Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26.11.2017, 15:35   #4
bukowski
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Biszkek-Besh-Tash

Już po opuszczeniu Biszkeku przekonuję się, że nie ma to jak papierowa mapa. Garmin 64s ze zbyt dokładną mapą nie radzi sobie z routingiem. Zajmie mi kilka dni, żeby zrozumieć, że wyznaczanie działa, ale w zasięgu jakichś 10 kilometrów. Tymczasem wyciągam papierową mapę i kierują się na Tałas. Z zatłoczonej drogi skręcam w góry i już jadę obłędnie piękną drogą wijącą się wzdłuż rzeki Kara Bałta. Jest już dobrze po południu, kiedy asfalt otwiera się na dolinę Susamyru. Znów skręcam, zaczynają się szutry, na horyzoncie góry.

Susamyr_valley.png


Zaczynam rozglądać się za paliwem, w rotopaxie wciąż 7,5 litra, ale wolę zawczasu zatankować. Zatrzymuję się obok motocyklisty w moro z wędkami, chyba na deerzecie. Lokales.
- Zdrastwuj, kuda jediesz?
- Na Tałas - odpowiadam
- Ty darogu patierał - pokazuje palcem w odwrotnym kierunku. Atkuda?
- Z Polszy.
- A, z Polszy. Kristofa ty znajesz?
- Nużna, znaju. On priwiez maju maszinu iz Polszy.
- Nu kak priwiez?
- Gruzawikom - odpowiadam i śmiejemy się. Fajny gość. W chałupie obok dziesięciolatek pieczołowicie tankuje mi motocykl z dwulitrowych butelek. Zarzeka się, że to 91, ale cholera go wie.

Zawracam i odnajduję właściwą drogę, wygodny i pusty szuter. W Tałas dotankowuję, wyciągam z bankomatu pieniądze i kieruję się w stronę gór. Jest już dobrze po południu, zastanawiam się, czy przypadkiem gdzieś po drodze nie złapię śniegu.

way_to_besh_tash.jpg
Po około 10 kilometrach trafiam na bramę do parku narodowego. Lżejszy o 220 somów cisnę jakieś 30 kilometrów fajną szutrówką, zakończoną zieloną łąką.
To lepiej pokazać, niż opisać.

way_to_besh_tash2jpg.jpg
way_to_besh_tash3.jpg
way_to_besh_tash4.jpg
way_to_besh_tash5.jpg
way_to_besh_tash7.jpg
Do samego jeziorka nie sposób podjechać, ale łąka i strumień poniżej wydaje się być idealna na biwak. Nie ma nikogo, nawet konie zostały parę kilometrów poniżej. Rozbijam namiot przy samym potoku, miejsce jest absolutnie genialne.

besh_tash_camp.jpg
Nabieram do czarnego bukłaka lodowatą wodę i wystawiam do mocnego wciąż słońca. Gdy po godzinie kąpię się, na łączkę podjeżdżają dwa busy wypełnione Kirgizami. Mają ze sobą samowar, pół obdartego ze skóry barana, liepioszki, lodówkę z wódką, tadżin wielkości sporej miednicy i drewno na opał. Raz, dwa rozścielili dywany, nastawili samowar, wykroili szaszłyki, resztę barana wrzucili do tadżina. Pierwsza flaszka pękła zanim były szaszłyki się upiekły, druga chwilę później, zanim doszło mięso w tadżinie już nie było co pić. Pożegnałem się w myślach z 70% śliwowicą, którą miałem na wszelki wypadek.

my_nie_zapiwajem2.jpg
my_nie_zapiwajem.jpg
Litr później na dywan wjechała herbata i zawartość tadżina.

baran.jpg
Wtedy jednego z dentystów (bo byli to dentyści i celnicy) nieopatrznie zapytałem o zwyczaj goszczenia przybyszów okiem z barana. Ten z kamienną twarzą wydłubał palcem oko z czaszki owego stworzenia i podał mi do zjedzenia, na palcu oczywiście. W sumie nic szczególnego...smakowało jak chrząstka. Nie pozostałem mu dłużny, polałem śliwowicy i odsunąłem butelkę z popitką:
- Nu, my w Polszy nie zapiwajem.
W sumie chyba gorzej przeżył tę pięćdziesiątkę, niż ja jego oko.

Chłopaki zaraz po zmroku pozbierali się i pojechali. Zostałem sam. Żadnego zasięgu, huk potoku, temperatura spadła do 12 stopni. Jak już zasypiałem, usłyszałem chłeptanie wody, ale pomyślałem, że może lepiej nie wychodzić - bo a nuż to wilcy i się w gacie zesram?

besh_tash_camp2.jpg
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg way_to_besh_tash6.jpg (159.5 KB, 278 wyświetleń)

Ostatnio edytowane przez bukowski : 08.10.2018 o 16:27