Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16.01.2011, 19:35   #14
7Greg
 
7Greg's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DW
Posty: 4,451
Motocykl: Pyr pyr
Przebieg: dowolny
Galeria: Zdjęcia
7Greg will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 4 tygodni 1 dzień 6 godz 5 min 42 s
Domyślnie

Dzień wyjazdu był do dupy. Zawsze w dniu wyjazdu pogoda jest do dupy. To już taka tradycja. Rychu pokiwał głową i zaklął siarczyście.
- Kurwa mać.

Deszcz padał niemiłosiernie. Przecież było lato. Więc co tu robi ten deszcz, myślał Rychu. Dzisiejszy plan to dojechać do Zbychowej daczy położonej w podradomskich lasach. Z Przemem był umówiony na 16.00. Będzie ciemno, mokro i nieprzyjemnie. Rychu zna inne miejsca gdzie jest ciemno i mokro, ale tam w przeciwieństwie jest przyjemnie.
Do przejechania 500km szosą nr 7. Korki, tiry, kapelusznicy i diabli wiedzą co jeszcze pojawi się na drodze. Rychu daje sobie radę z takimi przeciwnościami, ale przecież było lato. Rychu był zły.

Matylda przyszykowała pyszny obiad. Rychu zerknął czy wszystko gra. Grało. Była nawet ulubiona surówka. Dla Rycha obiad bez surówki jest niczym. Matylda o tym wie i dlatego na obiad zawsze jest surówka.

Ostatnie sprawdzenie sprzętu. Koła, paliwo, hamulce, wosk na baku. Wszystko jest. Pora na pakowanie. Co by tu zabrać? Pomyślał. Nie może być za dużo. Gacie, skarpety, mydło, szczoteczka i pasta do zębów. Chyba wszystko. Rychu wiedział, że zęby trzeba myć zęby więc zawsze zabiera szczoteczkę i pastę do zębów. Jeszcze śpiwór, karimata i Rychu był spakowany. Niebo lekko się przejaśniło. Deszcz przestał padać. Rychu po raz pierwszy tego dnia się uśmiechnął.

Parę minut przed 16.00 Rychu odpalił sprzęta. Silnik zabuczał jakby miał tłumik Leosia. Rychu zerknął na prawą stronę. Niestety nie było tam Leosia. Był tam zwykły gówniany seryjny tłumik. Rychu chciałby mieć Leosia, ale go nie ma. Spodnie, kurtka, buty i Rychu był gotowy. Mocno uścisnął Matyldę. Widziała w jego oczach, że bez zdobycia szczytu nie wróci. Pogłaskała go czule po łysiejącym łbie i życzyła powodzenia. Kask, gogle, rękawice i już Rychu był w drodze.

W umówionym miejscu czekał już Przemo. Rychu nigdy jeszcze nie jechał w trasę z Przemem więc nie wiedział czego się spodziewać. Słyszał od innych, że Przemo ma w rękach ogień i specjalnie się na szosie nie pierdoli. Zwłaszcza jak ma Anakee. W środowisku Przema miał on przydomek Anakee Master. Rychu zerknął na tylną oponę Przema. Odetchnął z ulgą. Na tylnej obręczy groźnie szczerzył zęby E09. Zdawał się mówić – jeszcze mnie popamiętasz. Dla Rycha było ważne, że to nie Anakee.

Przemo odpalił maszynę. Przema maszyna ma Leosia, więc gada jak Leoś. Rychu nacisnął starter, ale jego wydech brzmiał dupowato. Ruszyli. Opinie o Przemie nie były przesadzone. Miał ogień w łapach. Bez dwóch zdań. Prędkości przelotowe według GPSa wskazywały na 150km/h. Rychu ufał tylko wskazaniom GPSa. Wiedział, że prędkościomierz przekłamuje i to całkiem sporo. Rychu słyszał o ludziach którzy konfabulowali, że ich maszyny jechały ponad 200km/h. Rychu wie, że to wierutne bzdury i dlatego ufa tylko wskazaniom GPS.

Po godzinie jazdy deszcz przypomniał o swoim istnieniu. Przez głowę Rycha przelatywały myśli czy ubierać kondony przeciwdeszczowe czy nie. Tak, nie, tak, nie wyliczał. Po chwili z nieba spadło coś takiego, czego Rychu dawno nie widział. Nie wiadomo ile to było litrów na metr, ale było tego sporo.

Przemo chyba nie zajmował się takim bzdetami jak kondonowe wyliczanki więc zjechał na najbliższą stację. Kibelek, tankowanie i panowie byli gotowi do dalszej jazdy. Z nieba padały hektolitry wody. Nawet puszki zaczęły zjeżdżać na stację bo wycieraczki nie nadążały oczyszczać szyby. Po 30 minutach zapada decyzja. Jedziemy. Może wolniej, ale jedziemy. Wszak do Zbychowej daczy jeszcze kawał drogi.

Po dwóch minutach Rychu już nic nie widział. Gogle od środka był zaparowane i mokre. Do tego jeszcze spod kół mijających pojazdów woda wlewała się za kołnierz i do kasku. Rychu żałował, że nie zabrał pełnego kasku i wypasionych, wodoodpornych ciuchów renomowanej firmy. Szybko jednak sobie wytłumaczył, że tam gdzie jedzie byłby to zdecydowanie zły ubiór. Kilometry mijały niespiesznie. Prędkość spadła do 80km/h. Mimo to na drodze nr 7 byli najszybsi.

Rychu zdjął gogle, zamknął jedno oko, a drugie schował za lewy kierunkowskaz. W takiej przedziwnej konfiguracji cielesnej rajderzy dojechali do stolicy. Kierowali się znakami na Radom.
GPS Rycha już od dawna był schowany w torbie. Rychu ma ten problem, że jego GPS puszcza do środka wodę. Rychu z niekłamanym zachwytem zerka na właścicieli BMW, którzy wszyscy mają drogie i wypasione GPSy. Rychu nie ma Leosia i wypasionego GPSa.

Na wyjeździe z miasta ogromny korek. Rychu ucieszył się, że tu nie mieszka i że nie musi stać w tych korkach. Przeciskanie pomiędzy autami nie stanowiło dla Przema większego problemu. Jechali dalej. W pewnym momencie droga się zwężyła do tego stopnia, że nie było przejazdu. Przemo się zatrzymał i stał. Rychu nie zwykły jest stać w żadnych korkach więc krawężnik, pobocze, trawnik i już jechał chodnikiem. Po chwili w lusterkach zabłysły światła Przema. Ze względu na deszcz po chodniku nikt nie szedł. Jechali mijając stojące samochody. Po kilku kilometrach oczom ich ukazało się jezioro. Rychu starał się sobie przypomnieć z lekcji geografii gdzie w stolicy jest jezioro. Nie przypomniał sobie.

Przed jeziorem stał 3 pasmowy sznur samochodów. Sporo tych litrów spadło z nieba. Jezioro miało jakieś 100m długości i po kilka metrów wylewało się na oba boki drogi. Na środku jeziora stał jakiś samochód. Drzwi miał otwarte, a obok stał kierowca po kolana w wodzie. Pewno za mało gazu, pomyślał Rychu.
Przemo widocznie był obyty z jazdą po wodzie, bo zapiął jedynkę i tyle go było widać. Rychu ruszył za nim. Nogi do góry i gaz. Woda chlusnęła przez szybę do kasku. Po chwili byli na drugiej stronie. Przemo z błyskiem w oku się uśmiechnął. Było fajnie.

Po wyjechaniu ze stolicy deszcz stracił na mocy i można było ponownie odkręcić manetę. Rychu wyjął GPSa i wbił współrzędne daczy. Późnym wieczorem dojechali na miejsce.

Zbyszek ich nie przywitał. Lepi, który był już na miejscu szybko oznajmił, że gospodarz już wytrzeźwiał dwa razy i go zmogło po raz trzeci.


Niebawem pojawił się Kiełbasa.


Sprzęty do garażu i podróżnicy oddali się biesiadzie.

Ci co byli wiedzą jak było, tych co nie było niech sobie wyobrażają. Rychu był bardzo zadowolony.


Późną nocą światła pogasły i w daczy zapadła cisza. Ponieważ w łóżku nie było miejsca Rychu położył się tarasowej leżance.


Ostatnio edytowane przez 7Greg : 19.01.2011 o 01:20
7Greg jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem