Biszkek.
Biszkek nie jest jak turecki kebab, nie przypomina również kirgiskiego koniaku. Dupy nie urywa i nie zwala z nóg. Ma w sobie jednak coś magicznego i przyciągającego. Może to ta wschodnia egzotyka, albo zapowiedź rychłej przygody powoduje, że z pozoru nijakie miasto nabiera odrobinę rumieńców. Typowe postsowiecki układ prostopadłych i równoległych arterii, na większości których obowiązuje... tak tak, zakaz ruchu motocykli.
Do tego stare, rozpadające się budynki, dziurawe ulice pomieszane z nowoczesnym budownictwem, powtykanym chaotycznie, byle gdzie i byle jak.
W Biszkeku można jednak odszukać parki z przestronnymi alejami, fontannami i ławeczkami. Jeno picie piwa nie przystaje, gdyż Kirgistan muzułmańskim krajem się jawi. Niemniej kirgiska gościnność i tolerancja, a nawet zaryzykuję twierdzenie, że "mamtowdupizm" skutkuje brakiem uwag lokalesów dla turysty spożywającego ów trunek w parku.
Parki z resztą oferują odrobinę cienia i wytchnienia od miejskiego zgiełku.
Zwiedzanie Biszkopta, bo tak go pieszczotliwie zacząłem nazywać, polecam jednak na koniec pobytu. Kiedy bliżej poznamy uroki prowincji, ludzi i ich historie, łatwiej będzie zrozumieć i odnaleźć się w tym mieście.
Coś nie mogę wrzucić zdjęć