Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28.12.2016, 02:50   #1
e_elins
 
e_elins's Avatar


Zarejestrowany: Dec 2016
Miasto: Chełm
Posty: 186
Motocykl: nie mam AT jeszcze
e_elins jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 16 godz 37 min 40 s
Domyślnie Pamiętnik z Czarnogóry, Giermo

Zapewne niewielu z Was mnie zna, ale na pewno wielu z Was mi pomogło.

Mam na imię Ewelina, jestem żoną Damiana, na forum Giermo, który zginął 29 sierpnia, w wypadku w trakcie naszej podróży do Czarnogóry.


Wybrałam ten dział, aby napisać kilka słów od siebie o tej wyprawie, wypadku, który przetasował moje życie jak karty, ale przede wszystkim chciałabym złożyć przeogromne podziękowania dla całej społeczności forumowej Africa Twin Forum - POLAND, Transalp Club Poland, F650GS, Radiator-Mototurystyka, Forum Yamaha XT, Forum BMW Klub Polska i innych, o których nie wiem.

Chciałabym podziękować każdej osobie, która zrobiła choć najmniejszy gest, aby nam pomóc i wesprzeć w tych najgorszych chwilach.
Dziękuję przede wszystkim za ludzi, którzy pojawili się na tym życiowym zakręcie, za każde dobre słowo i obecność.
Dziękuję za organizację pomocy finansowej, za każdy grosik, który pomógł nam to wszystko udźwignąć.
Dziękuję za każdy telefon wykonany w mojej sprawie, za każdą ofertę pomocy, które napływały. Niestety nie miałam przyjemności odczytać tych wszystkich wiadomości, nie mniej z całego serca dziękuję m.in. za ofertę pomocy medycznej, psychologicznej, prawnej etc., za każdą... również za te, z których nie skorzystaliśmy.
Dziękuję za czas, jaki poświęciliście, za informacje, które posiadaliście lub zdobyliście, aby nam pomóc.
Dziękuję za każdą pozytywną myśl, słowo, gest czy modlitwę.

Szczególne podziękowania chciałabym skierować do:
  • Mirka, na forum mirek81, który był zaangażowany w organizację pomocy dla nas i przekazywał na bieżąco informacje - wielkie dziękuję, to za mało! Mam nadzieję, że będę mogła podziękować osobiście!
  • moich kochanych rodziców, którzy przyjechali wydostać mnie z Czarnogóry. Dziękuję, że byliście blisko, kiedy ja nie widziałam nawet iskierki nadziei. Tatuś, dziękuję Ci za to, że byłeś tak blisko, jak nigdy dotąd, że jeździłeś do mnie codziennie ponad 70 km. Mamuś, dziękuję Ci za to, że mimo swojej sytuacji zdrowotnej przemierzałaś tysiące kilometrów, aby być przy mnie.
  • moich dziewczyn - Ani, Justynie i Klaudii, moich przyjaciółek do zadań specjalnych, bez których nie dałoby się znieść ani jednego dnia, które były w gotowości o każdej porze dnia i nocy, kiedy już nie dało się tego wszystkiego znieść...
  • chłopaków z Bandy lubelskiej, którzy odwiedzali mnie w szpitalu, karmili, pionizowali, pomagali stawiać pierwsze kroki i podtrzymywali na duchu, kiedy upadałam...
  • mojej rodzinie, dalszej i bliższej, która stadami przybywała do szpitala, aby mnie wspierać!
  • rodziny Damiana, która była ze mną, mimo swoich utrapień i smutku.
  • Marka i Kasi, zaprzyjaźnionych lekarzy, z którymi byłam w kontakcie będąc jeszcze w Czarnogórze, a później w Polsce - dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście, jesteście kochani, takich ludzi, jak Wy ze świecą trzeba szukać!
  • moich współpracowników z Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie - dziękuję za pomoc finansową.
  • całego personelu medycznego szpitala, w którym byłam hospitalizowana przez 14 tygodni - dziękuję za to, że wypuszczono mnie na własnych nogach.
  • dr Pawła P., ortopedy, który wyjął ze mnie "czarnogórskie rusztowanie", zoperował moją miednicę, dzięki czemu dzisiaj mogę chodzić.
  • lek. med. Krzysztofa G. z oddziału ortopedii i traumatologii, który również jest motocyklistą - doktorze, dziękuję, nie tylko za to, że zlecał Pan badania, ale przede wszystkim był człowiekiem, który przy moim łóżku spędził sporo czasu na rozmowach, nie tylko o stanie zdrowia, ale i o życiu, motocyklach...
  • dr Marcina P., ostatniego lekarza prowadzącego z oddziału rehabilitacji, który trzymał pieczę nad moją rehabilitacją i dążył do osiągnięcia przeze mnie samodzielności w samoobsłudze, ale także znosił moją upierdliwość...
  • moich rehabilitantek - Pani Beatki, Magdy, Agnieszki i Uli, które codziennie ze mną ćwiczyły i wspierały.
  • pielęgniarek, które nie tylko podawały leki, ale były także wtedy, kiedy było nieznośnie smutno, kiedy wylewałam kolejne morze łez...

Fragment naszej historii...

20.08. Sobota / Nasz Ślub
Dzień, który otwierał przed nami kolejne drzwi... Dzień, w którym byliśmy najszczęśliwszymi i najbardziej zmęczonymi ludźmi pod słońcem. Daliśmy mnóstwo siebie, aby było wyjątkowo. Chcieliśmy, aby każdy z naszych gości poczuł się wyjątkowo! Mamy nadzieję, że tak było! Najlepsze wesele, na jakim byliśmy - zgodnie stwierdziliśmy z Damianem!

Trzy dni później, we wtorek, wyruszyliśmy w podróż poślubną do Czarnogóry. Zaliczając kolejne punkty trasy, tj. Budapeszt, Sarajewo, Żabljak, dojechaliśmy w piątek do miejscowości Ulcijn, gdzie spędziliśmy kilka dni nad morzem. To był punkt kulminacyjny naszej wyprawy.

W poniedziałek, 29.08. postanowiliśmy powoli ruszać w drogę powrotną. Najpierw do m. Makarska w Chorwacji, gdzie mieliśmy zatrzymać się na dwa dni. Po śniadaniu i pożegnaniu się z gospodarzami naszej kwatery, wyruszamy...



Damian zaplanował dla nas widokową trasę - Droga 27 zakrętów - którą z góry zjeżdżaliśmy do Zatoki Kotorskiej, widoki przepiękne! Trasa nie należy do bezpiecznych, z uwagi na kierowców poruszających się z nadmierną prędkością. Mieliśmy na zakręcie przez to niebezpieczną sytuację (już drugą tego dnia), aczkolwiek szczęśliwie dojechaliśmy do Kotoru, gdzie zrobiliśmy przerwę. Damian siedział i analizował trasę... Plan miał taki, aby objechać całą Zatokę, ale na tym przystanku, stwierdził, że pojedziemy prosto do Chorwacji. Około godziny 15:20 ruszyliśmy w dalszą drogę. W miejscowości Risan odbiliśmy w górę, gdzie jakąś wąską asfaltówką dotarliśmy do następnej głównej drogi... feralnej P11...

Niedługo potem zdarzył się wypadek...
Nie jechaliśmy szybko, wszystko widziałam w najdrobniejszych szczegółach, łącznie z tym, jak składała się maska samochodu, którego kierowca zjechał na nasz pas. Nie było żadnych szans na reakcję! Wiedziałam, że dojdzie do zderzenia, ale pomyślałam, że musimy przeżyć...

Kiedy odzyskałam przytomność, wiedziałam, że nie wstanę. Wylądowałam tuż przed barierą energochłonną, niewiele brakowało, może pół metra... i nie wiem, co byłoby gorsze... Byli już jacyś ludzie. Od razu uwolniłam się z kasku i odwróciłam do Damiana. Nie wiedziałam, co z nim, ale wiedziałam, że oboje byliśmy już przytomni, mieliśmy władzę w nogach i rękach. Nie pozwoliłam mu wstawać, ruszać się, ani zdejmować kasku! Nie chciałam, aby ruchem pogorszył sytuację. Nie mogłam podejść, nie mogłam zrobić nic, oprócz tego, że cały czas byłam z nim w kontakcie!

Niedługo dotarła pomoc, pozbierali nas... do jednego ambulansu. Sprawca leżał w nim na podłodze. Damian krzyczał okropnie, żądał, aby się zatrzymali. Kazałam mu się uciszyć, żeby nie tracił sił. Jak już dotarliśmy do szpitala, myślałam, że jesteśmy bezpieczni, że się nami zajmą, że wszystko będzie dobrze... połamani, czy nie, mieliśmy przecież wrócić razem do domu!

Znaleźliśmy się w innych pomieszczeniach, od tej chwili nie mogłam mieć kontroli nad tym, co się z nim dzieje. Przebadano mnie, związano prześcieradłem i odstawiono na korytarz do transportu do kolejnego szpitala. Zaraz potem wieźli Damiana, prosto do karetki, do kolejnego szpitala, gdzie miał być operowany. Patrzył na mnie i się nie odezwał... nie odpowiadał... Głęboko wierzyłam, że musi z tego wyjść, że go zoperują i będzie żył!

Jak już dotarliśmy do kolejnego szpitala, dowiedziałam się jedynie, że ma być operowany. Nic więcej. Mi wykonano badanie USG i ponownie przygotowano do transportu. Całe 2 godziny z połamaną miednicą związaną prześcieradłem w jakiejś pożal się... karetce. Chyba nigdy wcześniej nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić takiego bólu, ani takiego krzyku, jaki człowiek może z siebie wydać...

Kiedy dotarłam do trzeciego szpitala, nadal nikt nie mógł mi udzielić żadnej informacji nt. Damiana. Patrzyłam na kolejnych lekarzy. Wyrazy ich twarzy nie były ani trochę pokrzepiające. O północy trafiłam na salę operacyjną, nie mogłam się doczekać, kiedy założą mi tę cholerną maskę! Operacja trwała jakieś 3-4 godziny. We wtorek ktoś wreszcie przyniósł mi jakąś ładowarkę, wszczęłam kolejne próby kontaktu z Damianem, z rodziną... Dowiedziałam się, że przyjadą, nic więcej o Damianie! Niczego nie mogłam się dowiedzieć. Nikt nie udzielał mi odpowiedzi na moje pytania.

Cały wtorek i środę, do przyjazdu rodziny, myślałam tylko o tym, że jak przyjadą, to się dowiedzą i jakoś wrócimy do kraju. Dowiedziałam się... że Damian zmarł w drodze do drugiego szpitala... że nie wrócimy razem...
Rodzice nasi musieli zorganizować nasz powrót - nie taki jakiego oczekiwałam. Profesor nie opowiedział się za transportem lądowym, pozostawał jedynie transport lotniczy i plan operacji w czasie nie dłuższym, jak 2 tygodnie. W czwartek zeznania przed prokuratorem. Piątek - transport do kraju.

Przez pierwsze 2 tygodnie, miałam wrażenie, że to nie dzieje się naprawę, jakby obok mnie...
Nie mogłam się z nim pożegnać, dla mnie został w szpitalu...
Damiana pogrzeb i moja operacja odbyły się tego samego dnia, o tej samej godzinie 14:00...

W kolejnym poście opowiem o Giermo z mojego punktu widzenia jego pasji, o naszej podróży.

Mam nadzieję, że nikomu z Was nic podobnego się nie przydarzy. Jestem wszystkim bezgranicznie wdzięczna i chcę, abyście wiedzieli, że możecie liczyć w potrzebie na mnie i moich rodziców.


Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapomniały jak latać.
Antoine de Saint-Exupery


Dziękuję, Kochani - JESTEŚCIE PRAWDZIWYMI PRZYJACIÓŁMI!

Ostatnio edytowane przez e_elins : 28.12.2016 o 04:39
e_elins jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem