Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20.12.2018, 18:51   #56
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 300
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 21 min 26 s
Domyślnie

Nie ujechaliśmy daleko, może z 50km. Mijamy drogowy posterunek żandarmerii. Niestety, zatrzymali nas. Sprawdzają dokumenty, dzwonią gdzieś, czekają na instrukcje.
- Dalej nie pojedziecie. Musicie czekać na eskortę, która przyjedzie z Ajn Salah.
Wszystko w bardzo miłej atmosferze, ale nie ma żadnej dyskusji. Nie udało się przeforsować opcji, że spotkamy się z eskortą na trasie. Przecież nigdzie nie skręcimy po drodze.
Trudno, czekamy. Siedzimy wraz z żandarmami na posterunku przy drodze zbudowanym z palet i plandeki. Siedzimy na jedynej, zbitej z nieheblowanych desek ławce. Ławka trochę się klei, ale położyłem na niej kurtkę. I tak jest brudna jak święta ziemia, a skórę łatwo wyczyścić.
Dobrze, że nieco dalej stoją kontenery, bo inaczej to warunki pracy by były nieszczególne.
Chłopaki z żandarmerii częstują nas wodą, którą mają w wielkim 30- litrowym termosie, sokiem. Picie odbywa się z jednej szklanki. Na razie grzecznie odmawiany. Dopiero, gdy w szklance zostanie przyniesiona herbata miękniemy. Szklanka krąży między obecnymi, każdy pije po trochu. Trochę klei się do rąk, ale herbata smaczna. Na końcu pije moja żona.
Choć bariera językowa duża, jakoś rozmawiamy:
- Gdzie dalej jedziecie?
- Do Ajn Salah, potem Adrar i Timimun.
- A w Ajn Salah na długo?
- Nie, prześpimy się i jutro dalej.
- A gdzie będziecie spać?
- Znajdziemy jakiś hotel.
- Tidikelt? (dla informacji czytających – to porządny, drogi hotel)
- Nie! Tidikelt jest bardzo drogi! Myśleliśmy o hotelu Badjuda albo Łast Almadina.
Na twarzach chłopaków zagościł uśmiech.
- Dobrze. Przybijcie piątkę. Tego drugiego już nie ma, został jedynie Badjuda.
Widać, że inaczej traktują ludzi, którzy sypiają w normalnych hotelach, niż bogatych, którym nawet nie przyjdzie do głowy, by spać w innym hotelu niż Tidikelt.
Mamy okazję obserwować jak wyglądają kontrole przejeżdżających samochodów. Choć czynności służbowe wykonywane są sumiennie, to wszystko odbywa się z uśmiechem, w przyjaznej atmosferze.
Z nudów patrzę na termometr: ciepło. Ponad 40 stopni. Jest niewielki wiatr, więc jakoś da się funkcjonować. Na pustyni widać całkiem spore trąby powietrzne.

Po półtorej czy dwóch godzinach przyjeżdżają z Ajn Salah 2 samochody żandarmerii. W każdym z nich 4 chłopa z kałachami. Możemy jechać. Od tamtej pory jeden z samochodów jedzie przed nami, drugi z tyłu. Wcale nam się to nie podoba. Psują widok i trochę śmierdzi spalinami, ale co zrobić.
Chłopaki z eskorty oczywiście wyluzowani. Często nas nagrywają
Nieraz robimy sobie nawzajem zdjęcia, choć generalnie nie pozwalają na to – wiadomo, są na służbie.
Ania wzięła się na sposób – jeśli chciała zrobić zdjęcie, wyciągała aparat i wysuwała obiektyw. Samochód żandarmerii oddalał się, żeby im nie pyknąć fotki, a my dzięki temu mieliśmy niezmąconą perspektywę



153.jpg



155.jpg



157.jpg



158.jpg



159.jpg



Wreszcie docieramy do Ajn Salah. Wypadałoby zatankować, bo wykorzystałem już rezerwę z kanisterka.
Ale na stacji nie ma benzyny. Żadnej.
Jedziemy dalej. Żandarmeria odstawia nas na komisariat policji. Tam odbywają się, wydające się nie mieć końca formalności. Gdyby nie czas, który to zajęło, było bardzo sympatycznie.
Jeden gość rozmawia z nami po angielsku, dwóch wypełnia jakieś formularze.
- Czy to jest twoja siostra?
- Nie, to moja żona.
- Na pewno? Przecież macie takie samo nazwisko. (W Algierii kobieta nie zmienia nazwiska wychodząc za mąż).
- Na pewno. Hija załżati (ona jest moją żoną) - odparłem po arabsku, żeby nie było wątpliwości.
- A może to jednak twoja siostra?

Po czym rozpoczęło się wpisywanie danych do komputera. To już nie poszło szybko…
Nagle pada pytanie:
- Macie dzieci?
- Nie!! – prawie wrzasnęliśmy chórem, mając w perspektywie wypełnianie kolejnego formularza.
Gość, który mówił po angielsku zapytał czy chcemy wody. Gdy potwierdziliśmy, wyjął pieniądze z kieszeni i wysłał kogoś aby ją dla nas kupił.
Przypomniałem sobie, że wypadałoby zatankować. Pytam policjanta czy gdzieś da się kupić benzynę. Po konsultacji telefonicznej z kimś, wysyła kolejnego, aby zaprowadził mnie na stację i przyprowadził z powrotem po zatankowaniu. Żona zostaje na komisariacie. Biorę kask i kurtkę.
- Po co to bierzesz? – wskazuje na kurtkę - Przecież jest gorąco.
- Zawsze to jakaś ochrona jakbym się wywrócił.
- Tu nie musisz tego zakładać. Tu Allah cię chroni.

Dojeżdżamy na stację. Benzyny bezołowiowej nie ma. Nawet takiego dystrybutora nie ma. Benzyny super 96-oktanowej też nie ma. Dobrze, że jest chociaż zwykła.
Szybko przypominam sobie instrukcję, na jakiej minimalnej liczbie oktanowej pojedzie Harley. Dobra, da radę. Dobrze, że Road King ma w dupie, czy jest to bezołowiowa. Zresztą – jakie mam wyjście?
To jedyna stacja z paliwem w promieniu kilkuset kilometrów.
Do dystrybutora kolejka kilkunastu samochodów, ale policjant z którym przyjechałem wysiadł z radiowozu, pokazał mi, że mam podjechać między samochodami pod dystrybutor. Pracownik stacji szybko nalał paliwo. Oczywiście na stacji asfaltu nie było, ale zamiast niego był piasek. Ledwo wjechałem, ale o wycofaniu o własnych siłach nie było mowy. Dobrze, że dwóch chłopa wypchnęło mnie „na wstecznym”.

Gdy zakończyliśmy formalności na policji było już ciemno. Jedziemy do hotelu. W Ajn Salah są aż dwa. Tidikelt – porządny, z ochroną i parkingiem, ale drogi. Drugi – Badjuda, prawdopodobnie tańszy i bardziej „swojski”. Ponieważ Tidikelt był dosłownie za rogiem komisariatu, decydujemy się pojechać do niego. Jest już ciemno, a my nie mamy już siły i czasu na szukanie Badjudy. Ciekawostką jest, że dostajemy policjanta w cywilu, który ma zadanie chodzić z nami wszędzie – „for your security”.
Hotel Tidikelt przygotował nam psikusa – cena, choć i tak przekraczała nasz budżet - okazała się o 1/3 wyższa niż podana na stronie internetowej… Poza tym był naprawdę przyjemny.

Za to policjant który nas pilnował okazał się wyluzowany. Nie mówił w żadnym innym języku niż arabski, ale bez problemu nawiązaliśmy kontakt. Zaprowadził nas do fajnej, lokalnej knajpki na obiad, choć pora wskazywałaby raczej na późną kolację – było grubo po 22. W drodze powrotnej do hotelu nie mogliśmy odmówić sobie wypicia herbaty i zakupu lokalnych ciastek. Zaraz potem do łóżek. Byliśmy padnięci, a jutro start skoro świt – z żandarmerią umówiliśmy się na 5:40.



160.jpg



161.jpg



162.jpg



163.jpg



164.jpg



Ajn Salah to oaza znana już w X wieku jako… targ niewolników. Nazwa wzięła się od smaku wody, która jest słonawa. Herbata robiona z niej jest niesmaczna, kawę idzie wypić. W osadzie dominuje budownictwo w stylu sudańskim. Zapachniało prawdziwą Afryką. Z tego co zaobserwowaliśmy to ponad 80% ludności miało czarny kolor skóry; Arabowie stanowili ewidentną mniejszość. Jednak poza położeniem na pustyni nie ma tu nic spektakularnego.


4 sierpnia

Allah akbar, Allah akbar!
Aszhadu ana la illaha il Allah
Aszhadu ana Muhammadan rasulu Allah


Wołanie muezina powoli przepędza sen:
Bóg jest wielki!
Przybywajcie na modlitwę. Modlitwa jest lepsza niż sen…
Muszę przyznać, że bardzo lubię to wołanie. O ironio, wcale nie przeszkadza mi też, że nieraz nie pozwala pospać
Wstajemy o 4:30.

Jesteśmy w sercu Sahary. Aby móc tutaj jakoś funkcjonować dzień rozpoczyna się ze wschodem słońca. Nawet śniadanie w hotelu serwowane jest od godziny 5:00. Gdy zeszliśmy na nie o 5:15 niektórzy goście już skończyli jeść, a niektórzy byli w trakcie. Ludzie tam nocujący także przedstawiali ciekawy dla nas obraz – przykładowo było dwóch mężczyzn, bardzo szykownie ubranych w tradycyjne galabie z chustami a’la arafatki na głowach.
Pomimo przyzwoitej klasy hotelu i ceny, śniadanie nie odstaje od standardu: jajko, babka, dżem, margaryna, croissant, mleko, kawa, kakao. Zapraszamy naszego anioła stróża – niech także coś zje. Skoro hotel oszukał nas na cenie noclegu, niech zrewanżuje się chociaż dodatkowym śniadaniem. Żegnamy się z „naszym” policjantem, machamy sobie na pożegnanie.

Start zgodnie z planem o 5:40. Żandarmi zjawiają się punktualnie, tak jak się umówiliśmy. Trochę się tego baliśmy. Ponoć zdarzały się takie sytuacje, że żandarmeria potrafiła umówić się na 8, a przyjechać o 9 czy 10. Przypuszczam, że my mieliśmy tę przewagę, że jako jedyni byliśmy latem i nikogo z żandarmerii nie rajcowała jazda w upale w samo południe



165.jpg



Piach leżący na ulicach nie pozwala zapomnieć gdzie jesteśmy.



166.jpg



Opuszczamy już Trans Sahara Highway i drogą N52 kierujemy się na zachód.



167.jpg



168.jpg



169.jpg



170.jpg



To co nam wydaje się mazgajem na ścianie, niesie ze sobą przesłanie, lecz w języku tamazigh…



171.jpg



172.jpg



173.jpg




My tymczasem opuszczamy Ajn Salah. Znów jesteśmy na pustyni. Choć w sumie wcale jej nie opuściliśmy…



175.jpg



176.jpg



177.jpg



Jedziemy. Otacza nas bezruch. Także krajobraz zmienia się prawie niedostrzegalnie.
Jedyne postoje to tankowanie i zmiany eskorty. Kolejne patrole żandarmerii witały się z nami uprzejmie, co bardzo ciekawie wyglądało w przypadku Ani. Niektórzy podawali jej rękę, a inni kładli ją na sercu. ( oczywiście sobie )
Udaje nam się namówić szefa jednej z eskort na wspólne zdjęcie.
- Foto? – pytam wskazując na nas i niego.
- Turist, normal! – odpowiada z uśmiechem.



174.jpg


178.jpg



179.jpg



180.jpg



181.jpg



182.jpg



183.jpg



Stacja benzynowa. Nie jestem zachwycony brakiem asfaltu na wjeździe. Zawsze mam wątpliwości wjeżdżając na piasek moim motocyklem. Pomimo tego, iż bardzo go lubię, to muszę przyznać, że do jazdy po nawierzchni innej niż asfalt, to za bardzo się nie nadaje… W najlepszym wypadku możemy zakopać się, w gorszym – glebnąć. Ale skoro jest paliwo – nie wybrzydzamy. Okazało się, że – jak zawsze – strach ma wielkie oczy. Pod cienką warstwą piachu była jakaś twarda powierzchnia i przejechaliśmy bez problemu. Skoro już się zatrzymaliśmy, pomyślałem, że skorzystam z toalety. To co zastałem w środku przeszło moje wyobrażenie o syfie (a już trochę widziałem )
Dobrze, że kiedyś nurkowałem i potrafię wytrzymać dłuższą chwilę na bezdechu. Widząc, że żona również wybierała się w to samo miejsce, stanowczo jej odradziłem. Na szczęście posłuchała.



184.jpg



Pustynia co i rusz pokazuje swoje inne oblicze. Zupełnie martwa skorupa przeplata się z piaskiem w przeróżnych odcieniach, kiedy indziej to kamienie. Nieraz płasko jak okiem sięgnąć, za chwilę pagórki. Każde z tych wcieleń jednakże piękne, inne, fascynujące. Obserwuję ją i myślę sobie: a więc to tak wyglądasz, pustynio?
Sahara. Wielu próbowało ją opisać, ale czy komukolwiek to się udało?



185.jpg



186.jpg



187.jpg



188.jpg



189.jpg



Przydrożna kawiarnia wygląda zaś tak:



196.jpg



A tak przystanek autobusowy


197.jpg



Handel przydrożny także kwitnie



198.jpg



Natomiast kobiety są zdecydowanie bardziej kolorowe



199.jpg



Raz na jakiś czas zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce na kawę albo żeby napić się czegoś zimnego. Rzadko kiedy udaje nam się zapłacić – z reguły chłopaki z żandarmerii stawiają nam napoje. Pytają kilka razy, czy nie chcemy zjeść obiadu, ale dziękujemy.
W stolicy prowincji Adrar mijamy kampus uniwersytecki: „Universite Africaine”.



200.jpg



190.jpg



191.jpg



192.jpg



193.jpg



194.jpg



195.jpg


Za Adrarem mamy pierwszą awarię. Ułamał się uchwyt do GPS-a. Na szczęście mamy pilota w postaci żandarmerii, więc GPS tymczasowo ląduje w sakwie. Po dotarciu do Timimoun blachowkręt załatwia sprawę.
Dobrze, że chociaż pogoda dopisuje i jest względnie ciepło, co potwierdza pokładowy termometr
W sumie na temperaturę nie możemy narzekać. Jesteśmy wszak w najcieplejszym obszarze Sahary, tzw. trójkącie ognia: Adrar – Timimoum – Ajn Salah, a jakoś żyjemy. Pewnie to zasługa niskiej wilgotności powietrza. Inną sprawą jest, że oboje lubimy ciepło…
Choć mamy w planie kontrolę temperatury i odnotowanie jej najwyższego punktu, idzie nam to słabo. Z reguły żadne z nas nie ma siły na zerkanie na termometr.



201.jpg



202.jpg



Na przedostatnią zmianę żandarmerii przed Timimoun musieliśmy trochę poczekać, potem nie mogliśmy się z nimi dogadać co do prędkości jazdy. Ja chciałem – tak jak dotychczas - jechać stówką, czy ciut szybciej. Ci uparli się, żeby jechać 70-80 km/h, bo niebezpiecznie. Może miałoby to sens, gdybyśmy nie jechali prostą drogą przez pustynię, na której ruch był praktycznie zerowy…
Po kilkunastu kilometrach stanąłem.
- Musimy poczekać, aż silnik ostygnie. Zobaczcie na wskaźnik temperatury – prawie 100 stopni…
Wskazałem oczywiście na temperaturę oleju. Fabryka mówi, że normalna temperatura pracy to do 110 stopni
Trochę im to nie w smak, bo ciepło, a klima w ich samochodzie nie działa.
- Co ja na to poradzę? Tak się wleczemy, że silnik mi się nie chłodzi.
- It’s your problem!

Szczęście nas jednak nie opuściło. Z uwagi na temperaturę nie zdejmujemy kasków ani kurtek. A tu nagle… jak nie walnie mi krew z nosa!
- Co ci się stało? – pyta żona.
- Nic – zaswędział mnie nos w środku, a ja się nieopatrznie podrapałem.
Krwawienie szybko nie ustępowało. Chłopaki z żandarmerii próbowali jakoś pomóc. Dowiedziałem się, że należy ochłodzić kark i to faktycznie zadziałało.
- Nie wiem jak wy, ale ja jadę szybko do miasta, na wypadek, gdybym potrzebował pomocy lekarskiej.
Nie protestowali, więc pojechaliśmy przodem z prędkością jaka faktycznie nam pasowała. Zostali gdzieś z tyłu. Z drugiej strony wiedzieli, że przecież im nie uciekniemy


Krwawienie z nosa to kara za zignorowanie przeze mnie prastarej mądrości ludzi Sahary.
Tuaregowie owijają głowę kawałem materiału, robiąc z niego turban, dodatkowo zasłaniając twarz i szyję. Stosowne materiały zakupiliśmy już w Ghardai i moja żona jechała mając zasłoniętą całą twarz i szyję. Ja zaś przycwaniakowałem i gorące i suche powietrze wysuszyło mi śluzówkę nosa. Wystarczyło lekko się podrapać i psikus gotowy – krew lała się jakbym solidnie dostał w pysk.
Od tego momentu już zasłaniałem twarz.
Okazało się, że para wodna osadzająca się na materiale tworzy specyficzny mikroklimat, powodujący, że wydaje się, że wdychane powietrze jest chłodniejsze. Dodatkowo szyja osłonięta jest od gorących podmuchów wiatru.
Jeśli dobrze się zastanowić, to używany w Polsce szalik działa tak samo, z tą różnicą, że chroni szyję od zimna

Z kolejną ekipą żandarmerii nie ma już problemów. Zajeżdżamy do Timimoum – czerwonego miasta. Muszą nas odstawić do hotelu. Pod jedynym adresem pensjonatu jaki mieliśmy nikt nie otwiera…
Wobec tego muszą zawieźć nas na policję. Tylko nie to!! Prosimy, aby zaprowadzili nas do jakiegokolwiek hotelu.
Niestety, droga do jednego jest zasypana piachem. Mówię, że po piachu to nie damy rady. Dobrze byłoby znaleźć hotel do którego da się dojechać asfaltem lub chociaż pistą.
- Jest jeden hotel, ale drogi. Ile macie pieniędzy na nocleg?
- Pięć, no maksymalnie siedem tysięcy dinarów.
- To trochę za mało. Ale spróbujemy coś ponegocjować.
Zajechaliśmy. Hotel fajny. Żandarmi poszli gadać z recepcjonistą.
- Dobra, możecie zostać za pięć tysięcy za noc. Pasuje?
- Pewnie! Dzięki!
Jak się później okazało, hotel kosztował 9000 za noc. Fajne chłopaki!
Recepcjonista w hotelu został jedynie zobowiązany do informowania służb, gdzie jesteśmy i co robimy. Nie widzę najmniejszego problemu w informowaniu, gdzie jedziemy, o ile możemy jeździć sami!

Hotel bardzo przyjemny. Wybudowany w stylu charakterystycznego ksaru – pustynnego „zamku”. Generalnie klimat niezły – na ścianie wisi mapa Afryki z lat 40 czy 50, w holu stoją stylowe regionalne meble z wyrzeźbionymi symbolami różnych religii i kultur.



216.jpg



206.jpg



207.jpg

Ostatnio edytowane przez Dredd : 31.01.2022 o 20:37
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem