Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07.08.2017, 06:11   #23
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 49 min 28 s
Domyślnie



Wtedy nie miałem pojęcia że do jeżdżenia po takich drogach trzeba specjalnych opon i specjalny motocykl



14.Jil-Areni 04.07
111873-112314/441


Motocykl nabiera masy.



I zmienia barwy.



W nocy rozpadało się i pada z przerwami do rana. Znów jednak mamy szczęście i pakujemy już prawie suchy namiot.



Teraz wracamy do północnej części jeziora żeby objechać je zachodnim brzegiem do miejsca gdzie byliśmy wczoraj. Po drodze śniadaniowe zakupy w miejscowym sklepie i jedzenie w najlepszej restauracji świata.
Tym razem jezioro mamy po lewej.











Na motocyklu, przy drodze z widokiem na …przestrzeń. Mijamy jezioro i w mieście Martuni, odbijamy na południe Armenii.
Na zachodniej stronie jeziora pełno owadów od rana. Więc je uwalniamy w takim oto miejscu.











W mieście robimy zakupy na bazarze przy drodze.



Ten człowiek zna nasz język. 7 lat pracował na Stadionie 10-lecia w Warszawie.



Prócz nas nikogo tu nie ma a o tym, że gdzieś w pobliżu ludzie powinni być, świadczy tylko droga wyłożona asfaltem, meandrująca wśród owalnych, porośniętych wysokogórską łąką wzniesień.







To przełęcz Selim. Leży na 2410m n.p.m. i jest przedsionkiem jednej z dziesięciu prowincji Armenii, Wajoc Dzor.





Za którymś z łagodnych zakrętów i trochę poniżej przełęczy, oczom naszym ukazuje się przedziwny budynek. Jest podłużny, zbudowany z równo ociosanych jak klocki kamieni, zwieńczony lekko spadzistym dachem z kamiennych płyt. Przestronne, niczym nie zastawione wejście do budynku wręcz zaprasza do odpoczynku od palącego słońca i upału. To zajazd kupiecki z 1332r. zwany Karawanseraj.

To część Jedwabnego szlaku, gdzie na trzy dni mogli zatrzymać się wszyscy, niezależnie od koloru skóry czy wyznania. Budowle takie podobno były budowane co około 40km, bo tyle mógł przejść od świtu do zmierzchu objuczony towarem wielbłąd.







Tak jak kupcy w XIV wieku, teraz my wchodzimy do środka w poszukiwaniu chłodu. Mimo wolnego dostępu do tego miejsca, nie jest ono zdewastowane czy w inny sposób jakoś szczególnie zaznaczone obecnością czasów nowożytnych. Błogi chłód, zapach świeżego powietrza, nastrojowe snopy światła bijące ze specjalnych otworów w dachu i cisza tu panująca, przywodzą na myśl filmy z przygodami Indiana Jones. Każdy krok odbija się stłumionym echem od grubych kamiennych ścian. W tym kraju czuje się i widzi że zabytki stają się zabytkami, kiedy mają przynajmniej pięćset lat.









Spędzamy tu około pół godziny, nie mogąc zostawić tego komfortowego miejsca. W końcu wygrzebujemy się siłą woli na spiekotę. Jedziemy dalej.








Zjeżdżając stromizną wśród skał i ostrymi zakrętami w dolinę, pomyślałem, że znajdziemy zamek w pobliżu Yeghegis, ale poległem. Może to przez temperaturę, bo żar aż wzbudza powietrze, które drży załamując obraz.



Widoki za to powaliłyby największego malkontenta i przeciwnika takich podróży. Prócz motocykla, jedynie rower albo piesza wędrówka daje możliwość poczucia na sobie tej krainy, jej kontrastów, zapachu.
Nawet temperatura sięgająca 40 stopni w cieniu jest tu pozytywnym przeżyciem i odczuwa się ją, jako jedność z miejscem, przez które się przejeżdża. Tak właśnie zawsze wyobrażałem sobie świat nietknięty ręką inżyniera budowlanego, naturalne piękno przyrody, wkomponowane w nią ludzkie osady i żyjących tam w zgodzie z naturą ludzi gdzie turysta bywa atrakcją dla miejscowych.












Przejechawszy całą dolinę, znów wspinamy się.



Tym razem na przełęcz gdzie w najwyższym jej punkcie stoi brama Zangezur, dzieląca prowincję Sjunik i Wajoc Dzor. Kilka kilometrów za bramą, nasze oczy cieszy turkusowego koloru jezioro. W ten sposób zjeżdżając z M2, dojeżdżamy do miasta Sisian, gdzie miała na nas czekać wieża obronna sprzed wieków. Zabytek odnalazł się w Noravan, kilka km za Sisian. Ściana budynku stercząca spośród zarośniętych trawą odłamków dawnej budowli, górowała nad butelkami i złomem porozrzucanym tu i ówdzie. To tyle. Wracamy na M2.









W Sisian, mieście o komunistycznej architekturze, tankujemy motocykl, odnajdujemy jedyny tu bankomat i jedziemy do głównej drogi, przypadkowo odnajdując Zorac Karer. To poustawiane w nieznany nam wzór kamienie, niektóre z otworami w środku. Takie ormiańskie Stonehenge. To nienaturalne skupisko kamieni umieszcza się w epoce brązu.



Wstąpimy tu jednak w drodze powrotnej. Wyjechawszy na główną drogę, przejeżdżamy jeszcze trochę kilometrów i zatrzymuję się tuż przed Goris, żeby znów podziwiać widoki.



Jest chłodno, wieje silny wiatr i jest słonecznie. To co zobaczyliśmy to nie statyczne głazy, twierdza obronna ani dolina wypełniona rwącą rzeką jakich tu nie mało. To znów aura ma tu dominujące znaczenie w kształtowaniu widoków.









Przed nami rozpościera się bezkresne pole wrzosu albo innej rośliny, przemieszane z połaciami łąki wysokogórskiej. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie zaowalona jak czoło walca chmura sunąca po wrzosie prosto na nas, gniotąc wszystko co się w niej znajdzie. Zjawisko jest wielkie na całą szerokość przełęczy. Wiem że to nic, że najwyżej byśmy jechali chwilę we mgle, że to tylko skondensowana para wodna ale coś mi mówi że to irracjonalne zjawisko powinno zostać bez nas w środku. Kończymy pożerać ciastka, zawracam motocykl na pustej drodze.





To przyczółek naszej misji. To tu właśnie zawracamy do domu. Teraz będzie tylko bliżej i bliżej. Tu zaczyna się koniec naszej wyprawy.



Oglądamy widziane wcześniej z daleka Zorac Karer. Około 7500 lat temu ktoś postawił w pionie ponad 220 kamieni, zrobił w niektórych otwory. Do tej pory nikt się nie domyśla po co. Krótki dojazd z głównej drogi, mały figiel a skończyłby się wywrotką. W porze deszczu wjazd tutaj motocyklem na szosowych oponach byłby niemożliwy. TDM radzi sobie bardzo dobrze, choć Wera musi opuścić wygodne miejsce z tyłu. Zawieszenie pracuje w całym zakresie.













Mijamy wyżej wspomniane pięknie położne Jezioro Spandarian, które jest jednocześnie rezerwatem. Mieliśmy tu rozbić obóz ale ta zła chmura za nami...





Przy bramie Zangezur zatrzymujemy się po owoce.











Kierujemy się w stronę Erewania, ale że zastał nas późny wieczór, nie możemy znaleźć miejsca na obóz i zatrzymujemy się w hotelu blisko miasteczka Areni. Właściwie jedno miejsce na obóz było idealne, ale zanim się rozpakowaliśmy, przyjechało dwóch młodych ludzi białym zaporożcem i chcieli z nami wypić swoją skrzyneczkę z piwem. Jeden twierdził że był najemnikiem w wojsku i strzelał do Azerów a drugi zabijał ich nożem. Miałem pewne wątpliwości co do tego pięknego miejsca, więc się oddaliliśmy.
Oto to miejsce...





Że było trochę chodzenia, sporo postoi to i znienacka zastał nas późny wieczór. Dodatkowo jesteśmy w prowincji Ararat a tu wszędzie pola, pola, pola. Szukamy hotelu. Traf chciał że daleko nie ujechaliśmy w ciemnościach.

Hotel jest usytuowany przy drodze przy budkach z wszelkimi pamiątkami i ozdóbkami. W środku i na zewnątrz widać, że ząb czasu ukruszył to i owo, ze ścian gdzieniegdzie odpada tynk a jedna nawet jest pęknięta dzieląc budynek na dwa.
To efekt trzęsienia ziemi, które zdarza się tu co jakiś czas. Pokój (najlepszy ze wszystkich według zapewnień właściciela) jest dość czysty. Wystrój ścian obitych materiałem współgra ze starymi meblami. Do dyspozycji mamy około 30m2. Cena 5 tyś AMD, co daje około 39 zł.







Po kolacji z kebabu i napojów gazowanych w barze hotelowym, idziemy spać. Motocykl stoi na tyłach hotelu.

Dla dociekliwych: N39.73614 E045.24369
http://goo.gl/maps/bRxOk
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem