Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25.12.2017, 15:07   #115
bukowski
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Besh Tash - Kara Say

Zmarznięty wychodzę z namiotu, gdy na dworze jest jeszcze szaro. Wszystko mokre, ale już nie pada. Mam wrażenie, że ciuchy poprzedniego wieczora kompletnie mi przemokły, ale po chwili dygot ciała ustaje. Nabieram wody z potoku; tym razem do ugotowania 300 ml wody trzeba dwóch pastylek a nie jednej. To pewnie z powodu wysokości i dość niskiej temperatury na zewnątrz; tak czy siak mała kuchenka esbit do gotowania wody zdecydowanie sprawdziła się. Zalewam owsiankę, zwykle porcji 600 g nie byłem w stanie zjeść, ale tym razem wchodzi wszystko i do kawy wciągam jeszcze batona energetycznego. Gdy rozglądam się wokół obozowiska, które wybrałem przypadkowo, po ciemku i pod presją grzmotów, dochodzę do wniosku, że miałem sporo szczęścia, gdyż tylko jakaś przypadkowa myśl kazała mi odsunąć namiot od skalnej ściany, teraz radośnie rozlewał się tam strumień.

Dziękuję za wszystkie poranki i wieczory, wszystkie dni i noce..

Wszystkie. Także te najtrudniejsze..

Od nich dostałam najwięcej.

Od ciemności dostałam jasność. Od chłodu - ciepło. Od pustki - pełnię. Od słabości - siłę.

Dziękuję.

Dziękuję za moją niedoskonałość..

Każda chwila to lekcja. Uczę się. Potykam. Mylę. Przewracam i błądzę. Zniechęcam i doznaję olśnień..

Zatrzaskują się drzwi. Otwierają nowe..

Otwierają oczy..

Zza zakrętu wyłaniają się cele..

Daję się ponieść świeżej fali nadziei.

Dziękuję..



Po paskudnie mokrej nocy cieszy mnie przedzierające się przez chmury słońce, pakuję się i ruszam. W dzień, w słońcu, z ciepłą kawą w żołądku i - co w sumie ważniejsze dla psychiki - tyłem do groźnych gór i ciężkich chmur - wszystko wygląda inaczej.


___004sm.jpg

Wkrótce opuszczam szutry i asfaltem docieram do południowo-zachodniego koniuszka Issyk Kul.

___003sm.jpg

W jakiejś miejscowości wchodzę na kawę i szukam jakiegoś sensownego noclegu. Po ostatniej nocy potrzebuję łazienki, jagnięciny i wina. Godzinę później melduję się w Kaji Say, małym hoteliku połączonym ze skansenem ZSRR. Fajnie, oczywiście pytają czy znam Kristofa. Nie ma jeszcze południa, więc postanawiam dotrzeć do Kara Say. Rozmawiam o tym z właścicielem hotelu, trochę tajemniczo się uśmiecha i mówi, żebym koniecznie przywiózł i pokazał zdjęcia - bo on nigdy tam nie był.
Dalej to się nie śmiejcie za bardzo. Wspominałem, że mam słabą orientację w terenie. I średnio kojarzę miejsca z wiedzą na jakiś temat. Ale po kolei:
Dojeżdżam do Barskoon i wjeżdżam w dolinę.

___005sm.jpg

Pierwsze wrażenie - best gravel ever. Idealnie gładki, wyprofilowane zakręty. Nagle z jednego z takich zakrętów wylatuje amerykański Mack z cysterną z napisem "Ognieopasno" Jadę dalej, za chwilę drugi, trzeci... Przestaję je liczyć, ale na odcinku kilkunastu kilometrów mijam ich ze trzydzieści. Pomyślałem sobie najpierw, że pewnie A364 jednak prowadzi do tego całego Engilchek. Dlaczego to tylko cysterny i dlaczego to tylko Macki? Tych ciężarówek prawie się nie spotyka, ani w Azji, ani w Europie. Niczego sensownego jednak nie wymyślam. Wreszcie trafiam na post. Szlaban zamknięty, stoję i czekam. Podjeżdża Mack, szlaban podnosi się, to ja za nim. No i leci za mną gość i wrzeszczy coś. Zatrzymuję się i już myślę o mandacie, ale facet na czapce ma napis "Security" więc luz. Nie wiem o co chodzi.
- Wy kuda? -pyta, wyraźnie uspokojony tym, że zatrzymałem się i zdjąłem kask.
- A na ekskursju - odpowiadam standardowo, zresztą zgodnie z prawdą.
- Na ekskursju? - chyba jest zdziwiony - a kuda?
- Do Kara-Say.
- Eta daljeko.
Rozmawiamy chwilę. Wyciągam jerky beef, częstuję. Próbuje i kręci z uznaniem głową. Mam tego towaru trochę za dużo, bo pierwotnie robiłem zaopatrzenie na 3 tygodnie, więc wyjmuję z sakwy całą paczkę i daję mu w prezencie. Przyjmuje, ale mówi do mnie, że nie może mnie puścić. Puszcza przy tym oko, ale nie wiem, o co mu może chodzić. Zawracam więc i jadę z powrotem. Macha do mnie i pokazuje najpierw kamerę zamontowaną na budynku, a potem drogę dookoła budki. Puszcza oko jeszcze raz i uśmiecha się. W ten sposób po chwili wjeżdżam na fantastyczne serpentyny do przełęczy Suyak.

___001sm.jpg

Co chwilę mijam Macki z cysternami; gdy łamią się w agrafkach, muszę poczekać. "Co może wciągać w takich górach paliwo w takich ilościach" myślę, ale nic nie wymyślam. Po drodzę odnotowuję tablice ostrzegające po angielsku (sic!) o nisko wiszących kablach (po ch...kable na takim zadupiu?); potem po rosyjsku i angielsku tablice zabraniające zatrzymywania się, ze względu na niebezpieczeństwo lawin. To chyba mało aktualne, bo lodowiec widać z 200-300 metrów wyżej dopiero; jest brudny jak cholera.
Zrozumiałem dopiero, gdy dotarłem do rozstajów:

___006sm.jpg

Droga w prawo wiodła w stronę Kara Say i dalej Narynia, więc skręciłem w lewo. Po chwili szlaban i budka. Wychodzi gość, tym razem z automatem na plecach. Nie odpowiada na "zdrastwuj", więc podaję mu paszport.
- Piermit u was jest?
No tu mnie zażył. Nie wiem, o co chodzi, o jaki permit. Zdaje się, że gdzieś niedaleko chińska granica, może o to?
Zabiera dokumenty i idzie do budki. Wychodzi stamtąd w towarzystwie jakiegoś gościa w swetrze.
- Szto zdies? - pytam.
- Wy nie znajetie, szto zdies? - jest wyraźnie rozbawiony. Kumtor zdies. Bes permita nie nada.
Wtedy dopiero rozumiem. Kumtor to kopalnia złota, tylko nie skojarzyłem, że jestem właśnie niedaleko. Altimetr pokazuje 3 700 metrów, dookoła szczyty pokryte lodowcami, jakieś w połowie nieodmarznięte jezioro. Wow.
- Wy turist? - pyta.
- Da, turist - odpowiadam. Mówi mi, że mogę jeszcze kawałek pojechać, ale nie dalej niż do kolejnego postu. I mówi, żebym nie wyciągał aparatu fotograficznego, bo jak mnie przyuważą to zarekwirują. Patrzy mi głęboko w oczy i mówi - nie lzja.
Po chwili jadę dolinką, znów krótki podjazd i stop. Kolejny post jest na czymś w rodzaju przełęczy, za którą nic nie widać. Nie próbuję nawet atakować szlabanu i zawracam. Ciekaw jestem, czy ktoś dotarł do samej kopalni; na zdjęciach satelitarnych wygląda to niesamowicie. Wszystko wskazuje na to, że jest tam kopalnia i ogromna fabryka, gdzie złoto odzyskuje się w bardzo toksycznym procesie chemicznym z rudy; zabawnym zbiegiem okoliczności życie kiedyś związało mnie z taką fabryką w Polsce. Ta jest oczywiście gigantyczna; czytam później, że 10% PKB Kirgistanu pochodzi właśnie z tej dziury w ziemi. Drugie tyle (w przeszłości 2x tyle...) lądowało w kieszeni kanadyjskiego wspólnika tego całego bałaganu.
Gdy docieram do postu przy rozstaju dróg, psuje się pogoda. Dolina, w którą mam zjechać, zniknęła w chmurze, zaczyna zacinać czymś pomiędzy śniegiem a gradem. Drobne śnieżynki, ale tak tną w twarz, że zamykam blendę mimo prędkości typu 30-40 km/h. Temperatura spada do 2 stopni, wieje i pada. Zjazd mokrymi serpentynami nie sprawia przyjemności; cały czas mijają mnie kolejne Macki. Na szczęście robi się coraz cieplej, przy poście na dole jest już 15 stopni a śnieg zamienił się w mżawkę. Wychodzi strażnik i daje mi znaki, żebym objechał dookoła szlaban. Godzinę później jestem nad Issyk Kul: świeci słońce, a motocykl pokazuje 24 stopnie. Szok.

___002sm.jpg

Tego dnia już odpuszczam. W ogóle już odpuszczam; do wyjazdu zostało mi 3 dni, opona już mocno łysa, co oznacza szybko rosnące prawdopodobieństwo złapania gumy. Kręcę się jeszcze po okolicy, zapuszczam się w wąwóz Skazka i wracam do hotelu. To był fajny, bardzo fajny dzień.

Wieczór spędzam przy butelczynie z właścicielami hotelu. Mówię im, że następnego dnia chciałbym zobaczyć Khan Tegri tak blisko, jak się tylko da. Na to właścicielka, pani w wieku balzakowskim, zasuwa historię, że ona to na Khan Tegri to była. Szczęka mi opada, ale po chwili wyjaśnia, że jako filmowiec, helikopterem, wywieźli ich tam na 3-4 dni zdjęć. Niestety nie wiedzą, jak tam podjechać; w Internecie nic, na mapie same lodowce, w Garminie dróżek też . Postanawiam więc pojechać tam na chybił trafił. Ale to jutro.

Ostatnio edytowane przez bukowski : 15.12.2018 o 15:17