Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11.02.2016, 13:42   #15
Maurosso
 
Maurosso's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 648
Motocykl: RD07
Maurosso jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 2 min 49 s
Domyślnie

============
Do Ankary trafiam późnym popołudniem. W piątek. Tak więc konsulat Turkmenistanu, w którym muszę załatwić wizę, zamknięty do poniedziałku.

Po szybkim zakupach zaczynam poszukiwania noclegu. Turek pod sklepem wskazuje kierunek gdzie ponoć będzie można bez problemu rozbić się z namiotem. Po dojeździe na domniemane miejsce, jest już noc. Z miejscem ciężko. Pola uprawne i wioski wszędzie. Kręcę się, szukam...wypatrzyłem jakąś ruderę. Mega miejscówka na szycie wzgórza. Rozpadająca się prycza, wszędzie potłuczone szkło, wszystko skrzypi od wiatru. Ale widok na Ankarę robi robotę.





Cały następny dzień kręcę się po okolicy. Okoliczne wzgórza i punkty widokowe objechane. Pięknie tu. Sama Ankara tez robi jak na stolicę, bardzo fajne wrażenie. Zupełnie co innego niż Stambuł. Ruch miejski jakiś taki z głową, świetna infrastruktura drogowa.











Ciekawostka: Turecka moto policja jeździ czwórkami na dwóch maszynach ;>




Totalnie nie wiem co miał na myśli inżynier robiąc tą lunetę:






Późnym popołudniem wracam na z góry upatrzone pozycje przy mojej ukochanej ruderze. I tutaj ma miejsce jedna z historii które, głęboko zapadły mi w pamięć...

Powoli gotując się do kimona słyszę, że ktoś idzie i latarką omiata teren. Lokales z jakimś sporej wielkości psiakiem. Nie jest zachwycony, że tu jestem. Próbujemy się dogadać...nie idzie nam to*. Ewidentnie chce żebym sobie stąd pojechał. Bo to jego posesja.

Tłumacze mu, że jest już noc...prześpię się tylko i z samego rana zniknę. Nie widzi mu się to. Mówi coś o hotelach, żeby płacić etc. W końcu załamuje ręce, i mówi coś co odbieram jako zaproszenie:
-"Ok...niech Ci będzie. Jak chcesz to zapraszam na obiad, a zamiast w tej ruderze, to kimniesz się u mnie."

Coś tam mu tłumaczę, że nie...że zostanę tutaj. Jedzenie mam, nie mam potrzeby mu się narzucać. On nalega (przynajmniej tak mi się wydaje). Ok, niech będzie. Pakuje graty i ruszam za nim do jego gospodarstwa, które jest jakieś 200 metrów od rudery.

Mieszka z dwójką synów. Żony nie widać, jej lokalizacja mi nieznana. Żyją bardzo biednie. Od razu mam wrażenie, że gość jednak nie jest do końca zadowolony, że pojechałem za nim.

Łamiemy z jednym z synów jakieś deski i pół krzesła na opał. Ojciec kroi co ma do gara. Jakaś cebula, trochę mięsa, kasza...bardzo skromnie.
Siadamy do stołu. Ciężko opisać tą atmosferę. Jest bardzo nieswojo. I nie wiem jak zrobić tak, żeby rozluźnić atmosferę. Mam wrażenie, że gość czuje się w jakiś sposób "zażenowany" lub upokorzony, że jedyne czym może mnie przyjąć to trochę chleba i kasza z cebulą.

Ja natomiast od jakiego tygodnia nie jadłem nic ciepłego, więc opcja domowej wyżery...wcinam aż mi się uszy trzęsą. Staram mu się przekazać, że strasznie dziękuję, że dobre, ale w odpowiedzi dostaję coś co odczytuję jako: "Tia. Tak se mów. Ty to pewnie w restauracjach się non stop robijasz. Już mi nie ściemniaj, że Ci kasza z cebulą smakuje..."

Mam wrażenie, że ten stan biedy w jakim się znaleźli, stał się w pewnym sensie opresyjny. Dużo później zgarniali mnie gdzieś ludzie z ulicy do swoich równie ubogich domostw, i nigdy nie spotkałem się z taką...bezradnością? brakiem nadziei na wyrwanie się z tego stanu? a może dokładniej: ze świadomością swojej pozycji w społeczeństwie. Mam wrażenie, że ogromny wpływ na to mogła mieć bliskość Ankary. Przepych, drogie auta, galerie handlowe...a on musi łamać krzesło coby ugotować kaszę z cebulą.

Cała sytuacja była wielce dziwna i nieswoja, bo np. w rogu komnaty ładowały się dwa nowiutkie Samsungi Galaxy S3.

Po kolacji, pokazuje mi komnatę w której jedliśmy kolacje i wymownym gestem tłumaczy: "Ja śpię tutaj z synami, więc jak widzisz, dla ciebie nie ma miejsca". W odpowiedzi mówię "No problem, udam się do rudery i rano znikam". Prosi mnie o pieniądze za jedzenie i nocleg. Przy sobie mam tylko kilka lir. Poza tym, mam takie głupie i egoistyczne wrażenie, że nieważne ile mu dam, to w jego mniemaniu będzie to za mało lub za dużo.

Postanawiam mu dać jedną z orlenowskich monet pamiątkowych. Zawsze widziałem uśmiech na twarzach ludzi, którzy taką dostali. Cieszyli się, dziękowali. W tym przypadku jednak, gość wziął tą monetę. Popatrzył. I spytał się: "Gold?". Mówię, że nie. "To suvenira, pamiątka, podziękowanie, w sumie to sam nie wiem co to i po co Ci to...". Chciał mi ją oddać, ale młodszy syn się zainteresował. Więc to jemu przekazuje monetę.

Cytat:
Dłuuuugo i wiele razy jeszcze o całym tym wieczorze myślałem. Zachowałem się jak ciul czy nie? Może powinienem rano pojechać, wybrać coś kasiory, wrócić i im dać? Byłoby to fair czy nie? Natomiast do ciekawych wniosków doszliśmy już po powrocie z siostrą.

Bardzo łatwo jest nam podśmiechiwać się czy wręcz gardzić ludźmi, którzy robią sobie 2 tygodnie urlopu w spa w hotelu. Siedzą, nic nie robią, pomoczą tyłek w basenie i nazad do roboty. Natomiast my motocyklisty, poznajemy kulturę danego miejsca. Obcujemy z ludźmi lokalnymi. Jesteśmy przez nich goszczeni, doświadczamy ich stylu życia. Cieczy nas to. Wręcz napawa dumą, że tamten siedział w hotelu, a ja to widziałem prawdziwe realia tego kraju. Sam tak często robiłem. Po powrocie do domu z różnych wyjazdów, z wypiekami na twarzy opowiada się o historiach jak to jakiś autochton nas przenocował. Nic nie miał, ale dał nam jedzenie i dach nad głową. I był taki miły i fajny, mimo że tak mało miał. Dwie kury i kulawego koguta, ale miał szczęśliwą rodzinę, i trochę pola. I nie było tej pogoni, za pieniądzem, za czasem, byle do urlopu.

A jak już ten urlop się pojawia, to wyjazd w tereny dzikie, biedne...coby napawać się jak ludzie sobie fajnie biednie i szczęśliwie żyją. W jakim odosobnieniu i bez tych wszystkich iPhonów i Internetów. I prąd mają z generatorów, jakie to fajne i piękne. A Ci źli turyści z hotelów i spa to wszystko zabierają. Bo kraj się powolutku bogaci. Ci wszyscy szczęśliwi i biedni ludzie, przeprowadzają się do miast i wkurza nas, że oni też chcą iPhona i internet i prąd, bo przez to my nie doświadczymy już tej "prawdziwej" kultury.

Mam wrażenie, że sporo w tym hipokryzji się kryje. Bo prawda jest taka, że może nas zachwycać piękno prostego życia, ale nikt by się nie skusił na podmianę swojego stylu życia, na ich. Sam tak robiłem i teraz widzę, że zdarzało mi się, że traktować takie spotkania jak wjazd do skansenu.

Ciekawy jest cały proces turystyki. Turyści jadący na dziko, bez planu (stopem, pociągiem, motorem), zachwycają się pięknem jakiegoś miejsca. Miejsce to zdobywa popularność poprzez slajdowiska, opowieści. Przybywać zaczynają turyści "wygodni", zmieniając kraj na tyle, że tym pierwszym już się nie podoba. Szukają więc dalej, i znajdują. Podoba im się, popularyzują, a potem znów są wkurzeni, bo miejsce stało się znane i Ci "wygodni" turyści zabrali im miejsce na ucieczkę. Myślę, że tak było z Czarnogórą, tak dzieje się z Gruzją, a teraz dotyka to Kirgistanu, ale o tym później. Zastanawiam się, na ile cały ten proces jest to zły, a na ile dobry. O ile w ogóle można myśleć o tym w kategorii dobro/zło. Dalsza część tego nudnego wywodu, przy okazji opisu spotkania w Kapodocji Brytyjki, która była lesbijką i od 25 lat jeździła do Indii, a teraz się boi...
Następnego dnia dalej kręciłem się po okolicy. Zalęgłem też w jakiejś galerii i kradłem Macowi internety.
Jako że rudera odpadła jako ostatni nocleg, przeniosłem się na okoliczne jeziorka. Bardzo blisko Ankary. Bardziej jakieś wyrobisko. Straszna ilość śmieci...ale przynajmniej w nocy wszyscy grilownicy się zwinęli i była spokój i cisza.







W poniedziałek rano strzał na konsulat. Papierkowa robota zajmuje jakieś 30min. Wszystko dogadane. Wiza będzie czekać w Meshed przy granicy z Turkmenistanem. Ruszam w kierunku Kapodocji.
__________________
Marcin vel "Gruby" aka "Maurosso"

Ostatnio edytowane przez Maurosso : 11.02.2016 o 13:52
Maurosso jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem