Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22.05.2014, 21:14   #12
Ludwik Perney
 
Ludwik Perney's Avatar


Zarejestrowany: Dec 2009
Miasto: Bielsko-Biała
Posty: 1,369
Motocykl: RD07
Galeria: Zdjęcia
Ludwik Perney jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 dni 7 godz 40 min 55 s
Domyślnie

Qingdao

Do Qingdao dojechałem punktualnie. Poszedłem z tłumem pasażerów i po kilku minutach wydostałem się z dworca. Adres mojego kontrahenta miałem wydrukowany na karteczce. Wystarczyło ustalić, gdzie jest siedziba i jak się tam dostać. Prosta sprawa. Zapytałem młodego chłopaka, lecz ten nie rozumiał nic poza tym, że o coś go pytam - nie było szans na komunikację, treść kartki również nie przywodziła mu żadnych wniosków. Z kolejnymi osobami było podobnie. Nikt nie dysponował choćby słowem inglisza. Dzień był ładny, słoneczny; autobusy, samochody, przyjeżdżały, odjeżdżały. Taksówkarze również nic nie kumali. W końcu dwie młode Chinki na pytanie o inglisz uśmiechnęły się z zażenowaniem ale bez zdecydowanego "nie". Skupiały się nieziemsko nad treścią karteczki, dyskutowały ze sobą i w końcu zaprowadziły kilkoma ulicami na autobusową zatokę. Tam konsultowały się jeszcze z oczekującymi pasażerami, po czym rozemocjonowały się pokazując nadjeżdżający autobus. Wskoczyłem z moją made in China walizką. Zanim zamknęły się drzwi, zdążyłem jeszcze zapytać how many stations. Dziesięć , równo dziesięć. Autobus ruszył, nie miałem biletu, więc zapytałem kierowcy. Równie dobrze mogłem go pytać o los bohaterów polskich telenowel... Poproszę bilet, ile za bilet? Czy Hanka z M jak miłość żyje? Ktoś wskazał skarbonę przytwierdzoną do rurki i gest Wałęsy. Dwa Juany, dziesięć stacji. Wytężyłem śladową podzielność uwagi: porcja dla ciekawych widoków za oknami autobusu, porcja dla współpasażerów i ich dyskretnych spojrzeń, i porcja dla liczby odwiedzonych przystanków. Dziewięć. Chińczycy są spokojni, noszą się "po europejsku", osiem. Miasto sprawia nowoczesne wrażenie. Sporo szklanych wieżowców, szerokie, wygodne drogi, siedem. Wchodzący zerkają wymownie na moją walizkę utrudniającą przejście. Przyciągnąłem ją mocniej, ustawiłem na stopach, sześć. O, morze, Morze Żółte, plaże, mam nadzieję, że zdążę po nich pospacerować! Dzielnie doliczyłem do właściwego przystanku. Wysiadłem wprost przed budynkiem, w którym miałem umówione spotkanie. Biurowiec o szumnej nazwie "Qingdao World Trade Center". Tak więc Alkaida nie wysadziła WTC, tylko przewiozła je do Chin!










Winda kończyła sie na piętrze trzynastym, a ja miałem trafić na dziewiętnaste. Po chwili kluczenia po ciemnych, ciasnych korytarzach, znalazłem kolejną, jadącą już wyżej. Otworzyłem drzwi biura kontrahenta i spojrzało na mnie zza kilkunastu biurek kilkanaście par zdziwionych oczu. Przywitałem się, na co pojawiło sie kilkanaście uśmiechów. Podszedł do mnie zdziwiony chłopak i zrozumiałym angielskim wyjaśnił, że Bella (kolejny łatwy do skumania dla pozaazjatyckiego europejskiego kontrahenta nick) pojechała po mnie na dworzec. Zaprosił mnie do wygodnego biura na wygodną kanapę, zaproponował kawę typu 3w1 i poinformował, że Bella niedługo będzie.
Bella wygląda jak Nicole, tylko jest Bellą. Również przyjemnie i konkretnie się rozmawiało, również pomogła mi kupić bilet na następny dzień i podrzuciła do zarezerwowanego hotelu. Pokój kosztował ponad 300 Juanów, ale wart był każdego z nich. Dwudzieste piętro, przestronne wnętrze, ogromne łóżko, okno zajmujące całą ścianę, piękna łazienka i prysznic będący pomieszczeniem oddzielonym od pokoju również szklaną ścianą. Prysznic z widokiem na wieczorne Qingdao - jakby to powiedział Polak nad Wodospadem Niagara: ja pierdolę, kurwa mać!
Wieczorem wyszedłem na miasto coś przekąsić i pooglądać ponoć pięciomilionową miejscowość.
Dużo wieżowców, jednak panuje atmosfera spokoju - nie ma ani nadmiernego ruchu samochodów, ani hałasu, ani tłumów ludzi. Trafiłem na spacerniak i gdy zrobiło się całkiem ciemno, mieszkalne i biurowe dzielnice przygasły, a spacerniaki zostały rozświetlone niezbyt nachalnymi reklamami. Sporo knajpek - bardzo różnorodnych i jak zwykle praktycznych. W jednej przysiadłem na piwko i poobserwować ludzi. Sporo młodych ludzi - w wieku studenckim. Stoły są wykonane z blatu jak nasze kuchnie ceramiczne. Na środku jest grzałka i danie główne gotuje się na stole. Chińczycy uwielbiają jeść na kolacje świńskie raciczki i żeberka - te potrawy królowały. Jedzą z ogromną przyjemnością, swobodą i zapałem, aż miło jest na nich patrzeć. Wypiłem słynne tutejsze piwko (niezbyt smaczne), zjadłem jakiś rodzaj pierogów, rozpaliłem fajkę i pospacerowałem jeszcze. Na ulicach zaczęły zbierać się grupy kobiet. Ustawiały się naprzeciw sprzętów grających i tańczyły rodzaj synchronicznego tańca. Nie wiem czy to gotowe układy, czy ktoś prowadzi taki taniec, w każdym razie było to coś pomiędzy tańcem, a ćwiczeniem. Tańczyli długo, dłużej niż ja spacerowałem. Kupiłem jeszcze jabłka i sok z jakiegoś dziwnego owocu i wróciłem do hotelu. Widok na wieczorne miasto był imponujący.










Wreszcie miałem poranek dla siebie. Pociąg do Shenyang wyjeżdżał popołudniu. Hotelowe śniadanie przebiegło osobliwie, bo nikt z obsługi nie mówił po angielsku, a ja byłem jedynym obcokrajowcem. Wiele rodzajów bułeczek na parze, jakichś kleików, dziwnych sałatek, osobliwe, gotowane bulwy przypominające nieco ziemniaki, jajecznica i kawa jak zwykle typu 3w1 - tylko taką tu mają. Zasada równości realnie jest tam wcielana w życie, bo w pewnym momencie cała obsługa usiadła z gośćmi do śniadania - to było ciekawe i miłe - kucharze, recepcjonistki, sprzątacze itd.






Po śniadaniu zdałem pokój, odebrałem kaucję (pobierają ją w każdym hotelu) i wyprowadziłem walizkę na spacer. Dzień w tak pięknej nadmorskiej miejscowości chciałem spędzić przy szumie fal. Na plażę postanowiłem udać się pieszo z pomocą mapki z hotelowej ulotki. Piękna pogoda, ciepło, spokojne ulice, cicho - jak na tak duże miasto. Po ulicach jeżdżą tam świetne bryki, dużo europejskich i amerykańskich marek, ale dedykowanych na rynek chiński. Samochody często blokują chodniki - tak że trzeba iść ulicą, a nie traktuje się tam przechodniów jako uprzywilejowanych.


















Na wybrzeżu piękne jachty, cudna bryza, zapaliłem sobie fajkę i wygrzewałem się w słońcu. Chińczycy są ciekawscy, ale uprzejmi - przyglądają się bardzo dyskretnie. Zaczepiłem dwóch studentów z pytaniem o inglisz i radę jak dostać się na dworzec oddalony o około 20km. Trafiłem, okazało się, że byli to wolontariusze na rzecz międzynarodowych zawodów jakimś sporcie wodnym. Po chwili rozmowy zrobił się wokół nas tłumek około piętnastu osób. Przechodnie dopytywali się wolontariuszy co mówię i prosili o tłumaczenie ich pytań. A Polskę - a jak! - kojarzyli: że to kraj piękny, że zielony i fresh air i blue sky. Polaka nawet znają! Kogo? LEWANDOWSKI!!!!











Z pomocą zapisanej chińskimi znaczkami karteczki i szczerego zaangażowania kilku osób pytanych o drogę na dworzec kolejowy, wsiadłem do autobusu. Tym razem miałem jechać dwadzieścia trzy przystanki. Niestety po kilku już pogubiłem ich liczbę, więc zacząłem dopytywać się współpasażerów. Jak zwykle dla każdego z nich język angielski to egzotyka, jednak moja determinacja wywołała głośną dyskusję, w wyniku której chłopak siedzący obok zadzwonił gdzieś, coś tam powiedział i podał smartfona. Dźwięczny, kobiecy głos przyjemnie, wyraźną angielszczyzną wyjaśnił, że powinienem wysiąść na najbliższym przystanku i jeśli chcę zdążyć, łapać taksówę. Tak też zrobiłem. Taksówkarz spojrzał na bilet i wiedział co robić.






Żółwie, rybki, autobusy

W autobusie w Qingdao nie ma żółwia,
nie ma złotych rybek, więc nie ma szczęścia,

nie dojadę na kolejowy dworzec, nie dojadę.

Pasażerowie znają mandaryński,
ryby nie nazwą rybą, żółwia żółwiem,

nie dojadę na kolejowy dworzec, nie zdążę.

Nie bądź nieśmiały, chłopcze, proszę, powiedz
choć kilka słów, na przykład: train station, hę?

Nie, nie, nie, man, it's Qingdao bus blues!




W autobusie w Qingdao nie ma żółwia,
ani rybek, nie czekamy na szczęście,

nie dojadę na kolejowy dworzec, nie dojadę.

Pasażerowie patrzą na białasa
i w zagubieniu widzą zagubienie,

nie dojadę na kolejowy dworzec, nie zdążę.

Nieśmiały chłopiec podaje telefon,
a z nim słodki głos, rozkoszny głos szczęścia:

wysiądź jak najszybciej, it's wrong bus blues!

Ostatnio edytowane przez Ludwik Perney : 22.05.2014 o 23:04
Ludwik Perney jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem