Wyrywa mnie ze snu dzwonek telefonu. Magda spogląda na wyświetlacz kaprawymi oczkami i murczy:
- office… - odbiera.
- Jejeje… OK - podaje mi starego samsunga i mówi: to do Ciebie.
Moje oczka momentalnie łapią ostrość…
- Magda, słuchaj, co oni do mnie mówią. – szepcę do mojej współlokatorki – jes?
Słuchamy obie angielskiej jajecznicy słownej, Magda uchem, ja bardziej całą sobą, głównie reagując wytrzeszczem oczu. Głos Billa zawiesza się w tonie zapytania… Rzucam błagalne spojrzenie na Magdę. Bezgłośnie podpowiada mi wyrazistym ruchem warg…
- jes – odpowiadam, zdając się zupełnie na mądrość Magdy. – OK, fenkju, baaj.
- Magda, o co chodzi?
- Zbieraj się, jedziesz do Cambridge.
Wyskakuję z łóżka: spodnie, ochraniacze, kurtka, szal, krótkofalówka, komputerek mobilny [już dzwoni podając mi namiary na cel], komórka, nawigacja… wklepuję postcode i zerkam zadowolona na moją współlokatorkę… a ona śpi… w sumie jest dopiero 6.
- Pa, Magda.
- Powodzenia. - przebudza się - To prosta droga… 503-ką, potem wskakujesz na 406 i zaraz na M11 – mówi i odpływa.
Łapię do ręki kask, rękawiczki i kluczyki… Pod domem czeka na mnie honda. Montuję nawigację i ruszam… ku przygodzie…
Mój pierwszy kurs kurierski: Cambridge – Londyn. Przewóz serca ze szpitala do szpitala. Mój trzeci dzień na wyspach…
DSC00382 (Medium).JPG
Kszzzkszkszzzyyyyyy…
fajf łan sewen, gdzie jesteś? musisz się pospieszyć… kszkszyyyyy….