Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03.10.2011, 21:45   #1
KML
 
KML's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa/Natolin
Posty: 1,519
Motocykl: nie mam już AT
Przebieg: 99999
KML jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 20 godz 53 min 17 s
Domyślnie Wakacyjna objazdówka 2011

Plan wyjazdu powstał gdzieś w maju, od kilku lat wakacje spędzaliśmy poza granicami Polski więc teraz może by spróbować u nas.
Czas urlopu to dwa tygodnie, noclegi miały być mieszane trochę kwater, zajazdów oraz namiot.
Przygotowań większych nie było, dopiero ostatni tydzień przed wyjazdem zaczęliśmy kompletować sprzęt biwakowy oraz planować trasę.
Ze względu na to że nie braliśmy ze sobą laptopa ani innego sprzętu z dostępem do netu to założyliśmy sobie zeszyt w którym szczegółowo zaplanowaliśmy każdy dzień, oraz spisaliśmy bazy noclegowe z miejsc w których mieliśmy nocować.

Plan trasy to festiwal w Jarocinie - Kotlina Kłodzka - zlot w Zwierzyńcu - Morze.

Dzień przed wyjazdem chcę opłacić OC za motocykl bo kończy się za 3 dni, mam kwitek i jadę po pracy do oddziału.
Oddział niestety tylko do 17:00 więc już zamknięty, no nic opłacę na poczcie, wpadam na pocztę obok domu a tam kolejka na kilometr, Magda dzwoni że już obiad na stole więc odpuszczam i postanowiłem że opłace na poczcie w Jarocinie (przecież mam kwit na którym potrzebuję tylko pieczątki, no a pocztę w Jarocinie raczej mają).

Wieczór przed wyjazdem, kufry i ekwipunek spakowane , ostatnie przeglądanie przewodników i zastanawianie się czego nie wzięliśmy, a wzięliśmy zdecydowanie za dużo, Africa wyglądała jak wielbłąd.
Noc jak każda przed wyjazdem, nie możesz zasnąć i już chciał byś jechać.

Piątek dzień pierwszy:
Budzimy się rano ok 7 chcieliśmy ruszyć wcześnie, wyglądamy za okno (no pięknie leje) zapał momentalnie opadł więc już bez pośpiechu zbieramy się.
Może przestanie, niestety jest ok 11:00 a nadal pada więc postanawiamy wskoczyć w gumowe ciuszki i ruszamy.

Pierwsze kilometry ciężkie, motocykl przeładowany, leje i nieoddychający kombinezon na ciuchach, po przejechaniu pierwszych 50 Km już się przyzwyczajamy i jedzie się dobrze.
Mały przystanek na siku po ok 100 Km.


W czasie gdy jesteśmy na tej stacji drogą przelatuje zapakowany choperek którego wcześniej wyprzedzaliśmy, zastanawiamy się czy też czasem nie jedzie do Jarocina.

Robimy kolejne 50 Km i nagle pogoda zmienia się, zaczyna świecić słonko i robi się bardzo ciepło więc rozbieramy się z gumiaków, po jakimś czasie zjeżdżamy na stację po paliwo i zjadamy kanapki z kotletem które zrobiła nam Teściowa.
Na stacje podjeżdża gość na ścigaczu, parkuje 2 metry obok i pali niemca jakby nas nie widział, Magda dziwnie go obcina.


Lecimy dalej już do samego Jarocina, w Jarocinie pobłądziliśmy trochę bo kiepsko był oznaczony dojazd na pole namiotowe.
Po jakimś czasie trafiamy, ludzi masa, sporo leży już po rowach na kacu , wszyscy uśmiechnięci i przyjaźni.
Wbijamy się do miasteczka namiotowego, krótka rejestracja przy wjeździe i opłaty za namiot i parking dla motocykla (za osobę po 30 zł + motocykl 50 zł).
Niestety motocyklem nie można wjechać na pole więc już wiem że toboły trzeba będzie dźwigać.
Idziemy szukać miejsca na namiot , znajdujemy w końcu kawałek trawy który nam odpowiada, nie ma tam jeszcze masy śmieci, trochę dalej od Tojek (każdy wie jak pachnie wypełniony ToiToi, a było ich dużoo), ogólnie bardziej zaciszne miejsce.





Rozbijamy namiot i ja latam co chwila po bagaże, mieliśmy ze sobą materac i pompkę na 12V więc musiałem go napompować na parkingu przy motocyklu a później przenieść przez pół pola do namiotu, nie było to łatwe bo troszkę wiało i wyglądało to śmiesznie.
Parking motocyklowy na którym widać RD07 , koleś przyjechał z Siedlec tylko na jeden dzień:



W końcu namiot stoi, toboły w środku, materac i śpiwory przygotowane, otwieramy pierwsze piwa i idziemy wymienić karnety na opaski festiwalowe uprawniające do wstępu na plac koncertowy.
Na początku spokojnie ale ludzi przybywa coraz więcej, wrażenie fajne zielona trawka, głośna muzyka, piękna pogoda i browarki.









Fajnie czadu dała R.U.T.A i Farben Lehre , wcześniej nie znaliśmy tych kapel , Farben szczególnie nam się spodobało.
Na koncertach siedzimy do późna , zrobiło się bardzo zimno i trochę przemarzliśmy , ładujemy się do namiotu.
Noc była bardzo zimna, w trakcie wyciągaliśmy z kufrów coraz więcej ciuchów i rzucaliśmy na siebie nawzajem.

Sobota:
Rano budzimy się pod wielkim kopcem z ubrań, jak termity, zaczyna przygrzewać słonko i robi się już cieplej więc z wielkim trudem wygrzebujemy się na powierzchnię.

Niestety ja czuję się fatalnie, gorączka i ogólne osłabienie.
Wychodzimy na poranną toaletę i siku:





Postanawiamy zjeść śniadanie na mieście, szukamy przy okazji jakiejś apteki bo ja czuję się coraz gorzej (jakby grypa mnie rozwalała).
Zjadamy śniadanie na jakimś murku (paprykarz i buła) i kupujemy masę różnych leków które łykam.



Idziemy na miasto szukać poczty do opłacenia OC, po jakimś czasie ktoś wskazuje nam właściwą drogę.
Wchodzimy na pocztę, jest kolejka a ja czuję jak gorączka daje mi popalić a z nosa leci gil, w końcu podchodzę do okienka grzebię w kieszeni i wyciągam papierek.
Rozwijam i patrze jak wmurowany pociągając nosem, wziąłem jakiś inny rachunek, właściwy kwit na opłatę OC został w Warszawie w innych spodniach na które już nie znalazłem miejsca w kufrze.
O KUFA , co teraz, jutro kończy się OC a w Poniedziałek mieliśmy lecieć w góry
Wychodzimy z poczty, myślę ciekawe czy mają tu jakiś oddział PZU, pytamy ludzi, każdy odsyła nas w inną stronę, po ok godzinie trafiamy do celu, niestety w sobotę jest nieczynne.
No dobra plan taki że wpadniemy w poniedziałek przed samym wyjazdem.
W drodze powrotnej zaliczamy jeszcze jakąś pizze i idziemy do miasteczka, dzisiaj odpuszczamy wieczorne koncerty ze względu na mój stan zdrowia.
Gorączka i gil do pasa, odwiedzamy szybko stoiska pod sceną z koszulkami i innymi gałgankami festiwalowymi.
W namiocie orientuje się że zeszyt ze wszystkimi naszymi planami zwiedzania i bazą noclegową został w garażu , czyli pozostaje nam spontan.
Magda szprycuje mnie lekami, czosnkiem i herbatą z cytryną, idziemy spać, słyszymy w namiocie jak czadu daje Luxtorpeda , wszyscy się bawią i żal dupę ściska.

Niedziela:
Budzi nas słońce oraz specyficzny zapach, jak co rano przyjechała ekipa wybierać z ToiToiów, smród niesie się na kilometry, na szczęście rozstawiliśmy się sporo dalej.
Ta noc była zdecydowanie cieplejsza niż poprzednia, z uśmiechem oświadczam że jestem prawie zdrowy.
Poranna toaleta i lecimy pozwiedzać rynek w Jarocinie, robimy kilka fotek.
Tego glana pewnie znacie:



Po powrocie kładziemy się na chwilę aby odpocząć, słońce dokucza dość mocno.
Po chwili z namiotu wyciągają mnie wrzaski i wycie syren, straż pożarna postanowiła schłodzić towarzystwo:




Niestety musiałem odpuścić sobie tą zabawę ze względu na wczorajszą gorączkę ale bardzo mnie korciło.


Wieczorem siedzimy na koncertach prawie do końca bo gra Dżem, troszke rozczarowani tym koncertem kładziemy się spać, rano mamy zaplanowany wyjazd no i jeszcze OC trzeba załatwić.
Zachód słońca nad miasteczkiem namiotowym:



C.D.N
__________________
BMW R1150R
Jawa 250 353 `58r

Ostatnio edytowane przez KML : 04.10.2011 o 20:02
KML jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem