Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10.08.2018, 09:27   #13
przemo77390


Zarejestrowany: Jan 2015
Miasto: Warszawa
Posty: 1,829
Motocykl: inne moto
przemo77390 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 21 godz 47 min 11 s
Domyślnie

Dzień 4: Wtorek
Jak zwykle pobudka bo co może być po nocy i w drogę. Dziś trasa Kargil – Leh. Trasa przepiękna widokowo, góry pokazują swoją surowość. Zdziwiłem się mocno bo spodziewałem się gorszej drogi a tu asfalt jak się patrzy.
Tak sobie jedziemy i jedziemy podziwiając widoki. Ruch mały co cieszy, ogólnie panujący spokój i sielanka. Czasami przejeżdżają tylko zestawy wojskowych ciężarówek pędzących jedna za drugą.
Przed Lamayuru (Lamayuru tybetański klasztor buddyjski w Lamayouro , dystrykt Leh, Indie, położony na wysokości 3510 metrów) pierwsza awaria, koledze uchodzi z tylnej opony powietrze. Zatrzymujemy się na wzgórzu i bierzemy się za oszacowanie, nie da się ukryć na pewno guma. W oddali widzimy klasztor i decyzja że podpompujemy opnę i może uda się tam dojechać i tam na spokojnie ogarniemy sprawę. Niestety ale pompowanie nic nie dawało.
Zatrzymujemy samochód i okazuje się że jakieś 200 – 300 metrów za nami jest wulkanizacja. Jeden z kolegów rusza po mechanika i go przywozi na miejsce. Mechanik sprawnie ogarnia sprawę i można jechać dalej - koszt 200 rupii.
Okazuje się że Royal jest fajnie skonstruowany trochę podobnie jak BMW R1200GS tylko zamiast dyfra ma łańcuch.
Okazuje się że koło ściąga się poprzez odkręcenie śruby i wyjęcie tulei – potem przechylamy Royala i wyciągamy koło a łańcuch zostaje na miejscu jak był.

Jedziemy dalej po drodze zwiedzając klasztor, który jest dość ciekawy. Po oględzinach w drogę do Leh podziwiając widoki. Przed samym prawie Leh kolejny szlaban bandyckich praktyk – płace 20 rupii, koledzy uciekają

Zaraz po wjeździe łapiemy hotel, który wydaje się ok, ma porównywalna cenę do tego co rezerwowałem przez booking – 1200 rupii (jak dobrze pamiętam za pokój). Po rozpakowaniu idziemy w poszukiwaniu żarcia co trochę nam zajęło bo jak się jutro okaże do centrum Leh jest jeszcze dobre 30 minut z buta.
Dziś dodatkowo chcieliśmy ogarnąć jeszcze Permity, które są wymagane na niektóre trasy – w tym celu udaliśmy się do zlokalizowanego obok nas biura podróży. Koszt takiego Permitu na wszystkie miejsca 800 rupii już z marżą biura. Niestety okazuje się że aby zrobić Permmit musi być pasport i nie wystarczy do tego Promesa wizowa, którą mamy ze sobą i na której sa wszelkie dane i zdjęcia (Promesa bardzo się przydała i dobrze że jej nie wyrzuciliśmy po przyjeździe i wbiciu wizy w paszport) – to jest ten właśnie zonk o którym pisałem i pozostawieniu paszportu.
Cała ta sytuacja spowodowała że trzeba było trochę zmienić plany i zrezygnować z Khardung La – przełęcz w Himalajach o wysokości 5359 m. Leży w Indiach, w stanie Dżammu i Kaszmir, w regionie Ladakh. Do niedawna wysokość przełęczy podawano jako 5602 m, co czyniło by ją najwyższą przejezdną przełęczą na świecie.
Chociaż ja chciałem jechać tam bez Permitu to godzę się na zmiany, które są efektem zostawienia paszportów (później okaże się że to że paszporty zostały wpłynęło dość pozytywnie na wybór alternatywnej trasy).
Powrót do Hotelu wywołuje u mnie nasilenie rozmyślania jak dalej poprowadzić trasę, jak ułożyć plan wycieczki trzeba szybko coś wymyślić. Przeglądanie papierów, wydrukowanych mapek, notatek i jest jakieś światełko w tunelu.
Plan na jutro to zostajemy jeszcze w Leh, niektórzy chcą dodatkowej aklimatyzacji itp. Po analizie ilości dni dochodzę do wniosku że możemy sobie na to pozwolić. Idziemy spać, rano przedłużymy hotel kupi się mapę i będzie dobrze.









Dzień 5: Środa
Wstajemy rano i jazda do recepcji pytać się o przedłużenie hotelu. Niestety pech chciał że nie ma takiej możliwości – wykwaterowanie mamy do 12:00 więc udajemy się pieszo na poszukiwania nowego miejsca spania – decyzja szukamy tego adresu co miałem zrobioną rezerwację przez booking.
Po drodze spotykamy sympatycznego człowieka, który nas tam zaprowadza – szliśmy dobre 30 – 40 minut. Po dojściu na miejsce okazuje się że są miejsca, hotel jest spoko a i umiejscowienie też blisko wszystkiego. Bierzemy jedna dobę choć są głosy żeby zostać w Leh 2 dni – pierwszego przejezdnego nie liczę bo tam dobiliśmy praktycznie na noc. Trochę burzy to moje założenia wycieczki 9bo czasu mamy mało, drogę długą a co będzie jak cos się stanie poważniejszego np. awaria, wtedy możemy się nie wyrobić – znów zaczynam analizy dniowe i tak układam w głowie plan że wychodzi mi że na styk powinniśmy się wyrobić). W takim razie bierzemy hotel na 2 dni.
Po przemieszczeniu się z powrotem do pierwszego hotelu, spakowaniu się następuje przejazd motocyklami do nowego miejsca.
Rozpakowujemy się, jemy późne śniadanie i idziemy na zwiedzanie Leh. Idziemy pieszkom zwiedzić Pałac i Klasztor – bardzo ciekawe obiekty. Czas upływa podczas zwiedzania dość szybko.
Podczas wdrapywania się do klasztoru zauważamy pusta puszkę po piwie, potem w samym klasztorze jako dar butelkę whisky – cholera trzeba węszyć tu na pewno musi być sklep z alkoholem, napiłby się człowiek takiego zimnego piwka.
Po zejściu do miasta i udaniu się na miejscowe Krupówki (tak Leh posiada cos na wzór Zakopanego. Jest to taki główny deptak gdzie jest mydło i powidło) zaczynają się detektywistyczne podejście i rozpytywania gdzie można kupić alkohol. Po jakimś czasie sklep odnaleziony, zakupy zrobione (nie wiem dlaczego ale niektórzy napotkani ludzie na pytanie gdzie można kupić alkohol chyba celowo nam mówili że nie można nigdzie że się nie pije. Teraz już wiemy że uporczywie trzeba szukać a się odnajdzie.)
Czas upływa sielankowo – co mogę powiedzieć o Leh jeszcze to to że mają na takiej uliczce tradycyjne piekarnie gdzie pieką taki przepyszny chleb, który nie jest skażony chemią i ręką wielkich koncernów pakujących do naszych żołądków zwykłe śmieci. Piecze się go w glinianych piecach.
Po całym dniu wieczorkiem po kilku dniach przerwy pochłaniamy procenty, które smakują wybornie.















Dzień 6: Czwartek
Dziś dzień motocyklowy. Śniadanko i w drogę na lekko na zwiedzanie okolic Leh. Zwiedzamy okalającą Leh przyrodę i klasztory. Rozkoszujemy się błogim niespieszeniem się. Tak mija cały dzień. Podczas zwiedzania spotykamy pewną dziewczynę, którą spotkaliśmy na lotnisku najpierw w Polsce a potem na lotnisku w Kijowie – poczęstunek wódeczką i rozmowy ale wracajmy do spotkania przy jednym z klasztorów.
Pytała nas czy byliśmy już na przełęczy Khardung La – odpowiadamy że nie, w tej samej konwersacji otrzymujemy odpowiedź że dobrze i że jak nie mamy parcia to żebyśmy tam nie jechali bo jeden wielki kocioł, busy pędzące i wiozące tłumy turystów, korki i trąbienie jeden na drugiego. Po wysłuchaniu tej opowieści stwierdzamy że w sumie to dobrze że tam nie pojechaliśmy. Nie zawsze to co okrzyczane musi być fajne.
Czy jest jakiś smutek – nie koniecznie trochę szkoda bo chciałoby się zobaczyć ale wizja tego tłumu turystów pozwala stwierdzić że może kiedy indziej że następnym razem i cieszyć się tym co dostajemy w zamian. Przecież obcowanie z naturą jest o wiele przyjemniejsze w ciszy i zdala od utartych szlaków – chociaż nie widzieliśmy nie żałujemy jedziemy dalej.
Kupuję mapę bo jutro jedziemy w dalsza podróż w nieznane.
Mały drink i spać.











Ostatnio edytowane przez przemo77390 : 10.08.2018 o 19:55
przemo77390 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem