. Ponoć są w tej okolicy rysie. Podczas poprzedniego pobytu w tym miejscu mieliśmy pół nocy nie przespanej z powodu hałasów, tłuczenia się zwierząt w naszych gratach. Tym razem zadbaliśmy o to aby nie wabić ich kuszącymi zapachami. Wszystko na nic. Wyraźnie słyszalne stąpanie, po chwili wąchanie przez cienką warstwę materiału. Po szybkim wyjściu z namiotu nikogo i niczego nie widać podobnie jak kilka lat wcześniej.
Hmm przywykliśmy już do obecności zwierząt więc konkretne pociągnięcia nozdrzami przy naszych uszach budzi emocje bezpośrednio po przebudzeniu. W takich okolicznościach minęła noc.

10.08.2014 (niedziela)

Wstajemy rano a konkretnie budzi nas słońce. Delektujemy się widokami przy kawie i herbacie wspominając wspólny pobyt z Haćami właśnie w tym miejscu.



Przy okazji wizyty w tym miejscu chcieliśmy zobaczyć setki a może tysiące bunkrów, które wyraźnie były widoczne na okolicznych wzgórzach. Niestety ślad po nich jakby zaginął. Tuż obok, niemal na każdym dłuższym fragmencie trawy widoczne koniki pole. Dlaczego nie uciekają ? Ponieważ zastygły na pojedynczych fragmentach roślin lub scalone razem. Suszki z owadów. W tym przypadku tysiące.



Przechadzając się po okolicy kilkanaście metrów poniżej naszego obozowiska pozostałości po trzech owcach - została sama wełna. Niezbyt przyjemny widok świadczący o tym, że nasz nocny kompan nie jest zbyt przyjazdy dla zwierząt domowych.



Zmiany wzdłuż drogi SH75 jakie zauważyliśmy porównując do tego co było tu w 2009 roku:
- zdecydowanie gorszej jakości asfalt oraz spore ubytki
- droga znacznie węższa
- zniknęły niemal wszystkie źródełka/studzienki, w których można czerpać wodę
- pojawiło się mnóstwo kempingów, hoteli, restauracji i nawet basen
- w lokalnych miejscowościach słychać, że przyjeżdża tu sporo Polaków (Albańczycy znają nawet pojedyncze słowa)
- zdecydowanie czystsze wody w rzekach (tym razem z żadnej z nich nie było czuć odoru ścieków)
- znacznie mniej śmieci
- bunkry, których były tu tysiące znikły niemal do ostatniego, pojedyncze sztuki ukryły się w zaroślach.
Jeszcze przed wyjazdem do Albanii słyszeliśmy, że bunkry są demontowane lub zasypywane. Teraz mamy tego potwierdzenie. Albańczycy wstydzą się tego kawałka własnej historii.



Tym razem świerszcz chciał się udać z nami na przejażdżkę ;-)



Plan na dziś - znaleźć i wymienić tylną oponę, z której wyszły druty. Bieżnik został tylko na środku (dziwny temat ponieważ ciśnienie było co chwilę kontrolowane a efekt jakbyśmy jechali na flaku).



Dalej jedziemy przez Korce, Pogradec do przejścia granicznego albańsko-macedońskiego (Qafa e Thenes). Droga jest dość dobra, miejscami brakuje asfaltu ale reperują te odcinki pracowicie.



Od miasta Pogradec jedziemy wzdłuż Jeziora Ochrydzkiego. Woda niczym kryształ a i zaplecze turystyczne wyraźnie rozwinęło się.



Wcześniej w jakimś przydrożnym szrocie w Korce próbujemy znaleźć oponę (tu rozstajemy się z towarzyszącym nam od dłuższego czasu widocznym w lusterku motocyklistą z Niemiec). Nie ma szans - nikt tu nie mówi po angielsku. Chętnych do pomocy jednak nie brakuje. Tamara zostaje przy motocyklu z dwoma Albańczykami. Mnie z kolei zabiera jeden facet z dwoma towarzyszami na poszukiwania gumy.
Zagadka.
Do jakiego samochodu ?
Mercedesa.
Ciekawe przeżycie od strony pasażera. Przeciskanie się między zatłoczonymi ulicami oczywiście z wciśniętym klaksonem. Na widok policji klakson na chwile milknie. Jeden sklep, drugi, trzeci ... przy podawaniu rozmiaru opony 150 widok reakcji bezcenny ;-) Rozumiałem wszystko - Tirana :-)
W tym czasie Albańczycy mówią w swoim języku do Tamary i denerwują się, że ich nie rozumie.
Ja wiedziałem, że w Albanii ciężko będzie ze zdobyciem opony do naszego sprzętu. Taniej chińszczyzny też bym nie zakupił. Dla spokoju Tamary pojechałem na eskapadę. Zabawa była przednia. Efekt poszukiwań wiadomy.
Najbliższa szansa na oponę to Macedonia, w której łatwiej o większe gabarytowo motocykle.

Macedonia
Granicę przekraczamy sprawnie w miejscowości Strupa. Tuż za granicą dostrzegamy dwóch motocyklistów. Zatrzymujemy ich. Kto jak nie motocykliści ma nam pomóc ?
Jeden z dwóch chłopaków mówi po angielsku więc jedziemy za nimi do Ochrydy (ok. 20 km od granicy). Tu uruchamiają swoje kontakty i za moment jesteśmy pod zakładem u mechanika. Co tam niedziela - dzień jak co dzień.



Poszukiwanie opony - telefony itp. Jest opona za 65 Euro. Spoko - musimy ją zobaczyć. Czekamy około 2 godzin, bo jej właściciel jest poza miastem.



W międzyczasie nasz przewodnik z miasta Prilep znalazł identyczną jak nasza za 40 Euro (niemal nówka). Do miasta około 140 km a na tą wieść kolega, który załatwił oponę za 65 Euro wszczął małą kłótnię. Nie musieliśmy się domyśla co było powodem :-) Samo życie.



Załagodziliśmy sytuację mówiąc, że weźmiemy tutejszą oponę jeśli będzie znośna. Jeśli będzie w złym stanie pojedziemy do Prilep.
Jest opona Pirelli, rocznik 2006. Trochę stara, na ten klimat w porządku ale bliżej Polski może być gorzej z przyczepnością szczególnie po deszczu.
Oglądamy oponę - powinna dać rade. Tamara jedzie po kasę 8000 denarów koszt opony wraz z wymianą. Na wymianę trzeba jednak pojechać. Zakłady wulkanizacyjne zamknięte - czynne jedynie u muzułmanów. Trochę pojeździliśmy ale w końcu wymiana się powiodła.
Nasz serwis był u LUTE - najlepszy w Ochrydzie ;-)
Właściciel motocyklista, szlifował trochę asfalty czego dowody ma na swojej skórze.



Wymieniamy oponę na Pirelli z wenflonem na środku. Nasi koledzy, którzy załatwili cały temat, po naszej akceptacji opony żegnają się i jadą dalej w swoją stronę.
Wielkie dzięki za pomoc.

Po wymianie opony my również ruszamy dalej przez Struga aby wzdłuż Jeziora Debarsko i rzeki Radina zbliżyć się do zatopionego kościoła w Mawrowie.



Po drodze dwóch miejscowych na harleyach. Pyrkają sobie w spodenkach na tablicach ze stanów. Chwilę toczymy się za nimi. W pyrkaniu też jest przyjemność. Zostawiamy ich za sobą z motocyklowym pozdrowieniem. Mamy przecież plan dotarcia do jeziora.
W okolicach Wołkowyi zatrzymujemy się pod jakimś pomnikiem, nawet dwoma.





Tu ekipa motocyklistów łyka mocne %. Zapraszają nas do siebie na kielicha a może więcej. Pozdrawiamy ich i jedziemy dalej.
W Mavrovi Anovi poszukujemy miejsca gdzie można zjeść coś smacznego - miejscowego. Po zwiedzeniu kilku restauracji wracamy do pierwszej z nich, z której najładniej mi pachniało. Tak samo było przy przekroczeniu progu. Mniam, mniam - powinno być smacznie. Tamara zagaduje obsługę ze słabym angielskim. Aby wszystko było jasne szefowa kuchni bierze ją na zaplecze i pokazuje co i jak się nazywa. Tak przebiegał wybór potrawy. Zamówione - syrska pleskavica.
Oczekując na jadło widzimy ekipę motocyklistów, którzy kilka kilometrów wcześniej opróżniali butelki mocnych trunków pod wspomnianym pomnikiem.



Oczekując na jedzenie chłodzimy się chłodnym piwkiem.



W końcu jest nasze jadło, które przyniosła nam sama szefowa kuchni.



Wspominając to miejsce i danie aż ślinka cieknie - palce lizać.



Macedońska waluta.



Syci wsiadamy na maszynę i zmierzamy do Mavrova.



Mavrovo - jedziemy wzdłuż jeziora w poszukiwaniu zatopionego kościoła. Trafiamy. Prowadzą do niego udeptane przez turystów ścieżki.





Po murach kościoła wyraźnie widać, że od czasu do czasu poziom wody bywa znacznie wyższy niż aktualnie. Poziom wody regulowany jest przez pobliską zaporę.



Wspaniałe miejsce, urokliwe widoki w centrum Mavrovskiego Parku Narodowego.







Objeżdżamy obiekt aby zobaczyć go z innej perspektywy.



W końcu wracamy do upatrzonego wcześniej kempingu. Przy wjeździe napis camping i sklep. Nikt nas nie zatrzymuje więc jedziemy dalej w stronę jeziora gdzie rozbijamy namiot nieopodal Holendrów podróżujących samochodem z namiotami dachowymi. Nad jeziorem wataha 4 psów, które są agresywne wobec siebie. Jedzenie przy nich byłoby ryzykowne więc cieszymy się z faktu, że niedawno zaspokoiliśmy głód. Jeden z psów znalazł schronienie w naszym otoczeniu. Po chwili podszedł do swoich kolegów, gdzie został skarcony i przegnany. Dzisiejsza noc z pięknym widokiem ale w towarzystwie hałaśliwych i agresywnych psów, które podczas jednej z potyczek przegoniły do samochodu i namiotów dachowych naszych sąsiadów.

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22.12.2014, 17:18   #44
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...

11.08.2014 (poniedziałek)

Wstajemy niedługo po wschodzie słońca. Rozbici nad zalewem bez osłony cienia jesteśmy zmuszeni wyjść z naszego namiotu ze względu na panujący wewnątrz ukrop.



Wokół wraz z promieniami słońca budzi się życie. Rybacy kończą łowić ryby a inni wracają z połowów na łodziach.



Wstają również nasi sąsiedzi Holendrzy z namiotami dachowymi.



Zwijamy swoje bagaże decydując się na śniadanie gdzieś po drodze z dala od sfory walczących między sobą psów. Do Tetova wjeżdżamy autostradą, kierując się od razu w stronę Kanionu Matka. Po drodze postanawiamy zajrzeć nad zalew/basen, pod którym nocowaliśmy w 2009 roku. Pamiętna noc kiedy to stróże obiektu z pistoletami w dłoni lub kaburze wyrazili zgodę na nasz nocleg z jednym zastrzeżeniem. Musimy opuścić obiekt przed godziną 7:00 przed przybyciem policji.
Przyglądając się bliżej od pięciu lat nie zmieniło się zbyt wiele w tym miejscu. Zniknęło trochę ruder zbitych z desek i na pewno jest znacznie mniej śmieci. Obiekt nadal zamknięty z tabliczką zakaz kąpieli. Kolor wody mówi sam za siebie. Kiedyś na pewno tętniło tu życie.



Kanion Matka - tym razem jesteśmy o odpowiedniej porze aby wejść, pospacerować i przepłynąć się po zalewie między skałami. Przebieramy się w lżejsze i bardziej przewiewne ubrania ponieważ upał jest potworny. Przy zaporze zniknęła bramka. Jest informacja turystyczna, jak się okazało później ciągle zamknięta.



Na początek mała przechadzka.



Później udajemy się w rejs łódką po Jeziorze Kozjak na rzece Treska. Koszt 800 denarów. Chcieliśmy za tę przyjemność otrzymać bilety ale sprzedawca powiedział do nas, że da nam po powrocie.
Delektujemy się pięknymi widokami jednak po tym co widzieliśmy podczas rejsu w Albanii (niebiańska plaża na rzece Shala) okazuje się miniaturką do tego z niezbyt czystą wodą.



W tym miejscu płynie niemal łódeczka za łódeczką. W końcu dopływamy do jaskini. Schodzimy na ląd i zwiedzamy ciekawy obiekt wewnątrz. Jaskinia niezbyt wielka, oświetlona z bijącym wewnątrz źródłem krasowym tzw. wywierzyskiem.





Strumień bijącej wody bardzo mocny. W tym przypadku jest możliwe nurkowanie. Siła i ilość wypływającej wody w okolicach 15 sierpnia każdego roku słabnie na tyle, że umożliwia taką przygodę fanatykom podziwiania podwodnego świata. Póki co na 4 dni przed 15 sierpnia strumień wstępującej wody jest zbyt silny.

Wsiadamy do łódki, podpływamy do szczeliny w skałach, z której z olbrzymią prędkością wypływa woda bijąca w jaskini. Trzeba przyznać, że jest jej bardzo dużo a woda w tym miejscu jest przejrzysta a nie zielona.







Po powrocie do naszej przystani dopominamy się o bileciki z nadzieją, że są ładne i kolorowe.



Oczywiście sprzedawca ciągle znajduje inne zajęcie lub angażuje w rozmowę potencjalnych nabywców kolejnych biletów. Ciągle odpowiada minutka, minutka ... trwała ok. 15 minut. W końcu otrzymujemy upragniony bilet/paragon i zwrot 20 denarów. Tak właśnie wygląda nabywanie biletów w tym miejscu - od każdej głowy 10 denarów i każdego dnia zbiera się spora sumka - czy do podziału między chłopakami ?
W tym miejscu warto prosić o bilet choćby był zwykłym paragonem.

Po rejsie udajemy się nieco dalej na przechadzkę podziwiając inne atrakcje/pamiątki wzdłuż szlaku.









Z Kanionu Matka udajemy się do Skopje. Tamara chce odnaleźć jakieś targowisko i zakupić jakieś pamiątkowe gadżety.



Przejeżdżamy przez piękne centrum podziwiając uroki.



W końcu jesteśmy na miejscu targowiska.
Stawiamy motocykl w podejrzanej dzielnicy z wąskimi uliczkami i ruszamy na poszukiwania gadżetów.



Jeden z okolicznych sprzedawców pyta czy na pewno chcemy zostawić tu motocykl. Mówi wprost - w tym miejscu, w tej dzielnicy jest to bardzo niebezpieczne. Pyta jak długo nas nie będzie. Po tym jak powiedzieliśmy, że najwyżej godzinę stwierdził, że będzie tu jeszcze przez godzinę więc może nam popilnować sprzęt.



Po drodze Tamara pyta faceta o drogę na bazar - potraktował ją jak powietrze. Wcześniej poznała to uczucie w innym muzułmańskim kraju - Turcji. Nic dziwnego, w końcu pytania padło pod samym meczetem w najstarszej części miasta.
Na targu dominują sklepy ze złotem, sukniami ślubnymi i restauracjami. Po chwili oglądania takich samych witryn postanawiamy wrócić do motocykla.
Upał potworny ! Nie ma czym oddychać.
W drodze powrotnej patrzą na nas bardzo dziwnie ze względu na moje motocyklowe buty, których nie chciałem zostawiać przy motocyklu. Kontrast tubylców w sandałach i mnie w kozakach niesamowity.
Wyjeżdżamy przez bazar przeciskając się między tłumami kupców.

Teraz mkniemy przez Veles do Prilep.
Około 30 km przed dotarciem do celu zatrzymujemy się w restauracji na konsumpcję. Jemy szkopską sałatkę (ja bez ogórka) do tego Tamara pieczony na grillu biały ser a ja pleskawicę z frytkami.



Prilep - już kilka razy wcześniej widzieliśmy dziwne samochody - samochód cyrkularka. Ciekawy pomysł dość popularny w okolicy :-) (pokażemy na filmie V Nasze Wyprawy Motocyklowe). Ciekawy pojazd bez oświetlenia zwraca na siebie uwagę.



W mieście pytamy o drogę do zamku górującego nad miastem. Taksówkarz niestety nie wie jak wytłumaczyć nam drogę dojazdu. W takim razie pytamy o kemping. Po chwili namysłu odpowiada, że kempingu nie ma ale tuż za miastem jest jezioro - to taki dziki kemping (bez opłat). Niby rozbijać się nie wolno ale nieoficjalnie wolno.
Droga prosta więc jedziemy do wskazanego miejsca. Od razu przypadło nam do gustu.



Jezioro sztuczne nad zaporą z niewielką liczbą osób. Dominują pasterze i wędkarze. Nieopodal młodzież testowała skuter wodny.



Zwiedzam okolicę przyglądając się ciekawym symbolom.



W pobliżu zapory znajdują się również okazałe konary drzew przyniesione przez wodę.





Powoli zapada zmrok. Wędkarze zwijają swoje manele, pasterze wracają wraz ze zwierzętami do zagród. Po zmroku odświeżamy się w zalewie i udajemy się na spoczynek :-)

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.12.2014, 15:53   #45
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...

12.08.2014 (wtorek)

Budzi nas słońce. Przy śniadaniu obserwujemy stada owiec, kóz i krów wyprowadzanych na wypas. Jedno z nich otacza nasze obozowisko podczas swojej wędrówki. Dla nas ciekawy obrazek ale przyglądając się zwierzętom również byliśmy bacznie obserwowani. W skrócie - konsumujemy razem :-)



Okruszkami z naszej żywności zajęły się już wszechobecne mrówki zarówno malutkie jak i olbrzymie, czerwone i czarne. Tamara wpadał na pomysł dokarmiania co spowodowało powstawanie korków na mrówczych szlakach. Większe okruchy są rozdrabniane przez mrówki ale niektóre ciągną za sobą kawałek nawet 10 krotnie przekraczający wielkość mrówki. Ciekawe obserwacje :-)



Świetna sprawa takie obserwacje ale z minuty na minutę coraz bardziej zaczyna nam doskwierać upał. Pakujemy się i w drogę.



Wyjeżdżając z ciekawego miejsca przyglądamy się opuszczonym budynkom tętniącym niegdyś życiem. Wyglądają na opuszczone hotele i restauracje. Obrazek typowy w wielu miejscach Macedonii. Do tego ciekawe okoliczne formacje skalne dodają uroku okolicy.



Z powodu upału jadę drugi lub trzeci dzień bez ubrań motocyklowych. Temperatura z samego rana 30 stopni C w cieniu.
Wracamy ponownie do miasta Prilep aby odnaleźć drogę do poszukiwanej twierdzy górującej nad miastem oraz pobliskiego monastyru. Pomagają nam w tym mieszkańcy oraz właściciel stacji benzynowej i hotelu będący motocyklistą.



W samym mieście natykamy się na jeden z monastyrów. To jednak nie jest ten poszukiwany - on znajduje się ok. 10 km za miastem.



Krążąc wąskimi uliczkami udaje nam się znaleźć drogę pod górującą nad miastem twierdzę. Początkowo wąski asfalt zmienił się w szuter, szuter ze stromym podjazdem i wymytymi bruzdami. Na ten widok Tamara stwierdziła, że wystarczy już takich dróg i nie godzi się na dalszą jazdę w górę. W panującym upale na pewno krótka ale wymagająca walka na owej drodze dałaby się we znaki. Przejeżdżamy kilkaset metrów i przystajemy na wypłaszczeniu pod twierdzą.





Z jednej strony widok na twierdzę, z drugiej na miasto skupione w dolinie.



Tym razem motocykl na wypasie :-)





Po wchłonięciu widoków zmierzamy w stronę monastyru, do którego wiedzie bardzo trudna i kręta droga szutrowa.

Monastyr Zlatovrv (1422 m.n.p.m.) - już w pierwszy dzień po wjeździe do Macedonii jeden z pomagających nam motocyklistów przy wymianie opony, mieszkaniec Prilep opowiedział nam pewną historię związaną z tym klasztorem. My posiadaliśmy informację, że do klasztoru nie da się dojechać. Można do niego dotrzeć jedynie pieszo. Nie ma do niego żadnej drogi dojazdowej. Tak też było do ubiegłego roku kiedy to wydarzyło się w tym miejscu przykre zdarzenie. Przyklasztorne mieszkania zaczęły się palić trawiąc prawie wszystko. Brak drogi dojazdowej uniemożliwił dotarcie do obiektu wozom strażackim. Ten fakt zadecydował o tym, że w bardzo krótkim czasie po tym zdarzeniu wybudowana została droga asfaltowa wiodąca pod sam klasztor.



Położony niemal na szczycie góry obok ciekawych formacji skalnych klasztor był miejscem niedostępnym dla wielu osób.



Przyglądając się obiektowi z pewnej odległości nie zauważyliśmy śladów pożaru.



Prowadząca do niego droga to istny wijący się wąż miejscami z dość stromymi podjazdami. Trzeba uważać na drobne kamyczki wyrzucane z poboczy na asfalt przez różne pojazdy.



Po przejściu krótkiego kawałka drogi przystajemy w kojącym cieniu przed wejściem.



Po przekroczeniu bramy wejściowej odsłaniają się zgliszcza po ostatnim pożarze.



Wewnątrz na dziedzińcu panuje cisza i spokój. Brak żywego ducha, nawet w otwartych pomieszczeniach z pamiątkami na sprzedaż. Dziwna sprawa tym bardziej, że obiekt nie posiadał żadnego monitoringu. Wiara to podstawa.



Pierwszy żywy duch to pies, który spał w pobliżu studzienki z wodą. Obchodzimy zgliszcza oraz wykopaliska archeologiczne, które są prowadzone wewnątrz pomieszczeń klasztornych. Mimo tego nie natykamy się na żadną osobę.





Jedyny ocalały od pożaru budynek to cerkiew mieszcząca się na środku dziedzińca oraz część budynków mieszcząca się po prawej stronie od bramy wejściowej.



Cień był wręcz poszukiwany :-)



Nagle w coś się rusza w pobliskiej rabatce. Kilkukrotnie potrząsane kwiaty zwróciły naszą uwagę. Po chwili okazuje się, że to drugi żywy duch. Tamara zawołała kici i nie zdążyła powtórzyć a kot już się o nią kiział i miział. Mógłby tak cały dzień. Pieszczot nigdy za dużo. Najwyraźniej brakuje mu pielgrzymów, którzy mogli tu wcześniej nocować.



Brak żywego ducha miał w tym miejscu swoje zalety. Po prostu emanowało tu pozytywną energią. Po prostu raj dla duszy.

Wracając do motocykla podziwiamy stromą i wijącą się drogę, już asfaltową.



Napełniamy butelki świeżą wodą w studzience obok przyklasztornego parkingu.



Na koniec podziwiamy ciekawe formacje skalne przypominające nam te w bułgarskim Belogradcziku i ruszamy w drogę.



Przystajemy na chwilę w zakładzie zajmującym się cięciem marmurów. Właścicielka pozwala, na krótką przechadzkę nie odstępując mnie na krok.



Chwilę później zatrzymujemy się w Prilep na chwilę. Tamara idzie na poszukiwanie burka (potrawa) a ja grzebię przy GPS-ie. Oczywiście w cieniu.



Po chwili postoju robimy sobie zdjęcie z właścicielem okazałego motocykla :-)



Burek z serem skonsumowany. Tu powstaje plan naszej dalszej drogi. Wszystko za pomocą zakupionych uprzednio map obejmujących całą Macedonię. Rezygnujemy z mało atrakcyjnych miejsc w północnej części kraju jadąc południową drogą do wodospadu w okolicy miasta Strunica.
Prilep-Kawadarci-Negotino-Walandowo-Strunica.

Zatrzymujemy się tylko na tankowanie i w celu ochłody natykając się przy tym na wszechobecne zabytki o nazwie Zastawa.



Zbliżając się do Strunicy widzimy znaki informujące o znacznie większej liczbie wodospadów. Aby do nich trafić trzeba zjechać z głównej drogi a odnalezienie kolejnych znaków kierujących do poszczególnych obiektów graniczyło z cudem. Po dwóch nie udanych próbach odnalezienia owych wodospadów decydujemy się ostatecznie na odnalezienie tego jednego, do którego zmierzaliśmy. Kolor wód w okolicznych rzekach nie napawa optymizmem. Mamy nadzieję, że będzie możliwa opcja noclegu pod wodospadem. Jedziemy z mieszanymi odczuciami robiąc wcześniej zakupy tak na wszelki wypadek. Z odnalezieniem wodospadu Strunica nie było większego problemu. W tym przypadku oznaczenie było bardzo dobre. Docieramy do celu. Przejeżdżając przez strumień stawiamy motocykl. musimy przejść ok. 600 metrów ścieżką pod górę. Ku naszemu zadowoleniu woda w strumieniu jest czysta a do tego zimna dając nam nieco ochłody.



Idąc m.in. po schodach już wiemy, że nocleg pod tym obiektem nie będzie możliwy. Po chwilowej wspinaczce jesteśmy pod wodospadem, z którego woda zjeżdża po niemal pionowej ścianie.



Fajna i chłodząca atrakcja dnia. Na prawdę przyjemna.

Wracamy do motocykla. Szlak prowadzi przez restaurację, która jest w ciągłej rozbudowie. Będąc blisko granicy z Bułgarią stwierdzamy, że nie ma sensu zostawać w upalnej Macedonii.



Obieramy kierunek na Rylski Monastyr. W tym roku zajedziemy nieco wcześniej niż planowaliśmy. Od początku naszego wyjazdu planowaliśmy spotkanie z Bożkiem i Walentyną na łonie natury. Wszystko w sąsiedztwie najpiękniejszego z monastyrów w Bułgarii.

Przejście graniczne przejeżdżamy sprawnie z powitaniem pogranicznika - witamy polską drużynę. Miłe :-) ale o co chodzi ?
Po drodze krótki przystanek na wyciągnięcie bułgarskiej waluty. Od razu podjeżdża ekipa na krosach. Ot zwykłe tankowanie i w teren. Ale mi szkoda. Poszalałbym z nimi ale nie tym czołgiem.



Drugi przystanek w Rylskim Monastyrze już po zmroku.





Chwilę później docieramy na polanę ciekawi czy zastaniemy Bożka, który przyjeżdża tu każdego roku kilka dni wcześniej na święto NMP w celu rezerwacji swojego ulubionego miejsca na na polanie.
Musiało tu wcześniej padać. Stromy i błotnisty zjazd na polanę trzeba było pokonać bardzo wolno. Na dole okazuje się, że jest Bożko - hurrrrra !
Będą pogaduchy. Mimo tego, że dzieli nas spora różnica wieku to bardzo lubimy swoje towarzystwo. Bożko bardzo się ucieszył na nasz widok. Mimo późnej pory od razu zadzwonił do żony Walentyny, która od razu chciała przyjechać jednak nie miała się czym dostać z pobliskiej Dupnicy ;-)
Walentyna będzie jutro a my gawędzimy do późnych godzin nocnych :-)
Jest wesoło !

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.01.2015, 19:59   #46
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...

13.08.2014 (środa)

Leżakowanie, jedzenie, picie i pranie.





Na polanę przybywają pierwsi Cyganie. Długo, wręcz bardzo długo walczą z rozbiciem nowo zakupionych namiotów. Nie wiedzą nawet jak się za to zabrać.



Po trzech latach spędzonych w szafie w końcu testujemy nasz hamak - lekki mały zgrabny. Wybrane miejsce nie dawało komfortu wypoczynkowego Tamarze. Leżenie ze świadomością upadku i przebycia długiej drogi wprost do rwącego i zimnego strumienia miało dwie strony. Jedna świetne i zacienione miejsce w upalnej krainie a drugie ciągła obawa. Takim oto sposobem hamak był wykorzystywany sporadycznie.



Ja tym czasem wolałam leżakowanie na łonie natury z podobną świadomością. Dwa konary dawały większą pewność swobodnego wypoczynku.



Nadszedł też czas na wypranie już bardzo przepoconych ubrań motocyklowych.



Po prostu super miejsce a przede wszystkim ludzie, którzy cieszyli się z naszego towarzystwa a my z kolei byliśmy pewni, że będziemy tu bezpieczni mimo najbliższego sąsiedztwa Cyganów.



Chłoniemy widoki i świeże powietrze ...



Po długim przyglądaniu się bezradności Cyganów w rozbijaniu namiotów w końcu decydujemy się im pomóc. Po szybkiej akcji i rozbiciu dwóch namiotów - efekt jest piorunujący - jesteśmy gloryfikowani i wskazywani wraz z przybyciem kolejnych Cyganów. W jednej chwili stajemy się ich kompanami. Zapraszają nas na rakiję domowej roboty ze stwierdzeniem - nasza lepsza.
Mamy jej pod dostatkiem roboty samego Bożko, którą delektowaliśmy się już w ubiegłym roku w tym samym miejscu (Tamara przetestowała najmocniej). Po prostu zakochaliśmy się w tym miejscu mimo bólu jednej głowy. Więcej wywodów z tej miejscówki z 2013 roku: http://www.radiator-mototurystyka.pl...nizmu-czesc-5/

Cyganie tuż po rozbiciu namiotów wyciągają z samochodu owieczkę na ubój z okazji zbliżającego się święta NMP. Chwilę później rozbijają coś ala wiatrochron spotykany na plażach uformowany w kwadrat. Zastanawiamy się jakie jest jego przeznaczenie - przebieralnia, stajnia dla baranka a może wychodek ? Ostateczna myśl to miejsce do uboju owieczki.
Piwko, rakija, drzemka i po południu udajemy się do monastyru. Mamy z górki ok. 2,5 km, które pokonujemy w 25 minut. W klasztorze dusza i ciało przechodzą w inny wymiar. To miejsce uspokaja nawet wtedy, kiedy jest w nim wielu turystów. Wystarczy tylko się zatrzymać, przysiąść na chwilę i wsłuchać się w odgłosy.



Dodatkową atrakcją i specyficzną atmosferę dają jaskółki, które mają wspaniały plac zabaw na pięknym dziedzińcu.



Mimo tego, że jesteśmy w tym miejscu już po raz ... n, będziemy odwiedzać monastyr przez najbliższe dwa dni. Sumując razem cztery. Właśnie tutaj postanowiliśmy zatrzymać się na dłużej.







Wracamy pod górkę. Czas mierzony przez Tamarę to zaledwie 20 minut (szybciej niż z górki). Ot taka pozytywna energia.



Po powrocie na naszej polanie przybyło ludzi i pojazdów. Będzie ich więcej z każdą godziną. W piątek kumulacja. Ciekawe czy uda nam się wyjechać. Bożko z Walentyną pichcą co chwilę kolejne dania. Po obiedzie (papryka smażona na oleju do tego biały ser, i jajka a do zagryzienia sałatka warzywna), już obierane są ziemniaki a chwile później lądują na oleju i mamy frytki. Za chwilę pieczony boczek, sałatka i piwko.
W nasze ręce trafia też gazeta, w której Polacy w roli głównej - Lewandowski w Bayernie Monachium oraz kobieta, która wyeliminowała Legię z Ligi Mistrzów. Nie widzieliśmy ale coś niecoś zatrybiliśmy.



Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do przytakiwania i kręcenia nie w Bułgarii - tak kiwamy jak nie a nie kiwamy jak tak, do tego prawo tzn. prosto. Tym kiwaniem w momencie naszych zapytań zgłupieliśmy.

Nie wiedzieć czemu nagłe uderzenie bólu głowy. Nie mogę wytrzymać i idę do namiotu Tamara konwersuje dalej. Po krótkiej drzemce i zażytym proszku przeciwbólowym wracam do stołu a pogaduchy szybko się kończą. Wszyscy idą do namiotu. Dookoła muzyka Cyganów i początek imprezy. Baranek znikł z naszych oczu - zaczęliśmy się zastanawiać czy już został zabity. Cyganie biorą czynny i liczny udział w tym zbliżającym się święcie.

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06.01.2015, 20:21   #47
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...

14.08.2014 (czwartek)


Baranek, którego wczoraj uśmierciliśmy, żyje. Ma się całkiem dobrze. Pasie się w pobliżu naszego namiotu. Nasza polana niemal pełna a z każdym nowym przybyszem jesteśmy wskazywani jako wybawcy od rozkładania namiotu. Jak widać Cyganie mają wobec nas ogromny dług wdzięczności.



Od samego rana


Czy to z powodu głodu ?


Poranna toaleta :-)


Dużo tego




Wieczorem udajemy się do Rylskiego Monastyru na wieczorną mszę.







Napływ turystów znacznie większy


Przed nabożeństwem ma miejsce przepędzanie złych duchów


Są i kolejni przybysze




Inny klimat obrządku greko-katolickiego, niepowtarzalna aura świątyni, chór zakonników, palenie intencyjnych świeczek i zapachy kadzidła ... Cały klimat co chwilę przerywają przybywający nowi turyści, również z Polski.











Po kolejnym zastrzyku pozytywnych emocji wracamy na naszą polanę, która wypełniła się niemal do pełna.

Po drodze mijamy się z padalcem


Nasi gospodarze mają już przygotowaną dla nas strawę. Jemy, pijemy i udajemy się na spoczynek.

W środku nocy budzi nas mocne uderzenie muzyki. Cygańska muzyka na żywo. Czekaliśmy na te śpiewy, o których mówili Bożko z Walentyną. Wszyscy byliśmy zawiedzeni, że cały dzień i wieczór było tak cicho.
Zaczęło się na naszej polanie, bębny, fajerwerki, tańce a wewnątrz zamkniętego kręgu tańczą faceci przebrani za młodą parę. Suknia ślubna i wieloznaczne wygibusy wzbudzały sporo emocji wśród zgromadzonej ekipy. Nagrywane przeze mnie śpiewy wzbudzały niezadowolenie co u niektórych. Emocje trwały tak przez ok. 40 minut. Zapadła cisza. Chwilę później kolejna dawka muzyczna. Tym razem na górze więc znacznie ciszej. Specyficzna atmosfera trwała do samego rana ...

15.08.2014 (piątek)

Dziś święto Bogurodzicy. Bożko założył świeżą koszulę i razem z Walentyną udają się do Monastyru.



Baranek właśnie przed chwilą został unicestwiony. Teraz wisi między drzewami i jest oprawiany ze skóry. Po opróżnieniu wnętrzności wędruje na stół w celu kolejnego etapu obróbki - ćwiartowanie siekierą.



Jak oznajmił nam Bożko, dzisiejszy dzień świąteczny u Cyganów wygląda następująco: nie robią dzisiaj nic tylko siedzą, jedzą i piją. Hmm naszym zdaniem nic szczególnego w porównaniu do poprzednich dni z małym wyjątkiem, ubili baranka, poćwiartowali a za moment będą jeść.





My degustujemy potrawę z bobu przygotowaną jeszcze wczoraj przez Bożka.





Powoli pakujemy się a w międzyczasie przybywają kolejne ekipy.



Po powrocie Bożko z Walentyną dostajemy od nich pamiątkową podstawkę z Rylskiego Monastyru i jakby inaczej - rakijkę.
Niestety nie wypuszczą nas dopóki nie przyjedzie ich córka, którą musimy poznać. Przybywa wraz z mężem. Po przyjeździe krótka pogawędka, pamiątkowa fota i w drogę.



Po drodze ostatni rzut oka na Monastyr


Rylski-Dupnica-Sofia-Yablanica- Pleven-Byala-Ruse


Po drodze mijamy tragiczny wypadek. Mercedes uderzył w drzewo a siła uderzenia odbiła go z powrotem na drogę. Wokół samochodu zgromadzili się ludzie walczący o wydostanie z wnętrza pojazdu kierowcy i pasażerów. Tragiczny widok. Oberwane koło, tarcze hamulcowe w kawałkach, które parzyły w dłonie podnoszących fragmenty gorącej jeszcze stali. Nie znamy losów pasażerów mercedesa. Nasza obecność bez dobrej znajomości bułgarskiego mija się z celem.

Przejście graniczne Ruse-Giurgiu przekraczamy bardzo szubko. Tuż za ostatnim szlabanem kolejka samochodów, tym razem po winietki. Nie dotyczy motocykli podobnie jak w Bułgarii.



Jesteśmy w kraju Draculi :-)


Giurgiu-Bukareszt-Buzau

Nocleg w hotelu. Porażka ! Niewydolna klimatyzacja a w pokoju po całodniowym upale panuje ukrop jak w saunie. W takich momentach przewaga nocy spędzonej w namiocie jest bezcenna. Tym razem nie chciał nam się szukać noclegu po zmroku. Gęsta zabudowa od wielu kilometrów wcale nam tego nie ułatwiała. Takim oto trafem piekielna noc w hotelu wycieńczyła nas ogromnie. Cały dzień pod znakiem trasa a na zakończenie piekło. Przynajmniej pod prysznicem była zimna woda ! Zbawienie :-)

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.01.2015, 18:45   #48
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...

16.08.2014 (sobota)

Plan na dziś to odwiedziny błotnych wulkanów po raz drugi oraz miejsca gdzie ciągle płonie ogień. Na zakończenie dnia chcemy dotrzeć jak najbliżej ukraińskiej granicy aby w niedzielne popołudnie dotrzeć do domu. Plan zwiedzania nadal w realizacji.
Wulkany błotne zwiedzaliśmy już w 2010 roku w drodze do Gruzji: http://www.radiator-mototurystyka.pl...ne-zakaukazie/.
Miejsce odwiedzamy z sentymentu oraz unikatowego charakteru wulkanów. Wszystko z znajduje się w okolicy Buzau w Rumunii i cechuje się tym, że wulkanów jest bardzo wiele.





Potoki błota zamiast lawy to w miarę bezpieczna forma wulkanizmu, najczęściej związanego z erupcją gazu ziemnego. Do ukształtowania się tych form dochodzi tylko wtedy, gdy podnoszący się gaz napotyka wody podziemne. W tym przypadku dochodzi do mieszania się wody i gazu, porywania przez taką mieszaninę piasku, iłu lub mułu, a czasem większych bloków skał.





Wulkanizm tego typu nie ma żadnego związku z działalnością wulkanizmu lawowego lub procesami powulkanicznymi. Występuje często na terenach roponośnych. Fenomen ten obserwuje się w Rumunii (rejon Berca), na półwyspie Kerczeńskim, w Kaukazie (szczególnie w Azerbejdżanie na półwyspie Apszerońskim), w północnym Iranie, także na Wyżynie Irańskiej na terytorium Iranu i Pakistanu i w Iraku, Wenezueli, Kolumbii, Indiach, Birmie oraz południowych stanach USA.





Jak wspomniałem wcześniej jest to po prostu unikatowe miejsce w Europie. Wstęp do błotnych wulkanów mica (małe) mare (duże) to raptem 4 lei (odpowiednik 4 zł).





Błotne wulkany, kratery i potoki błotnej lawy wysychając tworzą tu krajobraz księżycowy lub spękanej od długotrwałej suszy ziemi. Wypływ błotnej lawy momentami nasila się po czym ustaje. I tak na okrągło.









Tak na serio wulkany błotne miały być tylko przystankiem do miejsca, gdzie płonie ziemia. Wydobywający się samoczynnie spod ziemi gaz płonie nieustająco co daje wrażenia pobytu w piekle.
Wychodząc z błotnych wulkanów zaliczamy łaźnię aby zedrzeć błotnistą maź z obuwia i nie tylko. Pytamy o drogę do piekiełka na ziemi.



Wygląda na to, że odnalezienie drogi łatwe nie będzie. Dostajemy informację, że jest droga na skróty. Nie zwlekając sprawdzamy z czym to się je. Koniec drogi asfaltowej, początkowo szuter i nagle błoto na serpentyniastej drodze. Błoto to mało powiedziane, gliniasta maź w oka mgnieniu sprowadza nas do parteru. Aby upewnić się jak droga wygląda dalej przechodzę kawałek pieszo i po powrocie do motocykla stwierdzam, że zawracamy. Tamara jest bardzo szczęśliwa z obrotu sprawy ale rozwaga to rzecz święta dla naszego zdrowia. Po nocnych opadach deszczu, którego nie było w Buzau glina jest zbyt śliska a kontrola nad motocyklem niemal nie możliwa. Samo postawienie motocykla w tej mazi graniczyło niemal z cudem. Zatrzymaliśmy się dopiero na trawie. Zjazd to jedno a sam podjazd może być niemożliwy choćby nawet powrotny. Nawet z oponą kostką byłoby to dość problematyczne.



Po powrocie na drogę asfaltową pytamy o inną drogę dojazdową. Chwilę błądzimy, lokalesi wskazują nam co chwilę inną drogę. W końcu jakiś konkret. Po naszym pytaniu o drogę facet mówi, że asfaltowa i taka na jakiej właśnie stoimy. W tym momencie staliśmy na kamiennym bruku. Stwierdzamy, że jest OK. Tamara stanowczo powiedziała, że nie wjeżdżamy już w szutry. Jak do tej pory było ich aż nadto. Skoro szutrów nie ma to jedziemy :-)
Już po 5 km okazało się, że droga była szutrowa, mimo tego nie dostałem kuksańców pod żebra i nie usłyszałem stanowczego nie.



Do Piekiełka na ziemi dotarliśmy szutrowymi serpentynami (ok. 30-45 km drogi szutrowej). Gdzieniegdzie było widać pozostałości dawnych asfaltów a miejscami zaczynała nam się przypominać droga z Gór Przeklętych w Albanii. Po wcześniejszych przeprawach ta wydawała się zdecydowanie bardziej bezpieczna ze względu na brak stromych przepaści graniczących z drogą.
Jesteśmy niemal u celu a droga coraz gorsza. Na naszej drodze pojawia się rzeka błota. Nie widać czy płytka czy głęboka. Mamy szczęście akurat przeprawiają się przez nią samochody terenowe dzięki czemu stwierdzamy, że da się przejechać mimo wartkiego nurtu. Z przejrzystością wody kiepsko. Błotnisty kolor mówi, że łatwo się nadziać na niewidoczny kamień lub głaz. Pytamy przeprawowiczów o nasz cel. Oznajmiają, że tuż za rzeką i kawałek pod górę. Da się dojechać.



Przeprawa przez rzekę poszła nieoczekiwanie sprawnie bez uprzedniego gruntowania w celu doboru trasy w tej błotnistej mazi. Tuż za rzeką ogromne koleiny z dość stromym podjazdem. Zsiadam z moto aby sprawdzić jak droga wygląda dalej. Po dotarciu do błotnisto-gliniastej mazi nawet do głowy nie przyszła myśl o podjeździe. Wracam do moto i zostawiam grubsze rzeczy. Do celu ponoć jedyne 300 metrów co oznajmia nam schodząca z góry rodzinka. A już mieliśmy się przebierać w coś lżejszego.
Skoro jest tak blisko to udajemy się pod górę w pozostałych ubrankach i butach motocyklowych. Zostawiamy przy motocyklu kaski i kurtki.

Z 300 metrowej wspinaczki po niemal pionowej ścianie zrobiło się już 600 metrów. O podjeździe motocyklem naszych gabarytów nie ma nawet mowy. Spoceni od samego spaceru a po 600 metrach nadal nic. W końcu widzimy jakąś grupę osób robiących sobie przekąskę. Może to tu? Kawałek za nimi. Ufff.
Po około 800 metrów wspinaczki między innymi przez błotko, bagienko i mały strumyczek jesteśmy u celu.



Przepoceni, zdyszani i zarazem szczęśliwi docieramy do Piekiełka na ziemi. Na pozór nic szczególnego dla mnie niesamowita sprawa mimo, że na odludziu. Płonąca punktowo ziemia bez roślinności a wokół skoszone siano ;-)
Podpieram się dłonią o glebę i od razu syczę. Gorąca ziemia delikatnie mnie poparzyła. Zaczynam grzebać patykiem w ziemi po czym zaczyna ona płonąć w nowym miejscu. Zabawa trwała do czasu aż nie zaczęło być gorąco w stopy mimo motocyklowych butów.



Tamara ze zdziwienia pyta się czy rolnicy nie boją się pożaru - wokół tyle siana ? Najwyraźniej żyjąc tu od lat wiedzą na co mogą sobie pozwolić.

Po zaspokojeniu ciekawości spoceni od panującego gorąca potęgowanego gorącem ziemnych płomieni ruszamy w dół do motocykla. Wąskie i różnie poprowadzone ścieżki są niemal identyczne. O różnicy przekonujemy się w momencie dotarcia do tym razem większej błotnej przeprawy. Chwilę później jesteśmy przy motocyklu.
Ponowna przeprawa przez błotny strumień.

Drogi nadal szutrowe ostatnie kilometry przed Foscani to droga asfaltowa początkowo kiepskiej jakości.
Dalej mkniemy na północ przez Bacau-Roman.
Po drodze myślimy o tym samym. Musimy się zatrzymać na kolację w ostatnią noc nasze podróży. Oczywiście fajną podsumowującą kolację. Wymieniliśmy się naszym planem i w drogę ...
Już półmrok Falticeni-Gura Humorului - łapiemy gumę !





Nasza nowa/używana opona przebita. Wyciągam piankę do łatania opon bezdętkowych (kilkuletnią w użyciu pierwszy raz). Po zaaplikowaniu pianka wycieka sporym otworem. No i d ... ! Po chwili przypominam sobie o kołkach do łatania. Wyciągam 1, 2, 3, 4 wszystkie się urywają podczas prób łatania. Kończy się też klej. W międzyczasie zatrzymuje się obok nas kobieta chętna do pomocy. Sobota wieczór to niefortunny termin na taką przygodę. Po wielu telefonach Pani proponuje nam lawetę z Suczawy. Co dalej ?
Po kilku nieudanych próbach z nożem na gardle obcinam nieco kołek zmniejszając jego średnicę. Wciśnięcie kołka w końcu udane. Czy skuteczne ? Musimy odczekać. Nasza Pani nie ma czasu czekać więc odjeżdża. Laweta odwołana.
Po około pół godziny wyciągam naboje CO2 i pompuję oponę w celu dojechania do jakiejś stacji benzynowej. Na pierwszy rzut oka kołek jest szczelny. Siadamy na motocykl i jedziemy. Pierwsza stacja benzynowa bez kompresora. Rozglądamy się po drodze i zatrzymujemy się przy jakiejś imprezie. Na nasze pytanie pada odpowiedź - mamy pompkę. Połowa imprezy wychodzi do nas na ulicę. Zrobił się mały tłum, który już zaprasza nas do siebie na imprezę. Opieramy się i ruszamy dalej aby dotrzeć jak najbliżej naszego ostatniego celu podróży. Jutro się okaże czy opona jest szczelna.

Gura Humorului - te rejon turystyczny. Jest weekend. Nasze poszukiwania noclegu kończą się jednoznaczną odpowiedzią. Brak miejsc. Wszystkie hotele, pensjonaty, zabite do pełna. Po dwóch godzinach poszukiwań jedziemy dalej w stronę Câmpulung Moldovenese. Gdzieś za miastem zatrzymujemy się co chwilę przy kolejnych hotelach czy pensjonatach. W końcu w jednym są wolne miejsca ale pani życzy sobie 150 RON od głowy. Pytamy czy można płacić kartą - nie ! Rezygnujemy oznajmiając, że mamy jedynie 100 RON. Przyjęła to bez emocji. W momencie kiedy siedliśmy na motocykl w celu dalszej jazdy zawołała nas do siebie. W końcu jest już północy, a dla nich najwyższa pora spać. Właścicielka ma ostatni wolny pokój więc nie przedłużała targów. Zamyka za nami bramę wjazdową, my bierzemy ze sobą na górę piwo. Z naszej upragnionej kolacji nici.
Zmęczeni idziemy spać !

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15.01.2015, 17:15   #49
Melon
 
Melon's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2012
Miasto: Lublin
Posty: 4,439
Motocykl: cz350/ bandit600/ zx12r/ varadero/vfr1200xd
Melon jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 tygodni 1 dzień 12 godz 27 min 42 s
Domyślnie

Gdzie jest cdn?
Melon jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18.01.2015, 16:40   #50
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...

17.08.2014 (niedziela)

Wstajemy wcześnie rano. Zmęczeni pechem dnia wczorajszego mamy świadomość, że do domu ok. 750 km przez północną Rumunie po bardziej znośnych drogach lub ok. 500 km przez Ukrainę przez szwajcarski ser z tarnopolskim po drodze więc bez łapówek nie przejdzie.
Zniesmaczeni tym, że wczoraj nie udało nam się zatrzymać na noc o znośnej porze poprzedzonej smaczną i romantyczną kolacją pompujemy powietrze w przebitej wczoraj oponie i ruszamy w drogę.


Nie zatrzymujcie się w tym domku/pensjonacie !

Decyzja zapadła szybko. Teraz jesteśmy świadomi straconego czasu 2 godziny na łatanie opony oraz 2 godziny na poszukiwanie noclegu. Wiemy jedno, że stracony czas w miejscu bez TV, internetu, pościeli, ręczników i łazienki w pokoju za ok. 100 zł to lekka przesada.
Spanie w namiocie za FREE na prawdę bywa komfortowe ...

Campulung Moldovenese-Mestecanis to świetna choć kręta droga asfaltowa.




Węgierscy motocykliści

Dalej do Borsa droga niczym szwajcarski ser. A miało być inaczej! Tu jednak niezbyt dobrą drogę rekompensują nam widoki, wspaniale zdobione domy w Maramuresz oraz tubylcy ubrani jakby w stroje ludowe.









Fakt, że dzisiaj niedziela ale to na prawdę rzadki widok.
Po drodze zatrzymujemy się na śniadanie przy rzece Bystrzyca na polanie nad wodospadzikiem.



Obieramy kierunek jazdy na ostatni punkt naszej podróży, którym jest wodospad Cascada Cailor. Brak wyraźnych oznaczeń do wodospadu sprawia, że przejeżdżamy o kilkadziesiąt kilometrów ową atrakcję.



W Borsa sprawdzamy ciśnienie w oponie - spadło. Zapada decyzja - nie wracamy do wodospadu. A mogło być tak pięknie ! Dzisiejszy cel jest tylko jeden a prawdopodobnie czeka nas jeszcze łatanie gumy. W celu wydłużenia dzisiejszej jazdy idę po kolejną piankę do łatania opon. Aplikuję piankę, dobijam powietrze i w drogę.
Wiemy co straciliśmy ale na pewno jeszcze tu wrócimy :-)
W tej chwili ważniejsze staje się dotarcie do domu. Kręte drogi dość słabej jakości na pewno nie będą nam sprzyjać w dotarciu do celu.

Borsa-Sighetu Marmatiei-Negresti Oas-Livada
Przed granicą z Ukrainą zatrzymujemy się na przekąskę w celu wydania ostatnich rumuńskich lei.



Przejście graniczne Halmeu-Diakovo (UA)
Tu pada pytanie - dlaczego nie przez Węgry? Czy jesteśmy pewni, że chcemy jechać przez Ukrainę ? Rumuńskiemu pogranicznikowi odpowiadamy twierdząco, że TAK.
UKRAINA
Po stronie ukraińskiej dostajemy kolejną porcję pytań od ukraińskiego pogranicznika - skąd, dokąd i sporo innych pytań ? W tym roku Ukraińcy najczęściej pytają - czy wszystko w porządku ?



Vylok-Mukaczewo-Stryj
Po drodze stacjonarna (stały punkt) kontrola milicji (DPS)
Tutaj pytania w mocniejszym tonie:
Skąd ?
Dokąd ?
Piłeś ?
Czy tam wszystko w porządku ?
Na koniec zaskoczenie. Przygotowani mentalnie na łapówkę nagle słyszymy:
jedźcie spokojnie !
Mały szok. Zazwyczaj takie spotkania z dłuższym postojem kończyły się finansowymi przepychankami ile. Dziwne a zarazem spore zmiany.



Lwów - konieczny objazd przez centrum z powodu remontowanego mostu. W mieście tracimy cenny czas.
Jaworów - tankowanie i zakupy. O mały włos z własnej niewiedzy właśnie w sklepie dostalibyśmy mandat. Podchodzimy do kasy z paroma browarami po czym kasjerka nam oznajmia aby to odnieść ponieważ możemy dostać mandat. Po godzinie 19:00 alkoholu nie sprzedajemy.

Do przejścia granicznego Hruszew (Gruszew - UA) - Budomierz (PL) docieramu ok. 21:00.
Ukraiński pogranicznik sprawdza w systemie i zaznacza, że przejście graniczne ROM-UA przekroczyliśmy około godz. 16:00.
Był bardzo zdziwiony, że w tak krótkim czasie dotarliśmy do Budomierza. Koniecznie musiał nas zapytać ile jechaliśmy ! Skwitowałem to odpowiedzią bezpiecznie.
Kolejne pytanie - czy w południowej Ukrainie wszystko w porządku ?
Wydało mi się to dziwne, że niby jeden kraj a nie wiedzą nic o sobie pytając przyjezdnych.
Inny młody pogranicznik (motocyklista) zapytuje nas o motocykl. Gaworzymy uśmiechając się. Na pytanie jak na Ukrainie nagle mina mu rzednie. Temat się ucina.
Doskonale wiemy z czego to wynika. Podczas pierwszych dni naszej wyprawy na zlocie we Lwowie wszyscy młodzi mówili otwarcie: nie znamy dnia ani godziny powołania do wojska i wysłania na front.
Po tej odpowiedzi zasypuje nas pytaniami tak jak inni:
Po co ?
Dlaczego ?
kwitując stwierdzeniem:
Nie chcę umierać !
Do tego mina pogranicznika powiedziała wszystko. O mały włos i rozkleiłby się na naszych oczach. On już jest w służbach mundurowych. Może już dostał bilet na front !?

POLSKA
Przekraczamy przejście i mkniemy do domu. Jest ciemno. Jadąc wydaje mi się jakbym miał jakieś zwidy. Z lewej strony drogi przemieszcza się jakiś cień. Myślałem, że to jakaś gra świateł. Ów cień przeskoczył rów i tuż przed motocyklem w świetle reflektora pojawił się koń !
Dopiero co rozmawialiśmy o śmierci a tu w ostatniej chwili dosłownie na centymetry udaje nam się wyhamować.
Przestraszony koń zaczął wymachiwać tylnymi kopytami chcąc nas znokautować. W końcu ruszył do przodu wzdłuż oświetlonej drogi. Nagle jadący za nami samochód chciał nas wyprzedzić jakby nie widząc oświetlonego i szalejącego konia. Sam ostro hamował.
Po chwilowych emocjach omijamy powoli szerokim łukiem jadąc poboczem niespokojne zwierze.
Tamara otwiera bramę domu o 21:07.

[size=12pt]PODSUMOWANIE[/size]
Przejechanych - 6948 km
24 dni w podróży
2 osoby - 1 motocykl
Całkowity koszt wyprawy - 4790,29 zł (kto da mniej ?):
- w tym - paliwo 2293,05 zł
- w tym reszta 2497,24 zł
Wydatki w reszta:
- wymieniona waluta na $ i Euro - 930 zł
- zlot we Lwowie - wjazd 150 hrywien + żona BEZKOSZTOWNA
- noclegi pensjon/hotel (6 z czego 2 na campingu) pozostałe za FREE (Drina (SRB), Jajce (BiH), Theth (camping)(AL), Himare (camping)(AL), Buzau (ROM), Gura Humorului (ROM)
- restauracje (6) - Lwów, Drina, Gostilje, Sarajewo, Himare, Mavrovi Anovi
- rejsy statkiem/łódką - Koman (AL), Kanion Matka (MK)
- opona
Mandaty tudzież łapówki - brak !


Na tym kończę.
Podsumuję w skrócie tytuł wyprawy do Albanii porównując do roku 2009 "Do kraju śmieci, mercedesów, bunkrów i klaksonów"
- śmieci są ale jest ich zdecydowanie mniej
- mercedesów nadal masa ale wyraźnie widać ich malejący odsetek (możecie wierzyć lub nie było ich ponad 90% teraz ok. 70%)
- bunkry znikają i to bardzo szybko (Albańczycy wstydzą się tego przykrego kawałka historii kraju. Szkoda, ponieważ była to jedna ciekawszych atrakcji jak i wizytówek.)
- klaksony dalej funkcjonują ale zdecydowanie rzadziej ponieważ wszechobecna policja w miastach wlepia za bezsensowne użycie klaksonu mandaty.
Albania zmienia się bardzo szybko na duży +. Jak pisałem wcześniej bardzo wyraźnie poprawiła się jakość wód w rzekach. Tym razem korzystaliśmy z dość czystych rzek zażywając kąpieli, gdzie w 2009 roku było tragicznie (brud, wszechobecne śmieci wzdłuż koryta oraz rażący odór).
Brakuje cen na produktach co w pewnym sensie może zniechęcać jednak ceny są na prawdę bardzo niskie. Można powiedzieć jeden z najtańszych krajów w Europie na wypoczynek do tego nad Morzem Śródziemnym. Trzeba jednak wiedzieć gdzie wypoczywać aby się nie przerazić ciągle występującymi śmieciami i niską kulturą tubylców.
Ogólnie polecam na tańszą opcję wypoczynku :-)

Mam nadzieję, że nie zanudziłem.
Na zakończenie krótki film (po raz drugi w celu dowartościowania odwagi Wiórka/Tamary oraz twardego jak głaz tył.../pup...) a zarazem zaproszenie na długą wersję filmową, której nie zobaczycie na YouTube. Premiera filmu+inne projekcje na V Nasze Wyprawy Motocyklowe (wersja robocza planu imprezy >>>) http://www.radiator-mototurystyka.pl...p?topic=5787.0. Co zobaczycie - w skrócie.

KONIEC

Na koniec ponownie film - zaproszenie na relację na żywo :-)

__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/

Ostatnio edytowane przez Głazio : 18.01.2015 o 16:43
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Góry Przeklęte dla początkujących, czyli jak bardzo można poobijać się w tydzień… [2012] jagna Trochę dalej 89 10.05.2013 22:03
Włóczęga po kraju 15-30 Lipca KML Umawianie i propozycje wyjazdów 13 14.07.2011 22:46
Góry Przeklęte - Albania 2010 paku Trochę dalej 30 17.06.2010 12:01
Startujemy w Góry Przeklęte - Albania 2010 paku Kwestie różne, ale podróżne. 12 17.05.2010 23:36


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:35.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.