Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06.10.2019, 08:48   #128
Mallory
Moderator
 
Mallory's Avatar


Zarejestrowany: May 2013
Miasto: Poznan
Posty: 2,421
Motocykl: RD04
Przebieg: kto wie
Mallory jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 2 dni 2 godz 7 min 40 s
Domyślnie

W 2019 na Iziego w bramę zamkową na Grodźcu wjeżdżałem już w czwartek. Te ostatnie metry po niekończącym się łuku w lewo pamięta się później przez cały rok. Żółte pola od rzepaku coś zmieniają gdy jedzie się przez nie zawsze tak samo i po latach z coraz większą chęcią.
Wjazd oczywiście na stojąco w prawidłowej postawie terenowej i nie dla jakiejś pozy, po prostu z emocji jak zwykle.

To gdzie w tym roku? Tym razem namioty. Ostatnio była sala zamkowa, ale niemiecka parka gabarytów umożliwiających podróż tylko na gs-ie lub goldwingu, zgotowała nam w nocy takie piekło, że mimo jakiegoś tam upojenia wszyscy wstali niewyspani. Ogień chrapania od chłopa szedł piekielny, ale od panny zaporowy. Niosło się to i odbijało od kamiennych ścian, od podłóg na których zlegliśmy, od korytarzy. A german-parka miło przewracała się z boku na bok w ogromnym łóżku pamiętającym czasy któregoś z Ottonów. Chrapanie zalegającej potokiem kamienne podłogi reszty towarzystwa nie miał już znaczenia. Niemcy zniszczyli całe nasze pojęci w tych sprawach. U siebie pewnie mieszkają na odludziu a i rozumiem dlaczego lubią podróżować w dzicz.

Więc rok 2018 skłonił nas do namiotów, które na Izim akurat lubię. Co do chrapania na polu często nie jest lepiej, ale przynajmniej się to całe natarcie nie odbija tylko leci w las, w pole.
Gaszę afrykę. Tytm razem jest inaczej. Jeszcze nie ma oficjalnego komitetu powitalnego na furcie, wszystko jeszcze w ostatnich przygotowaniach, choć niespiesznych. Organizatorzy ławki noszą, zacni goście gdzieś się przemykają. I nawet zobaczyłem Elspeth Beard już na wjeździe. Będzie pięknie.

Chłopaki zajęli miejsce za szopą po prawej przy fosie. Już mi krzyczą, zsiada, napij się. Się zaczęło. Ale najpierw namiot. Najważniejsza zasada. Zanim cokolwiek zaczniesz rozłóż namiot. Przywitaj się krótko i rozłóż namiot. Później możesz witać się wylewniej. Namiot najważniejszy. Choćby w kwestii sytuacji awaryjnej, że jest gdzie ciebie później przynieść. Twoja baza nr 1.

Namiot stoi. No to możemy pogadać. Trzech już jest. Ypsi, ArturS, Czadi. Później przyjedzie WhiteWolf, Tomek i Paweł. Ale nie będziemy tak siedzieć. Idziemy do ludzi. Kubki w dłoń i lecimy. Rundka oglądania motorów. Jeszcze ich mało bo dopiero czwartek wieczór. Pooglądali. Pogadali. I znowu na bazę. Zaczyna padać. A szopa wielka obok. Sprawdzamy co w niej. Całkiem fajne miejsce gdyby była burza. Stare, zapuszczone ale fajne. Awaryjnie można użyć, ale się nie przydała. Coraz ciemniej się robi. Trzeba rozpalić ognisko i jakieś kiełbaski upiec. Ni i przy ogniu fajniej. Ale skąd drewno? Wszystkie poprzednie lata tutaj, podobnych ekip do naszej, wymiotły legalne drewno lepiej niż rządy komuny, zapasy w supersamie. Nie ma. Rozpalamy jakiś ciężko wyszukany chrust. Pali się. Fajnie jest. Nagadać się nie możemy. Ale trzeba zobaczyć kto tam przyjechał przez ostatnie pół godziny, bo co rusz jakiś motor się odzywa w bramie. Lecim na dziedziniec. A tam ognicho wielkie płonie. Organizatorzy przywieźli wielkie bale drewna do palenie na dziedziniec. Jagna rządzi. Przysiadamy się do towarzystwa. Przenosimy swoje grillowanie do większej wspólnoty. Jest i Elspeth i wszyscy organizatorzy. Jest pięknie. Mijają godziny. Tak koło północy powoli się ludzie wykruszają. Wracamy do swojego obozu jak konie do stajni, lub raczej do wodopoju, bo i cel podobny i raczej instynkt nas prowadzi a nie zmysły. Na dziedzińcu zostaje kilka osób, głownie orgów, bo jaką tu swoją beforkę przed całym zlotem. Zostaje także Bliźniak, to ważne, bo jest głównym bohaterem tej opowieści. Rozpalamy ponownie ognisko. Ale co tam nasze ognisko przy wielkim ognisku na dziedzińcu. Gdzie tam. Ledwie się tli. Jakieś tam gałązki. Ale siedzimy. I gadamy. Mija z godzina, choć głowy za dokładność nie dam. Koło pierwszej robi się zimno. My jeszcze nienagadani a tu nasze ognicho dogorywa.

Towarzystwo chętne do siedzenia i jakieś takie wylewne.
- słabo się to pali, do dupy.
- trzeba załatwić jakieś drewno,
- może z szopy coś?
Fakt szopa drewniana i pamiętająca stare czasy. Oj by się paliło. Dobrze wyschnięte. Ogień w szopie. Ale mimo zmęczenia i później pory ciągle traktujemy spalenie szopy w kategorii żartu - przynajmniej niektórzy.
- panowie, coś trzeba znaleźć, zimno jak pies.
- dobra, podnieść tyłki, idziem na poszukiwania,

Towarzystwo się podniosło z ochotą. Bo i zimno i połazić fajnie po nocy i pozaczepiać przyjaznych jak my ludzi. Idziemy pospołu. Ale wracamy.
- ale dopijcie, z kubkami po drewno? jak my to przyniesiemy,
- co ty. damy radę,
- gdzie tam dasz radę, dopij,
- a gdzie ty tu drewno znajdziesz.

I rechot i przekomarzanie. Koniec końców dopite, kubki odstawione i ekipa idzie na nocne poszukiwanie drewna. Idziemy wąską ścieżką, gęsiego, w nocy, pod zamkiem, przez fosę. O kurde.. Fellowship of the Ring...ale fajnie. Jakoś tak cicho. Wszyscy zamilkli. Idziemy jak elfy, dobra krasnoludy. Przez łąkę, przez most, w świecącą bramę. Łuna od bramy bije. To ogień z dziedzińca, już chyba przygasa, ale ciągle jest dla nas i drogowskazem i nadzieją. Wchodzimy w mocno, ale nie do końca domkniętą bramę, jest cicho w oddali dziedzińca gwar resztek zmęczonych orgów. Kto idzie za mną, nie wiem, ale chyba wszyscy poszliśmy, no tak pełna drużyna.
Idziemy powoli bramą, przedsionkiem. Nie tu nic nie znajdziemy. Musimy się cofnąć. Jeszcze krok, dwa... na dziedzińcu kilka osób zostało, dwie może trzy. Wracamy. Tu nic nie znajdziemy.

Aż tu po lewej, we wnęce, za drzewkiem na dziedzińcu, jakaś postać z toporem się objawia. Krasnolud potężny. I macha siekierą. Kto to jest? Podchodzimy. To Bliźniak. I łupie szczapy z przywiezionego drewna. Zmachał się chyba. Bo przestał machać siekierą i zasapany i spocony na nas patrzy.

- Co się patrzycie kurwa. Brać drewno i nosić. Sam mam to wszystko robić?

Stanęliśmy jak wryci. Ale tylko na milisekundę. Przecież organizatorowi nie odmówimy. Jak jeden mąż podchodzimy i bierzemy ciężko porąbane piękne, suche, bukowe szczapy.

- I po dwa mi brać. Żeby kurwa nic tu mi do noszenia nie zostało. Dosyć się namachałem. Wy chociaż ponoście.

Dobra po dwa bierzemy. Ciężkie jak cholera. Trzeba wykonywać polecenia.
Obracamy się na pięcie i znikamy w mroku. Po kilku krokach. Możemy skręcić albo w lewo na dziedziniec, albo w prawo przez fosę, przez most, ścieżką przez traw. Do bazy.
Skręcamy w ciszy, baz słowa, bez gestu. W lewo. Do bazy.
Rzucamy wielkie piękne szczapy drewna w bazie obok mizernego chrustu. I zaczynamy się śmiać. Kiedy śmiech się skończył. W sumie około niedzieli. Co rusz ktoś nim wybuchał. I wiadomo było dlaczego.
W sobotę dopiero drewno się skończyło. I wtedy WhiteWoolf, którego na akcji drużyny pierścienia nie było, bo dojechał w piątek, zapytał:

- kurde panowie.. zimno jakoś, nieprzyjemnie... (jemu nieprzyjemnie w zimnie?:) posiedzielibyśmy przy ogniu, może wiecie skąd tu załatwić drewno?

O kurde. Myślałem, że mi brzuch pęknie.
A gdy po 15 minutach śmiania ArturS rzucił:
- od Bliźniaka...
To był koniec.
__________________


Kiedy jest najciemniej, wtedy błyska znów nadzieja. Tolkien.
Mallory jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem