Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12.08.2014, 22:43   #138
Evvil
 
Evvil's Avatar


Zarejestrowany: Aug 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 1,146
Motocykl: oby złodziej kulasy połamał
Przebieg: :(
Evvil jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 1 dzień 18 godz 11 min 26 s
Domyślnie

Otóż relację dokończę może wreszcie, ponieważ warto jeszcze powiedzieć o finale tego wszystkiego, czyli jak to się stało że wyjechaliśmy razem a wróciliśmy trochę oddzielnie i różnymi środkami lokomocji.

W wieczór poprzedzający powrót do Polski, powiedzmy koło godziny 20 udaliśmy się do naszej ulubionej knajpki szumnie nazywanej Tuborgiem. Szumnie bo takie było logo browaru na parasolach, a jak się nazywała knajpka - ciężko powiedzieć. Grunt że mieli piwo i chyba naprawdę jedną z lepszych pizz jakie kiedykolwiek dane mi było jeść. Generalnie pizzą ten nasz wyjazd stał. To znaczy zupkami w proszku rano i w dzień a wieczorami pizzą i browarem.

Wieczór upływał dość błogo, niemniej coś zaczynało trochę zgrzytać. Ostatniego wieczora zebraliśmy się wszyscy w knajpce - to znaczy grupa lekka i grupa ciężka. Było nas wielu w jednym miejscu i knajpka trochę nie wyrabiała z generowaniem placków dla nas. Skończyło się na niewielkiej interwencji i trochę tak jakby kłótni o zamówienia których nie zrealizowali.

W tym wszystkim Mroova zwany od tego wieczora Gandalfem z racji pęknietej nogi i długaśnego kija którym się podpierał. Sorry Mroova .

W każdem bądź razie, wieczór skończony uznaliśmy za udany i udaliśmy się na spoczynek celem wczesnoporannego zorganizowania się do powrotu do kraju. Była powiedzmy godzina 23 kiedy odbyliśmy jeszcze dyskusje na temat "czy bagaże pozostawiać na motocyklach już gotowe do odjazdu" i ustaliliśmy że dzielimy się na grupy na wyjazd z racji tego, że część chciała jechać do BPM na nocleg a dla części z południa nie miało to sensu.

Stanęło jakoś na tym - DZIĘKI BOGU - że bagaże zostały w domkach a motocykle puste. Na zewnątrz suszyły się tylko ciuchy - w szczególności buty.

Zasnęliśmy snem kamiennym bo pobudka zaplanowana została na godzinę 4 dla pierwszej grupy i bodaj na 6 dla grupy z Polski centralnej. Pożegnaliśmy się i poszliśmy w kimę.

Dalej było mniej więcej tak - do domku mojego i Sawego wpada Śluza:

- wstawajcie, zajebali nam motocykle.
- .......aleosochoziiii
- no wstawajcie, motocykli nie ma.

Zerwałem się z wyra myśląc że to żart jakiś. Że Śluza przegiął i durnoty odstawia, bo takie żarty fajne nie są. Wychodzę przed domek i patrzę.

Afryki mojej nie ma. Folia i camelbag leżą na ziemi, Afryki nie ma.

Wychodzi Mateusz
- k.... gdzie moja afra?

Na początku myślałem że chłopaki zrobili sobie naprawdę słaby żart, ale miny mieli nietęgie.

Na 8 motongów, dwa zniknęły. Mój i Mata.
Lecimy budzić właściciela kampingu.

Tutaj dygresja - tak, doczekaliśmy się tego trochę na własne życzenie. To że nocuje duuuża grupa motocyklistów było w całej mieścinie wiadome. To że rutyna nas rozwaliła - również. Łańcuch na moto czekał w domku. Bodaj trzeciego dnia przestałem na noc zapinać motocykl, bo było kurde po prostu bezpiecznie. W dodatku nocowaliśmy w domkach które znajdowały się w głębi osłoniętego podwórza i motocykle stały dosłownie metr - półtora od drzwi domku. Naprawdę - jeśli ktoś je jebnął, to na bezczela totalnego.

Ktoś poleciał budzić właściciela, ten po Policję.
Ja już byłem w połowie ramki fajek.

Policja przyjechała po, żebym nie skłamał, kwadransie. KWADRANSIE w środku nocy. I powiem - przejęli się a przynajmniej takie sprawiali wrażenie.

Załamka totalna.

Nie powiem, Policjanci zrobili swoje - zdjecia, zdjęcia zdjęć motocykli które zniknęli, po pół godzinie przyjechał Starsky - detektyw żywcem wyciągnięty z serialu.

Gadka szmatka zawijają mnie i Mata na posterunek. Żegnamy się z chłopakami bo jadą do Polszy. Został Krzysiek. Zdążyłem tylko obudzić jeszcze lekkich i Marka i zabukować dla mnie i dla Mata miejscówki w Oplu na powrót (myślenie praktyczne w takich sytuacjach włącza się bardzo szybko).

Na posterunku jakaś godzinka na papierologię, właściciel pojechał z nami robić za tłumacza. W sumie to Policja wygląda tam na komisariatach mniej więcej tak jak w Polsce tylko działa dużo szybciej (szok).

Z Matem postanawiamy, że w sumie to i tak niewiele możemy zrobić tylko czekać. Starsky mówi nam, że jest szansa że się odnajdą sprzęty szybko, w sensie, że w parę godzin i że rzucają ludzi. Myślałem że trochę ściemnia ale.... no dopóki tam byliśmy to faktycznie...


Zaczynało już świtać. My biegamy po wiosce i tłumaczymy które ślady są od naszych sprzętów. Tam było sporo szutrów i błota i ślady znaleźliśmy szybko - biegnące w górę, natomiast trzeba decydować co dalej. Znajdą się to się znajdą. Nie znajdą to nie. Policja rzuciła się szukać, my byśmy tam za wiele już nie pomogli a inna sprawa, że byliśmy trochę zrezygnowani.

Nie chcieliśmy wstrzymywać Marka, więc stwierdziliśmy że spadamy do Polski. Ładujemy się do Opla, wkurwieni i zniesmaczeni i długa z Borsy.

Zasnąłem. Ujęchaliśmy ze 100 km z Markiem, Mroovą i Matem, budzi mnie sms od szefa ośrodka.

"Michal, one bike is found. return!"

Marek stanął a ja dzwonię do Krisa (szefa znaczy) bo oczywiście nie mógł napisać który (blachy albo kolor). Jakieś takie miałem przeczucie że nie mój. I miałem rację. A jak podyktował mi blachy zaczynające się od T to... no cóż.

Szczerze - tak, każdy byłby trochę zawiedziony, ale z drugiej strony cieszyłem się, że przynajmniej Mateusz odzyska sprzęt. To była zdecydowanie dobra informacja.

I tutaj dla Marka należy się wielki szacun. Pokonanie w górach 100 km oplem z naczepą załadowaną motocyklami to nie jest godzina jazdy. Marek nawet się nie zastanawiał. I za to Marku ogromne dzięki!

Lawetę zostawiliśmy na parkingu. Mroova zadeklarował się że będzie jej strzegł jak Ordon reduty. A Marek gaz do dechy i te 2,5 godziny zasuwamy z powrotem.

Po przybyciu na miejsce szybka decyzja - Marek zabierze nasze bagaże do Polski, my natomiast z Mateuszem będziemy kombinować. Chłopaki z lekkiej mieli wyjeżdżać dopiero następnego dnia więc jakby co oczywiście nie było dyskusji - zabiorą nas albo mnie, zależy jak się sytuacja rozwinie.

Z Policją pojechaliśmy w góry i dość szybko znaleźliśmy Afrykę Mata - pojeb który ją buchnął musiał się nieźle wygrzmocić - owiewki połamane, wszystko usrane trawą, klamki hamulca brak. Wyglądała fatalnie ale.....


Odpaliła od strzała.

Nie wiem jak, Mat zjechał nią z całkiem stromych podjazdów... Bez hamulca (bo brak klamki), na zgaszonym silniku.


I teraz tak - klamkę dało się dosztukować a owiewki pokleić taśmą. Karcherem Afryka została doprowadzona do ładu. Mat mógł jechać i jeszcze wieczorem byłby w domu.

Ale powiedział mi że ni chuja nie jedzie i że moja też się znajdzie. Szacun.

Właściciel urządził grilla, myśmy coś tam dorzucili od siebie. Poznaliśmy Mario - zajebistego gościa z Holandii który tam się urządzał. Pochlaliśmy a potem zawiózł nas do siebie w góry. Tak - w tej kolejności. Mario po paru browarach wsiadł z nami do Suzuki Jimmy i powiózł nas w góry. Ja się go pytam - jak to kurde z tą tolerancją na alko. To nam wytłumaczył - tutaj chodzi o to, żeby nie jeździć asfaltem. Tak w praktyce.

Bo stwierdziliśmy tak - się znajdzie (w sensie Policja znajdzie) to się znajdzie. SIę nie znajdzie, to ja wracam z lekkimi a Mat sobie na Afrze.

No i tak sie stało.


Minęło już trochę czasu a ja szlifuję rumuński opanowując "Africa Twin Vanzare", "XRV demenzes", "Africa Twin furata din Borsa" i przeglądajac co tydzień zdjęcia afryk na googlach.



Co żem napisał to żem napisał. No chuj. To tylko sprzęt. Stało się i raczej nic na to nie poradzę. Wyjazd i tak był zajebisty.



A skończyło się na kupnie KTMa i tyle.





Może kiedyś kupię jeszcze afrykę. Może kiedyś pojadę jeszce do Rumunii która jest naprawdę pięknym krajem. I ludzie - Rumuni, są naprawdę spoko, bardzo gościnni i bardzo pozytywnie nastawieni.

Bo okradli nas Romowie a nie Rumunii a to bardzo duża różnica.
__________________
------------------------------------------------------
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
------------------------------------------------------
Evvil jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem