Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28.10.2009, 19:34   #26
czosnek
 
czosnek's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Kraków/Brzozów/Gdańsk/Zabrze
Posty: 2,964
Motocykl: RD07a/1190r
czosnek will become famous soon enough
Online: 11 miesiące 5 dni 22 godz 58 min 59 s
Domyślnie

Rozdział Pierwszy

Czyli:
Jak w przypływie bojowego nastroju porwać się z motyką na słońce.

Ty.. stary ? Zdajesz sobie sprawę, że pijemy sobie wino w samym środku Pamiru, 6 tysięcy kilometrów od domu? – wybełkotałem do Bartka gapiąc się w niesamowicie ugwieżdżone niebo.
Jeszszzzzzcze to do mnie nie dociera – odpowiedział podając butelkę dość paskudnego kagora.

No bo i jak w to uwierzyć skoro niecałe 5 miesięcy wcześniej odbyłem pierwszą w swoim życiu jazdę na motocyklu. Bartek był dalece bardziej doświadczony….o jakieś 7 tyś km.

Tak czy inaczej w czasie jednej z naszych weekendowych przejażdżek po okolicy zaczęliśmy przebąkiwać o jakiejś prawdziwej wyprawie w daleki świat. Jedno było pewne, musi to być wschód a reszta to już szczegół. Że zerowe doświadczenie? Phiii z doświadczeniem to każdy potrafi a poza tym to wiesz… może to ostatnia szansa przed dziećmi, żonami i całą tą resztą jakże dorosłych spraw.

Z głupa poprosiliśmy Dziennik Polski o patronat medialny wyprawy do Azji centralnej… bo w sumie dlaczego by nie Azja centralna, przecież to i tak nierealne żebyśmy gdziekolwiek w tym roku pojechali.

Pewnego lipcowego dnia dzwoni Bartek.

– Stary jedziemy!
- Jak to jedziemy?!! Gdzie jedziemy?!! Dlaczego jedziemy?!!! Czego pan ode mnie chce?!!!! – zapytałem zimnym tonem jak na zawodowca przystało
- Dostaliśmy patronat! Nie można się teraz wycofać. Bóg Honor Ojczyzna, uważasz Pan?

No i pięknie. Czyli mamy trochę ponad miesiąc na załatwienie wiz do 5 krajów, przygotowanie motocykli, opracowanie trasy i zmianę naszych wizerunków w rodzinie z nieodpowiedzialnych idiotów na niezwykle dzielnych podróżników hmmm.. zwykła zmiana nomenklatury ale nie wiedzieć czemu tak ładniej brzmi.

No i tak jakoś dziwnie wyszło, że 17 sierpnia w nocy dwóch kuzynów wyruszyło hen na wschód.

Dzień pierwszy
Oczywiście pakowanie odbyło się w dzień wyjazdu i całkowicie na wariata, przez co zamiast ok. 18 wyjechaliśmy ok. 21. W dodatku dzięki sprawności Poczty polskiej wyruszyliśmy bez mapy Pamiru, zapasowego reglera oraz motooilera. Rzeczy te doszły dzień po naszym wyjeździe.

1.jpg

Po spakowaniu dziarsko zasiedliśmy na motocykle, pożegnalna fota i jazdaaaaa!!!!
2.jpg

Jedynka, gaz, ryk silnika i … postój w głębokim szoku 10 metrów dalej. W życiu nie jechałem z bagażem przez co te nieszczęsne 10 metrów przejechałem pięknym wężykiem.

Dobrodzieju, gdzie ty się w Pamir pchasz, wsiądź ty lepiej w pekaes i do Krynicy jedź do wód kąpieli błotnych zażyć. Dobrze, ze już noc. Jakby co nikt nie zobaczy kompromitującej gleby Afryki w pełnym rynsztunku.
O dziwo jednak bardzo szybko przyzwyczaiłem do całego tego dobytku za plecami i po paru kilometrach już nie czułem żadnej różnicy w jeździe.

Tego dnia postanowiliśmy dojechać do Brzozowa skąd rano chcieliśmy uderzyć na ukraińską granicę w Krościenku.

Noc, ciepło, jedzie się świetnie. Powoli zaczyna do nas docierać, że właśnie jedziemy w kierunku jednej z największych przygód w naszym życiu.
GPS zapragnął poprowadzić nas skrótem w okolicach Odrzykonia dzięki czemu ok. 12 w nocy wylądowaliśmy w kukurydzy bez drogi naprzód. Jednak nie ma tego złego. Tak ugwieżdżonego nieba nie widziałem od dawna. Jadę z uchyloną szybą kasku co później praktykuję przez cały wyjazd. Dzięki temu zachwycony chłonę niesamowicie intensywne zapachy sierpniowej nocy.
W końcu po 1 w nocy lądujemy w łożach w Brzozowie.

Dzień drugi

Zwijamy się dobrze po dziewiątej i niedługo lądujemy w Sanoku gdzie spotykamy Gajrona paradującego sobie radośnie po mieście. Po krótkiej pogawędce sprzedaje nam świetny patent na mocowanie butelki w Afryce przez co przyczynia się w znaczny sposób na przedłużenie naszej egzystencji.
Z Sanoka rzut beretem na o dziwo praktycznie pustą granicę w Krościenku. Niestety ukraiński celnik gdy dowiedział się, że jedziemy dalej w świat od razu bez pytania wbił nam wizę tranzytową a do tego wymyślił nam i wpisał w pieczątkę punkt przekroczenia granicy z Rosją. Na nasze protesty, że przecie panie kochany w deklaracji jak byk wpisaliśmy jako cel wizyty „TOURISM” tylko wzruszył ramionami i kazał jechać dalej. Następne okienko raczyło być zamknięte. Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy załogę okienka w postaci ładnej blond pani celnik zażywającej słońca z boku pakamery. Pani celnik okazała się zupełnie bezbronna wobec naszego uroku osobistego i od ręki wbiła swoje niezwykle ważne pieczątki na świstkach, które zostały nam zabrane 20 metrów dalej na ostatniej bramie. Jeszcze coś tam przebąknęła, że w zamian za tak wyczerpująca pracę należy jej się bombonierka ale zadowoliła się widokiem 2 pełnych garniturów zębów tworzących banany na naszych gębach.

Tym samym przekroczyliśmy pierwsza granicę tego wyjazdu (pomijając granicę głupoty, która została przekroczona jakiś czas temu)
Jedziemy w kierunku na Sambor oczami chłonąc widoki a dupami chłonąc dziury w drogach..a może drogę w dziurach. Za Samborem jedziemy na Drohobycz żałując, że nie mamy czasu na poszwędanie się śladami Shulza.

Przed Stryjem jedziemy sobie fajną już nie dziurawą drogą, na liczniku ok. 100/h droga prosta, widoki piękne a tu nagle zaczyna mną rzucać i ściąga mi Afrykę na przeciwny pas. Trochę spanikowany bo właśnie przed chwilą minął mnie jadący z przeciwka TiR zjeżdżam na pobocze wizualizując już sobie we łbie wielką dziurę w oponie. Patrzę Ci ja na koła a tu nic. Gumy całe, powietrza też nie brakuje, więc kie ch….? Już mam zasiadać z powrotem ale coś łyso z prawej strony…. I ja się pytam… gdzie jest kufer? Odleciał mi kufer… wziąl i fruuuu… Już po tobołach. Zawracam oczekując widoku sprasowanego kufra i zawartości tegoż rozwianego w promieniu 100 m. Jadę 50m, 100m, 500m a kufra niet. Wracając pytam chłopa siedzącego na poboczu czy nie widział dziwnych zjawisk lotniczych. W odpowiedzi wskazuje na swojego kumpla, który jakieś 100m dalej włazi do rowu. W chwili gdy do niego podjechałem właśnie wspinał się po zboczu dźwigając radośnie mój latający kufer. W czterech oglądamy pacjenta i z dumą diagnozuję tylko lekko wgnieciony narożnik oraz żałośnie stercząca słomkę wbitą w karimatę zamocowaną do kufra.
Przyczyną lotu było poluzowane mocowanie mojej własnej produkcji, z którego zresztą jestem bardzo dumny i będę bił się z każdym kto twierdzi że jest do dupy.

3.jpg

Dalsza droga mija już bezproblemowo pomijając mój krzywy kręgosłup, który niemiłosiernie mnie napier…. jedziemy sobie radośnie na Iwano-Frankowsk, Chocim by o 0.00 zameldować się w Kamieńcu Podolskim. Tam fundujemy sobie pokój za 100 hrywien i biegniemy przez snem obejrzeć zamek i smotrycz. Uwielbiam to miasto. Byłem już tutaj jakieś 5 razy i niezmiennie mnie to miasto zachwyca. Podobnie zresztą jak cała Ukraina. Ten kraj ma w sobie coś takiego niesamowitego, że jak się tam raz pojedzie to już człowiek zawszę będzie tęsknił.

4.jpg

__________________
Wiesz... taki kuter...

czosnek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem