Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24.10.2013, 19:40   #10
jagna
 
jagna's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 7 min 34 s
Domyślnie

Poddaję się.
Wyśpię się w aucie. Zostawiam w namiocie trupa, który wczoraj był jeszcze Fazim, patrzę na jego "czorne giry", potem na swoje - są nie mniej czarniejsze...

Nieforumowa część naszej ekipy, która poszła spać o przyzwoitej porze jest gotowa do wyjazdu. Chcą jednak zaliczyć niedzielną mszę (jedziemy w końcu na Dziki Wschód, a nawet Północ, lepiej więc poprosić tego i owego o wsparcie), umawiamy się więc na wyjazd koło 11. Patrzę na zawartość mojego namiotu i już wiem, że łatwo z tym nie będzie...

Ślązoki pojechały rzykać* do kościoła, a ja udaję się w stronę reszty namiotów. Nie bardzo widać tam jakikolwiek ruch

Za to króluje moje "ukochane" ptactwo:



i w klimacie, nieco historycznie:



Aga, Krzychu i Patryk wracają pod silnym wrażeniem kazania lokalnego farorza* oraz dyscypliny panującej w parafii. Jednak co wschód, to wschód

Coś koło 13 towarzystwo jest mniej więcej skompletowane, załapujemy się jeszcze na poprawinowy obiad i w końcu już naprawdę jedziemy...

jeszcze krótki lans w wykonaniu młodej pary:



OST poprowadzi Patryk, pozostała część teamu za dobrze się wczoraj bawiła, i w końcu ruszamy:



Plan mamy sprytny: spędzić noc na procedurach granicznych unijno - rosyjskich. Znaczy jeden lata po okienkach, reszta śpi.
Ale żeby go zrealizować musimy najpierw dojechać do granicy, a energia raczej z nas nie tryska:



Ale jedziemy... Na Litwie przerwa paszowa. Ilość artykułów spożywczych przewożonych przez szkodnika pozwoliłaby nam chyba dojechać do Mongolii
Po kolacji (wurszt* z patelni+zupki kuksu) ślunskie chopy pomywają beszteki*



Coś koło 2 w nocy dobijamy do granicy, przygotowani na kilometrowe kolejki. Tymczasem stoją tu aż 3 auta. Co wcale nie znaczy, że będzie szybko
Fazi i Krzychu biorą papiery i znikają, reszta próbuje spać. Ale ciemnej nocy już nie ma, tylko szarówka... W sumie nie jestem pewna, czy to szarówka, czy miliardy komarów... Skoro tyle ich jest tu, to co będzie na północy

Na granicy mamy pierwsze spotkanie z językiem rosyjskim. Wychodzi na to, że tylko ja się go kiedyś uczyłam, i to w zamierzchłej, podstawówkowej przeszłości. Reszta zna głównie "da swidanja" oraz "ruki w wierch" no i jeszcze Fazi przypomina sobie różne przydatne rozmówki ze swojej rosyjskiej podróży sprzed roku...
Tak więc chwilowo obejmuję stanowisko Naczelnego Kryptografa i przekładam na drogowskazach literka po literce z cyrylicy na nasze

Chłopaki dwie godziny latają między okienkami, papierologia niezła, w końcu Fazi wraca do auta. Sięga po komórkę i udaje, że dzwoni.

- Patryk wejrzyj ino wew kalendorz. 12 kwitnia 2010 jaki to je dziyn? Bo nie puszcza nas bez granica jak nie podom daty wydania paszportu Fotra (auto nie jest na Fazika ino na Fotra)..
Przeca nie banam dzwonił do niego w środku nocy, nawet nie wiy, kaj mo paszport...

W końcu, już za jasnego, opuszczamy granicę, szukamy pierwszej lepszej drogi w bok i zarządzamy drzemkę poranną



Mimo pełnego słońca gryzą nas pierdyliardy komarów. Śpimy więc góra dwie godziny i wstajemy na śniadanie, nadal w towarzystwie komarów. Na szczęście Krzychu kupił nam takie coś (znaczy nec na kopruchy* kupił). Nobla powinni dać temu co to wymyślił. Pokojowego!



Oczywiście, nawet na polnej drodze, udało nam się zaparkować tam gdzie nie wolno:



Ciut wyspani ruszamy na Psków i dalej na Sankt Petersburg.

W jakiejś dziurze zabitej dechami zatrzymujemy się przed sklepem:



gdzie dają, ooo, takie dobre pierogi na ciepło:



ciasto smażone w tłuszczu jak nasze pączki, a w środku przeróżne farsze: kapusta, kartofle, powidła... mniam... Chyba trzy razy wracamy po dokładkę

Sankt Petersburg bierzemy obwodnicą, jakoś się nam udaje ominąć korki, choć jazda po pięciopasmowej obwodnicy, gdzie zmiana pasa z najbardziej zewnętrznego na ten najbardziej wewnętrzny jest na porządku dziennym i to oczywiście bez kierunkowskazu jest bardzo emocjonująca

Przy zjeździe z obwodnicy widzimy coś, co nie nastraja zbyt optymistycznie:



1388 km to przy naszej prędkości jakieś miliony godzin...a gdzie kafepauzy? Cigaretenpauzy?
Przecież my:
Warzimy kafeja co 50 km.
4/5 teamu kurzy cigarety co 25 km

Te 1388 km to w zasadzie jedna, długa, nudna droga oznaczona jako M18. Nie ma przy niej miast ani wsi, wszystko pozostało z boku. Jest tylko las, coraz bardziej rachityczny i podmokły, w końcu tylko brzózki i bagna, a na samej północy tundra.

W obu autach mamy w navi Automapę z Hołowczycem. Równocześnie więc wybuchamy śmiechem, kiedy Krzysiu H. charakterystycznym głosem zapowiada:
"za. siedemset. dwadzieścia. cztery. kilometry. skręć w prawo"



W oplu mamy z tyłu szlafabtajlung, czyli wszystkie koce, poduszki itp do spania. I tylko troszeczkę kapie na głowę w czasie deszczu i tylko z jednej uszczelki Po jakiś dwóch godzinach oglądania brzozowego lasu, bagnistego brzozowego lasu, suchego brzozowego lasu, ewentualnie młodnika brzozowego moszczę sobie z tyłu wygodne miejsce i odsypiam i wesele, i granicę… A Fazi z Patrykiem prowadzą techniczną rozmowę o wyższości jednych traktorów nad drugimi, w której występują wyłącznie słowa niemieckie (terminy techniczne) oraz śląskie (cała reszta) i z której nie rozumiem nic. Znaczy, CHYBA o traktorach gadali...

Gdzieś za Petersburgiem widzimy dziwny zwodzony most (przez rzekę Świr) i Fazi koniecznie musi go z bliska zobaczyć:



Parkujemy więc na szerokim poboczu po lewej stronie drogi. Po kilku minutach podjeżdża policja. Bojowo nastawiony policjant pyta, jak wjechaliśmy na to pobocze, skoro jest tu podwójna ciągła?
Na moment zapada krępująca cisza, po czym Fazi oznajmia (po polsku, z rosyjskimi końcówkami):

Więc to było tak panie policjancie, oczywiście widzieliśmy, że podwójna ciągła, oczywiście, ale ten most taki ładny i nowoczesny, no mus był obejrzeć, więc pojechaliśmy do przodu, o tam, za tym łukiem jest rondo, więc tam zawróciliśmy, wróciliśmy z powrotem, wjechaliśmy w tą tam uliczkę, zawróciliśmy i przodem na poboczu stanęliśmy tutaj. Piękna ta Rosja, pogoda też ładna, a do Pietrozawodska to ile jeszcze?

Biedny policmajster pomyślał chwilę, podrapał się i powiedział powoli "ahaaaa", po czym... odjechał.
Nie patrząc na to, że ślady kół obu aut dobitnie pokazywały, że przejechaliśmy podwójną ciągłą ...

I to było nasze jedyne spotkanie z tą okropną, łapówkarską rosyjską policją...

I znów M18... Lasy, brzozy, bagienka, las...

Po drodze przerwa na jednym z niewielu parkingów, gdzie dają coś zjeść. Próbujemy zjeść coś lokalnego - szaszłyki z baraniny. Oj, stary to był baran... albo oponami karmiony...



Jedziemy, jedziemy, wieczór, noc, a tu ciągle jasno... W końcu o potrzebie rozbicia namiotu przypomina nam ziewanie...

Zjeżdżamy sobie w polną drogę w bok i szukamy dogodnego placu.
Najważniejsza rzecz to fojer*, więc frele* (czyli Aga i Jagna) rozbijają namioty, a chopy bierą siekiera i idą w las po suszki.

Mamy piękny fojer, to ostatnia noc, kiedy jest choć ciut szaro, miliardy komarów dookoła..



Gadamy do wczesnych godzin porannych, bo jakoś tak kompletnie nie chce się spać jak jest jasno, w końcu koło 5 rano odpadamy. Fazi postanawia spędzić noc przy ognisku, a komary bardzo się z tego cieszą

cdn

Słownik ślunskiej godki:
rzykać - modlić się
farorz - ksiądz
foter - ojciec
kopruch - komar
nec - siatka
wurszt - kiełbasa
beszteki - naczynia
fojer - ogień, ognisko
frela - dziołcha
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą

Ostatnio edytowane przez jagna : 20.12.2013 o 12:44
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem