Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06.01.2018, 20:43   #32
sebol
 
sebol's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2010
Miasto: Wlkp
Posty: 1,161
Motocykl: Prawdziwa przygoda XRV 750
Przebieg: od nowa
Galeria: Zdjęcia
sebol jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 31 min 55 s
Domyślnie

Piąty dzień wyprawy przynosi kolejną awarię. Okazuje się, że nie tylko Africa ma swoje furie (znawcy tematu wiedzą o co chodzi). Jedna z nich dotyka właśnie Roberta Transalpa. Od jakiegoś czasu ma problem z ładowaniem. Na jednym z postojów trzeba częściowo rozpakować bagaż , by dokładnie obadać problem. Przyczyną okazuje się ... Tak, tak!! Przypalona kostka regulatora napięcia. Wycięcie nadtopionej kostki, połączenie kabli na skrętkę i owinięcie taśmą izolacyjną przywraca prawidłowe ładowania , a maszyna gotowa jest do dalszej drogi.








Licząc wcześniejsze wyjazdy, to miał być piąty przejazd przez rzekę Wołgę. Poprzednio nie było okazji, a może nawet chęci, by zatrzymać się i zrobić kilka zdjęć. Tym razem niestety łamiąc przy tym przepisy nie odpuszczamy. Pomimo zakazu zatrzymywania, motocykle ustawiamy na poboczu przy barierkach. Rzeka swą wielkością robi na nas wielkie wrażenie. W oddali widać płynący sporych rozmiarów statek, są też żurawie rozładunkowe w portach. Rzeka jest ważnym w tym regionie szlakiem wodnym. Szerokość Wołgi to kilkanaście szerokości "Królowej Polskich Rzek" - Wisły. Miejsce postoju do robienia zdjęć okazuje się beznadziejne. Na pierwszy plan wbijają się kable i wielkie słupy energetyczne. Nie bez powodu zresztą zostały tam posadowione. Na rzece jest sporych rozmiarów elektrownia wodna a szpetne słupy przesyłają prąd z ów elektrowni, do bliskich oraz dalszych miast i wiosek. Przerwę na podziwianie rzeki, ograniczamy do kilku minut, nie chcąc zatargu z tutejszą policją. W końcu złamaliśmy przepisy, zatrzymując się w niedozwolonym miejscu.




Późnym popołudniem robimy zakupy w małym przydrożnym sklepie. Świeże piwo ze sklepowego nalewaka, zapas wody na kolejny dzień, pieczywo i coś do obkładu.





Tego dnia przejechaliśmy ponad 700 km. Jesteśmy już za Ufą. Namioty rozbijamy na skraju lasu, w wysokiej trawie na terenie , który przypomina niewykoszoną łąkę. Już kilka sekund po wyłączeniu silników, w ich pobliżu kłębią się chmury komarów. Skubańce wiedzą jak szukać ofiary. Lecą do ciepła, lub wydychanego dwutlenku węgla. Istna masakra. Komarów są tysiące , a nawet pierdyliony . Jest ich tyle, że nie mamy ochoty na kolację przy namiotach. W pośpiechu popijamy piwo, opędzając się od natrętów. Technika picia jest różna. Ja, na ten przykład, na chwilę podnoszę moskitierę, wciskając w siebie kilka łyków piwa. Paweł i Robert nie dając szansy komarom, piją przez siatkę. Czegoś takiego jeszcze było !! Po opróżnieniu butelki, Robert nakręca na nią korek i energicznie wymachuje nią, to w prawo, to w lewo. Rozlega się wyraźny dźwięk odbijanych o plastik komarów !!!!!! Odgłos podobny do posypywania piaskiem pustej butelki, może lepiej uzmysłowi wam ilość tych owadów w miejscu naszego biwaku.





Lepioszka i suszona cholernie słona ryba, która nie przypadła mi do gustu.



Kolację jemy oddzielnie, każdy w swoim namiocie przy dźwiękach , które bez przesady nie ustępują hałasowi dochodzącego z ula.



Dzień 6 WITAJ AZJO !

Wracając na główną drogę, zatrzymujemy się przy kiwonach. Pompy nie pracują. Z Pawłem, zastanawiamy się, czy to awaria, czy po prostu złoże zostało już wyeksploatowane. Robimy kilka zdjęć, a ja dodatkowo schodzę z motocykla by przyjrzeć się urządzeniom z bliska. Dupa ze mnie bo słysząc w interkomie poważny głos Roberta "jedźmy stąd, mogą tu być kamery, a oni nie lubią intruzów przy tym sprzęcie", dosyć szybko wsiadam ponownie na motocykl i jedziemy dalej.





Zapowiada się ładna pogoda. Na błękitnym niebie nieliczne chmury. Dzisiaj jedzie się wyśmienicie. Jest ciepło, ale nie upalnie. Powiedziałbym, warunki są optymalne. Robimy przerwy na tankowanie, na "małą czarną", rozmawiamy przez interkomy. Na drodze sporo remontów. Przy tak sporym ruchu, to jak "walka z wiatrakami". Tutaj za chwilę zakończą prace, przeniosą się na inne miejsce, by po jakimś czasie wrócić na ten odcinek ponownie. Krótko mówiąc,duży kraj, długie drogi, duży ruch, to i remontów musi być sporo.
Właśnie dojeżdżamy do kolejnego "wahadła". Aut nie ma sporo, więc tym razem -dodam pierwszy raz- chcąc pokazać jak to "polscy ułani" są kulturalni, zatrzymujemy się tuż za naczepą TIR-a. Mija kilka sekund, gdy z prawej strony omija nas załadowana stalą ciężarówka z przyczepą. Wzbija się tuman kurzu, a w słuchawkach kasku ktoś rzuca krótko: "widzieliście to !" . Schodzi z nas powietrze i dopiero teraz dociera do naszych głów co się stało, lub co -o zgrozo- mogłoby się stać. Nie jesteśmy pewni, czy kierowca ratował nasze życie nie chcąc zmiażdżyć nas pomiędzy swoją kabiną, a stojącą przed nami naczepą, czy raczej chciał ochronić przede wszystkim siebie. Prędkość którą jechał w mojej ocenie w zderzeniu z naczepą byłaby zabójcza również dla niego. Różnica byłaby taka, że jego wyciągano by z kabiny, a nas z ów kabiny trzeba byłoby zdrapywać żyletkami. Ktoś czuwa nad nami i dał w tym miejscu szerokie pobocze. Ech... nie ma co gdybać.



Przed nami pasmo gór Ural. Jeszcze przed południem zjeżdżamy na parking. Dodam nie byle jaki parking, bowiem stoi na nim "słup" oznaczający umowną granicę Europy i Azji. Od 2011 roku nie wiele w tym miejscu się zmieniło. Jedyna zauważalna różnica, to brak straganów z pamiątkami. Kilka zdjęć, krótki odpoczynek i ruszamy dalej.







Czelabińsk to pierwsze duże miasto za Uralem. Słynie między innymi z tego, że jest tu bodajże największa fabryka czołgów, którą zbudowano z rozkazu Stalina w czasie II Wojny Światowej. Przez to nazywany był również Tankogrodem. W 2013 roku o Czelabińsku usłyszał cały świat, gdy serwisy informacyjne pokazywały filmiki z przelatującego w okolicach miasta meteoru. Masę "gościa z kosmosu" oszacowano na ok 10 ton, a średnicę 17 metrów. Meteor na szczęście rozpadł się wysoko w powietrzu, a fala uderzeniowa w mieście wybiła setki szyb lekko raniąc ludzi. Nie planujemy wjeżdżać do miasta i znaleźliśmy się tu w zasadzie przypadkiem dzięki nawigacji. Miasto brzydkie, typowo przemysłowe. Robert ma problem z cieknącym paliwem, które kapie tylko podczas postoju. W upale odkręcamy zbiornik i dokonujemy prowizorycznej naprawy.






O nudzie nie ma mowy. Nawet jeśli teoretycznie niczego ciekawego się nie spodziewamy, "przygoda" sama dba o to, by nie wiało nudą. Również Paweł ma problemy z układem paliwowym. Przy pełnym zbiorniku wszystko działa prawidłowo, jednak gdy poziom paliwa spada poniżej połowy, motocykl traci moc i nie chce wchodzić na obroty. Już kilka dni temu, kilkukrotnie zaglądaliśmy w filtry i kranik. Nic co byłby tego powodem nie odnajdujemy. No cóż. Trzeba będzie częściej tankować.

Wracając do dnia dzisiejszego. Po sytym obiedzie i chwili błogiego lenistwa czas ruszyć tyłki. Ciuszki ubrane, kaski zapięte i już mamy ruszać, gdy słyszymy głos Roberta "panowie złapałem gumę". Kapeć w przednim kole wydłuża nam pauzę dwukrotnie. Jak mówią "pośpiech wskazany jest przy łapaniu much i sraczce". Ściągnięcie koła, wyciągnięcie dętki i zaklejenie łatką dziury nie trwa długo. Wspomniany pośpiech spowodował jednak, że za pierwszym razem klej nie zdążył związać łatki z dętką na tyle mocno, by uszczelnić dziurę. W konsekwencji wszystkie wymienione czynności Robert musi zdublować.





Słońce już prawie zaszło, a my wciąż nie możemy znaleźć miejsca godnego naszych namiotów. W efekcie odjeżdżamy prawie 18 km. od głównej drogi. Krętym wąskim asfaltem mijamy wioskę , która wygląda jakby w większości została wyludniona. Umawiamy się, że juto wracając wjedziemy tam w małe odwiedziny. Miejscówkę do spania znajdujemy kilka kilometrów od wioski. Łączka, skraj lasu, komary ...zaraz, zaraz. Skądś już to znamy.



Dobranoc.
__________________
Możesz utracić wszystko,ale nikt nie zabierze ci tego co w życiu zobaczyłeś i przeżyłeś

Ostatnio edytowane przez sebol : 07.01.2018 o 15:26
sebol jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem