Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17.08.2020, 23:33   #3
_-aska-_
 
_-aska-_'s Avatar


Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 441
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
_-aska-_ jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 3 dni 10 godz 23 min 15 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał rrolek Zobacz post
Witam

Rozumię, że antagonista ciasteczek miał cos do picia? Bez tego człowiek po kilku godzinach pycenia może budzić się cały obolały.

Pozdr rr
Nie jestem pewna czy pytasz o nawadnianie w trasie czy raczej płynne znieczulanie po dojechaniu do bazy, ale o obydwa te elementy starliśmy się dbać, choć nie bardzo radykalnie

A tak rozpoczęliśmy dzień drugi
5.jpg
6.jpg
Dzień drugi na szczęście nie obfitował w żadne dramaty. Do Płocka wjechaliśmy bardzo malowniczo
7.jpg
8.jpg
i wyjechaliśmy bezproblemowo (co stanowiło miłą odmianę względem zeszłego roku,. bo to właśnie tu wtedy oszalała mi nawigacja i kręciliśmy się w kółko...).
Na szczęście cały dzień upłynął nam bez większych dramatów, choć obydwoje dość szybko straciliśmy siły i zapał do jazdy - zapewne nerwy poprzedniego dnia i niewygodny nocleg w namiocie miały z tym coś wspólnego.
Mimo niskiego morale droga urzekała. Pogoda idealna - ciepło, ale nie za ciepło, sporo chmur skutecznie blokujących słońcu możliwość usmażenia nas Były piękne polne drogi, były malownicze ścieżki przez kwitnące łąki, były leśne szutry oraz leśne piachy.
9.JPG
Było też mnóstwo wielkich machin zbierających plony z pól oraz jedna zbierająca drzewa z lasu - na szczęście z miłym człowiekiem w środku, który zamiast nas zablokować i nasłać leśników, uprzejmie wstrzymał na chwilę wymachiwanie całym drzewem, które trzymał w wysięgniku i dał nam przejechać. Niestety przyczyniliśmy się też potencjalnie do spadku przyrostu naturalnego - na drodze, w którą zgodnie z planem mieliśmy skręcić, stał sobie wesoło samochód straży leśnej i musieliśmy pojechać inną trasą, a tam z kolei stał sobie jeszcze weselej zwykły samochód, którego kierowca uznał, że tą drogą nikt nigdy nie jeździ, więc można się tam wybrać na randkę... Niestety nie było trzeciej możliwej trasy i musieliśmy poczekać, aż ubrania zostaną założone, a samochód wycofany (droga była szerokości auta, a po obydwu stronach gęste krzaki, więc nie dało się objechać). Bardzo przepraszamy i mam nadzieję, że jednak udało się doprowadzić randkę do szczęśliwego finału!

Ze smutkiem odkryliśmy też, że od zeszłego roku sporo dróg nieutwardzonych zostało zalanych asfaltem

Oraz zaliczyliśmy lekcję, że błoto nie zawsze należy przechodzić ogniem Po tym, jak praktycznie cały czas było sucho, kiedy nagle przede mną pojawił się na drodze dołek z błotnymi koleinami w szoku mocno zwolniłam, żeby wymyślić którędy to przejechać i dzięki temu zauważyłam, że po drugiej stronie błota stoi sobie dziczek. Ponieważ wyglądało na to, że nigdzie się nie wybiera, a my jednak chcielibyśmy pojechać dalej, powoli podjechałam w jego stronę. A dziczek, jak na dzikie zwierzę przystało, zamiast uciec, to postanowił podejść jeszcze bliżej i się przywitać
10.JPG
Wbrew moim obawom z krzaków nie wyskoczyła troskliwa mamusia i nie zmiotła mnie z motocykla, dziczek jednak udał się w las, a my mogliśmy pojechać dalej.

Choć jechało się dobrze, to jednak niskie morale spowodowało, że obydwoje zgodnie stwierdziliśmy, że nie idziemy na rekord, spokojnie dojeżdżamy do miejsca na wysokości Wąbrzeźna, gdzie nocowaliśmy w zeszłym roku, wypijamy browarek i idziemy normalnie spać w łóżku w pokoju z łazienką. To taka agroturystyka w wiosce, w której nie ma nic, oprócz sklepu i stacji benzynowej, więc nie dzwoniliśmy zapytać o miejsca, w zeszłym roku oprócz nas był tam tylko jeden człowiek. No... to w tym roku komplet, więc znowu życie zweryfikowało nasze plany i choć chcieliśmy być mięczakami, to jednak trzeba było jechać dalej. W efekcie dojechaliśmy na kamping pod Grudziądzem - dalej nie było sensu jechać, bo przez następne kilkadziesiąt kilometrów nie było ani pól namiotowych, ani agroturystyk, a na dziko to ja jednak dziękuję, ale nie. Czyli znowu namiot...
11.jpg
Tym razem jednak rozbijaliśmy go jeszcze po widoku, bez padającego deszczu i w ogóle o rany jaki luksus. Prince skoczył do pobliskiego Auchana po jedzenie i browarki, a ja zastanawiałam się jak to zrobić, żeby przez noc uzupełnić zawartość w wiaderkach na prąd, ale tak, żeby mi tych wszystkich urządzeń nikt nie ukradł

A zaznaczyć trzeba, że wiaderka z prądem były w tej wycieczce bardzo ważne. Jechałam po nawigacji w telefonie, a to zżera baterię w zastraszającym tempie, więc na każdym postoju podpinałam telefon pod jedno wiaderko, a kamerkę pod drugie (chyba, że akurat Prince był szybszy i podpiął elektronicznego papierosa ).

Ostatecznie telefon i kamerkę naładowałam jak jeszcze siedzieliśmy sobie przed namiotem i mogliśmy pilnować sprzętów, jedno wiaderko zostawiłam na noc, a drugie postanowiłam naładować rano (czyli nie do pełna niestety) - tak na wypadek, gdyby to pierwsze w nocy ukradli. Szczęśliwie nie ukradli, choć śniło mi się, że jednak tak

Chciałoby się napisać, że dzień trzeci rozpoczęliśmy wyspani i wypoczęci, ale no bez kitu. Nie Wprawdzie tym razem spaliśmy na płaskim i leżąc na wznak było wyśmienicie, ale było tak zimno, że musiałam się przekręcać na bok, żeby chuchać sobie do śpiworka, a od leżenia na boku gniotło w biodra, więc trzeba było się przekręcać na plecy, ale wtedy nie było jak chuchać do śpiworka, więc musiałam się przekręcać na bok... I tak do rana
żeby zobrazować sytuację, to tu w środku znajduje się człowiek, który twierdzi, że wcale nie było zimno
12.jpg

W każdym razie dzień trzeci, który przypadł akurat w moje urodziny, rozpoczęliśmy na greckiej plaży
13.jpg
Pustej, bo było jakieś 15 stopni, czyli mało upalnie jak na końcówkę lipca Potem na śniadanie barszcz ukraiński, pieczone ziemniaki, pieczarki smażone z czosneczkiem i podsmażana kapusta i można jechać Pan Sprzedawca nie wydawał się być bardzo zdziwiony nakładając to na talerze o godzinie 9.45
14.jpg

Był to dzień niebywale malowniczy, ale też odrobinkę przygodowy. To może najpierw obrazki, bo o rany! jak pięknie!

15.JPG
Dużo piękna, to dużo obrazków!
16.JPG
17.jpg
18.jpg
Prince i jego Świnka
19.jpg
Ja i moja Zebra ukryte za Świnką
20.jpg

O dziwo mimo, że już 2 noce się nie wyspaliśmy, to dzień trzeci był jakiś taki bardziej sprzyjający jeździe. Jechało się wyśmienicie, przyjemnie, miło, pogoda nadal idealna do jazdy i nie męcząca. W zeszłym roku po powrocie z urlopu zauważyłam, że przejeżdżaliśmy całkiem niedaleko takiego bardzo miłego Pana, który 4 lata temu uratował nas na autostradzie.
Teraz obraz faluje, z kolorowego zmienia się na czarno-biały i wjeżdża retrospekcja:
4 lata temu jechaliśmy w to samo miejsce nad morze, ale asfaltem. Ponieważ mój Radian jest motocyklem leciwym i czasem lubi grymasić, Prince uznał, że bezpieczniej będzie, jeśli pojadę Tenerką. W efekcie w drodze nad morze na stacji przy autostradzie straciłam prąd. Ja zostałam na miejscu, a Prince wsiadł na XR i pojechał kilkadziesiąt km do kolegi po nowy akumulator. Nie pamiętam dobrze, ale coś mi świta, że nie było go 5 godzin Żeby wracając na stację nie musieć jechać autostradą daleko w kierunku Warszawy, żeby zawrócić i dojechać do mnie, ustaliliśmy z obsługą stacji, że podjedzie drogami polnymi za ogrodzeniem, wpuszczą go przez bramkę z akumulatorem, ale bez motocykla, i dalej ja jadę autostradą, on drogą wzdłuż autostrady i spotykamy się na najbliższym wjeździe, gdzie nasze drogi mogą się przeciąć. No, plan był zacny, ale Prince wracając bez nawigacji i już po ciemku pogubił się w lesie i stąd te 5 godzin.
W drodze powrotnej natomiast prąd wysiadł mi na autostradzie kiedy akurat wyprzedzałam TIRa, a za mną leciał już jakiś rozpędzony samochód. No i nagle sru! wszystko zgasło, zdążyłam tylko wcisnąć sprzęgło i siłą rozpędu dotoczyłam się do zjazdu (zamkniętego oczywiście bramą). Bo okazało się, że problem z akumulatorem nie polegał na braku prądu, ale na jego nadmiarze. Akumulator się przeładowywał, w efekcie po pierwsze spuchł, a po drugie spalił nagle wszystkie odbiorniki oprócz przedniego lewego kierunku i podświetlenia któregoś jednego zegara. Do domu mieliśmy jeszcze jakieś 300 km i byliśmy pośrodku niczego. Prince wydostał się przez ogrodzenie i poszedł do najbliższego gospodarstwa, gdzie przemiły gospodarz pożyczył nam narzędzia, Prince'a zawiózł do pobliskiego miasteczka do sklepu z akumulatorami, gdzie dostaliśmy stary, duży i zużyty samochodowy akumulator, który został umieszczony w kufrze Tenery, żeby zbierać nadprogramowy prąd z akumulatora motocyklowego. Pan Ryszard akurat po coś na chwilę odjechał od nas i w tym momencie udało się odpalić Tereskę. Nie było niestety czasu na oddanie pożyczonego klucza i pożegnanie - stwierdziliśmy, że jedziemy, póki działa, żeby dojechać chociaż do Torunia, gdzie ja będę mogła przesiąść się w pociąg, a motocykl się jakoś później ściągnie. Skończyło się na tym, że dojechałam tym cholerstwem do Warszawy, z tego połowę zrobiliśmy nocą (no fajnie było bez świateł...)
21.jpg

No ale niechcący podwędziliśmy miłemu Gospodarzowi klucz. Na mapie Googla znalazłam więc to miejsce i adres i odesłaliśmy klucz wraz z podziękowaniami i czekoladowym kluczem francuskim Pan Ryszard był bardzo wzruszony, na list odpisał, miałam i ja jemu później odpisać, ale jakoś ciągle nie wychodziło...

Koniec retrospekcji. Obraz znów zmienia się na kolorowy.


W tym roku lekko zmodyfikowałam trasę tak, żeby wpaść i podziękować raz jeszcze, tym razem osobiście. Pan Ryszard i jego przemiła małżonka byli jeszcze bardziej wzruszeni niż po otrzymaniu listu, zapraszali na kawę lub nocleg, obydwu musieliśmy jednak odmówić, bo morze wzywało, więc wcisnęli nam słoik jagód i pojechaliśmy dalej. Muszę przyznać, że to spotkanie było niebywale miłe i nawet na tle bardzo udanego dnia trzeciego wybija się na prowadzenie w kategorii miłych zdarzeń

Kawałek dalej po pięknych polnych drogach nastąpiła lekka zmiana i nagle znaleźliśmy się na leśnym trawiastym zjeździe, na dole którego zobaczyłam jeziorko. A wiedzieć Wam trzeba, drogie dzieci, że ja nie za bardzo umiem jeździć w terenie, mam dużo brzydkich nawyków z asfaltu, jak na przykład hamowanie przodem i unikanie tylnego hamulca. No to już widziałam jak wyławiam siebie i motocykl z jeziorka, bo z całą pewnością w nim wyląduję. Na szczęście udało się jakimś cudem wykręcić przed wodą, skręcić w błotnistą ścieżkę prowadzącą znowu do góry i... zatrzymałam się tak, jak zatrzymywać się nie należy, tuż przed szczytem górki blokując tym samym motocykl jadący za mną. A to wszystko dlatego, że droga znowu opadała w dół w niezwykłej urody błotne bajorko Nie bardzo mieliśmy na to ochotę, więc postanowiliśmy skorzystać z mocno zarośniętej i zupełnie nie uwzględnionej na żadnych mapach drogi w bok. Droga to znikała, to pojawiała się znowu, ale Locus wskazywał, że spoko, zaraz dojedziemy do poprzecznej, która już ładnie wyprowadzi nas z powrotem na szlak. Znaleźliśmy drogę, jedziemy nią sobie wesoło, a tu nagle przed nami wyrasta gospodarstwo oraz twardo stojący na drodze gospodarz.

Kiedy podjeżdżaliśmy grzecznie zapytać czy nie da się tędy przejechać (kilka razy wylądowaliśmy już ludziom w gospodarstwie i zazwyczaj albo potwierdzali, że jest przejazd i pozwalali skorzystać albo wskazywali jak objechać) nie ruszył się nawet o centymetr. O jego determinacji niech świadczy też to, że kiedy utknęłam przy nawracaniu na wąskiej drodze (pisałam już, że nie umiem jeździć?), to zanim Prince przybył z odsieczą, gospodarz po prostu podszedł do motocykla, złapał za tylne koło, wraz ze mną siedzącą na motocyklu podniósł i przestawił tak, żebym skierowana była w odpowiednią stronę i jak najszybciej znikła mu z oczu

Dalej było już z górki. Trochę pobłądziliśmy, bo były odcinki, gdzie nie było czasu patrzeć w nawigację, a kiedy się uspokoiło, to okazywało się, że gdzieś wcześniej należało skręcić albo właśnie nie należało skręcać... Dzięki temu kilka razy zwiedziliśmy miejsca, w których według map dróg nie było, ale kto by się przejmował takimi szczegółami, kiedy świat wokół jest tak piękny!

W ogóle był to też taki dzień, że Prince wynajdywał najgorsze możliwe miejsca, żeby nagle się zatrzymać. Najpierw zrobił to akurat przy gospodarstwie, z którego wybiegł bardzo sympatycznie wyglądający duży pies, który za wszelką cenę chciał złapać mnie albo chociaż motocykl i nie miało znaczenia, że przecież jadę - nie bardzo szybko, bo zwolniłam, żeby go nie przejechać, ale jednak jadę. Ponieważ nijak nie chciał się odczepić, to uznałam, że jednak muszę przyspieszyć, bo inaczej się go nie pozbędę. Kiedy przyspieszałam rzucił się na silnik... A już za chwilę widzę w lusterku, że Prince stoi w tym miejscu. Zatrzymuję się i czekam na rozwój wypadków, a on stoi. No to już byłam pewna, że potrąciłam tego biednego psa. Już mi się okropnie źle zrobiło. Zawracam więc i im bardziej się zbliżam do Świni, tym wyraźniej widzę, że stoi nie przy gospodarstwie, ale sporo wcześniej, a na mnie znowu leci ten cholerny pies i tym razem dopiął swego i ugryzł mnie w kostkę Nie, żeby miało to jakieś znaczenie przy butach crossowych, ale jednak, skubany, ugryzł! Prince wyjmował natomiast robaka z gogli. Obok psa musiałam więc przejechać jeszcze trzeci raz.

Kawałek dalej z kolei lecieliśmy sobie piękną, równą i szeroką niemal jak Marszałkowska drogą szutrową przez las, w którym jednak wiedzieliśmy, że jesteśmy nielegalnie i widzę nagle, że w lusterku pusto. No to zwalniam. I widzę jak w moją stronę przez las idzie sobie leśnik. Zasadę mam taką, że jak stróże prawa mnie zatrzymują za świadomie łamane przepisy, to się grzecznie zatrzymuję. Ale on tylko idzie. Ja zwalniam kontrolując lusterko, a on idzie. Tak sobie patrzymy na siebie, ja nie wiem czy mam stanąć, bo jak stanę przed nim, no to będzie musiał chcąc-nie chcąc jakoś zareagować, ale z kolei jeśli przejadę, a XRka się nie odnajdzie, to będę musiała zawrócić i - jak przed tym psem - przejechać przed leśnikiem 3 razy... I w tym momencie w lusterku pojawia się światełko (nadziei ) i wiem, że mogę spokojnie jechać dalej. Z relacji Prince'a wynika, że przejeżdżając obok leśnika machnął mu ręką, a tamten grzecznie odmachnął. Miły młody człowiek

Najwięcej stresu jednak złapaliśmy niemal na samym końcu. Prince ma krakowski zwyczaj wykańczać zawartość baku do sucha i wtedy sygnalizuje, że potrzebuje na stację benzynową. Zaczynało już zmierzchać, kiedy poinformował, że niedługo będzie musiał się zatankować, ale jeszcze spoko, bez nerwów. Mi z kolei kończyła się bateria w telefonie z nawigacją. Zgraliśmy się idealnie, bo na wyjeździe z lasu mi padł telefon, a Prince'owi motocykl No to przerwa na podładowanie i przelanie resztki benzyny na odpowiednią stronę baku. Po odzyskaniu kilku procent baterii odpalam telefon i patrzę za stacją. Jest jedna i nic więcej. Mamy do niej 10 km terenem. I 12 minut do zamknięcia! Nałapałam jeszcze trochę prądu i lecimy. Najpierw całkiem ładną drogą, która jednak za chwilę zmienia się w polną błotnistą i miejscami krętą ścieżkę. Jakim cudem się tam nie wyłożyłam, to tego nie wiem, bo jechałam z prędkością zdecydowanie poza moją strefą komfortu Ze ścieżki w końcu wróciliśmy na piękny szuter, na którym można nadgonić, ale za chwilę kolejna przeszkoda. Na drodze siedzi zając, który po zobaczeniu nas zamiast uciec na bok, to zaczyna biec przed motocyklem. Trzeba było zwolnić, żeby dać biedakowi szansę, a był przeuroczy, bo cały długi odcinek przebiegł trzymając w pyszczku trawkę z chwościkiem na końcu, która sterczała mu z lewej strony łebka Nie wiem jakim cudem ale na stację zdążyliśmy. Ze stacji już na spokojnie przez sklep i do kwatery. Urodzinowa elegancka kolacja i spać - wreszcie w łóżku, a nie na glebie!
22.jpg

Ostatnio edytowane przez _-aska-_ : 25.09.2020 o 10:39
_-aska-_ jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem