W skrócie - byłem, wróciłem.
Mada miał rację - było zimno. A potem ciepło. A potem upalnie. A na koniec znów zimno.
Pojechałem sam, lecz na bośniackim Tecie spotkałem dwójkę Polaków (jeden z FAT) i razem dokończyliśmy tripa. Chłopaki fajnie ogarnięte i bezproblemowe więc jechało się szybko i sprawnie.
Słoweński TET mnie nie zauroczył. Za dużo asfaltu. Do tego nudny odcinek szutrowej drogi technicznej wzdłuż autostrady ciągnący się kilometrami.
Za to bośniacki TET, cóż, cud, miód i orzeszki! Dupę mi urwało.
Relacja będzie. Jakoś tak w zimie, jak skończę tą z Inflantów.