Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04.07.2017, 19:28   #64
Vee
BRAAP BRAAP
 
Vee's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: ZK
Posty: 160
Motocykl: DL650AL4; XT660z
Przebieg: rosnący
Vee jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 2 dni 10 godz 2 min 43 s
Domyślnie

@HarryLey4x4
Widzę, że chętnych by się trochę uzbierało. Chyba warto byłoby coś wykombinować.

@piotr_3miasto
Fakt, bo co innego jak właśnie "psycha" najbardziej blokuje człowieka - nieważne jak wysoką ma sprawność fizyczną.

----------------------------------------------------------------------------------------

D+3 (12.06.2017 - poniedziałek) - Powroty cz.3


Udaję się z powrotem w kierunku Jastrowia. Dojeżdżając do skrzyżowania widzę ciekawy mural, który wcześniej mi umknął.



Jadę dalej przez Brzeźnicę (kolejną już miejscowość o tej nazwie) oraz Brzeźnicę-Kolonię. Kilka chałup na krzyż, wśród lasów i pól. Opuszczając wieś pod koła pakuje mi się jakiś chłystek na quadzie. Zachciało mu się kręcić bączki na głównej drodze, ale kręcić głową to już nie za bardzo.

Dość mam asfaltu - udaję się na szuter.



Tak więc droga prowadzi mnie w kierunku obiektu specjalnego 3002. Czym były obiekty kategorii "3000" opisałem już wcześniej, przy okazji wizyty w
Podborsku.

Wjeżdżam na teren poradzieckiej bazy. Witają mnie bunkry z otworami strzelniczymi.



Teren leśny, na którym mieściła się radziecka baza, został przekazany MON przez Lasy Państwowe w 1968 roku. Obszar bazy miał powierzchnię 147ha. Budowa obiektu i fakt stacjonowania tutaj radzieckiej jednostki został ujawniony do publicznej wiadomości pod koniec 1991 roku.



W kwietniu 1995 z obiektu zdjęto dozór. Od tamtej pory popada w ruinę. Wyniesiono już chyba wszystko co się dało, zostawiając gołe ściany. Nadmienię, że Rosjanie przekazali Polakom infrastrukturę kompletną i niezniszczoną. Niestety, zamiast obiekt zagospodarować, rzucono go na pastwę złomiarzy i wandali.
Na tym terenie znajdowały się trzy bunkry, ogrodzone podwójnym płotem z potrójnymi zasiekami. Dwa podziemne typu T-7 oraz naziemny - "Granit", w kształcie tuby, mogący pomieścić dwa ciągniki siodłowe z naczepami, jeden za drugim.

Bunkier T-7... Wejście wygląda obiecująco.



Gdzie nie spojrzeć, widać ostrzeżenia o groźbie rychłej śmierci, czyhającej na śmiałka, który zdecyduje się na eksplorację obiektu. Ja akurat biorę je na poważnie. Jako, że jestem sam - nie decyduję się na myszkowanie po schronach. Następnym razem wrócę z asystą. Przepisy BHP nie dają o sobie zapomnieć.



Główne niebezpieczeństwo eksploracji tego obiektu polega na tym, że:
a) jest w pi*du ciemno,
b) wyniesiono elementy metalowe, zapewniające bezpieczeństwo poruszania się (takie jak podesty, barierki, drabinki itp.)
c) ze 2 metry za widoczną na zdjęciu futryną znajduje się uskok o głębokości... 4 metrów. Biorąc pod uwagę niespodzianki na dnie takie jak butelki, gruz, pręty i inny śmieć - upadek nie będzie należał do przyjemnych.

Nie jestem przygotowany na eksplorację - więc odpuszczam sobie bunkry magazynowe i ruszam w stronę schronu typu "Granit".


Źródło: http://infowsparcie.net

Bunkry tego typu, wykonane z żelbetowych pierścieni, były osłonięte wzmocnionymi pancernymi drzwiami. Posłużę się zdjęciem wykonanym "gdzieś w Kazachstanie", żeby pokazać "jak to z grubsza powinno wyglądać"...


Źródło: http://infowsparcie.net

... a jak wygląda u nas.



Drzwi pewnie trafiły na złomowisko. Waga i utarg musiały być słuszne. Zresztą - w tym kraju nic mnie chyba nie zdziwi. Jak ludzie potrafią ukraść z poligonu czołgi T34 i zawieźć na złom, to ja już nie mam więcej pytań.

Bunkier robi wrażenie i nadaje jednocylindrowemu sercu Tenery bardzo przyjemne, głębokie brzmienie.



Ciekawostką jest, że Sowieci, umieszczali metalowe piorunochrony na drzewach, a nie na słupach. W okolicy można znaleźć wrośnięte w korę pozostałości tychże elementów.

Siedząc w schronie i zajadając rogalika z czekoladą planuję dalsze posunięcia. W okolicy jest kilka ciekawych miejsc do odwiedzenia, m.in. Oflag IID, ale decyduję się zostawić je na kolejny wypad w okolice Bornego Sulinowa.

Wyruszam na teren byłego poligonu. Ale najpierw kieruję się na Kłomino.



Kłomino czyli wspomniany przeze mnie wcześniej niemiecki Westfalenhof. Miasto widmo. Za Niemca stacjonowała tu Służba Pracy, później utworzono Oflag IID.


Źródło: www.fotopolska.eu

Sowieci po 1945 roku utworzyli na tych terenach miasteczko garnizonowe, gdzie stacjonował m.in. 82 Gwardyjski Pułk Strzelców Zmotoryzowanych. W okresie powojennym wyburzono 50 poniemieckich budynków, aby cegły z odzysku wykorzystać do budowy... uwaga... Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.

Obecnie trwa wyburzanie pozostałości zabudowań. Miasteczko znika. W 1992 roku na tym obszarze mieszkało około 5000 tysięcy osób, 20 lat później było ich... 12. Spójrzcie jak wygląda zdjęcie satelitarne miasteczka z 2017roku. Widać, że czegoś brakuje - gołe ulice, brak budynków i samochodów.



Zniszczono m.in.: klub oficerski, szkołę, szpital, budynki koszarowe, sztab, hangary, lotnisko i wiele innych obiektów.



Czy nie można było zaadaptować gotowej infrastruktury do polskich potrzeb?



Po wyjeździe Rosjan dać miasteczku drugie życie, wzbogacone o ciekawą historię?



Najwyraźniej nie.

Ruszam dalej przez tereny poligonowe, gdzie szkolił się Wehrmacht, a później Sowieci. Trasa z początku jest wymagająca i męcząca, bo leśna droga niedaleko Sypniewa została rozjeżdżona przez ciężki sprzęt leśny. Wszędzie tylko rozmokłe, śliskie i klejące się błocko. Odcinek ten udaje mi się pokonać bez zaliczenia gleby (chociaż parę razy było blisko). Umiejętności nie pozwoliły mi na więcej niż piłowanie 1-ego i 2-ego biegu.

Po jakimś czasie zaczyna się płytówka, a potem zdezelowany asfalt.



Kieruję się na azymut w kierunku Bornego. Cieszę się urokami poligonu. Ba, co więcej, cieszę się legalnie, bo większość tutejszych dróg leśnych jest udostępniona dla ruchu pojazdów. Mimo to - poniedziałek i pogoda w kratkę - zapewniają mi święty spokój.



Jadę tak sobie i jadę.

Droga z dziurawego asfaltu zmienia się w piaszczystą. Bawię się trochę motocyklem korzystając z sypkiej nawierzchni. Rzut oka na nawigację - patrzę strumyczek - droga rozdziela się na dwie. Jedna prosto jak strzelił, druga lekkim łukiem łączy się z odcinkiem prostym za rzeczką.

Myślę, sobie "ki czort, jadę prosto". Widzę wysoką trawę i krzaki. Zza krzaka wygląda coś na kształt znaku - chyba zakaz wjazdu. Jadę dosyć szybko, ale mam miejsce więc co mi tam - zjeżdżam na łuk w lewo. Patrzę w prawo na odcinek, którym miałem przejechać i...

...już wiem skąd ten znak zakazu.



Jakbym go olał i dalej pruł sobie radośnie prosto (z niemałą prędkością) to niejako byłoby grubo.

[

Trochę nogi się pode mną ugięły.

No nic - wsiadam i jadę dalej. Piaszczysta droga zaczyna być mocno dziurawa i pojawia się coraz więcej kałuż. Początkowo staram się je omijać.
(Nic nie poradzę, że odkąd stałem się ofiarą kilku niewybrednych dowcipów - nie ufam kałużom).



W każdym razie - jazda robi się zbyt wolna i trochę męcząca więc idę na kompromis i staram się je oceniać i przejeżdżać przez te mniejsze i płytsze. Prędkość wzrasta i chwilę później wracam do jazdy ok. 60-70km/h.

W pewnym momencie widzę kałużę większą niż pozostałe. Rozciąga się ona na przez całą szerokość drogi. Z daleka oceniam, że jest duża, ale płytka.

Decyduję się nie hamować, tylko dodać gazu i efektownie przelecieć przez tą płyciznę.

Tia... Płyciznę...

1) Wjeżdżam "bojowo" na stojąco, nogi ugięte...

2)


3) Wyjeżdżam na siedząco z nogami w okolicach tylnego koła...

Kałuża była głęboka jak skur*ysyn... Właściwie to nie kałuża tylko jakiś cholerny rów o stromych brzegach.

Zostałem dosłownie "zmyty" z podnóżków, a nie wyglebiłem chyba tylko dlatego, że miałem wystarczający pęd (ponad 70 na budziku). Siła hamująca wody była tak duża, że się bardzo poważnie zdziwiłem.



Nie ma to jak porządne pranie ubrań, kąpiel i mycie motocykla w jednym...
Aha - szybę kasku miałem otwartą...

Fakt faktem wjechałem w przeszkodę na dwóch kołach i wyjechałem także na dwóch kołach. Pomijając skutki uboczne - to był udany przejazd.

Docieram do Bornego. Zdążyłem już trochę przeschnąć. Dość mam wrażeń offroadowych na dzisiaj. Asfaltem jadę do Szczecinka. Na ulicach miasta ludzie dziwnie na mnie patrzą.

Cóż, nie każdy stojąc na czerwonym świetle wylewa wodę z rękawic...

Za Szczecinkiem pogoda się poprawia. Spotykam też takie cacko na lawecie. Mustang GT Convertible. Nie pogardziłbym, chociaż wolałbym żółty.



Dom zbliża się z każdym obrotem koła. Ruch na trasie do Koszalina jest umiarkowany. Pogoda ostatecznie się klaruje, chociaż od zachodu napływają burzowe chmury.



Rodzinne miasto wita mnie jak zwykle - korkami i agresywnymi kierowcami.



Czas wrócić "na ziemię".

KONIEC


----------------------------------------------------------------------------------------

Posłowie

Ależ ten czas leci...

Dopiero co planowałem wyjazd. Dopiero co się pakowałem i wyruszałem w drogę. Niedawno przecież zaczynałem, tu na forum, snuć swoją opowieść.
Podróżowałem przez 4 dni. W ten czas zrobiłem 933km, odwiedziłem dziesiątki miejsc, a wiele z nich zapadło mi w pamięć i będę w nie wracał. To już sobie postanowiłem.
Cały obszar Pojezierza Drawskiego jest przesiąknięty na wskroś historią. I czułem to w praktycznie każdym miejscu, które odwiedziłem.

Zabawna historia. Do domu wróciłem 12.06, a 21.06 byłem z powrotem w drodze do Drawska Pomorskiego, tym razem V-Stromem. Pojechałem znaleźć i kupić trudnodostępną monografię o poligonie. Udało mi się (dzięki Miotacztruskawek ! ).
Z książką w kufrze - zamiast wracać z powrotem - udałem się na poligon. I znowu odkryłem trochę historii. Jechałem przez Oleszno, Studnicę, Głębokie do Jaworza. W każdej wiosce robiłem STOP i otwierałem książkę na konkretnym rozdziale o niej odpowiadającym.
Lubię takie podróżowanie...

Jeśli chodzi o pracę nad relacją - trochę statystyki.

Pan Word twierdzi, że pisanie zajęło mi 61 godzin 38 minut. No, trochę trzeba by dodać na szperanie po książkach i sieci. 1508 poprawek i 16353 wyrazów później jestem uboższy o czas, ale bogatszy o doświadczenie i wiedzę na temat regionu, ludzi, historii. Bogatszy o przeżycia i uczucia. Uważam, że było warto.

Powoli trzeba stawiać ostatnią kropkę w tej relacji, więc kilka podziękowań:

Miotacztruskawek - za wspólnie spędzony czas, bycie świetnym przewodnikiem i zarażenie mnie "chorobą poligonową".
Mar - za towarzystwo i akcenty humorystyczne, bo dzięki temu jazda miała klimat.

Widziałbym w Was towarzyszy kolejnych podróży.

No i na sam koniec, dziękuję wszystkim śledzącym moją opowieść i udzielających się w wątku. Cieszę się, że dzielnie dobrnęliście do końca. Ja bym nie dał rady.

Wypatrujcie niedługo kolejnych dłuższych i krótszych tekstów.


Ostatnio edytowane przez Vee : 04.07.2017 o 20:01
Vee jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem