16. Piłowane w Mpanda Tanzania
01 sierpnia
Tanzanię traktujemy tranzytowo, bo jakoś tak wychodzi. Jakoś po drodze z Zambii do Burundii nic ciekawego nie ma. Jezioro Tanganika na zachód od drogi pewnie 50km. Na wschód, w zasięgu też nic. Słonia widziałem, a Kilimandżaro to inny rozdział.
Start był niezły. Droga asfaltowa ufundowana przez America People. Nie wiem czemu, ale tak głosiła tablica. Jeśli tak by było, to może jakoś blisko granicy dzisiaj jeszcze przenocujemy. To tylko 770km do najechania. To Afri jednak...Nie wiem ile dokładnie ujechaliśmy. Myślę, że chyba 100km i zaczęły się szutrowe objazdy głównej drogi. Potrzebuję jakąś nazwę. Nie szutry tylko...''glikurz''. Definicja: ''Glikurz'' - zaschnięta glina wyrzucająca masę kurzu. A może lepiej ''glisz''. Tak, brzmi mi lepiej. Więc zasuwamy wspomnianym gliszem i nie ma lekko. Oprócz kurzu pojawiły się doły. Jak nie doły, to łaty luźnego piachu. Jak nie piach, to gliszowy jeż. I tak do Sumbawanga. Chyba do granicy nie dojedziemy jednak.
Korzystając z postoju miałem okazję poprzyglądać się życiu ulicznemu. W Tanzanii bardzo popularne są motoriksze ku mojemu zaskoczeniu. Widziałem takie ustrojstwo masowo jeżdżące w Indiach, ale tutaj? I czemu nie w innych, dotychczas odwiedzonych krajach afrykańskich? Zagadka...
P1030176.jpg
P1030180.jpg
P1030182.jpg
P1030186.jpg
P1030188.jpg
P1030191.jpg
P1030200.jpg
P1030203.jpg
P1030205.jpg
P1030207.jpg
P1030210.jpg
P1030217.jpg
P1030220.jpg
P1030224.jpg
P1030226.jpg
P1030228.jpg
P1030230.jpg
P1030238.jpg
P1030243.jpg
P1030244.jpg
P1030249.jpg
P1030251.jpg
P1030261.jpg
P1030264.jpg
P1030290.jpg
Śniadanie i w drogę. Jajecznica będzie ok? Jak najbardziej. Może będzie lepiej z tą drogą będzie wreszcie? Nie było. Raczej odwrotnie. Do wszystkiego, o czym już pisałem, doszedł jeszcze fesh fesh. To jest dopiero zdrajca! Wygląda dość normalnie. Jak sypki piach, tylko, że to nie piach, a coś w rodzaju kupy kurzu. Wpadasz, zero przyczepności, a pod nim jeszcze wyrąbana dziura.
Zdjęcia są z odcinków lajtowych.
P1030330.jpg
P1030334.jpg
P1030336.jpg
Co jakiś czas mijają nas ciężarówki. Nie czułem, żeby którakolwiek zwolniła na drodze. Przewalały się na pełnym gazie tuż obok nas pozostawiając chmurę kurzu, zza której nie było widać absolutnie nic.
Byłem okrutnie zmasakrowany, aż dotarliśmy do Mpanda. Miasteczko, w którym nie ma nic. Hotel jest za to i pomyślałem, że wreszcie otrzepię się z kurzu i złapię zasłużony oddech. W restauracji, na dole, zasiedli budowniczowie afrykańskich dróg, Chińczycy. I chyba nie przypadkowo w karcie pojawiły się dania Made in China. Ryż z warzywami dla mnie? Tak, poproszę.
Nie ma tak lekko. Kilka budynków dalej zaczął się koncert jakiegoś afrykańskiego bandu. Afrykanie, jak powszechnie wieść niesie mają rytm we krwi, a muzyka to ich druga religia. Te wokale i frazowanie eeech...marzenie. Band zza płotu to...poraaaażżżka, dramat, masakra, zgon i gwóźdź! Wokale piłowały coś bez sensu, gitarrra-może warto nastroić, a sekcja koszmar! I w dodatku grali ten sam numer przez cztery godziny. Dżizus! Ludzie chcą spać tutaj!!! Na filmie słychać, o co chodzi.
Najechane 460km (ponad 200 off)
Tunduma - Mpanda
Temperatura do 30C