Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24.12.2017, 16:19   #7
sebol
 
sebol's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2010
Miasto: Wlkp
Posty: 1,158
Motocykl: Prawdziwa przygoda XRV 750
Przebieg: od nowa
Galeria: Zdjęcia
sebol jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 23 godz 22 min 43 s
Domyślnie

Przygotowania do tego wyjazdu, nie różnią się znacząco od tych,z poprzednich wypraw.
Wyjątek jednak stanowi wiza rosyjska, która na przejazd ma nam zapewnić tyle czasu, aby nie było problemu z powrotem (w przypadku ewentualnych obsuwek czasu lub jej wygaśnięcia). Sprawą wiz zajmuje się Robert, który spisuje się w tym temacie zawodowo. Na dojazd do Magadanu
i powrót do domu mamy dwa lata (choć na tyle, na pewno nie dostalibyśmy zgody od naszych wspaniałych żon)- a przy tym, możemy wielokrotnie przekraczać granicę Federacji Rosji, odwiedzając graniczące z nią państwa. REWELACJA !



DZIEŃ 1 - 02.06.2016r. ROZPOCZĘCIE WYPRAWY



Rankiem, siedzę na lśniącej Królowej, odziany w nowe ciuszki od Motony, z uśmiechem od ucha do ucha, pozuję do pierwszego zdjęcia z rozpoczynającej się przygody. Fotka jest dla mnie już prawie klasyką. Motor - Afryka bez zmian, wciąż w dobrej kondycji, różnicę widać jedynie na głowie motocyklisty. Coraz więcej szronu na włosach. Nie ma się co oszukiwać. Wielkimi krokami zbliża się SKS. Po kilku godzinach mało emocjonującej jazdy po polskich drogach, jak z krzyża zdjęty, zwlekam się z kanapy motocykla w garażu Roberta. Wieczór kończymy na pogaduchach, okraszonych kilkoma browarkami i omówieniem planów na jutrzejszy dzień. Jesteśmy podjarani, a ja od dawna nie czuję tak wielu skrajnych emocji. Począwszy od fascynacji, na lekkim strachu spowodowanym odległością naszego celu skończywszy. Choć może się wydać, że ta podróż nie powinna być dla nas niczym nadzwyczajnym, w końcu tyle kilometrów już razem przejechaliśmy, jednakże za każdym razem przed wyjazdem, mam w brzuchy mały reisefieber. "A co gdyby..." przewija się w mojej głowie miliony razy. "A co gdy spotkamy niedźwiedzia?" "A co gdy na amen zepsują się motocykle gdzieś daleko w Tajdze" Nie możemy jednak zbytnio się nad tym rozwodzić. Wszystko co do nas należało zrobiliśmy solidnie. Będzie dobrze.
Dobranoc.


DZIEŃ 2 - CZAS RUSZAĆ 4 LITERY



Choć nie ma potrzeby wczesnej pobudki, adrenalina nie pozwala na długie wylegiwanie się w łóżku. Ochoczo wstaję i ku mojemu zdziwieniu widzę, że nie tylko mnie rozpiera energia. W kuchni jest Robert, który jak i ja, nie może już spać. Po pysznym śniadaniu, jak małe pszczółki przy ulu, uwijamy się przy naszych motocyklach. To, to i to.... a może jeszcze...czyli kilka przemyśleń, kilka poprawek bagażu, soczysty buziak Anety dla Roberta i ruszamy w stronę litewskiej granicy. Na ostatniej stacji benzynowej, tuż przed granicą, czekał już na nas zwarty i gotowy do drogi Paweł. Witamy go z otwartymi ramionami. W końcu nasza ekipa jest w komplecie. Wymieniamy jeszcze parę zdań, robimy drobne zakupy i ruszamy w nieznane. PRZYGODĘ CZAS ZACZĄĆ !!!

Przejazd przez Litwę nie nie jest godny długiego opisu, bo w zasadzie nic ciekawego, co byłoby jego warte się nie dzieje. Choć nie...no, może na uwagę zasługuje kolumna Bundeswery, za którą przez wiele kilometrów jedziemy w iście żółwim tempie. Przyznam, dość dziwne jest uczucie, jak i dziwne myśli kłębią się w głowie (głównie związane z historią) widząc na tych terenach wojsko niemieckie w niemałych ilościach. Jest już pierwsza awaria. W Roberta trampku pęka linka sprzęgła. Czy to dobry znak na początek wyjazdu ?


Gdzieś na Litwie.






Przejazd przez Łotwę, to jak spacer przez park. Nie chodzi o to, by urazić ten kraj lub jego mieszkańców, lecz o pokazanie różnicy w proporcji tego, do czego jadąc na wschód się zbliżamy. Do uzmysłowienia różnicy w wielkości Łotwy i graniczącej z nią wielkiej Matuszki Rosji. W momencie tym, znów do nas dociera, jak daleko się zapuszczamy i do jak potężnego kraju się udajemy.

Ze szponów granicznej biurokracji, (tej już po stronie rosyjskiej) wyrywamy się grubo po północy. W poszukiwaniu miejscówki na nocleg, trzeba odjechać kilkadziesiąt kilometrów, by nie mieć niewątpliwej przyjemności napotkania pograniczników, którzy patrolują strefę przygraniczną. Nie jest łatwo w ciemnościach znaleźć urzekające miejsce do spania. Ostatecznie wygrywa zmęczenie, a w zasadzie poddanie się i obojętność. Nasze pięcio-gwiazdkowe namioty rozbijamy pośrodku leśnego duktu, który wygląda na dawno nieuczęszczany. Tak dla przezorności, gdyby jednak okazało się, że raz na 20 lat coś jedzie tą drogą, a dzień ów właśnie przypadłby dzisiaj, namioty rozbijamy pomiędzy motocyklami. Tworzymy swoistą barierę, bufor pomiędzy nami, a nieproszonymi gośćmi.
Dzisiaj, w pierwszy wieczór wyprawy udajemy się na spoczynek do namiotów, bez tak pielęgnowanego na innych wyjazdach, wieczornego, wręcz już rytualnego spożycia piwa !!!
To z pewnością spory cios dla Roberta. Mówi się trudno. Będzie czas, by to nadrobić.
Dobranoc.

DZIEŃ 3 - MATUSZKA WZYWA

Poranek.
Stanowczo za wczesny poranek.
Godzina 06:00. Wyciągam stopery z uszu (niedźwiedź Robert, jak i niedźwiedź Paweł nie dają mi w nocy spokojnie spać) i słyszę "zdrastwujtje". Na próżno jednak szukać w naszym otoczeniu jakichkolwiek Rosjan. To coś innego... Coś, co po kilku wyjazdach do tego kraju, przyznam niestety, najmocniej kojarzę z Rosją. Zapewne domyślacie się o co chodzi - KOMARY ! Już się pojawiły i zniecierpliwione oczekują na świeży pokarm. Przepyszną polską krew. Wielkiej uczty uczty mieć nie będą. Sprawnie zwijamy namioty, pakujemy bagaże, a po krótkiej chwili, dojeżdżamy do głównej drogi. Ruszamy w stronę Moskwy. Nagrywamy pierwsze kadry filmu. Gaworząc przez interkomy mijają kolejne godziny, pękają kolejne setki kilometrów. Na jednym z postojów Robert zauważa, ku naszemu zdumieniu, pierwszą stratę. Prawdopodobnie krótko po wyjeździe z miejsca naszego noclegu pękło przypięte do gmola mocowanie kamery. Piszę prawdopodobnie, ponieważ Paweł jadący tuż za Robertem krótko po wjechaniu na asfalt dostrzegł coś, co turlało się po drodze. Coś co w Pawła oczach przypomina uniesioną pędem motocykla paczkę po papierosach, najprawdopodobniej było właśnie kamerą Roberta. Pierwszy dzień w Rosji, a już taka przykra niespodzianka. Szkoda pieniędzy, ale przede wszystkim kamery. Nie przypuszczaliśmy nawet, że pierwsza wpadka będzie miała miejsce na samym początku. Został tylko mój sprzęt, a wiadomo im więcej materiału i ujęć z różnych kamer, tym ciekawszy można zmontować film. Na szczęście najważniejsze kamery jakie mamy zostaną z nami do końca życia, tak , chodzi o nasze oczy, które "zapisywały" każdy kilometr drogi pokonanej do tej pory, jak i później.
Pierwszy dzień w Rosji, przynosi również pierwszy deszcz. Na szczęście jest ciepło i ciuszki dosyć szybko schną. Wokół Moskwy są trzy pierścienie - to obwodnice, których zadaniem jest wypchnąć poza obszar ścisłego miasta, jak największą liczbę pojazdów jadących tylko tranzytem, w różne części kraju. Decydujemy, by jechać kręgiem najbardziej oddalonym od miasta - tym największym. Liczymy, że tam będzie najmniej korków. Droga jest nudna i ciągnie się jak flaki z olejem. Ostatecznie, nie jestem pewien, czy nasz wybór był słuszny, bo przejechany przez nas odcinek wspomnianej obwodnicy, jechaliśmy dobre pół dnia. Miejsce noclegu to kamuflaż naszych namiotów w wysokiej trawie pomiędzy polem, a skrajem brzozowego lasu. Przed snem kolacja i wieczorne piwko. Dzień zaliczony !!



Dobranoc.

Rankiem, w pośpiechu połykamy skromne śniadanie. W pośpiechu, bo cóż za przyjemność jeść oganiając się jednocześnie, od upierdliwych i wciąż nienapasionych komarów. Drogą E30 jedziemy na Penzę. To druga z głównych dróg ( jest też M7) prowadząca z Moskwy do Ufy i dalej do Nowosybirska. Na drogach liczne remonty powodują korki i ruch wahadłowy. Tu motocykle pokazują swą niewątpliwą zaletę. W odróżnieniu od kierowców puszek, nie musimy stać w długich kolejkach do świateł. Zazwyczaj, prawym poboczem omijamy samochody podjeżdżając pod samą sygnalizację. Pogoda w kratkę. Zmienia się tak często, że nie ma sensu za każdym razem zatrzymywać się, by zakładać deszczówki. W przerwach pomiędzy kolejnymi opadami deszczu, osusza nas słońce. W południe jesteśmy w wiosce Umiet. Niby zwykła przydrożna miejscowość jak setki innych w Rosji , a jednak jest coś, co zwróciło naszą uwagą. Przy prawie co drugim budynku kwitnie rodzinny biznes. Dziesiątki (nie ma przesady w ilości, co jak na Rosję nie jest standardem) kawiarenek i przydrożnych barów, zapachami kusi kierowców, by zatrzymali się na posiłek i chwilę odpoczynku.



Choć wybór nie jest łatwy, przez interkom pada krótkie "tutaj". Stajemy przy knajpie Sadko. Jest żółta tablica z napisem baranina, dymiący grill z ułożonymi pod nim szczapami suchego drewna, skwierczące mięso na ruszcie i chyba coś, co przesądziło o naszym wyborze. Pod szyldem z napisem baranina jest mniejsza żółta tabliczka, a na niej wymalowane cztery magiczne niebieskie litery. Wi-Fi .Oznacza to, że oprócz wczesnego obiadu, będzie możliwość kontaktu z rodziną. Przez WhatsApp , udaje się porozmawiać z najbliższymi, a nawet wysłać kilka zdjęć. Robert z Pawłem sprawnie rozprawiają się z kurczakiem, ja wciągam sałatkę, kilka zdjęć na pożegnanie i ruszamy w dalszą drogę.










Sąsiedztwo sklepu w którym robimy zakupy.





Uwagę zwraca nie samochód na najeździe, nie wizerunek W.I. Lenina, lecz pomalowanie na żółty kolor rury z gazem, które w Rosji w wielu miejscach prowadzone są na powierzchni.




Tego dnia żadnych rewelacji nie ma. Miejsce na biwak, wyznacza nam jak zawsze, zbliżający się zmierzch. Wieczorne ognisko i pieczenie kiełbasek, umila nam kończący się dzień.






Dobranoc.
__________________
Możesz utracić wszystko,ale nikt nie zabierze ci tego co w życiu zobaczyłeś i przeżyłeś

Ostatnio edytowane przez sebol : 27.12.2017 o 22:33
sebol jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem