Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20.07.2017, 18:00   #28
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,859
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 3 dni 11 godz 44 min 57 s
Domyślnie

15 maja
Pawłowsk. Wstaję rano, chłopaki też już wstali ale jeszcze leżakują. Wyłażę rozejrzeć się za jakimś kafe bo jedzenia nie mamy i trzeba coś spożyć w lokalu. Miejscówka w której śpimy jest położona tuż przy trasie na Rostów i jest niejako sypialnią dla kierowców tirów więc z pewnością uda się coś zjeść. W końcu znajduję lokal który rabotajet i obczajam na co mamy dziś szanse. Są naleśniki i buły z różnorakim nadzieniem. Wracam do chłopaków z informacją że możemy pakuszać w lokalu obok naszego hotelu i powoli się zbieramy na śniadanie. Jemy nieśpiesznie a następnie wracamy do pokoju i zaczynamy pakować menele. Nie chce mi się nawet myśleć o zakładaniu tych mokrych, ciężkich ciuchów ale wyjścia nie ma.
Wraz z nami są inni motocykliści ale niestety nie udaje nam się ich spotkać. Pewnie też się spotkali z deszczem i teraz suszą swoje ciuchy podobnie jak my. W naszym pokoju syf jak cholera, wszystko się suszy. My z Michałem chociaż buty mamy suche. Gorzej z Filipem bo nie ma membrany w butach i będzie musiał jechać w mokrych. Słabo.





W końcu ruszamy. Nawet trochę się wypogodziło i o dziwo - nie pada. Nawijamy kilometry, droga świetna, ruch mały. W końcu praktycznie całkowicie się przeciera i wychodzi słońce. Postanawiam trochę przycisnąć wykorzystując dobrą pogodę i suchy asfalt. Wyrywam do przodu, liczę że chłopaki podłapią moją ideę bo mamy trochę straty ze względu na moje przygody i warunki atmosferyczne. Cały czas kontroluję jednak światła chlopaków tak abyśmy nie stracili się z oczu. Wjeżdżam w długi, łagodny łuk drogi. Następnie długa kilkukilometrowa prosta. Tracimy się z oczu więc zwalniam. Nadal nie widzę chłopaków, zawrócić nie ma jak więc zjeżdżam na pobocze przy stacji paliw i czekam. Minuta, dwie, pięć. Co jest? Nie ma szans abym im tak daleko odjechał. Schodzę z motocykla, zdejmuję kask i zapalam fajkę. Mówię sobie w myślach, jak wypalę i nie dojadą to zawracam. W końcu widzę światła. Uff. Obaj i jadą więc wszystko OK. Może lać im się zachciało? No nie. Filipowi poluzowały się taśmy i cały bagaż - torba i rolka spadły na bok motocykla. Na szczęście nic nie wypadło na drogę ani nie wkręciło się w koła. Toboły się zsunęły i chłopcy musieli poprawić mocowania. Zjeżdżamy na stację. Odpoczniemy chwilkę, siku, coś do picia, faja i gonimy dalej. Jeszcze nie czas na posiłek.


W międzyczasie na stację podjeżdża koleś półciężarówką. Załadowany po dach złomem. Auto jest tak obciążone że na zakręcie pod górę podnosi mu przednie wewnętrzne koło. Folklor.

Gonimy dalej, nie ma na co czekać. Przed Rostowem zatrzymujemy się z powodu korka na drodze. Tuż obok jest stacja paliw Shella więc postanawiamy zatrzymać się na tankowanie i jedzenie bo w brzuchach burczy a ciągły deszcz spowodował, że jesteśmy przemoczeni i zziębnięci. Manewrujemy między autami, jest ciasno, pobocze zalane wodą, przeciskamy się do zaprawki. W końcu się udaje. Wrzucamy na ruszt podłe żarcie jakie można dostać na stacji paliw. W sumie siedzimy tam z godzinkę obserwując korek. Podczas tej przerwy dzwonię do Zury do Tbilisi, bowiem ustaliłem z Martą że oryginały dokumentów wyśle mi do Tbilisi do Zury ale nie uzgodniłem tego z nim samym . Dzwonię i tłumaczę o co chodzi i że puszczę do niego kwity DHLem. Kompletnie nie kuma jak mogłem być tak głupi i dlaczego tak się stało. Nie mam siły tłumaczyć. Zura, podjadę odebrać dokumenty to wytłumaczę. Nie wyjaśnię ci tego przez telefon. OK. Do zobaczenia.
Deszcz jest nieustępliwy, ani na chwilę nie daje odsapnąć.

Lecimy dalej, przecinamy majestatyczny Don zostawiając za sobą Rostów. Jedziemy i nagle przed nami widzimy niesamowite zjawisko. To już kolejny dzień w deszczu większym lub mniejszym ale to co widzę przed nami śmiało można nazwać „ścianą deszczu”. Po prostu w poprzek naszej trasy mamy jakby pleksiglasową, mleczną szybę. Zwalniamy przezornie widząc co się dzieje ale doświadczenie wjazdu w to „coś” na długo pozostanie w mojej pamięci. Mam wrażenie jakbym nagle wjechał w tunel wypełniony wodą. Niesamowite. Woda wdziera się w każdy zakamarek naszej garderoby, po chwili wszyscy jesteśmy przemoknięci do suchej nitki. Do tego bardzo słaba widoczność. Próbuję dosunąć suwak w kurtce, ten pęka i zostaje mi w ręce. FUCK!
Zjeżdżamy na chwilę na stację, deszcz lekko przygasa choć padać nie przestaje tego dnia ani na moment. Idę do dziewczyn stojących za ladą na stacji paliw i proszę o spinacz biurowy. Dają mi taki gruby, porządny i za jego pomocą oraz taśmy izolacyjnej doprowadzam zapięcie w kurtce do stanu używalności.



Mokre mam wszystko, dosłownie. W sumie o dziwo najbardziej sucho mam w butach chociaż też nie jest rewelacyjnie.
Filip jest cały przemoknięty, jego buty są pełne wody. Jest chłodno i wszyscy zaczynamy się telepać. Ujechaliśmy ciut ponad 500 km i mamy tej jazdy serdecznie dosyć. Nie jest wesoło, tym bardziej że nie ma co myśleć o noclegu w krzaczorach a do najbliższej miejscowości z gostinicą mamy jeszcze spory kawałek. Jedziemy dalej lecz musimy znów się zatrzymać, bowiem jazda w tych warunkach jest strasznie męcząca. Do tego nasze motocykle też wołają jedzenia. Kolejny postój na stacji. Tankujemy, palę fajkę, choć chwila pod dachem. Filip jest przemarznięty ale choć żaden z nas nie jest suchy to nie dziwię się że ma dość jazdy najbardziej z nas wszystkich. Po prostu się z niego leje, stopy opatulone foliowymi workami od wielu godzin nie oddychają, rękawice - szmata, z ciuchów cieknie niemal ciurkiem. Nie ma sensu jechać dalej, przeglądam mapy w fonie coby znaleźć jakąś miejscówkę na nocleg. Mamy wybór - ciągnąć zgodnie ze wstępnym planem do Armawir lub zatrzymać się wcześniej w miejscowości Krapotkin. Decydujemy się na to drugie rozwiązanie mając na względzie dwie sprawy. Po pierwsze i oczywiste będziemy tam szybciej a po drugie nasze mokre bety będą miały więcej czasu aby wyschnąć.
Wjeżdżamy do miasta i od razu widzę hotel po prawej stronie. Zjeżdżamy. Wbijam do hotelu i patrzę - kuwa 4 gwiazdki to raczej tanio nie będzie. Zagaduję, 4000 RUR. Kuwa. Za drogo. Zróbcie taniej. Podzielimy was na dwa pokoje i będzie taniej. Wracam do chłopaków przekazać nowiny choć doskonale wiem, że ani oni ani ja nie mamy ani siły ani ochoty na poszukiwania kolejnego obiektu, gdyż deszcz nie odpuszcza a miasto wcale nie jest takie małe jak się wydaje. Wszyscy zgodnie stwierdzamy że dość jazdy na dziś. Zostajemy. Mieliśmy pyknąć 700, zrobiliśmy 630 w warunkach tragicznych więc nie ma co narzekać. Wracam do dziewczyn z recepcji i formalizuję nasz pobyt, w cenie mamy śniadanie więc rano nie trzeba będzie o to zabiegać. Ustalam również że hotel ma sporą suszarnię i możemy ją wykorzystać z czego skrzętnie korzystamy. Obsługa jest supermiła i pomocna dziewczyny wieszają nasze mokre ciuchy w taki sposób aby powietrze ogrzewane przez ciepłe rury z wodą suszyło nasze manele. Buty stawiamy obok grzejnika, który specjalnie przynieśli i podłączyli.
Od razu zauważamy również lodówkę z browarkiem stojącą tuż obok recepcji i tym sposobem uczucie zmęczenia i przemoczenia zastąpiliśmy miłym rozleniwieniem po skosztowaniu tego cudownego napoju .
Piwko naprawdę prima sort. Sączymy i odpoczywamy obgadując dzisiejszy dzionek.


Postanawiamy ubrać się i ruszyć na pobliski dworzec autobusowy aby coś zjeść. Jest już wieczór a nasz obiad był mizerną gotowizną zalaną wrzątkiem. Wołowina z kluchami - wołowiny 3 kawałki i trochę makaronu.
Wychodzimy i w recepcji napotykamy trójkę motocyklistów - dziewczyna i 2 chłopaków - Rosjanie. Widzę że wyglądają tak jak my jeszcze przed chwilą więc zakladam że uciekli przed deszczem. Rosjanin od razu proponuje coby pobuchać wieczorem więc już wiem że dobrze to się nie skończy. Mówię że teraz idziemy coś zjeść a jak wrócimy to się złapiemy. OK, poczekają aż wrócimy na stołówce. Spoko. Wychodzę przed budynek zapalić fajkę i od razu obok naszych maszyn rzucają się w oczy ogromne Goldasy Rosjan. Jeden z nich wychodzi wraz ze mną, za chwilę pojawia się też drugi i gaworzymy sobie pod zadaszeniem. Okazuje się że wracają z Gruzji, byli w Tibilisi, gdzie zostawili motocykle i wzięli kolesia busem, który obwoził ich po Gruzji a oni w tym czasie chlali. Wesola z nich banda. Jeden wyciągając bety z bagażnika odsłonił jego wnętrze a tam …. ogromny wzmacniacz. Ja pier..
Zagaduję co i jak a wtedy jeden z nich mówi żeby po prostu mi pokazał jak to działa a nie opowiadał. Efekt będzie większy. Odpalił, pier@#nięcie było takie że prawie mi serce stanęło. Chłopcy tylko się uśmiali mówiąc „My to się tak bawimy!”.
Myśl o wieczorze w ich towarzystwie ciut mnie zabolała. Będzie grubo.
W końcu Michał i Filip wychodzą z hotelu , żegnamy się chwilowo z nowymi znajomymi i lecimy na dworzec na szamę. Po powrocie dołączamy do Rosjan, którzy już zorganizowali kucharza, który szykuje im jedzenie. Trudno to nazwać salą restauracyjną, raczej coś w rodzaju zaplecza przy kuchni gdzie stoją stoły. Siadamy, żarcie na stół, gruzińska czacza na stół, piwo na stół + sok pomidorowy. Pytamy skąd są i jak pokazują nam swój gorod na google maps to trudno mi uwierzyć że tam żyją ludzie. Jakieś 2 tysiące kilometrów na północ od Nowosybirska.
Koniec świata. Chętnie opowiadają o swoich podróżach motocyklowych i nie tylko. Przy okazji dowiadujemy się że na wjazd na teren UE potrzebują pozwolenia (coś w rodzaju wizy) które dostają na 3 lata. Jakoś naszym z Rosjanami tak się dogadać nie udaje. Szkoda. Czacza się leje, czas płynie, kucharz co trochę donosi jakieś żarcie. Gawędzimy, oglądamy zdjęcia. Jako ciekawostkę pokazują nam foto z zimy tego roku na którym temperatura na termometrze spadała poniżej skali - 58 stopni. Ja pier@#. Co wy tam robicie zimą? Jak się nie da na motocyklach to robią sobie wyprawy skuterami śnieżnymi. Tak się chłopaki bawią.


Czas płynie, jesteśmy już trochę zrobieni. Na szczęście po wypiciu wszystkiego czym dysponowaliśmy nie przyszło nam do głowy udać się na poszukiwania alkoholu. Żegnamy się z ekipą rosyjską i grzecznie lekko się zataczając docieramy do łóżeczek i walimy w kimę.
To był ciężki dzień. Jutro mamy w planie zaatakować Gruzję.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem