Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26.01.2019, 17:17   #88
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 300
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 dni 11 godz 48 min 50 s
Domyślnie

9 sierpnia

Startujemy. Rano, jak zwykle życie kwitnie. Handel. Baranek właśnie został sprzedany…


321.jpg



322.jpg



323.jpg



Znak wskazujący „Tunezję” uświadomił nam, że właśnie złamaliśmy kolejne z ostrzeżeń naszego MSZ odradzające podróżowanie po obszarach przygranicznych m.in. z Tunezją. Pozostałe kategorycznie zakazane rejony to: tereny na południe od miasta Adrar i miasto Konstantyna. Czyli do złamania został nam już tylko ostatni z zakazów…
Skoro już tu jesteśmy, to jedziemy przez chwilę w stronę Tunezji w poszukiwaniu bardziej spektakularnych wydm. Nic specjalnego tam nie zobaczyliśmy, wydm także nie było.



326.jpg



Celem na ten dzień był Timgad, zaś atrakcjami po drodze - tzw. tarasy Ghoufiego, czyli malowniczy kanion oraz tzw. szoty, czyli słone jeziora: Chott Felhrir oraz Chott Melghir.
Tymczasem zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę pochodzić po diunach i poczuć klimat pustyni. I tu rozpoczęła się nasza przygoda z „prawdziwymi piochami”
Zjechałem z drogi ze 20 cm za daleko i czuję, że motocykl zwalnia, mimo, że nie odjąłem gazu. Spod tylnego koła leci piach. Harley stanął o własnych siłach bez rozkładania stopki.
Nazwijmy rzecz po imieniu: eksplorowaliśmy Harleyem piachy Wielkiego Ergu Wschodniego
Mówiłem przecież, że Harleyem też się da, tylko trzeba umić
Po raz pierwszy przydały się nasze saperki (tzn. plastikowe talerzyki). Odgarnąłem piach spod kół, zaś Żabsko przyniosło znalezione nieopodal kawałki asfaltu i kamienie. Podłożyłem je pod koła, żona pchnęła motocykl i udało się wyjechać.
Zadowoleni poszliśmy sobie zrobić zdjęcie, siedząc na wydmie. Tym razem psikus spotkał moją małżonkę. Odgięły jej się spodnie z tyłu i wstając nasypał jej się wspaniały saharyjski piaseczek…
Problem byłby żaden, gdyby nie to, że jesteśmy w kraju muzułmańskim, droga biegnie zaraz obok nas, a wydmy jak okiem sięgnąć malutkie, oj malutkie…
A z racji ciepełka człek cały czas lekko spocony i wytrzepać piach nogawką nie było tak łatwo. Jak sama wspomina: „oj miałam peeling
Ale zdjęcie jest



324.jpg



327.jpg



328.jpg



329.jpg



Stanęliśmy cos zjeść i napić się kawy w przydrożnym lokalu w stylu bistro. Byliśmy trochę za wcześnie i jedzenie jeszcze nie było gotowe. Ale Algierczycy nie pozwolą podróżnemu odjechać głodnym. Kelner skoczył na kuchnię i specjalnie dla nas przyniósł te dania, które już były gotowe. Jedzenie tradycyjnie – super, choć bezimienne. Wypiliśmy kawę i pogadaliśmy chwilę z kelnerem, ponieważ bardzo dobrze mówił po angielsku (i jeszcze w 2 innych językach). Skończył studia i wyjechał do Emiratów Arabskich, żeby znaleźć pracę. Niestety, nie udało mu się i wrócił w rodzinne strony. Pracuje w restauracji. W międzyczasie – tradycyjne zdjęcia na motocyklu – z nami i bez nas. W tym listonosz, który pożyczał czapkę i torbę chłopakom do zdjęć. Chyba zdjęcie w „umundurowaniu” będzie lepsze.
Gdy przyszło do uregulowania rachunku usłyszeliśmy znane nam już:
- Ale wy nic nie płacicie. Jesteście gośćmi w Algierii.
Mogliśmy zrewanżować się skromnymi suwenirkami, których jeszcze kilka nam zostało. Na koniec w drzwiach stanął szef z dwoma ogromnymi ciastkami z kremem – oczywiście dla nas. Szczęśliwie, udało się wymigać, bo byliśmy już pełni po brzegi. Szef się uśmiechnął, po czym pochłonął sam jedno ciastko.
Fota z całą obsługą lokalu, w tym z szefem.



336.jpg



335.jpg



337.jpg



Zapomniane u nas zajęcie pastuszka, tu nadal jest praktykowane.



338.jpg



Ciekawe nazwy miejscowości to nie tylko nasza specjalność. Algierczycy także mają poczucie humoru.
W napisie arabskim też dodana została pierwsza litera. Z racji tego, że w alfabecie tym nie ma „p”, zapisano „b”.
Na marginesie Polska po arabsku to „Bulanda” (w arabskim brak także litery „o”).



341.jpg



Krajobraz znowu się zmienia – robi się coraz bardziej górzyście.



342.jpg



343.jpg



344.jpg



Tymczasem dojeżdżamy do Tarasów Ghoufiego. Od samozwańczego przewodnika, będącego jednocześnie sprzedawcą pamiątek, dowiadujemy się co nieco o tym miejscu.
W dolinie kiedyś płynęła rzeka i żyli Berberowie. Ponieważ dolina jest długa na kilkadziesiąt kilometrów, woda tworzyła w niej specyficzny mikroklimat umożliwiający uprawę roślin śródziemnomorskich. Z powodów - których nie poznaliśmy z uwagi na nasz słaby francuski - rzeka już nie płynie i ludzie wynieśli się z doliny. Pozostały po nich jedynie zabudowania opuszczonych wiosek. Obecnie przy „tarasach” jest kilka sklepików z pamiątkami. Algieria jest krajem nieturystycznym i niekomercyjnym, wobec tego znalezienie ciekawej pamiątki, a do tego takiej, która przetrwa trudy podróży motocyklem jest nie lada wyzwaniem. Kupiliśmy jakiś kamień z minerałami, zaś sprzedawca chciał nam dorzucić w gratisie ogromną różę pustyni. Pomijając, że jej wywóz jest zabroniony, była ona o wiele za duża i problematyczna do przewiezienia. Z żalem odmówiliśmy. Za to Ania została ubrana w tradycyjny strój z tamtego rejonu. Zostaliśmy także poczęstowani kawą z termosu oraz herbatą gotowaną na miejscu. W herbacie było kilka niespodzianek w postaci mrówek, ale cedzenie przez zęby okazało się dobrą metodą i herbata okazała się całkiem smaczna



345.jpg



347.jpg



348.jpg



Jedziem dalej.
Ponieważ jesteśmy w całkiem wysokich górkach, przyroda bardziej przypomina naszą, polską – zielono, pola uprawne, jeziorka. Klimat też bardziej znośny. Nawet w oddali widać burzowe chmury, ale nam nie tęskni się za deszczem. Tymczasem nasz „żepees” (jak nazywają go Algierczycy) zrobił nas w balona i wyprowadził w jakąś boczną, mocno podrzędną drogę, która śmiało mogłaby nazywać się trasą 1000 garbów zwalniających. Żabsko jak na złość czuje się nietęgo i chyba nie symuluje, bo lata do toalety, a co najbardziej przekonujące - nie chce jeść… Z tego też powodu brak zdjęć z tego fragmentu trasy.



350.jpg



351.jpg



Osiągamy cel podróży – Timgad. Gdzieś tu, niedaleko ruin ma być jedyny w mieście hotel Al - Kahina. Dobrze, bo Żabę faktycznie trapią sensacje żołądkowe i bliskość toalety wskazana. Tymczasem hotel nieczynny - w remoncie… Ale we wsi oprócz tego jest hostel. Poszedłem zobaczyć pokój. Są tylko 6-osobowe, z podziałem na płeć (damskie lub męskie). Standard średni, ale do przeżycia. Cena taka, że możemy pozwolić sobie na wynajęcie całego pokoju, więc damy radę. Po raz pierwszy problemem okazał się motocykl…
Gość z hostelu za nic nie chciał zgodzić się, żeby stał na ulicy. Wjechanie do budynku z racji schodów nie wchodziło w grę. Nie mam jednak do Harleya żalu, bo tu jedynie lekka, trialowa maszyna dałaby radę
Stoimy na ulicy, debatujemy. Zaraz zjawia się lokalny policjant, który popiera całym sercem recepcjonistę. Uradzili, żebyśmy pojechali do pobliskiej miejscowości Hmora, gdzie jest hostel tej samej sieci, dodatkowo stojący blisko komisariatu. GPS takiej miejscowości nie znajduje, ale dostajemy bardzo szczegółowe wskazówki, z których rozumiemy wyłącznie pokazany ręką kierunek. Azymut obrany. Jedziemy.
Hostel w Hmorze okazał się całkiem, całkiem. Mieli nawet pokoje 2-osobowe. Mamy wrażenie, że jesteśmy tam jedynymi gośćmi. Różnice pomiędzy tym hostelem, a większością odwiedzanych przez nas hoteli są następujące: brak ręczników, klima ustawiona na 25 stopni bez możliwości regulacji i cena – coś około 20zł.
Ania zostaje w pokoju, ja zaś ruszam z misją zdobycia czegoś do jedzenia i zrobienia zakupów. Pytam recepcjonistę stojącego przed hostelem, a ten zatrzymuje jakiegoś przechodnia, który prowadzi mnie do knajpki. Tam zostałem przedstawiony obsłudze i kupiłem jedzenie na wynos. Gość odprowadził mnie z powrotem, żebym nie zgubił drogi i dopiero wtedy poszedł w swoją stronę…
Obiad spożyłem sam, bo żona nie chciała ryzykować. Gdy… hmm… no, tego, ten… „powiedziała co miała do powiedzenia” poszliśmy się przejść. Usiedliśmy na ławce obserwując codzienne życie mieszkańców miasteczka. To bardzo ciekawe doświadczenie. Odnieśliśmy wrażenie, że ludzie są tam dla siebie bliscy i serdeczni. Starsi mężczyźni w wieku naszych dziadków siedzieli na ławeczkach i grali w jakąś grę… Wiele osób przychodziło, witało się, chwilę porozmawiało. Do nas też ktoś zagadał, ale niestety bariera językowa nas pokonała.



352.jpg



353.jpg



10 sierpnia

Tym razem niespodzianka. Nie wyruszany o świcie Do Timgadu mamy ok. 40km, a muzeum otwierają o 9:00, więc możemy trochę poleniuchować. Przyjeżdżamy chwilę przed otwarciem i penetrujemy jedne z bardzo nielicznych w Algierii stoisk z pamiątkami, ale dominują w nich tandetne gipsowe odlewy łuku triumfalnego. Część z nich już jest poobijana. Nie sposób kupić niczego sensownego.
Czekając na otwarcie kasy zostaliśmy skontrolowani przez tajniaka, który niesamowicie ucieszył się z fiszek, które mu wręczyłem. Taka kontrola wygląda o tyle nietypowo, że… trzeba dać wiarę, że kontrolujący faktycznie jest policjantem. O sprawowanej funkcji świadczy wyłącznie władczy ton i żądanie dokumentów, bo nie okazuje nigdy żadnej legitymacji. Mieliśmy dwa wyjścia: albo żądać wylegitymowania się, ryzykując, że zabierze nas na komisariat, gdzie ktoś zaświadczy jego funkcję, albo – nie tracąc czasu - dać kserówki naszych paszportów fałszywemu policjantowi. Wybraliśmy to drugie rozwiązanie.

Timgad to ogromne ruiny rzymskie, figurujące od 1982 na liście dziedzictwa Unesco. Choć brak jest zachowanych kompletnych lub dobrze zachowanych budowli, ogrom ruin robi wrażenie. Zachowane toalety świadczą o poziomie rozwoju cywilizacyjnego rzymskiego społeczeństwa.



355.jpg



356.jpg



357.jpg



358.jpg



359.jpg



Po obejrzeniu ruin walimy do Konstantyny. Znana już od starożytności nazywana jest również miastem mostów. Położone na dwóch brzegach zjawiskowego wąwozu pospinane jest wieloma mostami. Jeśli wierzyć naszemu MSZ w 2015r. właśnie w tym mieście miały miejsce ataki terrorystyczne, dlatego podróż tam jest odradzana.
Nasz plan to przede wszystkim: odpocząć! Jesteśmy koszmarnie zmęczeni. Wstawanie przed świtem, duże przebiegi dzienne, temperatura i garby zwalniające (!) dały nam solidnie w kość. Nazywając rzeczy po imieniu: mamy mały kryzys. Dlatego postanawiamy wynająć pokój w czyściutkim, komfortowym hotelu i trochę poleniuchować. Pomimo niezbyt życzliwego przyjęcia w Ibisie, decydujemy się na nocleg w tym hotelu. Cena przekracza założony budżet, ale co tam!
Docieramy do Konstantyny wczesny popołudniem i od razu walimy do Ibisa. Niestety – jak mówi recepcjonista – w mieście jest awaria wodociągu i do 18 nie będzie wody. Za tę niedogodność oferuje nam 2 butelki wody. Cóż zrobić – w innym hotelu byłoby to samo, więc zostajemy. Chętnie wskoczylibyśmy pod prysznic, a potem na godzinną drzemkę… Zamiast tego idziemy poszwendać się po medynie i okolicach. Jest piątek (dzień wolny w Algierii) więc większość sklepów i suk pozamykane, ludzi na ulicach niewielu.
Gdy przechodzimy obok banku, wychodzi z niego strażnik i wręcza nam butelkę wody. Jest gorąco, a wy bez wody! Wydaje nam się, że już trochę poznaliśmy Algierczyków, a ja ciągle nie mogę się im nadziwić! Z czego wynika to zachowanie? Czy to tylko dla nas Europejczyków (lub nie daj Boże – Polaków) jest takie dziwne, zaś ludzie w reszcie świata są dla siebie po prostu bardziej życzliwi? Nie wiem…
Wróciliśmy do hotelu kilka minut po 18 i hops do łazienki. A tam - lipa! Wody cały czas nie ma… Zdecydowaliśmy: pakujemy się. Znalazłem niedaleko 4- gwiazdkowy hotel z sieci Marriott – Protea w cenie o 40% niższej niż Ibis (była jakaś proma). Za różnicę w cenie kupimy w 200 butelek wody i się wykąpiemy! Zeszliśmy do recepcji, a tam tłum. Ludzie „pyszczą” na obsługę ile wlezie. Na ladzie pojawiła się kartka (z wczorajszą datą), że wody ma nie być do jutra rana do godziny 9:00. Jak meldowaliśmy się kilka godzin wcześniej na pewno jej nie było, recepcjonista też mówił co innego. Dostajemy zwrot pieniędzy, lecz o 1000 dinarów mniej niż zapłaciliśmy.
- Proszę pana brakuje 1000 dinarów.
- Ale tyle kosztuje pokój, proszę zobaczyć na cennik.
- Zgadza się, lecz podczas meldowania się zapłaciliśmy więcej, łącznie z podatkiem. Proszę o zwrot pełnej zapłaconej kwoty.
Wtedy recepcjonista sięgnął do swojej kieszeni, a nie do kasetki z pieniędzmi i dołożył brakujące 1000 DA. Muszę jednak powiedzieć, że to był jedyny taki przypadek w Algierii i wcale nie zepsuł nam obrazu tego kraju. Natomiast Ibisa w Konstantynie zalecam omijać szerokim łukiem!



361.jpg



362.jpg



363.jpg



364.jpg



365.jpg



366.jpg



367.jpg



368.jpg



370.jpg



Po dotarciu do nowego hotelu okazało się, że nie było żadnych problemów z bieżącą wodą…
Tutaj obsługa była wyśmienita i pomocna. Dostaliśmy świetny pokój z widokiem na mosty Konstantyny.

Ostatnio edytowane przez Dredd : 13.02.2022 o 11:33
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem