Afryka to Afryka, wiadomo - nie psuje się. A nawet jak już się zepsuje to wie gdzie. Ta puszkowa znalazła miejsce idealne. Na stacji była restauracja, która pozwoliła nam coś przekąsić i schronić się przed afrykańską ulewą. Właściciel miał i internet i kolorową drukarkę. Ściągnięcie i wydrukowanie schematu było formalnością. Między stacją benzynową a odległym o 200 metrów Atlantykiem był camping z domkami w cenie ok 18 zł od osoby. Wprowadziliśmy więc Puszkolota do środka i ekipa Pekaes i Gali zajęła się studiami nad elektryką - moto świeciło wszystkimi kontrolkami, ale nie zapalało - wiadomo że elektryka siadła.
Cała zaś reszta - no może z wyjątkiem Artka Kufla, który kolejny wieczór przekonywał nas że jest abstynentem - odbywała spotkanie z Grant'sem, którego to obywatela zapoznaliśmy w strefie bezcłowej promu do Maroka. Oceniliśmy szybko jego zapasy jako niewystarczające i poruszeni do głębi tym odkryciem postanowiliśmy, że będziemy bawić się tak jak miejscowi: bez alkoholu. W tym celu bardziej innowacyjni przedstawiciele naszej ekipy zakupili paliwo używane przez miejscowych jako czasospowalniacz. Chciałbym tylko zaznaczyć, że wszystkie pozostałe osoby (oprócz tych innowacyjnych), które używały czasospowalniaczy czyniły to wyłącznie w celach paranaukowych. Niektórzy w ogóle się nie zaciągali, co mogę poświadczyć swym autorytetem.
Lekko odurzeni przygodą rozważaliśmy ogrom pokonanego dystansu. Zastanawialiśmy się dokąd też uda nam się dojechać jutro i czy może coś zaszkodzić zakopanemu w piachu na plaży Puszkolotowi. Za 2 tygodnie będziemy wracać to go wykopiemy.
Godzina płynęła za godziną. Franek pod wpływem Grant'sa coś bełkotał, że w Puszkolocie coś jebło jak właściciel ruszał, ale wszyscy wiedzieliśmy, że to elektryka. Było już gdzieś po północy, za oknami szalał Atlantyk, słony wiatr wdzierał się do naszego luksusowego apartamentu, a kolejne teorie awarii padały jedna za drugą.
Nasi specjaliści przemieszczali się nieubłaganie w stronę końca kolorowego schematu. Pot zaczął się perlić na czołach Pekaesa i Galego, zacząłem podejrzewać, że to może być od myślenia...
A Franz znowu swoje, że coś jebło. A wszyscy widzieliśmy, że Puszek najechał wtedy na kratkę ściekową. No, ale ponieważ całkiem niedawno w motorku wymieniany był alternator, Pekaes postanowił zajrzeć i pod ten dekiel. Po chwili awaria była usunięta i mogliśmy iść spać.
W ryja ma Franek, że za cicho jęczał o tym jebnięciu i krakowski mechanik który składał ów mechanizm
Mogliśmy jechać dalej. Ale, że było po północy, byliśmy już w łóżkach w stanie wskazującym, padał deszcz, nie chciało nam się i Afryka nie zając - pojechaliśmy dopiero rankiem...
O takie coś tam Pekaes znalazl...