Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04.03.2016, 12:32   #28
Maurosso
 
Maurosso's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 648
Motocykl: RD07
Maurosso jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 2 min 49 s
Domyślnie

===================
Siverek to Kurdystan pełną gębą. Zatrzymuje się na poboczu, coby wybrać gotówkę z bankomatu. Znikąd pojawia się trzech typków. Jeden niesie krzesła, drugi tacę pełną herbat, trzeci stół. Rozstawiają cały interes na chodniku, każą siadać i opowiadać :P

Mega pozytywna spontaniczna posiadówa szczególnie, że praktycznie co drugi coś tam mówi po angielsku. Za chwile pojawia się kolejny typek, który podjechał białą machiną i mówi, żebym wsiadał, to obwiezie mnie po okolicy i pokaże miasto. Trochę skonfundowany byłem, bo lipa zostawiać na chodniku całe obładowane moto, generalnie bez zapięcia etc. Ale gość co przyniósł stół, prowadzi sklep GSM zaraz obok, mówi że będzie zerkał, że nie ma co się bać. A wszystko o co się martwię, żeby wnieść do niego do lokalu.



Objazdówka jest mega śmieszna, bo kierowca i jego wspaniała maszyna jest jakoś śmiesznie zmodyfikowana. Jedzie po ludzku, cichutko, do czasu kiedy na chodniku pojawia się jakaś lasencja, wtedy przełącznikiem rodem z helikoptera, przełącza wydech w tryb przelotowy a'la WRC :P Nie wiem czy to jakiś tani trick, ale efekt był zajebisty. Do tego co drugie skrzyżowanie bierzemy bokiem.



Po powrocie, moto na swoim miejscu, nikogo nawet w okolicy. Jakoś tak, bezpiecznie się poczułem. Automatyczne wrażenie, że można by zostawić moto całą noc i raczej nikogo by nie pokusiło.

Na tym etapie, nie miałem ze sobą porządnego klucza do tylnej osi, a łańcuch wymagał lekkiego naciągnięcia. Zahaczam się o jeden z licznych serwisów skuterkowo/motocyklowych. Mega miły szef, przyjmuje herbą. Cała ekipa pracowników jest mega pozytywna. Obskoczyli moto, jeden naciąga łańcuch, drugi dokręca jakieś śrubki, trzeci coś tam modzi linkami. Oczywiście koniec końców i tak musiałem poprawiać, bo jak łańcuch typ naciągnął to zrobił z niego strunę fortepianową :P

Ten drugi z lewej chłopaczek w białej koszulce, to syn szefa siedzącego po środku w pasiastej koszuli. Ogólnie większość ekipy to kuzyni, szwagrowie, jednym słowem rodzinna atmosfera


Po wyjeździe z miasta, ruszam na poszukiwania noclegu. Dzidując przez pobliskie wioski, na środek drogi wypada typ. Zaczyna machać rękami. Zatrzymuje się. Wygląd gościa epicki. Wąs Stalina, krok spodni kończący się na przy kostkach i uśmiech od ucha do ucha.

Pyta się mnie coś, chyba skąd jadę. Nie hablo pa angliskij niestety. Odpowiadam, że z Lechistanu...Oczy otworzył szeroko i zaczyna się śmiać. Odwraca się w stronę swojego podwórka i autorytatywnie rzucił hasło w stronę swojej żony, które można by odczytać jako: "Hanka! Nastawiaj czaj! Mamy gościa z Lechistanu."

Rozsiedliśmy się w "ogródku", popijamy herbę. Gospodarz uczy mnie metodyki ichniejszego popijania herbaty (trik z kostką cukru w zębach), plus generalna zabawa w komunikację metodą na kalambury. O tyle zabawnie, że cokolwiek dojdziemy do jakiegoś porozumienia, to typ zaczyna się tak strasznie śmiać :P Praktycznie co chwile spada z krzesła rechocząc i łapiąc się za głowę. Mega pozytywne doświadczenie. Szczególnie, że w pewnym momencie, drogą którą jechałem toczy się marszrutka pełna ludzi.

Gospodarz znowu wyskakuje na drogę, macha rękoma. Kierownik to chyba jakiś jego znajomy. Po chwili wysiada z busika i dołącza do nas. I tak sobie siedzimy w trójkę, popijamy czaj, kalamburujemy, a ludzie z busika wszyscy wlepieni z okno i patrzą o co w ogóle chodzi :P Trochę jak scena z filmu Barei. Po szklance herby, kierowca lituje się na pasażerami i rusza dalej. Ja po chwili podobnie, bo niedługo słońce zajdzie i lipa będzie z szukaniem miejsca na nocleg.



Szukanie noclegu kończy się na porażce. Choć nie przed jednym z bardziej epickich zachodów słońca. Problem polegał na tym, że ziemia jest niesamowicie surowa. Cała okolica, pomimo że wygląda jak raj dla rozbicia namiotu, usiana jest polem ostrych bazalto-podobnych kamieni.



Kręcę się to w jedną to w drugą. Lipa generalnie. Ciemno i głucho wszędzie, więc spanie przy motorku na drodze to jedyna opcja. Z takim namysłem, gaszę maszynę, i dopiero wtedy dopiero słyszę nieodległe dzwonienie kóz. Po chwili pojawia się pasterz, który całym tym stadem zarządza. Po krótkich kalamburach i szybkim namyśle, zaprasza do siebie na kolacje i nocleg. Kątem oka przyuważyłem, że za pasem ma wielkiego sześciostrzałowca, kalibru na słonie.

Powolutku zagania on z drugim chłopakiem całe stado w kierunku domostwa, a ja toczę się za nimi. Gospodarstwo sprawia wrażenie bardzo ubogiego, ale przyjęty zostaje wielce gościnnie. Wejście do środka tylko na boso (na szczęście miałem okazje umyć nogi jakimś szlauchem...).

Co ciekawe, gospodarz miał w komórce jakieś elementy internetu. Wbijam więc na google translate i zaczynamy nieśmiałą wymianę prostych informacji. Szybko rozluźnia się cała atmosfera. Pojawia się mega wypasiona wyżera na bazie sałatek, serów, lokalnego pieczywa. W domostwie urzęduje szef, jego żona z małym bobasem i trochę starszym synem, plus dwie córki w tym jedna w ciąży.

Do całej supry, po chwili dołącza dwóch gości, ewidentnie jakiś wujków. Gaworzymy sobie. Śmiejemy się z niezdarnych translacji farsi-angielski i odwrotnie. W pewnym momencie, zwracam uwagę na tego chłopaka co wcześniej zaganiał kozy z gospodarzem przy pierwszym spotkaniu. Jakoś tak w kącie siedział i bardziej coś tam podjadał niż uczestniczył w wyżerce.

Pytam szefa o co kaman i czego nie siedzi z nami, a co pada wymowne: "To jest Arab. Nim się nie przejmuj."

Widząc moje zdziwienie rozwija temat mówiąc, że chłopak uciekł z Syrii przed wojną i pracuje u niego w gospodarstwie za jedzenie i dach nad głową. Ale żebym generalnie się nie martwił, bo to tylko Arab. Bardzo nieswojo się poczułem, a była ku temu masa czynników. Swoboda z jaką przy wszystkich mówił, że to generalnie jest niewolnik i żeby się nim nie przejmować była...uderzająca. Plus ta świadomość, że ja sobie z dupy przyjechałem i z marszu potraktowano mnie jak wielkiego Pana, a chłopaka (w moim wieku mniej więcej), który uciekał przed wojną i tragedią (widać to było w jego oczach), który wielce możliwe, że stracił część rodziny, traktuje się jak osobę trzeciej kategorii. Ciężki temat.

Z drugiej strony, nie było tam widać jakieś agresji lub niechęci w jego stronę. Ciężko mi to opisać. Zupełnie inna rzeczywistość i perspektywa. W końcu fakt jest taki, że gość daje mu jednak to schronienie i jedzenie.

Po skończonej kolacji, kobiety posprzątały i znikły, Syryjczyk też gdzieś poszedł, zostały tylko wujki i gospodarz. Znowu trochę się rozluźniła atmosfera. Jeden z nich, wyciąga wielki wór tytoniu, plus bletki i kręci papierocha. Proszę go coby też dla mnie podziałał w tym temacie. To co typ stworzył, śni mi się po nocach. Wielka, krzywa, marchewa, bez filtra bez niczego. Choć różnej jakości papierochy zdarzało mi się popalać...tamten był nieludzki. I z wyglądu i ze smaku.

Wstałem, poszedłem do moto i wydarłem z tankbaga filterki i maszynkę do rolowania, którą zgarnąłem jeszcze w Grecji. Wziąłem od typa bletkę, wsadziłem filtr, trochę tytoniu...cała ekipa wpatrzona w moje łapy, bo totalnie nie wie co się dzieje. Po chwili w łapie trzymam idealnie skręconego papierocha z filtrem. Zaskoczenie i radość w oczach wujka i reszty ekipy: bezcenna.
Oczywiście zostawiam wujkowi resztkę filtrów plus tą maszynkę, po wcześniejszym nauczeniu obsługi

Czas na nocleg. Kolejne zaskoczenie. Nie ma spania w komnatach, sypialniach. Budynek jest dwukondygnacyjny z dobudówką. Na dachu drugiego piętra śpi szef z żoną i najmłodszym synem. Na dachu pierwszego piątra (tej dobudówki), babcia, córki, starszy syn i ja. A na jeszcze niższym budyneczku nieopodal (coś a la komórka/szopa), chłopak z Syrii. Posłanie z kilku ciepłych koców. Nad łbem rozgwieżdżone niebo. Wszystko powyższe to jeden dzień w Kurdystanie...było co rozkminiać przed snem.

__________________
Marcin vel "Gruby" aka "Maurosso"

Ostatnio edytowane przez Maurosso : 04.03.2016 o 12:39
Maurosso jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem