Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16.12.2019, 09:17   #20
Gończy
 
Gończy's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2017
Miasto: LPU
Posty: 1,141
Motocykl: RD07a
Gończy jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 9 godz 5 min 52 s
Domyślnie

10 sierpnia - sobota

- Halo jest tam kto? - poranny kac zapukał mi brutalnie w obie skronie jednocześnie kiedy podnosiłem umęczoną głowę z miękkiego materaca. Za oknem świeciło już piękne słońce, a że na kaca najlepsza jest ponoć praca to narzuciłem na siebie jakieś ciuchy i zagotowałem wodę na kawę. Piotrek potłuczony jarał kolejnego szluga na balkonie. Widać, że coś go gryzło. Szybkie śniadanko i meldujemy się na dole przy garażach. Nie jest źle – myślę sobie - ale chyba tylko dlatego, że jestem jeszcze trochę pijany. Po wydobyciu motocyklów z zagraconego z garażu robimy oględziny. Całość jest na szczęście do ogarnięcia, więc bierzemy się za odkręcenie wszystkiego co krzywe. Wiem że powinniśmy się spieszyć bo za jakieś dwie godziny, kiedy słońce wyjdzie zza bloku, to biorąc pod uwagę nasz obecny stan po prostu nas zabije . Brakuje nam śrub do gmoli i tylnej lampy . Najgorzej przedstawia się chyba jednak problem z kierunkowskazem. Gnę i prostuję gmole w imadle w piwnicy w bloku razem z Rumunem. Dziś i on jakiś niewyraźny, z tego co mówi chyba po prostu zatruł się kilka dni wcześniej jakimś żarciem na lotnisku kiedy wracał z Włoch. Popija colę i od czasu do czasu puszcza mini pawia za garażem. Dobra lecę do sklepu po jakieś światło, kumpla zostawiam żeby ogarniał resztę. Latam między sklepami i udaje się znaleźć jakąś lampę do przyczepki w sklepie samochodowym obok piekarni. W sklepie z mydłem i powidłem miła pani wysypuje mi na stół zawartość dwóch szuflady pełnych śrub, śrubek i nakrętek różnej maściNa szczęście udaje się znaleźć niemal identyczne jak te z niemieckiej fabryki. Ahoj przygodo. Wpadam uradowany pod garaż a tam robota stoi. Kumpel poszedł zadzwonić i nie ma go i nie ma. Niestety nie mam trzeciej ręki żeby pomogła mi podociągać rurki gmoli więc, żeby nie marnować czasu robię drutologię i łączę połamane elementy plastików i osłon, za pomocą trytytek lepię lampę, która zaczyna wyglądać lepiej jak fabryka .


Upgrade tylnej lampy GS 1150

Szefa też nie ma, bo pojechał sobie zrobić badania do szpitala. Już wtedy ledwo stał na nogach. Tymczasem słoneczko powolutku i nieśmiało wychyla się zza bloku. Łapię lekkiego wkur..a, bo nie dość że zostałem sam z robotą to jeszcze wytrzeźwiałem i łeb mi pęka a słońce leje żar z nieba na potęgę. Lecę po Piotrka i drę go zrezygnowanego na dół do pomocy. Słońce już grzeje na maksa, zbliża się południe, krzywy asfalt pod garażami zaczyna się prawie kleić. Piotrek narzeka i sieje defetyzm spocony jak mysz kościelna, ja klęczę przy gieesie próbując wpasować te cholerne gmole. Nie dość że upał jak jasna cholera i kac po wczorajszych mieszankach to jeszcze pot z czoła kolegi kapie mi na ręce. Jezu. Muszę się położyć gdzieś w cieniu na chwilę bo umrę. Idę po coś zimnego do picia i robię chwilę przerwy.
Po jakimś czasie udaje się wszystko na szczęście złożyć do kupy. Pasami ściągającymi przypinamy kufry do stelaży. Piotrek już wczoraj wspominał że nie jedzie dalej i chce wracać. Myślałem, ze mu do rana przejdzie ale chyba nie przeszło. Ma trochę plecy poobijane to prawda ale mówi, że czuje się dobrze. Mam zagwozdkę małą, bo nie chcę go zostawiać. Wracać też mi się nie chce, szczególnie że dopiero wczoraj się zaczęło. Idziemy coś wreszcie zjeść porządnego i na spokojnie ustalamy plan. Piotrek zostaje jeszcze do następnego dnia i wraca do Polski a ja jadę dalej sam. Wieczorem dostaję wiadomość od niego, że nie czekał i ruszył zaraz po mnie tyle, że na północ i właśnie moknie na przejściu w Barwinku. Jak się okazało lało mu potem aż do samych Puław, gdzie wrócił zdrowo po północy cały i zdrowy.
I tym oto sposobem po raz kolejny wylądowałem sam gdzieś w Rumunii. Z Oradei wyjechałem po siedemnastej. Mijając resztki porozbijanego plastiku po gieesie na tamtej wylotówce miałem jeszcze nadzieję, że może Piotrek poleci za mną i dogoni mnie na E671 do Timisoary ale tak się nie stało. No i znowu tylko ona, ja i to dziwne uczucie deja vu. - jakbym nagle cofnął się w czasie dokładnie o rok. Afrykę mam wspaniała maszyna… zwycięstwa w rajdach sobie wspomina... nucę pod nosem i odkręcam manetkę gazu kiedy mijam ostatnie zabudowania. Postanowiam przejechać jeszcze trochę kilometrów przed nocą, żeby nie stracić całego dnia.



Tym oto sposobem plan zamienił się w bezplan i pozostał nim już do końca wycieczki. Wieczorem dojechałem w okolice granicy z Serbią. W sklepie spożywczym dowiedziałem się od rumuńskiego kierowcy ciężarówki, z zamiłowania motocyklisty, że przejście dziś już niestety jest zamknięte i będzie otwarte dopiero nazajutrz. Zrobiłem standardowe zakupy browarowe na wieczór i odbiłem na wschód szukać noclegu, który wypadł mi nad toczącą ciepłe i leniwe wody rzeką Timis. Zawsze jest przecież jakieś kolejne przejście graniczne. Noc była cieplutka, nie było sensu rozstawiać namiotu. Leżąc w rzece i popijając piwko gapiłem się na wschodzący nad lasem księżyc. Z daleka dolatywało mnie jedynie od czasu do czasu poszczekiwanie burków. Gdzieś na drugim brzegu za lasem mieszkańcy małej wioski układali się do snu. Po całym tym pechowym początku musiało być już tylko lepiej.

Ostatnio edytowane przez Gończy : 16.12.2019 o 09:22
Gończy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem