Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30.01.2018, 17:58   #110
henry
 
henry's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: INOWŁÓDZ tel - 504894578
Posty: 326
Motocykl: RD03
henry jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 2 dni 3 godz 2 min 8 s
Domyślnie

Dzień 16
30 lipca 2017 Niedziela

Wstajemy rano, wcześnie rano, a to za sprawą słońca, a właściwie wysokiej temperatury jaka zapanowała w namiocie po wschodzie słońca. Jednak, w ogóle nam to nie przeszkadza, bo skoro spać idziemy z kurami, to i wstać z kogutami możemy, a i tak jesteśmy wyspani i wypoczęci.
Jest pięknie … jest zarąbiście, słoneczko, cieplutko, piękna pogoda, nic tylko się cieszyć.
No … może poza jednym, żeby nie było za dobrze … oczywiście KOMARYYY …
Szybkie śniadanko, zwijanie suchego już namiotu i możemy startować, a mamy 6.30.





Śniadanko w przydrożnym barze … tankowanie z nową Niwą w tle … i lecimy dalej …











Cały czas lecimy drogą P 24 w kierunku na Kirow, do miasta jednak nie wjeżdżamy, bo nie mamy potrzeby, a leży ono 30 km. na zachód od trasy.
Po drodze posiłek w przydrożnym barze, a kiedy po posiłku wychodzimy na zewnątrz, widzimy przelatującą drogą Afrykę. Na reakcję trzeba było troszkę poczekać, ale po chwili widzimy, że Afryka wraca. Aleksiej ze swoją dziewczyną mieszkają w Kirowie, a jadą do Joszkar – Ola do rodziny. Transalpów u nich mało, a Afryk jeszcze mniej. W dalekie podróże raczej nie jeżdżą, jakieś lokalne spotkania, zloty, wycieczki.







Jakiś czas jedziemy razem, ale w Bogomolowy oni jadą dalej P 24, a my odbijamy na zachód, na drogę lokalną w kierunku na Jarosław.
Z czymś mi się to kojarzy, ale bynajmniej nie z Rosją.







Gdzieś w drodze, widzimy nadciągający w naszym kierunku front burzowy. Ciężka, ciemna nawała wisi nisko na naszej drodze, nie mamy wątpliwości, będzie lało, a że po lewej pojawia się napis „Kafe”, bez wahania zjeżdżamy na parking. . Wprawdzie nie była to jeszcze pora kolacji, ale działamy według zasady „jest bar, trzeba jeść”. Zatrzymując się przed barem, oczywiście wciskam hamulce i … słyszę charakterystyczny odgłos tarcia metalu o metal. Co jest ? Klocki ?
Niemożliwe, przecież na wyjazd założyłem lekko tylko przytarte klocki, prawie nówki które powinny spokojnie wytrzymać co najmniej 20 kkm, a my przejechaliśmy dopiero 4700 km.
Na razie nie mam czasu, żeby to sprawdzić, bo deszcz już nad nami wisi. Wpadam do baru, żeby spytać o nocleg … jest pokój … zostajemy, bo po pierwsze deszcz, a po drugie jakiś problem z hamulcami który trzeba sprawdzić.
Błyskawicznie rozpakowujemy manele, a nasze osiołki wstawiamy na podwórko za barem i w tym momencie rozpętuje się coś w rodzaju tajfunu, a ktoś tam w górze odkręca zawory i zaczyna się ulewa z błyskawicami. Ok. po deszczu sprawdzę co się dzieje, a tymczasem uciekamy do baru, gdzie zjadamy jakąś kolację, po czym lokujemy się w pokoiku na pięterku.





Dafik się relaksuje, a ja idę pod prysznic. Kiedy jestem już dobrze namydlony, nagle, jeden z piorunów uderza nie tam gdzie trzeba, światło gaśnie, a w pomieszczeniu bez okna zalega całkowita ciemnota. Czuję, że ciśnienie wody szybko spada, spłukuję z siebie większość mydła i po omacku szukam najpierw okularów, a potem drzwi. Bez prądu nie będzie wody, więc nie mam wyboru, trzeba się wytrzeć, ubrać i wrócić do pokoju, gdzie odpoczywamy z Dafikiem, czekając na prąd i koniec burzy i deszczu. Burza w końcu gdzieś tam przechodzi, ale prądu nie ma nadal.
Do wieczora jeszcze kawał czasu, co robimy ? Dafik proponuje, żeby pójść na wioskę, która jest tuż obok za naszym barem. Ok. idziemy. Typowa, rosyjska wioska. Gruntowa droga, drewniane domki, drewniane płoty, buriany.
W pewnym momencie, z naprzeciwka zbliżają się dwie, powiedzmy, kobiety.













Kiedy przechodzą obok nas, widzimy że są bardzo wesolutkie i czujemy, że trzeżwe również nie są.
Przeszły, ale za moment zawróciły w naszym kierunku i pytają, czy się z nimi napijemy.
Odmawiamy oczywiście, ale one nie rezygnują. To może jakieś ruble im damy ? Odmawiamy.
To wy chyba germańce ? Nie zaprzeczamy. Ta w koszuli idzie na bosaka, jest napastliwa, cały czas podchodzi blisko … za blisko i w kółko coś gada, niezbyt dla nas wyrażnie. Ta druga trzyma się na dystans i ciągle się śmieje … ale jakoś tak dziwnie, nienaturalnie.
Przyśpieszamy, chcemy się im urwać, ale one nadążają za nami … przecież, nie będziemy biec, nie będziemy uciekać, chociaż mamy na to ochotę.
Zawracamy w kierunku naszego hoteliku, mamy już dość zwiedzania ruskiej wioski, one zawracają za nami, ta w koszuli cały czas coś do nas gada, ta druga cały czas się śmieje.
W końcu, przed samym hotelikiem odpuszczają i wracają na wioskę.
Ufff … to chyba nie był dobry pomysł z tym zwiedzaniem

Mamy jeszcze trochę czasu przed nocą, idziemy sprawdzić co się dzieje z moimi hamulcami.
Odkręcam lewy zacisk … na klocku zostało z pół milimetra okładziny z jednej strony klocka, ale z drugiej już widać metal. Tak samo z drugim klockiem.
Odkręcam prawy zacisk … po okładzinach nie ma śladu !!!
Na tylnym zacisku to samo, zostało jeszcze z pół milimetra okładziny.
Sprawdzamy jak to wygląda w XL700 Dafika i okazuje się, że jest odrobinę lepiej tzn. że zostało na jednym zacisku milimetr, a na innych ze dwa milimetry okładzin.
Tego się nie spodziewałem i nie byłem na to przygotowany, …. ale wynika z tego, że te wda odcinki jazdy po deszczowej gruntowce „zjadło” nasze klocki. Błotnista maż która powstała po deszczu, dostała się wszędzie i cały czas (nawet bez hamowania) szlifowała nasze klocki.
Zużyły się podobnie, ale Dafik miał nówki, a moje już były lekko zużyte, stąd ta różnica.
Tam gdzie nie ma już okładzin, czyli prawy przedni zacisk zdejmuje całkowicie, tłoczki blokuje kawałkiem deszczułki i instaluję przy gmolu, nie ma sensu szlifować tarczy.





Pozostałe jeszcze odrobinę hamują, może wytrzymają 300 km do Kostromy, a tam, mam nadzieję coś będzie można dokupić. Zobaczymy jutro.



Dystans 580 km Temperatura 22 - 32 oC
henry jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem