Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28.09.2018, 21:32   #54
redrobo
 
redrobo's Avatar


Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: białystok
Posty: 2,626
Motocykl: ktm 640 adventure
redrobo jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 3 tygodni 4 dni 16 godz 47 min 47 s
Domyślnie

Z Dziennika Wąskiego.

Suplement.
Wzruszenie - etiuda pierwsza.

Idziemy doliną Karaszury dzielącej łańcuch Gór Piotra Pierwszego na część zachodnią, niższą, ku której zmierzamy i wschodnią - za naszymi plecami, której sercem jest ponad 70 szczytów przekraczających 5000m a 12 - 6000 z Pikiem Moskwa (6875m) na czele.
Po lewej, na wyciągnięcie ręki - chowają się w chmurach, dominujące: Pik Agasus i Siewiercowa.

Spakował mnie Karpiu, wszystko posprawdzał, ustawił i podociągał paski:
- No... Wąski... Elegancko! Teraz maszeruj i głośno krzycz: niech żyje nam Wołodia Ilicz!
Nie mam tylko kijków, ponoć nieodzownych dla ochrony stawów ale ja nigdy z nich nie korzystałem więc...
Wcześniej kierownikowi nakłamałem, że zszedłem całe Tatry wzdłuż i wszerz a tak naprawdę najwyżej byłem na Tarnicy i to z rodzicami z jakie 10 lat temu...

Dzień 1.
Trochę mnie przydusza (wysokość) ale idzie mi się nad wyraz lekko. Trzymam tempo El`a, który idzie pierwszy. Rozmawiamy o Grąbczewskim. El tłumaczy mi "okolicę" jakby tu mieszkał. Jest fantastycznym przewodnikiem. Okazuje się, że wizytował tutejsze, letnie pastwiska wcześniej, ledwie kilka kilometrów dalej na wschód. Biwakował nad jeziorem Chary Kul, gdzie rozpoczyna się ogromny płaskowyż z jednej strony stromo spadający do doliny rzeki Muksu (zbierającej wody z lodowca Fedczenki) z drugiej otwiera się na dolinę, którą obecnie idziemy.

Zmierzamy do uroczyszcze Kulika. Cha, cha... Z każdym kilometrem coraz bardziej jednak odczuwam trudy marszu, czego zupełnie nie widać po reszcie ekipy.
Dzisiejszy etap, to 15km. Pod koniec dnia tempo spadło z mojego powodu znacznie, niedomaga też Alik - kuzyn Bartka -"Grąbczewski Duży". Coś mu się dzieje ze stopami.
Rozbijamy się na nocleg i kontestujemy obolałe części ciała.
Alik prezentuje okazałe pęcherze,symetrycznie rozłożone na podeszwach stóp.
Rany Julek... W życiu takich nie widziałem! Są ogromne. Wina nowych butów. Nie udało się ich Alikowi rozchodzić. Po prostu ordynował zbyt krótkie marsze przygotowawcze (dzisiaj to wiem). Wysłuchałem przy okazji całej teorii rozchodzenia butów i jest to kawałek praktycznej wiedzy!
Dużo bardziej doświadczony w temacie Cichy również nabawił się otarć kontestując buty krótko:
- Nie polubimy się chyba...
Ostatnio (kilka lat wcześniej) zdobywał w nich Kazbegi ale czas robi swoje. Stopa z wiekiem się rozbija (taki dzisiaj mądry jestem) i trza numerację butów weryfikować. Słodki (dołączył w drugim etapie wyprawy) uważa, że co 10 lat powinniśmy weryfikować buta. Notuję więc w mózgu, co następuje

Na same pęcherze są dwie teorie. Alik potwierdzi słuszność. Na jednej stopie przykleja żelowe plastry,na drugiej pęcherze przebija i zostawia.

Dzień 2.
Wstaję jak z krzyża zdjęty... Nie mam apetytu, trochę ćmi głowa (3000m), zakwasy wszędzie, najgorsze na barkach. Nie jestem wstanie dotknąć "kaptura". Przygryzam wargi. Na śniadanie piję kawę, nic stałego nie jestem wstanie. Karpiu każe mi coś zjeść, bo "wydechniesz na podejściu, które nas czeka". Ratuje mnie El robiąc koktail na bazie wody, izostara w proszku,mleka w proszku i białka serwatkowego WPC-80. Wmuszam w siebie solidny kubek o wskazanej treści, nawet to smakuje...
Alik na dzisiaj zakłada... sandały i nie jest to głupie rozwiązanie.

Pierwszy problem do rozwiązania: przeprawa przez Karaszurę. Problem się rozwiązuje sam. Przy hutorze Kulika czeka na nas mostek. W samym hutorze napotykamy Kirgiza z Dżigartal. Z mocnymi papierami, jak się okazuje. Polują tu na kozły. Są tu ich dwa rodzaje. Powszechny Kiik i Archar pod ochroną. Polują naturalnie na oba. Mięso tego drugiego wyborne... Przekonamy się o tym osobiście niebawem.

Tymczasem popiwszy czaju przekraczamy Karaszurę i rozpoczyna się podejście uroczyskiem Tupczek... 400m w pionie i to prawie dosłownie! Szybko przeliczam to na wieżowce. 400m dzielone przez 28... Matko Boska...
Karpiu wspina się w abstrakcyjnym tempie. Za nim Cichy i El. Ja idę z Alikiem i Bartkiem, który świadomie zamyka peleton.
Wspiera kuzyna, który walczy z bólem jak gdyby nigdy nic.... Żeby mnie tylko coś podobnego nie spotkało! Rzuciłbym się do Karaszury z miejsca!

Trójka liderów osiąga wzniesienie w niespełna godzinę! Mnie to zajęło 2,5 ledwie trzymając tempo Alika,który siłą rzeczy w sandałach szedł wolniej na tak niestabilnej, stromej ścieżce.
Kierownictwo na górze ordynuje znalezienie osłoniętego noclegu w sąsiedztwie jakiegoś strumienia i na dzisiaj chwacit. To ukłon w stronę"cierpiących". Padam w namiocie jak kafka. Na kolację budzi mnie Karpiu:
- Masz i jedz. Sił nabieraj, bo... wstanę!
Normalnie się wzruszam po raz pierwszy. Kocham kierownika naszego!

Dzień 3.
El:
- Dzisiaj czeka nas krótki dzień. Przeprawimy się przez Zurazamin i rozbijemy na początku doliny prowadzącej pod Gardani Kaftar. Nie ma sensu pchać się dalej. Wyjdzie z jakie 8km.
Program przyjmuję z ulgą.

Przez Zurazamin w czasach Grąbczewskiego chodziło się mostem śnieżnym ale w hutorze Kirgiz wspominał coś o moście kamiennym. Mieliśmy o niego dopytać na płaskowyżu Tupczek ale okazało się, że tutejsi Kirgizi praktycznie nie mówią po rosyjsku, tym bardziej, że głównie trafialiśmy na młodych.Jednym słowem nie ustaliliśmy nic ale nic to.
Do przeprawy prowadzi wyraźna ścieżka i widać jej kontynuację po drugiej stronie rzeki.

Zurazamin w południe tłoczy ogromne masy wody w szalonym tempie. Budzi to we mnie grozę. Każdy metr w dół potęguje zjawisko....
Dochodzimy na skraj ścieżki bardzo szybko (schodziliśmy w dół) pokonując różnicę wzniesień ze 300m.
Dochodzimy i dupa... Zwężenie idealne na most śnieżny ale mostu nie ma. Gorzej, że kamiennego również...
Karpiu schodzi do koryta rzeki i testuje możliwe brody. Taki malutki człowieczek w obliczu żywiołu... Symbolika pełna.
Robi krok do pół uda w wodzie i ta nagle go porywa!
Rzuca Karpiem jak piłką! Rany boskie! Na szczęście rzuca go na kamień, którego się Karpiu kurczowo chwyta. Wszystko z plecakiem...
W dół szybko rusza Cichy i El ale kierownik wychodzi cały z opresji sam.

Spotykamy się wszyscy na dole i szukamy owego kamiennego mostu. Nic z tego... Nawet najmniejszej szansy na przeprawę. Cichy wypatrzył wcześniej z Karpiem kilka głazów tkwiących w korycie rzeki i tylko one dają szansę przejść rzekę suchą stopą ale...?
Ale trza teraz wrócić na górę i zrobić trudny trawers przez dwa żleby.
Dopiero teraz widzę to, czego nie widziałem przy zejściu do koryta rzeki... STROMIZNY! Ponad 70% nachylenia ale to nie wszystko... Schodzimy ze ścieżki i brniemy przez gąszcza Ho. To taka kolczysta endemitka, połączenie jeżyny z różą. Nie jestem wstanie bez kijków przez to iść, nie raniąc się dotkliwie...

Podchodzi do mnie El i odstępuje swoje kijki.
- Ale...
Wyreguluj je sobie pod swój wzrost. Mamy lewy trawers, więc lewy kijek sobie nieco skróć.
- Ale...
Ee tam... Nie lubię kijków... Są dla pedałów! Cha,cha.

El znika w jakimś kosmicznym tempie, chwytając się na zmianę Barszczu Sosnowskiego i Ho... Masakryczna mieszanka zieleniny...
Pierwszy pokonuje pierwszy żleb, potem puszcza przodem Karpia i Cichego, którzy szybko znikają mi z pola widzenia. El zostaje,jako łącznik optyczny. Jak to dobrze, bo mnie ogarnia przerażenie. Jest już tak stromo, że boję się o każdy krok. Jeden błąd i lecisz w kilkusetmetrową przepaść, kończąc w rwącym nurcie Zurazaminu...

Równolegle Bartek wspiera Alika, który musiał założyć buty, bo w sandałach tu iść niepodobna. Wbijasz stopę w zbocze usypane drobnym piargiem jak na lodowcu...I tak kroczek za kroczkiem. Alik zupełnie nie kontroluje stopy w bucie, która mu w nim po prostu pływa. Mi, całemu posranemu ze strachu nie wypada narzekać, dlatego odmawiam pacierz za pacierzem, obiecując sobie, że jak tylko to się szczęśliwie zakończy, to... Ale to się nie chce kończyć!

Staję przed żlebem i dostaję paraliżu. By ten żleb pokonać muszę jakby skoczyć z balkonu na balkon na 10-tym piętrze... Nie jestem wstanie... Uda mi drżą ale nie mam jak przykucnąć, oprzeć się...
- Dawaj Cymek! No dawaj kurwa mać!
Głos El`a jakby z tunelu jakiegoś...
El... Nie mogę! Nie mam siły...
- Rzuć mi kijki!
Nie wiem jak to zrobić! Opieram się na nich ostatkiem sił, na szczęście dochodzą Alik z Bartkiem. Bartek najpierw pomaga mi się przeprawić, potem wraca po Alika... Wzruszenie nr 2.

Siadam przy El`u... Ciężko oddycham...Boże jakbym ich teraz wycałował wszystkich! El klepie mnie po barkach... Dopiero teraz widzę, co widzę. Jego lewe przedramię jest całe we krwi, podobnie odsłoniętych dwoje goleni. Bartka golenie wyglądają podobnie, ramiona znacznie lepiej, bo szedł z kijkami.
- El...
Spoko, zwykłe zadrapania. To nie to, co spierdolić się na golasa w pokrzywy z drzewa.
Nie śmiem pytać o oparzenia barszczem... Wzruszenie nr 3.

Ruszamy. Jest trochę łatwiej ale jeszcze jeden żleb trza pokonać. El oddala się ekspresowo. Zatrzymuje się ponad 500/700m dalej, jako kolejny optyczny łącznik. Karpia i Cichego nie widać już od dwóch godzin. El kuca i czeka na nas. Dojście do niego zajmuje nam godzinę.
Ma dobre wieści. Chłopaki znaleźli coś, po czym da się przejść na drugą stronę rzeki. Tak zakładają...
Ja sobie nie wyobrażam innego scenariusza!

Po kolejnej godzinie docieramy do skraju wąwozu. Widzę ogromne głazy, które tworzą kamienny most. Co za ulga!
Jednak tylko do czasu, kiedy zsunął się po zboczu do nich Cichy... Wygląda przy nich jak Dawid przy Goliacie...
Teraz zaczyna się wspaniały spektakl! Muszę tak ten opis zacząć. Próby Cichego sforsowania/znalezienia drogi wzbudzają tak ogromne emocje, że trudno jest mi je teraz wyrazić. Na zmianę modlę się za niego, to przygryzam wargi albo zamykam oczy. Kiedy kolejny raz je otwieram, nie wytrzymując wcześniej napięcia - Cichy jest na środkowym głazie!
Hurrraaa!!!! Drę ryja ale nikt mnie słyszy!

Po chwili Cichy ląduje suchą stopą na drugim brzegu. Za nim Karpiu. El zostaje na pierwszym głazie. Dołącza do niego Cichy i Karpiu tworząc jakby łańcuch dla nas.
Ale trzeba tam jeszcze zejść. Z emocji nie zwracałem uwagi na ten "problem". To jak zsuwać się po balkonach zarośniętego wieżowca... Zajmuje mi to całe wieki. Tuż za mną schodzi Bartek z Alikiem.

To, co zastaję odcina mi całkowicie prąd. JAK CICHY TO ZROBIŁ?!! Jest mniejszy ode mnie o dobre 10cm a tu zasięg ramion i nóg ma kluczowe znaczenie! Puszczam Alika przodem. Też jest chłop zmęczony, styrany... Przyglądam się przeprawie.
Chłopaki już uzgodnili scenariusz. El, jako najsilniejszy (najcięższy) przyjmuje się na siebie opadające ciało Alika. To znaczy, Alik robi jeden krok do przodu, na ostatni mały kamień, z którego trza paść dłońmi/oprzeć się o kolejny - wielki głaz odległy o jakieś 1,20/1,30m...
Alik to kawał chłopa, podobnie jak ja. Utrzymać takiego z plecakiem nie jest lekko.
Alik pada, El chwyta go za ramię, przyciąga do siebie, w tym samym momencie Cichy chwyta Alika za plecak i...mamy chłopa szczęśliwego.
Teraz Bartek. Piękny dubel. Szczęśliwcy!

Kolej na mnie... Sytuacja się powtarza ale teraz, to już koniec... Naprawdę nie dam rady! Wtedy Bartek... wraca po mój plecak! Boże... Bartek Druhu! Wzruszenie nr 3.
Niby jest mi łatwiej ale kiedy robię ten pierwszy krok i widzę szalejącą wodę w wąskim gardle, to ponownie mnie paraliżuje. Nic do mnie nie dociera, dopiero stek przekleństw El`a!

Dobra, zbieram się! Robię krok, rzucam się rękoma na głaz i nagle... stopa mi się obsuwa na kamieniu, dłonie nie wytrzymują oparcia i lecę w dół!...
...moment wyświetla mi się życiorys. Znikam pod wodą i lecę nią porwany w czeluść ale... na czymś mnie zatrzymało! Coś mnie trzyma, jakaś zapora rozciągnięta między dwoma głazami! Zapora ma ręce! Ale ja nic nie widzę, to coś jest pod wodą!
- Trzymaj się kurwa!!! Jest dobrze! Trzymam cie!

Rany Boskie!!! To El!!!
Drę się w niebogłosy - trzymam się, trzymam!
- Postaw stopę na moim udzie i się odbij! Bartek przechwyci i
wyciągnie cie na brzeg. Na raz, dwa, trzy!
RAZ... DWA... TRZY!!!
Odbijam się i ląduje na Bartku! Jestem roztrzęsiony ale szczęśliwy.

Widzę teraz El`a rozpiętego między głazami po oczy w wodzie. Cichy z Alikiem szybko wiążą powertape cztery kijki w jeden "dyszel". Alik asekurowany przez Cichego podaje go El`owi. Ten się jego chwyta i zwalnia nogi (rozpięte w mega rozkroku). Zurazamin wyrzuca El`a w powietrze jak wichura styropian! Ale się El trzyma i chłopaki wyciągają go szczęśliwie na brzeg...

Teraz trzeba tylko jeszcze... powtórzyć manewr! Tym razem wykonuję szybko polecenia Karpia w jakimś amoku i chwila moment jestem na drugim brzegu. Nic z tego nie pamiętam!
Ot, znalazłem się na drugim brzegu i już.
Karpiu uśmiecha się do El`a:
- W życiu nie widziałem tak durnego zachowania! Trza mieć coś z czajnikiem nie tak! Trza było Wąskiego zostawić i wysłać sms-a Fazikowi, by se Wąskiego odebrał w Obichingoł a tak dalej mamy kłopot!

Przywołuje mnie Alik...
- Chcesz coś zobaczyć...? Strzeliłem 5 kadrów, by mieć jakąś pamiątkę z tej przeprawy. Padło na ciebie, cha,cha!
Wszystko jest jak na dłoni.
Kadr 1 - opieram dłonie o głaz.
Kadr 2 - odpadam ale... równolegle widać El`a skaczącego przede mnie!
Kadr 3 - znikamy pod wodą. Widać kawałek mojej czupryny.
Kadr 4 - wybicie.
Kadr 5 - lądowanie na Bartku.
Szkoda, że nie ujęliśmy El`a w locie z kijkami w dłoniach

Jeszcze to do mnie nie dociera, co się stało, poza krótką uwagą El`a:
- Kurwa... zgubiłem okulary...
To mnie przywraca do żywych. Wzruszenie nr 4.

- Dobra dzieci! Jeszcze się z tego wąwozu musimy się wydostać. Za 2h zajdzie słońce i nie wysuszycie fantów a mokre buty, to nie jest dobry pomysł na wycieczkę. Drugie, jest jasne, że nie ma drogi powrotnej. Tyle ode mnie, rzucił Karpiu ruszając szybko w górę.
Tych kilka pięter wspinaczki pokonujemy w kwadrans. Rozbijamy nieopodal,w osłoniętym od wiatru ogromnymi głazami miejscu. Do strumienia około 200m... Dobra miejscówka.

Karpiu wyciąga cytrynówkę i bierzemy po solidnym łyku.
- El... Jeżeli jeszcze raz usłyszę od ciebie: dzisiaj, to będzie krótki i łatwy odcinek, to... Wąski od razu ląduje w jakimś kolejnym "zulazula" bezdyskusyjnie.

Przełęcz Gardani Kaftar osiągnęliśmy dwa dni później. Oj działo się po drodze. Może nie tak ekstremalnie ale emocji było naprawdę sporo. W końcu pomyliliśmy doliny
Zejście do Langar w dolinie Obichingoł też z przygodami nie byle jakimi było. Łącznie z interwencją ratunkową dyrektora narodowego parku, któremu na ośle Dariuszu towarzyszył Słodki...

Ostatniej nocy na szlaku, niebo było na wyciągnięcie ręki. Przed wschodem księżyca, bez "cienia" jakiejkolwiek łuny pstryknąłem moim Wielkim Kolegom fotę...Tylko tak byłem im wstanie podziękować za wszystko, co dla mnie zrobili...
KOCHAM WAS. WZRUSZENIE NR 5.
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg 42175746_1190106874479017_2781871998614110208_n.jpg (72.9 KB, 498 wyświetleń)
redrobo jest online   Odpowiedź z Cytowaniem