Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25.01.2016, 13:58   #1
Maurosso
 
Maurosso's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 648
Motocykl: RD07
Maurosso jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 2 min 49 s
Domyślnie [Azja centralna/2015] W poszukiwaniu piątej klepki

Oryginalny topic mocno się rozrósł...jak nikt nie ma nic przeciwko, otworzę nowy. Tamten jest chyba już generalnie do zamknięcia.

Skryba ze mnie lichy, ale trening czyni mistrza, a talent to ponoć ściema.

Zapraszam do podczytywania opisu ubiegłorocznego wyjazdu w głąb Azji Centralnej. Jest szansa, że sporo historii i zdjęć będzie się powtarzać ze strony na FB lub z opowiadań. Tyle, że w tym wypadku, w kilku miejscach będzie kilka bardziej rozbudowanych anegdotek i lichych przemyśleń. Te szczególnie liche i pseudofilozoficzne lub niezwiązane z samym wyjazdem będą w cytatach. Przeważnie będzie to bardziej rozbudowany opis sytuacji, lub poznanej osoby, która zrobiła na mnie spore wrażenie. Krytyka na bieżąco mile widziana. No cóż...czas start:


===========
Papieroch z kumplem na balkonie. Centrum miasta, 4te piętro, późny wieczór.
-Wyjeżdżam stary.
-Spoko. Anglia? Niemcy?
-No…nie do końca...

Dwa tygodnie później, gdy paszport pełny już różnych dziwnych pieczątek, a plotka się rozeszła, odbywa się impreza typu odprawka. Zaczyna się w czwartek, kończy w niedzielę w okolicach 10tej rano. Już wiem, że będą chwile gdy będzie brakowało mi tych szajbusów, którzy zdolni są w ramach tortu urodzinowego przygotować ośmiokilogramową galaretkę z owocami. Tak zwaną „Galaretkę zniszczenia”.





Moto generalnie w rozsypce. Standardowy przedwyjazdowy nieogar. Na tyle duży, że trzeba poświęcić jeszcze dzień na pakowanie i sprawdzenie wszystkiego. Obładowany jak na Mongolię. Brakuje tylko opon na zmianę. Te czekać na mnie będą u Mirmiła w Gruzji. Wtorek 7go Lipca 2015. Start.



Obieram kierunek na Tokaj. Kilometry uciekają. Słowacja migła. W głowie rozkminy. Jak to będzie? Nigdy tak daleko sam nie jechałem. W ogóle jest to pierwszy wyjazd turystyczny solo. A co jak będzie nudno? Uda się kogoś w ogóle spotkać po drodze?

Do Tokaju docieram późnym popołudniem. Pierwszy obóz rozbity przy pobliskim jeziorku. Słodkie wino, zachód słońca…to się naprawdę dzieje.



Dalsza trasa to absolutny żar z nieba. Nigdy potem, aż tak słońce nie dało mi w kość jak na Węgrzech (aklimatyzacja organizmu?). Jest nieznośnie. Między 12 a 17 robię przerwy.

Już w Serbii zahaczam o Belgrad, który robi wielce pozytywne wrażenie. Jakoś tak…młodzieżowo jest. Sporo studentów, historii, alejek, knajp. Spędzam tam większość dnia, a nocuje poza miastem w okolicy strzelistej wieży telekomunikacyjnej, z której rozpościera się niesamowity widok na całą okolicę.





Dalsza trasa to pierwsza prawdziwie kręta i śliczna droga. Jest wielka frajda. W pewnym momencie nawet zawracam, aby jeden z odcinków pokonać jeszcze raz. Dobra widoczność, świetny asfalt i szybkie łuki kuszą aż za bardzo. Taki mocno podjarany tą trasą, nagle zwalniam osłupiały. Granica.
Zaraz zaraz…do Macedonii przecież powinienem mieć z 70km jeszcze. Jaka granica? Gdzie ja jestem? Nieśmiało podbijam do budki z celnikiem w środku. Na pagonach flaga Kosowa. Faaaaktycznie, trochu zboczyłem z pierwotnej trasy i na drodze stanęło Kosowo.

Typ otrzymuje mój paszport, popatrzył, przewertował, wbił pieczątkę. Uśmiecha się i oddaje ze słowami:
-Happy Birthday! Welcome do Kosovo!

Faktycznie, nie ogarłem. Urodziny dzisiaj. Cool ;]
W samym Kosowie spędzam czasu niewiele, choć intensywnie. Trzeba kupić obowiązkowo ubezpieczenie OC w pierwszym napotkanym mieście. Tak też robię w Mitrowice. Miły pan uzupełnia dla mnie papierki, bierze kasiorę…patrzy na mnie i na kask, powrotem na mnie...Wstaje, sięga do szafeczki. Wyciąga taki wielki blok A4, pełny ubezpieczeniowych oświadczeń o wypadkach. Do uzupełnienia w razie W. Gdzie, kto, jak, miejsce na szkice wypadku, strefy zgniotu pojazdu…bez słowa wydzieram jedną kartkę i oddaję mu resztę.

-Are you sure, you want only one?

Ooook, uznaję więc że z uważnego kierowania, trzeba wejść w tryb awaryjny.

Nad miastem góruje śliczne wzgórze. Widzę, że opasają je jakieś ścieżki i dróżki. Ciekawe co jest na górze…znalazłem drogę asfaltową, która pod koniec zmieniła się w gruntową. Mocno stromo. Dziiiiida! Wpadam na szczyt…wojskowi. Trochę nie wiem co zrobić…spierdalać? Podjeżdżam bliżej. Na pagonach flaga wroga. Bundeswehra. NATO. Więc swoi.



-Gutten Tag! Alles klar?
Z mojego łamanego niemieckiego, mimowolnie przeskakujemy na angielski. Misja stabilizacyjna. Trzeci miesiąc tu siedzą. Dzisiaj pierwszy raz ich też to wzgórze skusiło i chcieli zobaczyć co na górze jest. Ponoć niedaleko stacjonują Polacy. Ale nie do końca wiedzą gdzie.

To zdjęcie nazwałem…EKOsovo…heheh


Jeszcze tego samego dnia, wpadam do Macedonii. Kieruję się na Skopje gdzie mam spotkać się z bardzo zacną ekipą motocyklistów.

Cytat:
Poznałem ich wspólnie z przyjaciółmi na wyjeździe rok wcześniej. A było to tak: nad Skopje wielka góra. A na szycie wielki krzyż. Krzyż Milenijny. Postanawiamy zobaczyć panoramę z tego miejsca.
Wyjazd na górę po mocno serpentynowej drodze. Przed szczytem szlaban i zjazd na parking. Dalsza droga na nogach lub koleją linową. Pierwsze trzy motory zmykają na parking. Ostatni kumpel który był za nami, mija parking i jedzie pod szlaban. Znika. Czekamy i czekamy…chyba głupi przez szlaban nie przejechał? Wraca po 10 minutach.

-Tyyyypy! Tam jest klub Harleyowców i dzisiaj mają otwarcie!

Okazuje się, że MC Potfat, a więc najstarszy macedoński klub wielbicieli Chromu, Frędzli i Skórzanych Sakw, otwiera dziś swój ClubHouse. A my akurat mamy opcję się załapać.

Historia całego klubu jest mocno niesamowita. Gdy wiosenno i letnie, ekipa śmiga gdzie oczy poniosą. Gdy zima, mocno współpracują z lokalnym Czerwonym Krzyżem. Pierwszym dużym projektem, była pomoc dzieciakom w hospicjach…okazuje się to niezwykle ciężkim przeżyciem dla wielu z nich. W kolejnym roku, postanawiają uruchomić nowy pilotażowy program dla młodzieży z trudnych rodzin. Takich w których brak autorytetu. Rodzice alkoholicy lub gorzej itp. Projekt polega na tym, żeby stać się dla nich autorytetem takim właśnie. Bo jakiegoś typka z czerwonego krzyża nikt nie słucha jak jest młody i buńczuczny. Ale wytatuowanego, wielkiego jak góra harleyowca już bardziej. A to ludzie o złotym sercu. Strzał w dziesiątkę. Spora ilość młodych wychodzi na prostą. Jeden z nich nawet dołącza do klubu.

W ramach podziękowania za wieloletnią pomoc, Czerwony Krzyż oferuje im grunt na swoim terenie oraz rozpadający się domek. Pozostałość po starej bazie. Zabierają się do roboty. Remont na pełną skalę. Udało się. Zapracowali na chyba najbardziej epicką bazę o jakiej może marzyć taki klub. Zaraz pod Krzyzem Milenijnym, na szycie góry nad Skopje. Jak to w tych klimatach, chętnie witają zbłądzonych po drodze.
Ode mnie dostali info, że mam ochotę ich odwiedzić i zatrzymać się na jedną noc. Kończy się to mega pozytywnym spotkaniem przy domowej rakiji. Dostaję także masę ciekawych informacji o tym, co zobaczyć w Turcji, bo tereny te mają dobrze obeznane. Na mapie pojawiają się kolejne punkciki, które „koniecznie muszę zobaczyć”. Rozmawiamy o braterstwie motocyklistów, o podróżach…ktokolwiek zabłądzi w okolice Skopje, polecam wjechać pod tą górę i przy szlabanie strażnikowi powiedzieć, że jedzie się do MC Potfat.





Najmłodszy kadydat na członka klubu.


Ranek to leniwa zbiórka. Trochę mechanikowania, bo do sterownika od grznych manetek dostała się woda i szaleją. Dostaję w prezencie Kontakt do elektryki, tejpy, śrubki…biorę wszystko. Nie raz się przydały. W podzięce zostawiam szefowi pamiątkową monetę, których nabrałem trochę z Polski, aby spełniały rolę suwenirów. I tu zaskoczenie. Okazuje się, że jest on numizmatykiem. Wręcz skacze z radości. Pokazuje mi dziesiątki fotografii ze swoimi kolekcjami. Mówi, że różne monety widział, ale takiej jeszcze nie. Zrobi dla niej specjalny stojak, a znajomi będą piać z zazdrości. Na jej awersie SHL’ka.

Wyjazd z ich bazy to automatyczne obranie kierunku na Grecje. Późne popołudnie. Pocinam nudną wylotówką i jakoś tak…smutno mi się zrobiło. Bardzo. Wiedziałem, że po kilku dniach od Polski, odwiedzę Potfat i będzie z kim pogadać etc. Ale teraz, najbliższe dwa lub trzy tygodnie raczej nie będzie takie opcji. Tęsknota mocno się wgryza i trzyma skubana silnie. Może jednak wrócić?

__________________
Marcin vel "Gruby" aka "Maurosso"
Maurosso jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem